Beatrycze Nowicka Opowiadania

Uczeń skrytobójcy (recenzja, E)

Za króla, ojczyznę i garść błota

Robin Hobb, wyd. MAG

Pierwszy tom „Trylogii skrytobójcy”

Beatrycze Nowicka: 7/10

Oparty na jednym z najbardziej typowych dla fantasy schematów fabularnych „Uczeń skrytobójcy” Robin Hobb broni się wzbudzającymi uczucia czytelnika bohaterami.

Sądząc z ilości wydań, „Uczeń skrytobójcy”, jak i cały otwierany przezeń cykl, spotkały się z ciepłym przyjęciem przez polskich czytelników. Robin Hobb sięgnęła po wielokrotnie sprawdzoną historię dorastającego chłopca. Wprawdzie główny bohater nie jest sierotą, ale wychowuje się bez rodziców. Posiada też magiczne moce, w tle zaś rysuje się zakrojony na szerszą skalę wątek wojny z najeźdźcami zza morza. Autorka starała się wprowadzić nieco drobniejszych zmian, np. zrezygnowała z wątku zbierającej się w drogę drużyny, a skoncentrowała na pałacowych intrygach; nie zmienia to jednak charakteru całej powieści, zdecydowanie lokującej się w obrębie klasycznego fantasy.

Utwór Hobb nie wypada oryginalnie również pod względem przedstawionego w nim uniwersum. Dosyć typowe quasi-średniowieczne realia zostały wzbogacone ledwie garstką szczegółów w rodzaju imion szlachty. Jedynie opisana w ostatnich rozdziałach wizyta w stolicy ościennego państwa sprawia przyjemne wrażenie pomysłowością wizji i egzotyką innej kultury. W pamięć zapadła mi szczególnie architektura Stromego. Innym dobrym pomysłem jest tajemnicza choroba czy też klątwa, pozbawiająca człowieczeństwa jeńców Zawyspiarzy. Wszystko to jednak nie wystarcza, by nadać światu powieści własny koloryt i trwale odróżnić go od setek innych.

Amerykańskiej pisarce dość dobrze udała się kreacja części bohaterów – są oni przekonujący, choć niektórzy nie wydają się wiarygodni. Najważniejszy jest tytułowy uczeń skrytobójcy, nieślubne dziecko następcy tronu Sześciu Księstw, dość brutalnie nazwany przez swojego opiekuna Bastardem. Hobb udało się sprawić, że losy dzieciaka nie były mi obojętne. Można powiedzieć, że wyszło jej to aż za dobrze, gdyż skutecznie odstręczało mnie od lektury – niespecjalnie miałam ochotę czytać o kolejnych krzywdach, upokorzeniach i nieszczęściach, jakie nieustająco spotykały młodego Bastarda. Mam wrażenie, że pisarka nieco przesadziła, czyniąc dzieje swojego bohatera w zasadzie nieustającym pasmem nieszczęść. Gdy sięgam po tom n-tego cyklu o przygodach magicznego sieroty, zasadniczo liczę na pozytywne emocje, opisy wędrówek przez urokliwe miejsca tudzież obraz dzielnej drużyny wiernych przyjaciół, pokonującej kolejne przeszkody. Świat nie jest sprawiedliwy, jednak od klasycznego fantasy oczekiwałabym tejże sprawiedliwości, czyli tego, że główny bohater dostanie w końcu nagrodę od losu. Pod koniec tomu pierwszego tak się nie stało, a że całość spięta jest w klamrę wspomnień snutych przez starego już Bastarda, na podstawie gorzkiego tonu wypowiedzi narratora można wnieść, że ogólnie w życiu mu się nie poszczęściło. Do udanych postaci trzeba zaliczyć Brusa – królewski koniuszy jest interesującą i złożoną postacią. Dość blado natomiast wypada skrytobójca-mentor. Z postaci dalszego planu nieźle nakreśleni zostali król Roztropny, błazen, oraz księżniczka Ketriken. Do mniej udanych bohaterów zaliczyłabym natomiast obu książąt: Szczerego i Władczego, którzy są jednowymiarowi.

