Plus/minus (recenzja, E)
Dwoje na tropie
Olga Gromyko, Andriej Ułanow, wyd. Papierowy Księżyc
Beatrycze Nowicka: 5,5/10
Fani Olgi Gromyko niewątpliwie sięgną po napisany we współpracy z Andriejem Ułanowem „Plus/minus”. Przyjemność z tej lektury zależy przede wszystkim od tego, czy do gustu konkretnego czytelnika przypadnie sposób, w jaki połączono w niej perspektywy pary bohaterów.
Pomysł leżący u źródła „Plus/minus” zasługuje na pochwałę. Powieść składa się z fragmentów pisanych z punktu widzenia dwójki bohaterów – kobiety i mężczyzny. Choć autorzy wyjaśniają, że nie było tak, iż podrozdziały z perspektywy Saszy pisał wyłącznie Andriej Ułanow, a Leny – Olga Gromyko, jednak każdy z autorów niejako prowadził swoją postać. W posłowiu obydwoje wyjaśniają kulisy powstania powieści i przyznam, że była to dla mnie najciekawsza część książki. Wiele tu ciekawostek i opisów zabawnych sytuacji. Bardzo pozytywne wrażenie robi też entuzjazm, z jakim autorzy podeszli do pisania. Można się także dowiedzieć, że ogólny zarys fabuły wymyśliła Gromyko, lecz książka była nie tyle pisana, co wręcz odgrywana – wiele dialogów pomiędzy Leną a Saszą powstawało przez komunikator internetowy, podobnie uzgadniane były często reakcje postaci na konkretne wydarzenia.
Mój problem z „Plus/minus” polega na tym, że części Saszy i Leny nie wydają mi się pasować do siebie. Jaka jest narracja „w stylu Gromyko” czytelnicy jej twórczości doskonale wiedzą – lekka, pełna zabawnych określeń i uwag, nieco kwiecista. Zderza się ona z dużo bardziej chropawym stylem, ale bardziej nawet niż kwestie formy, uwagę zwraca niedopasowanie klimatu. Po jednej stronie Lena, przykładna pracownica Urzędu do Spraw Ochrony Pomrok, hołubiąca domowego skrzata, mająca pecha do facetów, lubiąca kosmetyki, swój samochód oraz… wędkowanie, po drugiej zaś Sasza, pełen agresji były żołnierz, chętnie sięgający po alkohol i cierpiący na zespół stresu pourazowego, którego nabawił się w Czeczenii. Raz scenka, w której Lenoczka rozmawiając przez telefon machinalnie ozdabia różowym lakierem do paznokci granat pozostawiony przez Saszę, zaś innym razem opis, jak to na rękach bohatera umiera jego towarzysz broni. Skutek tych nieprzystających do siebie podejść był taki, że ich efekty wzajemnie się znosiły. Zresztą, wspomnienia z wojny zostały napisane w sposób, który mnie zbytnio nie poruszał [1].
Choć trzeba podkreślić, że bohaterowie wypadli barwnie. Ciekawą „wartością dodaną” był dla mnie obraz (umagicznionej) Białorusi, przedstawiany praktycznie mimochodem. Pozwolę sobie na kilka dłuższych cytatów:
„Do głowy przyszła mi myśl o ośmiuset czterdziestu dolarach, które uzbierałam na remont i przechowywałam w futrzanej czapce na górnej półce szafy. Wyobraziłam sobie, jak w strzępkach rozlatują się po pokoju (myśl o własnych strzępkach z jakiegoś powodu martwiła mnie znacznie mniej).”
„Przystanęłam na chwilę pod gigantycznym mętnym akwarium z żywymi rybami. Za ladą działu tkwiła znudzona sprzedawczyni pilnując, żeby ktoś nie wpadł na pomysł złapania towaru i wyniesienia go za pazuchą koło kas.”
„Aha, przecież tu po całym sklepie wiszą kamery! Nikt przy zdrowych zmysłach nie zdecyduje się tu naruszać prawa – bez uzgodnienia sprawy z ludźmi siedzącymi przy monitorach.”
„Rozmowa [kwalifikacyjna] była krótka i głupia – jakie mam cele w życiu (…) jaki mam stosunek do prezydenta.”
„Drugie i trzecie [piętro] zajmowała inna państwowa instytucja (tak mało ważna, że jej pracownicy przychodzili do pracy wyłącznie przed świętami (…) ), a czwarte wynajmowano na biura małym firmom. Te miały nawet mniej klientów niż urząd pod nimi pracowników, ale za to skarbówka i inspekcja pracy bywały tam prawie codziennie.”
