Beatrycze Nowicka Opowiadania

Kroniki belorskie (minirecenzja, E)

Powrót do Belorii

Olga Gromyko, wyd. Papierowy Księżyc

Szósty tom „Kronik Belorskich”

Beatrycze Nowicka: 6/10

„Kroniki belorskie”, czyli zbiór opowiadań i mikropowieści ze świata Wolhy Rednej i Szeleny, z pewnością ucieszą fanów twórczości Olgi Gromyko.

Trylogia o charakternej rudowłosej wiedźmie zyskała Oldze Gromyko rzesze wiernych czytelników. Nic dziwnego, że autorka nieraz wracała potem do świata Belorii, czy to by przedstawić miniserię opowiadań o przygodach Wolhy na trakcie („Wiedźmie opowieści”), czy też wprowadzając nowych bohaterów w powieści „Wierni wrogowie”. „Kroniki Belorskie” są kolejnym, i na chwilę obecną ostatnim, z takich powrotów.

Podobnie jak w „Wiedźmich opowieściach” Gromyko zdecydowała się na zbiór krótkich form. Tomik mieści osiem opowiadań i dwie mikropowieści; co ciekawe, jest to o jeden tekst więcej w porównaniu z wydaniem rosyjskim – miły gest w stronę polskich czytelników. Tym razem Wolha pojawia się jedynie przelotnie, fani mogą natomiast poczytać o postaciach do tej pory drugoplanowych, odwiedzić Szelenę i Weresa z „Wiernych wrogów”, a także spotkać zupełnie nowych bohaterów. „Kroniki belorskie” to raczej pozycja dla wielbicieli humorystycznej fantasy pisanej przez Białorusinkę. Choć po książkę można sięgnąć nie znając pozostałych utworów z uniwersum Belorii, traci się wtedy część frajdy z lektury.

Być może działa tu efekt braku świeżości, ale „Kroniki…” uważam za nieco słabsze od „Wiernych wrogów”, czy cyklu „Rok szczura”. W powieściach Gromyko pojawiło się więcej ładnych, poetyckich opisów niż tutaj (co nie znaczy, że nie trafiały się ciekawe fragmenty, jak choćby ten: „krata w oknie pocięła światło księżyca na wąskie kromki, które rozsypały się po wydeptanej podłodze celi”). Jeśli zaś chodzi o humor – nadal jest wesoło, jednak po przeczytaniu kilku książek białoruskiej pisarki zaczyna się mieć wrażenie podobieństwa postaci i ich stylów wypowiedzi. Nowi bohaterowie docinają sobie i żartują dokładnie tak samo, jak starzy. A jeśli o tych drugich chodzi, to nieco straciła na „urodzie” Szelena. Charakterystycznymi cechami, które zapamiętałam u wilkołaczki, były cynizm, sarkazm, pewna cierpkość, wynikająca z przeżytych doświadczeń. Tymczasem w mikropowieści stanowiącej część „Kronik…” bohaterka wydaje się o wiele łagodniejsza, czasem wręcz nieco tchórzliwa. Ja rozumiem – szczęśliwa miłość i macierzyństwo mogą zmienić wilkołaka (sama protagonistka w którymś momencie wyznaje, że przeżywa drugą młodość) – jednak przez to Szelena niewiele się różni od Wolhy.

Z drugiej strony, „Kroniki…” wydają się lepsze od „belorskiej” części „Wiedźmich opowieści” – opowiadania są bardziej zróżnicowane pod względem fabularnym. Jak zwykle można znaleźć wiele śmiesznych dialogów, czy spostrzeżeń. Mój numer jeden to:

„- Przecież sama prosiłaś dopilnować, żeby nigdzie się nie władował! – Dopilnować, a nie recytować nad synem zaklęcia! – A co to za różnica? – zdziwił się szczerze. Jego męska logika była prosta jak budowa cepa: powierzone jego opiece dziecko, jedna sztuka, oddane matce żywe – i czego ta dziwna kobieta jeszcze chce?”

Z tego względu ponowne odwiedziny w Belorii okazały się całkiem przyjemną i satysfakcjonującą rozrywką.