Beatrycze Nowicka Opowiadania

Pan Lodowego Ogrodu, tomy 1-4 (artykuł, E)

Tęsknoty świata pomiędzy

Jarosław Grzędowicz, wyd. Fabryka Słów

Beatrycze Nowicka: całość 7,5/10

Przygarść refleksji na temat „Pana Lodowego Ogrodu” Jarosława Grzędowicza.

Uwaga: zdradzam szczegóły zakończenia.

Lodowy Ogród z lotu ptaka

Zdarza mi się z rozmysłem unikać książek, o których powtarza się „wstyd nie znać”. Tak było w przypadku „Pana Lodowego Ogrodu” – dopiero zamieszanie dookoła premiery ostatniego tomu oraz pochlebne opinie znajomych skłoniły mnie do zmiany zdania. Dzięki temu mogłam przeczytać całość od razu, co okazało się dobrym rozwiązaniem. Jak to zwykle bywa, kiedy sięgamy po coś powszechnie cenionego, łatwo można się zawieść. Do tego element zaskoczenia jest mniejszy – przez lata nieraz miałam okazję usłyszeć o Vuko. Z tego powodu tom pierwszy nie porwał mnie aż tak, jak się spodziewałam, nie wciągnął tak mocno, jak ongiś cykl wiedźmiński, z którym „Pan Lodowego Ogrodu” bywa porównywany. Z drugiej strony nie odczułam rozczarowania częściami kolejnymi, co stało się udziałem wielu zagorzałych fanów. Gdy spojrzeć na powieść Grzędowicza jak na jedną całość [1], widać konsekwencję w kreacji świata i fabuły. Owszem, pojawiają się sprzeczności (o czym później) ale z jednym wyjątkiem to drobiazgi – główne pomysły, sposób prowadzenia wątków, klimat – wszystko to jest spójne. Kolejną zaletą lektury wszystkich części od razu jest to, że świat nie traci aż tak na świeżości. Nie ze wszystkimi decyzjami autora można się zgadzać, jednakże sprawiają one wrażenie celowych i świadomych wyborów. Grzędowicz miał w głowie kompletną wizję i – na szczęście dla czytelników – była to wizja ciekawa.

Światy wstrząśnięte i zmieszane

Powieści będących mieszanką fantasy i SF powstało stosunkowo niewiele. Tego rodzaju konwencja bywa bowiem zdradliwa (w powszechnym odbiorze magia kłóci się z nauką), jest jednak przy tym znacznie mniej wyeksploatowana i dzięki temu świeższa. Zapewne jednym z najstarszych utworów „mieszanych gatunkowo” jest „Świat Rocannona” Le Guin. Tytułowy bohater jest członkiem misji badawczej, wysłanej przez zaawansowaną technologicznie cywilizację w celu badania rdzennych mieszkańców pewnej planety, żyjących na poziomie odpowiadającym ziemskiemu wczesnemu średniowieczu. Zmuszony przez okoliczności, Rocannon wyrusza na wyprawę, by powstrzymać innych przybyszów z zewnątrz (oczywiście również dysponujących techniką dającą im przewagę nad miejscowymi). W trakcie swojej wędrówki naukowiec zostaje uznany za boga z powodu swojego wyposażenia. Później spotyka Najstarszego, z którym dobija targu – słyszy przepowiednię i otrzymuje moc telepatii, za co jednak musi zapłacić cenę. Co ciekawe, w „Świecie Rocannona” pojawiają się nawiązania do mitologii nordyckiej (choć jest ich zdecydowanie mniej niż w „Panu Lodowego Ogrodu” [2]).

Innym znanym mi utworem jest „Trylogia Zimnego Ognia” Friedman, gdzie koloniści z Ziemi lądują na planecie, gdzie zaawansowana technologia przestaje działać, istnieje natomiast moc zdolna ziszczać ludzkie myśli. Magia okazuje się bardzo niebezpieczna, głównie dlatego, że jest kapryśna – trudno podporządkowuje się woli, chętnie zaś materializuje wszelakie lęki, obsesje i podświadome myśli.

W uniwersum wykreowanym przez Grzędowicza „magii” jest zdecydowanie więcej niż w „Świecie Rocannona”, mniej natomiast niż w „Trylogii…”, gdyż moc występuje tylko w wybranych miejscach. Pojawiają się podobne problemy – opłakane skutki niewłaściwego jej użycia oraz kwestia osób uzyskujących za jej pomocą potęgę. O ile u Friedman ważniejsze było to pierwsze, Grzędowicz skupia się na kwestii wszechmocy uzyskanej przez Ziemian. To jeden z głównych motywów powieści, nieraz skłaniający do myślenia. Wydaje mi się, że bardzo wielu wielbicieli fantasy sięga po ten gatunek dla magii – wizja bohaterów obdarzonych niezwykłymi umiejętnościami pociąga. „Pan Lodowego Ogrodu” skłania do refleksji, postawienia się na miejscu przybyszów, zapytania „Co ja bym zrobił/a, posiadając takie możliwości?” Grzędowicz porusza temat moralności – oto świat, gdzie Ziemianom pozostaje tylko i wyłącznie ich własne sumienie i poczucie odpowiedzialności.

