Beatrycze Nowicka Opowiadania

Szare Płaszcze. Komandoria 54 (recenzja, E)

Śmierć gra w kości

Marcin A. Guzek, wyd. Genius Creations

Pierwszy tom cyklu „Szare Płaszcze”

Beatrycze Nowicka: 6/10

„Komandoria 54” – powieściowy debiut Marcina Guzka i zarazem pierwszy tom cyklu o Szarej Straży zasługuje na uwagę.

Choć zazwyczaj stronię od młodych polskich autorów fantasy, ostatnie półrocze nie przyniosło wielu interesujących premier zagranicznych tytułów. Skłoniło mnie to do bliższego przyjrzenia się naszej rodzimej ofercie. Po „Komandorię 54” sięgałam bez wygórowanych oczekiwań a lektura okazała się przyjemnym zaskoczeniem.

Przede wszystkim Marcinowi Guzkowi udaje się wzbudzić i podtrzymać zainteresowanie czytelnika. Na początku znalazło się trochę stylistycznych potknięć, ale im dalej, tym płynniej.

Pod wieloma względami „Komandoria 54” stanowi powrót do fantasy sprzed paru dekad, po części budzi też skojarzenia z raczej klasycznym w założeniach cyklem Roberta Wegnera. Jest tu quasi-średniowieczny świat, w którym na ruinach wyniszczonego przez plagę Imperium, Szara Straż walczy z potworami i czarnoksiężnikami. Akcja powieści toczy się na rubieżach, gdzie w samotnej stanicy garstka rekrutów pod kierunkiem starego strażnika usiłuje zaprowadzić i utrzymać porządek wśród miejscowej ludności. Zadanie to niełatwe – drużynie bohaterów przyjdzie udaremniać mroczne rytuały, wyjaśniać morderstwa, pokonywać demony i bronić siebie oraz mieszkańców okolicznych wsi przed najazdem dzikich plemion. Dość typowo dla wielu powieściowych debiutów polskich autorów kolejne rozdziały stanowią osobne epizody, dopiero pod koniec mają miejsce wydarzenia o większej skali.

Bliska nowszym trendom (choć, jakby nie patrzeć, taka „Pieśń lodu i ognia” ma już swoje lata) jest moralna niejednoznaczność oraz zgony wśród postaci pierwszoplanowych. Autor wprowadza kolejnych bohaterów, sprawia, że czytelnik zaczyna ich lubić, a potem prezentuje ich od tej gorszej strony. I nie jest to zło w żaden sposób pociągające, czy tragiczne, tylko najzwyczajniej w świecie wynikające z egoizmu, ambicji, urażonej dumy, gniewu czy pijaństwa. Nie oznacza też, że postaci są do cna zepsute, właściwie większość stara się być porządnymi ludźmi. Muszę pochwalić Guzka za realizm, choć ta część mnie, która szuka w fantasy eskapistycznych uciech i opowieści o wiernych przyjaciołach, co to razem dzielnie stawią czoło wszelkim przeszkodom, nieraz poczuła się zdradzona.

W kwestii śmierci zaś – nietypowe (jak na książkę, oczywiście) jest to, jak szybko i niespodziewanie ona nadchodzi. Ostatnimi laty autorzy znacznie mniej oszczędzają swoich bohaterów, zwykle jednak starają się nadać ich odejściu odpowiedni wydźwięk. W „Komandorii…” tak nie jest – w jednej chwili ktoś śmieje się, żartuje z towarzyszami i snuje plany na przyszłość, a kilka stron dalej w paru zdaniach zostaje odesłany na tamten świat. W notce o autorze wspomniano, że Guzek grywał w RPGi, dlatego nasunęło mi się wyobrażenie, że oto autor prowadzi postaci jak surowy Mistrz Gry, od czasu do czasu rzucając kośćmi, kto zginie, a kto przeżyje.

Za największą zaletę powieści uważam kreację postaci. Autor jednocześnie wprowadza całkiem sporą gromadkę, ale każdego obdarza cechami na tyle charakterystycznymi, by czytelnik ich rozróżniał. Istniało ryzyko, że tak stworzona drużyna stanie się grupką chodzących stereotypów, jednak w miarę rozwoju akcji nabierają oni wyrazistości i własnego charakteru. Służą im dobrze napisane dialogi – gdy trzeba żartobliwe, gdy trzeba – poważne. Myślę, że wiele warsztatowych kwestii można z biegiem lat poprawić, ale tworzenie wiarygodnych postaci wymaga talentu.

Trudno mi wskazać przykłady, jednak czytając „Komandorię 54” czuje się, że wyszła spod pióra młodego autora. W kilku miejscach rozwiązania fabularne wzbudziły moje wątpliwości [1]. Podejrzewam, że gdyby powieść ukazała się w czasach, gdy dopiero zaczynałam przygodę z fantasy, zrobiłaby na mnie o wiele większe wrażenie. Niemniej, spośród przeczytanych przeze mnie do tej pory jedenastu książek wydanych na papierze przez GC, debiut Guzka uważam za najlepszy. Jestem ciekawa, jak cykl się rozwinie.

[1] Największa to ta, dlaczego pewna kobieta nie podjęła nawet próby uratowania siebie i swoich trzech córek.