Beatrycze Nowicka Opowiadania

Ognie niebios (recenzja, E)

Bez fajerwerków

Robert Jordan, wyd. Zysk i S-ka

Piąty tom „Koła Czasu”

Beatrycze Nowicka: 6/10

Tom V „Koła Czasu” niestety zapoczątkowuje tendencję zniżkową cyklu. Jest w nim jeszcze całkiem sporo ciekawych momentów, ale też coraz większy udział w całości zyskują nadmiernie rozbudowane fragmenty, które niewiele wnoszą do fabuły.

W moim odbiorze, „Koło Czasu” da się podzielić na dwie części, niestety różniące się jakością, zaś tom piąty lokuje się dokładnie pomiędzy nimi. Zmiana okazuje się stopniowa. Z jednej strony w wielu miejscach powieść trzyma poziom poprzednich części, z drugiej zaś widać symptomy tego, że fabuła zaczyna wymykać się autorowi z rąk.

Jordan zdecydował się oprzeć na trzech głównych wątkach. Najważniejszy związany jest z Randem i Aielami, kolejne zaś dotyczą perypetii kobiet – w jednym uwaga narratora koncentruje się na Elayne i Nynaeve, w drugim zaś śledzimy losy dwóch byłych Aes Sedai oraz Min. Poza tym od czasu do czasu pojawiają się fragmenty dotyczące niektórych postaci drugoplanowych, całkiem pominięto natomiast wątek Perrina.

Jak to w „Kole Czasu” bywa, akcja rozkręca się powoli. W części pierwszej – „Ogniach niebios”, Rand dopiero wyrusza z Rhuidean. Kobiety już wędrują, jednak trudno powiedzieć, by towarzyszyły temu jakieś doniosłe wydarzenia. Bohaterki jadą i jadą, nierzadko kłócąc się po drodze i wplątując w kłopoty. Wraz z nimi odwiedzamy kolejne mieściny i oberże, których opisy zaczynają nużyć. Jeśli chodzi o wątek Min, całość sprawia wrażenie – może i nieco zabawnego – ale zapychacza. Natomiast Nynaeve i Elayne… Ciekawam, czy tylko mnie czytanie o tych bohaterkach wprawiało w stan frustracji. Szczególnie, gdy przychodziło mi przedzierać się przez całe akapity wewnętrznych monologów dziewczyn na tematy doniosłe inaczej, albo, co gorsza, kiedy czarodziejki wdawały się w jakiekolwiek interakcje z mężczyznami.

Szczęśliwie druga część – „Spustoszone ziemie” jest ciekawsza. Min oraz jej towarzyszki dotarły, gdzie miały dotrzeć pod koniec „Ogni…”, teraz więc pojawiają się jedynie na krótko. Nynaeve z Elayne nadal podróżują – dzieje się odrobinę więcej, choć niekoniecznie z sensem np. Dziedziczka Tronu nabywa nowych umiejętności w tempie postaci do RPGów. Sporo miejsca Jordan poświęcił też Randowi i Matowi – tutaj wreszcie ma miejsce sporo istotnych wydarzeń. Opis bitwy zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, potyczka w porcie rzecznym też wypadła przyzwoicie. Ostatnia duża walka – w Caemlyn jest już nieco przeszarżowana, ale ma swój urok, zwłaszcza, gdy Rand ściga swojego przeciwnika w Świecie Snów.

Jeśli chodzi o mnie, Jordan mógłby skupić się wyłącznie na Randzie i postaciach wraz z nim wracających z Pustkowia Aiel. To tu dzieją się rzeczy kluczowe dla walki z Cieniem – nowo zdobyta armia Smoka Odrodzonego rozpoczyna swoją kampanię. Wraz z Randem wędruje także Mat, Moiraine, Lan, Egwene i Aviendha – grupka postaci wystarczająco różnorodna, by udźwignąć całą książkę.

Wątek Randa jest przyzwoitą kontynuacją tomów poprzednich, w dwóch pozostałych objawia się natomiast to, co stanie się zmorą części kolejnych – sprawiają one wrażenie sztucznie i niepotrzebnie rozdmuchanych.

Na koniec pozwolę sobie na dygresję odnośnie kobiet w „Kole Czasu”. Nie mogę powiedzieć, bym przeczytała sporo książek, które można by określić mianem „fantasy feministycznej” – tym niemniej w żadnej z nich świat nie był aż tak matriarchalny. U Jordana większość władzy sprawowana jest przez kobiety – i to na każdym szczeblu: od wszelkiej maści królowych oraz Imperatorowej Seanchan, przez budzące powszechny strach Aes Sedai, Mądre Aielów, czy Mistrzynie Ludu Morza, aż po wioskowe Koła Kobiet, szantażujące mężczyzn brakiem posiłków i spaniem w stodole [1].