Grzędowicza przepis na sukces

Wymieniłam podobieństwa, trzeba jednak powiedzieć, że świat „Pana Lodowego Ogrodu” jest miejscem oryginalnym, różniącym się od wyżej wymienionych. Owszem, został oparty o ziemskie kultury (co ku mojemu przyjemnemu zaskoczeniu zostało zgrabnie wyjaśnione pod koniec), jednak Grzędowicz zadbał o to, by nie były to dokładne kopie (zwłaszcza w przypadku Amitraju) tylko interesujące mieszanki. Pojawia się też wiele elementów własnych – choćby wzmianki na temat lokalnej flory i fauny wprowadzają odpowiedni klimat. Podoba mi się zamiłowanie Grzędowicza do szczegółów – owszem, spowalnia ono akcję, ale dzięki detalom właśnie autor buduje swoje uniwersum. Nie są to nadmiernie drobiazgowe opisy, pisarzowi udało się jednak stworzyć wyrazisty obraz. Czytelnik wie, jak wygląda świat i tamtejsi „ludzie”, ale co ważniejsze, czuje też, jak ten świat funkcjonuje, jak żyją jego mieszkańcy, co jedzą, jak się ubierają, jak mówią, co sobie cenią, w co wierzą. Dzięki prowadzeniu narracji z punktu widzenia Filara i Vuko czytelnik obserwuje to barwne uniwersum z dwóch perspektyw, co wprowadza dodatkową różnorodność i poszerza obraz [3]. Specyficzne podejście Drakkainena jest znakomitym pomysłem – dystans, ironia, zjadliwe komentarze i skojarzenia Ziemianina dodają do „Pana Lodowego Ogrodu” dodatkową warstwę. To jednak nie wszystko – jest przecież „magia” i jej wytwory, które Grzędowicz opisuje kunsztownie, z wyobraźnią i wyczuciem. Od zwykłych (jak na realia światów fantasy) uroczysk, potworów, czy widm, przez miejsca w rodzaju Dworu Żelaznych Cierni, czy Pustkowia Snów, aż po rozbudowane, lekko surrealistyczne wizje – inspirowane twórczością Bosha Ogrody van Dykena, Dolinę Bolesnej Pani, Żarłoczną Górę, Lodowy Ogród i jego cuda (jednym z miejsc, które zrobiły na mnie szczególne wrażenie było cmentarzysko nieudanych smoków). Nasuwa się myśl, że nie tyle wyżej wspomniane elementy z osobna, co udana ich kompilacja nadają światu Grzędowicza unikalny charakter.

Pragnienie przestrzeni

Z kart „Pana Lodowego Ogrodu” zdaje się przebijać nostalgia. Współczesny świat został zdominowany przez nowe technologie łączności. Książki SF coraz częściej koncentrują się na zagadnieniach wirtualnej rzeczywistości, ich autorzy piszą o konwersji ludzkiego umysłu w formę cyfrową i nadejściu postludzi. Nasz świat jest obecnie skierowany do wewnątrz. Grzędowicz odwraca kierunek, spogląda w przeszłość i na zewnątrz, tworzy Vuka jako ucieleśnienie tęsknoty za wyruszeniem na wyprawę w nieznane, za wolnością. Kiedy Drakkainen wędruje przez lasy i wybrzeża nieznanej planety, jest to dla mnie echem czytanych w dzieciństwie powieści o traperach przemierzających amerykańską tajgę i tundrę. Surowy świat, surowi ludzie, konieczność polegania na własnych umiejętnościach. Z drugiej strony – jest to też powrót do SF skupiającej się na zagadnieniach eksploracji innych światów. Kosmonauta lądujący na obcej planecie, nowe, dziwne zwierzęta i rośliny, obca cywilizacja, niebo pełne nieznanych gwiazd. Samotny Wędrowiec w drodze. Mężczyzna, który uciekł ze świata, gdzie ograniczają go procedury, biurokracja i polityczna poprawność tam, gdzie wszystko jest prostsze, bardziej bezpośrednie, namacalne. I nie tylko chodzi tu o organizację społeczeństwa, czy technikę, ale też o wartości. Vuko Drakkainen, honorowy facet, przybysz znikąd, ostatni sprawiedliwy, który pokona „tych złych”, zaprowadzi porządek, po czym odejdzie w siną dal.