Mam wrażenie, że w „Uczniu skrytobójcy” Hobb próbowała połączyć dwie konwencje – heroiczną opowieść o ratowaniu królestwa oraz bardziej ponurą historię o człowieku skazanym przez swoje pochodzenie na nieustające szykany i przeciwności. Nie wydaje się to dobrym posunięciem, rodzi bowiem wątpliwości jeśli chodzi o psychologię postaci i fabułę. Dziwnym wydaje mi się pomysł, by książęcego bękarta uczyć na skrytobójcę. Wydawać by się mogło, że jeśli istotnie władca zdecydowałby się na trzymanie takiej osoby blisko siebie i jej utrzymywanie, rozsądniejsza byłaby kariera wysokiego urzędnika, skryby, czy choćby barda. Ewentualnie, należałoby zadbać o to, by dzieciak od początku był wychowywany na fanatyka. Natomiast wychowywanie kogoś w otoczeniu, które na każdym kroku daje mu odczuć, że jest gorszy, i jednoczesne dawanie mu broni do ręki wydaje mi się, oględnie mówiąc, nierozsądne. Przy okazji – nie pogniewałabym się, gdyby autorka zechciała bliżej przedstawić poglądy religijne i zwyczaje mieszkańców tak, by czytelnik lepiej zrozumiał społeczne postrzeganie nieślubnych dzieci w stworzonym na potrzeby cyklu uniwersum.

Wrażenie niespójności wzbudza przede wszystkim postać Bastarda, który wyrasta na człowieka skrytego, nieufnego, ale przy tym szlachetnego. To właśnie wydaje mi się niewiarygodne. Dziecko od najmłodszych lat spotykające się z ostracyzmem i niechęcią otoczenia (choć nie całego, to fakt). Osoba samotna, od której nieustannie czegoś się wymaga, którą całymi latami manipuluje się, grając na jej poczuciu winy, wdzięczności, rozpaczliwej potrzebie kogoś bliskiego. Do tego dodać należy chyba najbliższą Bastardowi osobę, która nieustannie wysyła sprzeczne sygnały – wspiera, bądź też odrzuca i potępia. Moim zdaniem takie wychowanie to sposób na stworzenie człowieka nie tylko rozgoryczonego, ale też pełnego agresji i frustracji. Kogoś, kto osiągnąwszy wiek męski, albo sam zacząłby rozgrywać arystokratów przeciwko sobie, albo przynajmniej otruł część mieszkańców zamku i uciekł w poszukiwaniu lepszego życia. Nie zaś chłopaczka-poczciwiny, chętnie poświęcającego się dla dobra królestwa. Patriotyzm musi mieć swoją podstawę. Biedni i wykluczeni z przywilejów raczej nie będą miłować rodu panującego [1].

Zgrzyt pojawia się także w koncepcji nauki skrytobójstwa. Autorka zapewne uznała, że będzie to oryginalne i bardziej dramatyczne, ale nie miała pomysłu, jak rzecz rozwinąć, albo też doszła do wniosku, że nadmierna ilość szczegółów osłabiłaby sympatię do bohatera i „heroiczny” wydźwięk fabuły. Zarówno pobierane przez Bastarda nauki, jak i jego misje zostały przedstawione bardzo pobieżnie, podczas gdy od książki pod tytułem „Uczeń skrytobójcy” oczekiwać należałoby właśnie szczegółów szkolenia i zadań. A już kuriozalnie wypadła scena, gdy chłopak po realizacji jednego zlecenia chciał porozmawiać ze swoim mentorem, po czym usłyszał od niego, że skrytobójcy nie rozmawiają o pracy. Rozumiałabym takie milczenie pomiędzy kolegami po fachu, ale tu przecież chodzi o mistrza i ucznia, którzy powinni omawiać najdrobniejsze szczegóły planu oraz jego wykonania. Jak inaczej chłopak miałby się uczyć?

Z pozytywów warto wspomnieć o całkiem przyzwoitym stylu Hobb. Podczas lektury „Uczeń skrytobójcy” wzbudzał emocje, jednak już nieco ponad tydzień od jej ukończenia wydarzenia i postaci wyblakły w mej pamięci. Powieść Hobb można przede wszystkim polecić tym, którym nie znudziły się typowe motywy. Kluczem do jej pozytywnego odbioru wydaje się to, czy bohaterowie przekonają danego czytelnika, gdyż poza nimi utwór nie wyróżnia się niczym szczególnym.

[1] Choć od biedy można się zastanawiać, czy król władający magią opierającą się na telepatii nie przeprał Bastardowi mózgu.

Trylogia została w Polsce wydana w całości, podobnie jak trzy inne trylogie z tego uniwersum. Nie ukazała się natomiast do tej pory w polskim przekładzie tetralogia Deszczowych Ostępów, także rozgrywająca się w tym świecie. Jeśli o mnie chodzi, tom pierwszy do tego stopnia mnie zdołował, że nie miałam ochoty dalej czytać o kolejnych cierpieniach Bastarda.