Beatrycze Nowicka Opowiadania

Magonia (recenzja, E)

Moja córka wędruje nad dnem nieba, a w jej płucach mieszka ptak

Maria Dahvana Headley, wyd. Galeria Książki

Pierwszy tom cyklu „Magonia”

Beatrycze Nowicka: 6,5/10

Gdy myślę o „Magonii”, pod klawiaturę ciśnie mi się epitet „ekscentryczna”. Pierwszy tom cyklu Marii Dahvany Headley budzi ambiwalentne uczucia. Początek jest świetny, potem powieść nieco obniża loty, ale i tak jest to intrygująca propozycja.

Jeśli wziąć pod uwagę, że „Magonia” jest powieścią skierowaną przede wszystkim do nastolatków, robi wrażenie odwaga autorki, która nie przykroiła swojej wizji do stereotypowych założeń odnośnie oczekiwań grupy docelowej. Może nawet właściwszym określeniem byłaby „brawura”, gdyż Headley sięgnęła po pomysły i motywy, które bardzo łatwo mogłyby pociągnąć jej książkę na dno. Do tego całość jest w pewien sposób przejaskrawiona, chciałoby się napisać „przesterowana”.

Główną bohaterką Headley uczyniła ciężko chorą dziewczynę o zdeformowanym ciele, której większość życia upływa w szpitalach, a wszyscy wokoło z nią samą włącznie spodziewają się jej rychłej śmierci. Pierwsza część książki to właściwie opis pogarszającego się stanu zdrowia Azy i rozpaczliwych starań jej bliskich, by ją ocalić. Najlepszym przyjacielem dziewczyny jest Jason, młody geniusz z zaburzeniami psychicznymi, wychowywany przez parę lesbijek. Nazwanie pary bohaterów nerdami to dość eufemistyczne określenie. Jako że oboje lubią kolekcjonować rozmaite ciekawostki, powieść Headley jest nimi dosyć gęsto poprzetykana – od wierszy i fragmentów starych kronik, przez pochodzenie znaku „&”, długie fińskie słowo będące palindromem, aż po rozważania Anaksagorasa o stracie, czy przypisy o Derridzie. Warto także wspomnieć o obszernym wątku związanym z zanieczyszczeniem środowiska naturalnego. Wreszcie tytułowa Magonia okazuje się krainą pływających po niebie okrętów, w skład załogi których wchodzą ptakoludzie oraz ich władający śpiewaną magią niebieskoskórzy kapitanowie. W płucach tych ostatnich pomieszkują ptaki – obraz otwierających się klatek piersiowych i wlatujących/wylatujących skrzydlatych mieszkańców jawi mi się niczym wycięty z płótna jakiegoś surrealisty.

Jedno można powiedzieć na pewno – Headley starała się być oryginalna i wyszło jej to, choć wątpię, by „Magonia” miała szansę spodobać się szerokiemu gronu odbiorców.

Kiedyś, o ile dobrze pamiętam, w komentarzach pod którąś z recenzji zaczęto dyskutować na temat oceny książki na podstawie pierwszych kilkudziesięciu stron. Ja również byłam skłonna przychylić się do opinii, że kilka początkowych rozdziałów jest dobrą miarą całości. „Magonia” stanowi pod tym względem wyjątek, ponieważ jest nierówna.

Początek, rozgrywający się w „naszej” rzeczywistości, do której stopniowo wkrada się element nadnaturalny, jest znakomity. Dominują tutaj wątki obyczajowe – pisząc wprost – jest to opowieść o umieraniu Azy. Autorce udaje się uniknąć banału i ckliwości, nader trafnie opisuje przeżycia i zachowania dziewczyny, jej rodziny, przyjaciela, kolegów ze szkoły. Spostrzeżenia Headley są ostre, celne i inteligentne. Pierwszoosobowa narracja jest prowadzona z punktu widzenia Azy i Jasona, a że obydwoje są na etapie młodzieńczego buntu, bezkompromisowego podejścia do świata i ludzi, odrazy wobec hipokryzji, takie są też ich wypowiedzi. I choć czytelnik wie, że autorka nie zabije swojej bohaterki na początku cyklu, są tu fragmenty, które potrafią chwycić za gardło. Zwłaszcza, że gdzieś z tyłu głowy świdruje myśl, że w prawdziwym świecie ciężko chore dzieci nie trafiają po śmierci do krainy fruwających statków.