Grzędowicz nie pozwala sobie jednak na całkowitą jednoznaczność. Drakkainen nieraz tęskni – za drogimi mu miejscami, bezpieczeństwem, wygodami, ale najbardziej za rzeczami takimi jak tytoń, kawa, czy rozmaite drobne przyjemności, czyniące nasze życie szczęśliwszym, pomimo tego, że zazwyczaj nie poświęcamy im zbyt wiele uwagi, traktując jako coś oczywistego. Co jednak znacznie ważniejsze, świat, w którym Vuko ląduje i o który walczy, także okazuje się więzieniem, tyle że innego rodzaju. Drakkainen wygrywa wielką bitwę, by dowiedzieć się, że wojna została już dawno przegrana. Ten świat ma już swoich „bogów”, którzy zdecydowali odgórnie, co jest właściwe dla jego mieszkańców. Tak, są tutaj otwarte przestrzenie i niezbadane lądy, a na uroczyskach pozostały okruchy niezwykłej mocy. Ale jest też stagnacja, narzucone ograniczenia, wieczna groźba martwego śniegu. Wielki, barwny, piękny skansen. W którym z tych dwóch światów człowiek może być naprawdę sobą? I co to właściwie znaczy?

Obrazy przefiltrowane

Niektórzy narzekają na wyraźne rozgraniczenie pomiędzy bohaterami – Vuko, Filar i może jeszcze Fjollsfinn na głównym planie, pozostałe postaci w cieniu. Również antagoniści, którzy pojawiają się tylko okazjonalnie, przez co brakuje im wyrazistości. Jest to jednak wyraz świadomej decyzji – zamiast panoramicznej wizji Wojny Bogów, Grzędowicz wybiera zawężony punkt widzenia Drakkainena i młodego cesarza. Coś za coś. Przez większość powieści opisywane wydarzenia są wręcz kameralne – śledztwo i walki Vuka, wędrówka Filara. Czytelnik nie otrzymuje pełnego obrazu, wie tyle, ile bohaterowie, postrzega inne postaci przez pryzmat ich umysłów. „Pan Lodowego Ogrodu” jest przede wszystkim opowieścią o losach dwóch protagonistów, nie zaś historią wojny. Wątki fabuły nie zostały ułożone typowo dla opowieści o walce z wielkim złem – niektóre drobiazgowo opisywane wydarzenia (choćby pobyt Filara w niewoli) nie wnoszą niczego do kwestii ostatecznej konfrontacji, są raczej po to, by pokazać, jak bohaterowie sobie z nimi radzą i jak są przez nie kształtowani. Zdarzyło mi się nieraz zastanawiać, co by było, gdyby Grzędowicz napisał swoją powieść w bardziej epickim duchu. Niemniej zdecydował inaczej – można to albo zaakceptować, albo odrzucić.

Przez większość czasu godziłam się z takim podejściem, zazgrzytało mi ono jednak w zakończeniu wątku Filara. Wiem, że to typowe, ale po ciężko doświadczanym wybrańcu przeznaczenia oczekiwałam odegrania jakiejś kluczowej roli w finale. Tymczasem od momentu spotkania Vuka, młodzieniec staje się jedynie kimś w rodzaju towarzysza i podwładnego. Szkoda – rozumiem, że Drakkainen ma w sobie sporo z typowego samca alfa, ale Filar był postacią obdarzoną charyzmą i mądrością. Zasłużył na coś więcej, niż tylko zostanie chłopcem na posyłki.

Wracając zaś do „osobistej perspektywy”, tym, co Grzędowicz uzyskał w zamian był wgląd w psychikę bohaterów, dzięki czemu czytelnik mógł ich dobrze poznać i polubić. To dzięki temu zabiegowi możliwe były wplatane w narrację zabawne i cięte uwagi Vuka, opisy jego rozważań, wątpliwości, wyrzutów sumienia, czy chwil, kiedy do głębi poruszony usiłował tłumić swoje uczucia, zapewne zgodnie z własnym wyobrażeniem siebie jako twardego faceta. Drakkainen sprawiał też, że czytelnik miał wrażenie obcości „nowego świata”. Co ważne, Filar okazał się osobą zupełnie odmienną – chłopak inaczej postrzega, inaczej odczuwa, ma zdecydowanie bardziej refleksyjną naturę, umie sobie także pozwolić na słabość, co paradoksalnie świadczy o jego odwadze. Fragmenty dotyczące Ziemianina zazwyczaj bywają zabawne, losy potomka cesarskiego rodu potrafią natomiast naprawdę poruszyć.

