Beatrycze Nowicka Opowiadania

Lavondyss (recenzja, E)

Drugie wejście w las

Robert Holdstock, wyd. Zysk i S-ka

Drugi tom cyklu „Las ożywionego mitu”

Beatrycze Nowicka: 8/10

„Lavondyss”, drugi tom cyklu Roberta Holdstocka, rozpoczętego „Lasem ożywionego mitu”, to powieść bardzo oryginalna. Ale też trudna w lekturze, ponadto do pełniejszego zrozumienia wydaje się wymagać od czytelnika wiedzy z zakresu antropologii.

Zapewne każdemu miłośnikowi książek zdarzyło się skomentować swoją lekturę słowami „ileż to już razy czytałem tę historię”. W przypadku „Lavondyss” nie jestem w stanie wskazać niczego do niej podobnego. Swoim poziomem komplikacji i dziwności przewyższa wszystkie powieści, które pamiętam. Przy czym autorska kreacja nie jest chaotyczna, rządzi się własną logiką. Zapewne nie jestem odosobniona w swojej opinii, skoro na okładce można znaleźć pochwałę wygłoszoną przez Michaela Swanwicka, będącego jednym bardziej oryginalnych pisarzy fantastycznych.

Najogólniej rzecz ujmując, można powiedzieć, że „Lavondyss” jest historią o siostrze wyruszającej na poszukiwania brata, jednak nic nie biegnie tutaj utartym torem. Akcja nie tyle posuwa się do przodu, co zatacza kręgi, wątki gną się niczym linie celtyckich węzłów. W lesie ożywających mitów czas nie biegnie w jednym kierunku i z jednakową prędkością, a relacje przyczynowo-skutkowe nie są zgodne z chronologią świata zewnętrznego. Główna bohaterka potrafi otwierać „okna” w czasie (a może należałoby napisać „czasach”), co tworzy jakby pomosty pomiędzy rozmaitymi etapami jej wędrówki. A kiedy nie w pełni świadoma swoich możliwości, zmienia mit, jej modyfikacja rozchodzi się falą poprzez las i epoki, wpływając na wydarzenia z przeszłości. Niektóre postacie są ucieleśnieniami legendarnych bohaterów, inne z kolei umieją wędrować duchem, umierać i odradzać się – zdarza się im więc spotykać samych siebie albo swoje kolejne echa, odpowiadające nawarstwiającym się wersjom legendy. Nie sposób przewidzieć przebiegu akcji, stopień zapętlenia fabuły jest wręcz onieśmielający.

W porównaniu z „Lavondyss” tom pierwszy cyklu wydał mi się prosty i jasny, oparty na łatwym do wskazania wątku. Obydwie części łączy tytułowy las ożywionego mitu, czyli miejsce, gdzie materializują się postaci z czegoś, co chyba najłatwiej byłoby nazwać zbiorową pamięcią ludzkości. Przy czym każdy człowiek, który tam trafia, wywołuje z lasu nieco inne byty, w zależności od tego, co czai się w jego umyśle. Dzięki temu puszcza z tomu drugiego kryje w sobie istoty i rzeczy różne od tych, na jakie natrafili bohaterowie części pierwszej. Wydaje mi się, że także jej serce, tytułowa kraina Lavondyss, zmienia swoją naturę. W ten sposób Holdstock uniknął powtórek i uczynił kontynuację osobną książką, dzielącą z tomem otwierającym cykl jedynie pomysł główny oraz kilku bohaterów (tu pojawiających się na dalszych planach lub jedynie w rozmowach). Warto też pochwalić lepszy styl, bardziej płynny, a jednocześnie ujawniający autorskie piętno.

Opisy Holdstocka są plastyczne i wyraziste. Niektóre wizje i obrazy mają w sobie iście boshowski rozmach – stary jeleń zamienia się w oplecioną bluszczem bramę do zimy, po zmarłym niemowlęciu pozostają drewniane kości, kobieta staje się drzewem, które rodzi stado ptaków. Ptaki wylatują też ze ścigającego bohaterkę ducha olbrzyma-czapli i wzbijają się czarnymi spiralami w ciemniejące niebo. Jedna z postaci drugoplanowych stwierdza o swoich pobratymcach: „w ich brzuchach kiełkują dawno zapomniane lasy”, a o głodującej kobiecie napisano „spod jej skóry uśmiechała się śmierć”.

Potrafię wyobrazić sobie, że powieść Holdstocka mogłaby stać się dla garstki fanów utworem kultowym, wręcz zawierającym jakąś wiedzę tajemną. Rzecz wszakże jest o zgłębianiu swej jaźni, szukaniu źródeł, samopoznaniu i wędrówce ducha. Nie zabraknie też mniej lub bardziej wyraźnych nawiązań – skoro tematem są legendy i tradycje, w powieści można znaleźć rozliczne do nich odniesienia. Bohaterowie „Lavondyss” stosują magię, jednak nie tą, jaka stała się w fantasy modna w ostatnich dekadach, czyli racjonalną, „naukową”, opartą na ustalonych, powtarzalnych formułach manipulacji rzeczywistością, a magię szamańską, można rzec brudną (używanie do magicznych praktyk trucheł zwierząt, samookaleczenia, rytualny kanibalizm). Tallis, bo tak ma na imię główna bohaterka, tworzy lalki i maski, odnajduje sekretne imiona, śpiewa i recytuje opowieści.