Również sposób myślenia przedstawicielek płci pięknej odzwierciedla ten system [2] – mężczyźni mają być posłuszni, sytuacja odwrotna jest nie do pomyślenia. Ukrywanie czegoś przed towarzyszem podróży to rzecz jak najbardziej uzasadniona, lecz to, że ów towarzysz ma także swoje tajemnice wywołuje święte oburzenie. To mężczyźni są aroganccy i bezczelni (gdy np. próbują wyperswadować jakąś głupotę, lub zwrócić uwagę a niewłaściwe zachowanie), kobieta zaś może okładać znajomego kijem i we własnym mniemaniu ma do tego niezbywalne prawo, więcej – czyni to dla jego dobra. Wypowiedzi bohaterek zazwyczaj pełne są zwrotów w rodzaju „trzeba wziąć go na smycz”, „założyć mu uzdę”, zaś ulubionym zwrotem wykrzyknikowym zdaje się być „ty wełnianogłowy idioto!” [3].

Problem główny natomiast jest taki, że ów matriarchat w praktyce nie prezentuje się najlepiej. Miejscami wygląda karykaturalnie: kobiety nader często postępują głupio, a mężczyźni mogą tylko po cichu robić swoje [4]. Podczas czytania „Koła Czasu” ani razu nie sądziłam, że Sprzymierzeńcy Ciemności odniosą poważny sukces, natomiast często zdarzało mi się myśleć „tylko żeby te głupie, nadgorliwe baby nie zepsuły ratowania świata”.

Wątek braku porozumienia na linii damsko-męskiej przewija się przez cały cykl. Nie ma dialogu, trudno mówić o współpracy. Być może nieprzypadkowo symbol Światłości przypomina yin-yang, tyle że bez elementów oznaczających przenikanie, a znaczenie kolorów zostało odwrócone. Jedyna Moc także jest podzielona. Matriarchat zapewne miał zwiększać wrażenie odmienności opisanego w książce świata, jednak nie można wykluczyć, iż odzwierciedla on skażenie męskiej połowy stwórczej mocy [5]. W świecie Koła Czasu równowaga została zachwiana. Byłoby interesujące, gdyby Smok Odrodzony przybył także po to, by przywrócić symetrię. Niemniej, patrząc na zachowanie Randa, który przechyla szalę na swoją stronę, nabieram wątpliwości, by tak się miało stać. Sanderson pisząc kontynuację zapewne będzie się trzymał zaleceń Jordana, dlatego być może kiedyś przyjdzie mi się przekonać, czy to dobry trop, czy tylko nadinterpretacja.

[1] Gdybyż to było wszystko – w Far Madding mężczyźni nie pracują i żyją z pieniędzy wypłacanych im przez żony, a w takim np. Ebou Dar kobieta decyduje, kogo jej mąż ma poślubić w razie jej ewentualnej śmierci („żeby trafił w dobre ręce”), poza tym ma specjalny małżeński nóż, którego użyć może w przypadku, gdy uzna, iż małżonek jej nie zadowolił. U Aielów właścicielką domu zawsze jest kobieta, mężczyzna co najwyżej może wprowadzić się do swojej żony/żon. Ba, nawet inna rasa, czyli ogirowie też reprezentują to podejście – małżeństwa są uzgadniane przez matki i jedynie kandydatka na żonę może się sprzeciwić, ponadto tylko jej przysięga małżeńska głosi „będziesz (…) prowadzić jego kroki drogą, którą powinien wędrować”. Nierzadko też Jordan raczy nas scenami w rodzaju żon kłujących nożem swoich mężów, czy bijących ich za to tylko, że ten i ów zażartował sobie z połowicy, albo zaśmiał się z słów, które ona wygłaszała na poważnie. Zastanawia mnie jedno – grupą docelową „Koła Czasu” wydają mi się przede wszystkim nastolatkowie płci męskiej. Skoro mnie się nierzadko włos jeżył na takie pomysły, co myśleli sobie młodzi czytelnicy? Mieli dojść do wniosku, że bohaterowie mają gorzej niż oni? Chyba, że Jordan założył, iż uwagę młodzieńców przyciągną opisy wdzięków niewieścich, zaś kobiety u władzy miały do lektury przyciągnąć dziewczyny.

[2] Tu trzeba dodać, że Jordan jest konsekwentny w kreśleniu światopoglądów warunkowanych wychowaniem. Jeśli ktoś pochodzi z nacji, w której niewolnictwo jest na porządku dziennym, choćby i nie był złym człowiekiem, myśl o wolności, równości i braterstwie nie postanie mu w głowie. Podobnie arystokratki za najbardziej naturalne uważają, iż inni powinni im we wszystkim ustępować, giąć się w ukłonach i najlepiej dziękować za samą możliwość przebywania z jaśnie panią.

[3] Jest w tym wszakże jeden zgrzyt – otóż bohaterowie zazwyczaj chcą chronić kobiety, odczuwają opory przed walką z nimi i ogromne wyrzuty sumienia z powodu śmierci sojuszniczek. Sądzę, że w świecie agresywnych i dominujących pań taka postawa raczej by się nie wykształciła.

[4] Do tego nieraz postępowanie kobiet można podsumować słynnym „powariowałyście, boście chłopa dawno nie miały”. Motyw poskramiania złośnicy też wydaje się być przez autora lubianym.

[5] Mam przynajmniej nadzieję, że nie odzwierciedlał prywatnych doświadczeń autora…

W nowszych wydaniach tom piąty nie jest już dzielony, podobnie kolejne.