Beatrycze Nowicka Opowiadania

Dziki koń spod kaflowego pieca (recenzja, E)

Przyjaciele z wierzbowej dziupli

Christoph Hein, wyd. Nasza Księgarnia

Beatrycze Nowicka: 9/10

„Dziki koń spod kaflowego pieca” to moja prywatna powieść kultowa. Lata całe zbierałam się do napisania na jej temat dłuższego tekstu, jednak do tej pory tego nie zrobiłam, bojąc się, że nie zdołam przybliżyć czytelnikowi jej uroku. Wpis na tytułowej stronie mojego egzemplarza przypomina, że dostałam go w 1992 roku na dzień dziecka od sąsiada (obecnie już nieżyjącego). Pamiętam go jako miłego starszego pana – gdy spotykał mnie na schodach, aż się rozpromieniał i zawsze miał dla mnie dobre słowo. To bardzo wiele dla mnie znaczyło i nadal jestem mu wdzięczna (było nie było, żaden inny mężczyzna nie nazywał mnie „skarbeńkiem” i „śliczną panieneczką”). Wspominam o tym dlatego, że – jak sądzę – często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak drobne, niewiele nas kosztujące gesty mogą uszczęśliwić drugiego człowieka (inna sprawa, że w dzisiejszych czasach starszy mężczyzna komplementujący niespokrewnioną ze sobą dziewczynkę mógłby się obawiać oskarżenia o napastowanie).

Wracając zaś do tematu – internetowe źródła podają, że Christoph Hein jest cenionym pisarzem niemieckim, który zasłynął przede wszystkim z twórczości dla dorosłych: opowiadań, powieści, dramatów oraz esejów. Był także prezesem niemieckiego PEN Clubu. Jako ciekawostkę dodam, że urodził się na Dolnym Śląsku. „Dziki koń…” był jego pierwszą książką napisaną z myślą o młodym czytelniku.

Pisarz zdecydował się na konstrukcję szkatułkową – ramą są spotkania narratora z chłopcem o imieniu Jakub. Jakub opowiada mężczyźnie o swoich przyjaciołach mieszkających w pokoju znajdującym się w dziupli wierzby. W skład tej wesołej gromadki wchodzą Oślak („który nade wszystko kocha jeść”), Katinka, Rzekomy Książę, który potrafi latać, jednak tylko wtedy, gdy nikt nie patrzy, dręczony wiecznym katarem Orle Piórko, marzący o zostaniu odkrywcą oraz Panadel Kloszard. Wspólnie przeżywają oni rozliczne mniej lub bardziej (zwykle bardziej) szalone przygody. Na przykład wyprawiają się na poszukiwania skarbu wyposażeni w „autentyczną Tajną Mapę”, narysowaną tydzień wcześniej przez Jakuba (rozczulające są dialogi, w których bohaterowie usiłują wytłumaczyć rozbieżności pomiędzy mapą a topografią miejskiego parku). Innego dnia Katinka pisze w swoim pamiętniku list do wymyślonej dziewczynki i zaczyna otrzymywać od niej odpowiedzi. Orle Piórko dochodzi do wniosku, że jeśli podwiesi się pod pękiem baloników i dzięki temu uniesie nad ziemię, ona obróci się pod nim i w ten sposób w ciągu doby bohater odbędzie podróż dookoła świata. Oślak i Panadel Kloszard wyruszają do Paryża, gdzie ten pierwszy zostaje profesorem i otrzymuje katedrę na biegunach w kolorze budyniu karmelowego. Zdarzają się także i mniej nietypowe zdarzenia, jak uroczyste zakończenie roku szkolnego, na którym podczas szkolnej akademii, niejaka Katia wpatrując się w Jakuba recytuje dwudziestodwustrofkowy wiersz z refrenem brzmiącym „Więc kocham, ale milczę, nie powiem nawet tobie, wezmę swą tajemnicę i legnę z zimnym grobie”.

„Dziki koń…” to książka pomysłowa, pełna przezabawnych dialogów i cudownie anarchistyczna. Zapewne nie powinnam przytaczać poniższych cytatów, aby nie przerażać szacownych rodzicieli, ale co tam:

„– Czy nie masz przyjaciół, z którymi mógłbyś się bawić? – Pewnie, że mam. – Kolegów ze szkoły? – dopytywałem dalej. (…) – Nie, oni nie chodzą do szkoły (…) W każdym razie nie chodzą do niej zbyt często. Nie uważają jej za interesującą, rozumiesz?”

„Trzeba też powiedzieć, że w kieszeni płaszcza każdego kloszarda tkwi zawsze butelka czerwonego wina. Kiedy kloszard jest nieszczęśliwy, bardzo nieszczęśliwy, zagląda do butelki. Świat znowu staje się piękny – mówią kloszardzi – kiedy zajrzy się głęboko, bardzo głęboko, ale to całkiem głęboko do butli z czerwonym winem. Kloszardzi są trochę zapijaczeni. Butelka wina nie pomaga na dłużej, o tym wiedzą dobrze, bo nazajutrz rano… Ale nie mówmy o tym.”

I ostatni fragment z „zagadkowej, nie przeznaczonej dla dorosłych historii”:

„A do przewędrowania całego kraju, jak podkreślał Panadel, jego francuszczyzna rzeczywiście wystarczała. Kiedy szedł z Oślakiem do piekarza, pozwalał ofiarować sobie najlepszy biały chleb, dziękując wylewnie „Merci, mon ami”, lecz gdy piekarz żądał pieniędzy, wołał „merde” i rzucał się z Oślakiem do ucieczki, a piekarz puszczał się w pogoń za nimi. W ten sposób można było rzeczywiście przebyć cały kraj i to w bardzo szybkim tempie.”

Zaznaczam, że po lekturze książki nie przyszło mi do głowy, by samej zacząć kraść. Zwariowane perypetie Jakuba i przyjaciół stanowiły raczej coś w rodzaju wentylu bezpieczeństwa, pozwalającego łatwiej znosić ograniczenia narzucane przez dorosłych. Jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi, „Dziki koń…” nauczył mnie, czym jest wewnętrzna wolność.