Tutaj jednak nasuwa się pewna trudność. Kilka lat temu w numerze „Fantasy & Science Fiction” poświęconym Ursuli K. Le Guin, w recenzji „Wszystkich stron świata”, jej autorka zdradza, że swoim studentom kursu antropologii kultury zadaje jako lekturę „Czarnoksiężnika z Archipelagu”, bo na jego przykładzie łatwiej wprowadzać i tłumaczyć rozmaite pojęcia [1], niż posiłkując się literaturą fachową. Niestety, nie można tego powiedzieć o „Lavondyss” – mam wrażenie, że aby zrozumieć tę książkę, wypadałoby najpierw przeczytać co najmniej kilka sążnistych opracowań dotyczących mitologii różnych ludów, a przede wszystkim porównań pomiędzy nimi, poszukiwań wspólnych elementów starożytnych wierzeń. Należałoby też zgromadzić publikacje na temat historii praktyk magicznych i szamanizmu. W jednej z zagranicznych recenzji „Lavondyss” przeczytałam zachwyty nad ujęciem motywu maski – zapewne by je docenić, potrzebna jest wiedza na temat roli masek jako przedmiotów obrzędowych. Przykłady można by mnożyć. Do tego dochodzą jeszcze kwestie związane z teoriami z dziedziny psychologii. Z pewnością znajdą się czytelnicy, dla których będzie to zaletą i wyzwaniem, niemniej poprzez taki sposób potraktowania tematu Holdstock uczynił swój utwór raczej hermetycznym.

Źródła internetowe podają, że na temat cyklu zapoczątkowanego „Lasem ożywionego mitu” krytycy wypowiadali się bardzo pochlebnie. Nic dziwnego, bogactwo motywów i nawiązań pozostawia szerokie pole do interpretacji i analiz. „Lavondyss” można czytać jako powieść fantastyczną, ale wpisuje się też ona w nurt utworów wchodzących w dyskurs z dziedzictwem kulturowym. Mnie jednak zastanawia, ile z tego może trafić do zwykłego czytelnika, którego nie będzie bawiło pisanie o cyklu Holdstocka przy użyciu własnomyślnie ukutych terminów w rodzaju „głębinowy rezonator chtoniczny” (tego określenia użyto w odniesieniu do lasu).

Pozwolę sobie przejść do bardzo subiektywnej kwestii, jaką jest emocjonalny odbiór. A niestety postaci Holdstocka mnie nie przekonały (zwłaszcza rodzice, tolerujący coraz dziwniejsze zachowania córki po tym, jak w lesie przepadł jej brat). Zaś co do losów bohaterów – może właśnie dlatego, że są tak zagmatwane i nieprzewidywalne (śmierć niekoniecznie oznacza koniec), nie budzą większych emocji. Tallis bywa medium, przekazującym starożytne opowieści, zaś jej słuchacze twierdzą, że mają one pierwotną siłę oddziaływania. Ja jednak nie znajduję w „Lavondyss” tej „mocy mitu”, którą czułam na przykład podczas lektury „Zaklętego miecza” Poula Andersona.

Parę miesięcy temu uznałam lekturę „Ewangelii według Lokiego” za dobry powód, by sięgnąć do materiałów źródłowych, a konkretnie do „Eddy poetyckiej”. Najbardziej spodobały mi się „Pieśni Najwyższego”, w znacznej części będące spisem porad i mądrości. Niektóre fragmenty dotyczyły lokalnych zwyczajów oraz polityki, jednak większość jest aktualna także dziś [2]. I oto, gdy myślę o ludziach, którzy wiele wieków temu ułożyli strofy pieśni, czuję jakąś więź, jakąś prawdę. A w przypadku „Lavondyss” obcuję z wytworem umysłu, który jest mi obcy.

Na koniec zostawiłam wątpliwości dotyczące tłumaczenia. W drugim rozdziale pada zdanie „wyprawiono wielką ucztę na cześć Ucha Pszenicy”. Tyle że angielskie „ear” oznacza zarówno ucho, jak i kłos – nietrudno zgadnąć, że drugie znaczenie jest tu adekwatne. Słowo to nie wydaje mi się trudne tudzież rzadkie, stąd wzbudziło we mnie wątpliwości odnośnie jakości całego przekładu. Co, jeżeli w innych miejscach nastąpiły przekłamania, przyczyniające się do zniekształcenia i zaciemnienia treści, i bez tego niełatwej w odbiorze?

„Lavondyss” można polecić osobom szukającym bardziej wymagającej i oryginalnej lektury. Wydaje mi się ono jednak skierowane do dosyć wąskiej grupy odbiorców.

[1] Jeśli kto ciekaw – wymienione zostały: mit, myślenie magiczne, partycypacja mistyczna (czymkolwiek miałaby być) oraz obrzęd przejścia.

[2] Mój prywatny numer jeden to:

 „Niedołężny mąż leży bezsennie nocami/ I rozmyśla o wszystkim./ Znużony jest, gdy ranek zaświta,/ Troska trwa – jak przedtem.”

I jeszcze jedna:  „Dusza tylko wie, co w sercu mieszka/ Człowiek samotny jest ze swoją miłością”

Cała seria liczy sobie siedem tomów, na polski przełożone zostały tylko pierwsze dwa. Choć czytałam niedawno o wydawcy (Terminus), który postanowił podjąć wyzwanie, wznowić części pierwsze i kontynuować serię, jeśli tylko się uda. Życzę tej inicjatywie powodzenia.