„Za łapówkę w wysokości stu dolców mogą cię wsadzić na trzy lata” – wygląda ciekawie zestawione z perorą przedstawiciela młodzieży biwakującej w lesie w odpowiedzi na prośbę o opuszczenie terenu – „Co to, to nie, kochani, już mnie nie kupicie na te tanie sztuczki. Sprawdziłem zawczasu i tu nie ma rezerwatu, więc możemy palić ogniska i się kąpać. Więc idźcie wyciągać kasę na wódkę gdzie indziej!”
„Do teatru?! (…) Przecież tam milicja ma stały dyżur w holu…”
„Działka była malutka (…) otoczona niezbyt przekonującymi trzema rzędami drutu (…) ale za to brama miała wysokość dwóch metrów i trójkątne piki na szczycie. Jak większość użytych na działkach materiałów budowlanych prawdopodobnie została ukradziona… czy raczej okazyjnie zdobyta. [2]”
Swoją drogą, zastanawiam się, jak te realia odebrałby czytelnik ze Stanów Zjednoczonych.
Wracając jednak do wątku głównego, czyli omawiania książki – najbardziej rozczarowującym elementem jest rozwiązanie wątku morderstwa. O ile czytanie o postępach prowadzonego przez bohaterów śledztwa było wciągające, wyjaśnienie zagadki zawiodło moje oczekiwania.
Zanim przejdę do podsumowania jeszcze jedna dygresja. „Plus/minus” wpisuje się w schemat historii o niedobranej parze bohaterów, zmuszonych do współpracy, dzięki której zbliżają się do siebie na tyle, by początkowa niechęć przerodziła się w coś zgoła przeciwnego. Gdy jednak zestawić Lenę z wiecznie wściekłym Saszą (który np. potrafi wrzucić nastolatkom granat do ogniska, bo nie chcieli się wynieść z lasku po dobroci), trudno uwierzyć w świetlaną przyszłość ich związku.
Gdy w pewnym momencie bohaterowie się kłócą, on myśli:
„Nie, dzięki Bogu ręka mi nie drgnęła. To była tylko taka myśl, żeby przywalić z rozmachem, żeby się zamknęła… ale (…) jednak udało jej się wyprowadzić mnie z równowagi.”
Później zaś Lena zastanawia się:
„Co za różnica, kto zaczął tę kretyńską kłótnię i kto był winien – czy naprawdę dwie dorosłe osoby nie mogą spokojnie porozmawiać i wszystkiego pomiędzy sobą ustalić?! Ostatecznie przecież jestem kobietą, jestem mądrzejsza… przynajmniej powinnam być (…). Zejdę na dół i po prostu powiem: »Sasza, chodź się pogodzimy? Jesteśmy oboje zmęczeni, zdenerwowani, ale po co mamy skakać sobie nawzajem do oczu? Bo tak naprawdę ja bardzo się o ciebie martwię… (…) bardzo cię proszę, nie gniewaj się na mnie«. Mogę nawet… no dobra, nie uklęknąć, ale usiąść na podłodze koło jego krzesła – sprawdzony sposób, który w jednej chwili rozbraja każdego mężczyznę.”
Koleżanka bohaterki zachwyca się, że Lena i Sasza są tak różni, że dla siebie stworzeni, jednak mnie podczas lektury powyższego fragmentu włos się zjeżył, bo zamiast początku szczęśliwego pożycia dostrzegam tu raczej preludium przemocy domowej. Oczywiście nie odmawiam autorom realizmu w kreacji bohaterów [3]. Dziwi mnie tylko optymizm Gromyko z zapałem prowadzącej wątek romansowy.
Podsumowując – „Plus/minus” oceniam niżej niż cykl o Wolsze, „Rok szczura”, czy „Wiernych wrogów”. Jednak można tę książkę potraktować jako swego rodzaju ciekawostkę – stąd ocena.
–
[1] Oto przykład takiej retrospekcji: „„Głos dowódcy oddziału dolatywał jak przez watę. Wyszliśmy o świcie, a teraz słońce stało już w zenicie, cholerna niebiańska patelnia, żeby ją przynajmniej jakaś chmurka przysłoniła! Spod kasku leciały mi strumienie potu, kamizelka była rozżarzona, na prawym ramieniu miałem karabin a na lewym »trzmiela«. Nie, chłopaki, słowo honoru, ja zaraz zdechnę.”
[2] Tu się trochę waham, bo cytaty w znacznej mierze koncentrują się na negatywnych zjawiskach, a muszę powiedzieć, że przecież to tylko część obrazu. Szacunek wzbudza we mnie to, jak pomimo gorszych warunków materialnych, ludzie układają sobie życie. Przy okazji – pamiętam opowieść kolegi o dwóch doktorantkach z jego zakładu, Białorusinkach, które nie tylko zdołały się utrzymać mimo konieczności wynajmu lokum, ale też potrafiły z tych 1040 zł stypendium odłożyć pieniądze i wysyłać je rodzinie.
[3] Jedynie nagły wybuch ich miłości nie przekonał mnie zbytnio.