Oprócz ich dwóch wyrazistą i ciekawą postacią jest Fjollsfinn. Bywa też najbardziej intrygujący – czytelnik nie zna jego myśli, nie może być do końca pewien, czego się po nim spodziewać. Pan Lodowego Ogrodu jest też bohaterem niejednoznacznym – panuje nad swoim miastem sprawiedliwie, dąży do tego, aby jego poddanym żyło się jak najlepiej, szuka sposobu wyleczenia ofiar uroczyska, wydaje się szczery względem samego siebie, ale jednocześnie wzbogacił się plądrując statki, przeprowadzał eksperymenty na mieszkańcach, przygotował zmyślną salę tortur, wreszcie stworzył religię i karmi swoich ludzi wizjami fałszywego raju. Pozostałe postaci przewijają się na dalszych planach, zostały jednak nakreślone na tyle zgrabnie, że nie wydają się jedynie tłem.

Łyżka dziegciu

Wspominałam o nieścisłościach – drobniejszych pojawiało się trochę – zdobienie dziobu lodowego drakkara raz jest w formie głowy smoka a raz wilka. Po „wyjściu z drzewa” Vuko nie mógł rozmawiać z Jadranem, którą to umiejętność nagle odzyskał w tomie czwartym. Podobnie jest z blokowaniem uczuć przez cyfral – w części drugiej napisano, że Drakkainen został pozbawiony tej możliwości, a pod koniec cyklu ponownie ją posiada. Opisy mieszkania Filara w częściach trzeciej i czwartej są różne. Smocza oliwa raz daje się gasić wodą, a raz nie. Owszem, zawsze można to tłumaczyć – Vuko powoli odzyskiwał utracone umiejętności, Filar się przeprowadził, smocza oliwa była podróbką itp. Tyle że nie ma o tym ani słowa, chociaż wydarzenia z życia bohaterów zazwyczaj przedstawiane są bardzo dokładnie [4].

Oczywiście najbardziej rzucającą się w oczy kwestią jest „magia”, która jest w „Panu Lodowego Ogrodu” typowo fabularna – postaci mogą (bądź nie mogą) zrobić danej rzeczy, bo jest to potrzebne do fabuły, czy po prostu do danej sceny. Ot, choćby van Dyken może niemalże kroić swoich Węży na plasterki i składać z powrotem, ale już smoki mu padają. Pod koniec powieści natura mocy zostaje wyjaśniona. Interpretacja ta jednak nie pasuje do kilku pojawiających się wcześniej zastosowań „magii” w rodzaju przewidywania przyszłości. Trzeba jednak przyznać, że ogólny klimat, jaki udaje się Grzędowiczowi osiągnąć, jest ciekawy i sprawia, że zawieszenie niewiary przychodzi zdecydowanie łatwiej. Żal mi tylko, że ścisły finał rozgrywki pomiędzy Czyniącymi przybrał taki a nie inny kształt. Może i jest oryginalnie i zaskakująco, ale w tym przypadku nie stanowi to zalety. Pojedynek „bogów” moim zdaniem powinien być czymś malowniczym, a nie szczekaniem na siebie i rzucaniem pestkami.

Słów kilka na koniec

Wracając zaś do kwestii godnych pochwały – spodobało mi się, jak Grzędowicz żongluje rodzajami narracji – pierwszoosobowa, dynamiczna narracja Vuka w czasie teraźniejszym, przeplatana trzecioosobową w czasie przeszłym, pozwalającą odkryć lub ukryć przed czytelnikiem niektóre rzeczy. W przypadku Filara narracja pierwszoosobowa w czasie przeszłym, przedstawiona została jako wspomnienia po latach, co przydaje jej spokojnego tonu. Sprawnie napisane dialogi, dynamiczne bitwy, humor przeplatany bardziej dramatycznymi opisami, niezły styl – wszystko powyższe zadecydowało o sukcesie „Pana Lodowego Ogrodu”.

Można narzekać na poszczególne elementy, jednak fakt faktem – powieść Grzędowicza jest jedną z bardziej oryginalnych, a przy tym dobrze napisanych powieści fantastycznych ostatnich lat. Nie mogę powiedzieć, żebym czytała ją jednym tchem, zarywając noce, niemniej cieszę się, że dane mi było odwiedzić Lodowy Ogród.

[1] Zresztą sam autor w jednym z wywiadów powiedział, że traktuje „Pana…” jako jedną powieść w czterech tomach.

[2] Przy okazji – zamieszczone na początkach rozdziałów poświęconych Drakkainenowi cytaty z „Eddy poetyckiej” są po prostu świetne i zrobiły mi apetyt na całość. Ogólnie, Wikingowie niegłupim ludem byli.

[3] Ciekawy efekt Grzędowicz uzyskuje też np. każąc nam patrzeć na mieszkańców Wybrzeża Żagli najpierw oczami przybysza z Ziemi a potem Filara.

[4] Nadal będąc wredną pytam jeszcze, jak wygląda piramida w kształcie graniastosłupa i czemu Vuko nazywa pewne istoty nietoperzami argumentując, że „mają jakby gadzi pokrój”. Choć takie drobiazgi powinna wychwytywać już redakcja.