Pozwolę sobie zacytować kilka fragmentów, choć trzeba powiedzieć, że wyrwane z kontekstu tracą na sile emocjonalnego rażenia:

„Gdybym w tej chwili był w salonie, z mamami, kazałyby mi usiąść i przeprowadziłyby ze mną niespokojną i pełną współczucia rozmowę o tym, w jaki sposób Aza „odeszła”. Okazuje się, że nienawidzę tego słowa. Tak samo jak określenia „straciliśmy ją”. (…) Ludzie ciągle mnie denerwują uwagami o przeznaczeniu i szczęściu, i pechu, i o tym, jakie zdumiewające było jej życie, chociaż trwało zaledwie piętnaście lat, jedenaście miesięcy i dwadzieścia pięć dni. Nie wydaje mi się to zdumiewające. Czuję się bardzo, bardzo niezdumiony.”

„Nigdy nie myślałem, że to się stanie. Przypuszczałem, że to się prawdopodobnie stanie. Wiedziałem, że ten moment nadejdzie. Nie zauważyłem, gdy ten moment nadchodził.”

„Mam wrażenie, że śmierć dziecka w szkole znaczy dla ludzi, że nikt więcej tutaj nie umrze. Że limit został już wyczerpany. Wszyscy i tak po niej płaczą, mimo że dla nich była tylko Umierającą Dziewczyną, a nie malującą ławkę błyszczącym lakierem, wygłupiającą się, oglądającą kałamarnicę Azą.”

W tym miejscu muszę bardzo pochwalić tłumaczkę Dorotę Dziewońską. Jej przekład oddaje nerwowy rytm powieści, kolokwializmy przydają tej prozie żywotności. Kiepskie tłumaczenie mogłoby książkę pogrążyć, jednak tak się nie stało, dzięki czemu czytelnik może docenić wyrazisty styl Headley. W czasach, gdzie fantastykę, a już zwłaszcza tę kierowaną do młodszego czytelnika, nader często tłumaczy się byle jak, „Magonia” jawi się jako chlubny wyjątek. Na uwagę zasługują także nietypowe rozwiązania typograficzne np. przekreślone słowa albo wijące się po stronie zdania.

Wielu czytelników fantastyki sięga po tę konwencję w poszukiwaniu innego, barwnego świata. Mogłoby się zatem wydawać, że od momentu, w którym bohaterka trafia do Magonii, powinno być jeszcze ciekawiej. Niestety, okazuje się, że o ile fragmenty obyczajowe wyszły Headley świetnie, tak kreacja fantastycznego świata pomimo licznych pomysłów nie porywa aż tak bardzo. Owszem, są zwracające uwagę szczegóły, jak szkwałowalenie, sztormorekiny oraz inne przykłady niebiańskiej fauny, jednak cały wątek pobytu dziewczyny w podniebnej krainie, odkrywania jej pochodzenia, misji, do której zostaje zwerbowana i magii, jakiej się uczy, wypada mniej interesująco. Magonia nie urzeka tak, jak powinna, wizji Headley daleko do tego, czym potrafi zachwycić Catherynne M. Valente. Przygody Azy na powietrznym statku nie wciągają tak, jak emocjonujący początek. Motyw zadzierzgającego się miłosnego trójkąta nie przekonuje. Po tym, jak autorka nakreśliła relacje dziewczyny na Ziemi, wątek niezwykle przystojnego i zazwyczaj paradującego bez koszuli podniebnego chłopaka, w którym zaczyna się durzyć wypiękniała z nagła bohaterka zwyczajnie zgrzyta. Równolegle opisywane są losy pozostałego na ziemi Jasona, nie wierzącego w śmierć przyjaciółki – i tam niestety w paru miejscach autorka przesadza, pisząc o tym, jak to bohater zakochał się w Azie od pierwszego wejrzenia w wieku lat pięciu, czy każąc chłopakowi wygłaszać stwierdzenia, jak to dziewczyna jest całym jego wszechświatem. Finał miejscami jest nazbyt cukierkowy, choć mam nadzieję, że w dalszych tomach Headley wyciągnie konsekwencje ze swoich pomysłów [1].

Bardzo trudno mi jednoznacznie ocenić „Magonię”. Miejscami ta powieść autentycznie porusza, czy wnosi pewien powiew świeżości, jednak potencjał nie został w pełni wykorzystany, trafiają się też fragmenty ocierające się o sztampę. Komuś wyda się dziwaczna, ktoś inny nazwie ją niebanalną. Na pewno wyróżnia się na tle innych.

[1] Ostrzegam przed spojlerem: ciekawa jestem zwłaszcza, jak zareaguje ziemska rodzina Azy, kiedy dowiedzą się, że dziewczyna była podrzutkiem a ich biologiczna córka została porwana do Magonii.