Beatrycze Nowicka Opowiadania

Gromowładny (recenzja, E)

Gdzie miasto znaczy świat

Felix Gilman, wyd. MAG

Pierwszy tom dylogii „Gromowładny”

Beatrycze Nowicka: 7/10

„Gromowładny” Felixa Gilmana jest jednym z oryginalniejszych i ciekawszych debiutów fantasy, jakie dane mi było czytać.

Zapewne to nie przypadek, że Felix Gilman jest mieszkańcem Nowego Jorku i właśnie w Megalopolis wizja Ararat została przelana na papier. Gigantyczna metropolia okazuje się czymś znacznie więcej, niż tylko miejscem akcji powieści. To miasto miast, ciągnący się poza horyzont ocean budynków, gdzie wpływy poszczególnych władców sięgają jedynie kilku dzielnic, a do odległych rejonów wysyła się ekspedycje na trwające wiele dni wyprawy. Autor nie wyjaśnia, jak jego mieszkańcy zaopatrują się w żywność, ale siła jego wizji jest tak przemożna, że zbytnio to nie przeszkadza. Choć generalnie sceneria kojarzy się z wiekiem XIX, gdzieniegdzie jest mowa o wieżowcach. Ararat jest syntezą metropolii naszego świata, ucieleśnieniem wszystkiego tego, co kojarzy nam się z hasłem „miasto”. Rozciąga się w przestrzeni, ale także mieści w sobie ścieżki do innych czasów. Wydaje się żywą istotą – poszczególne ulice zmieniają swój przebieg oraz charakter, pojawiają się i znikają kanały oraz cmentarze.

Po Ararat wędrują także bogowie – a przynajmniej takim mianem określają te byty mieszkańcy. Nie ma zgody w kwestii tego, czy stworzyło ich miasto, czy było dokładnie na odwrót, wiadomo tylko, że manifestacje bóstw przynoszą zarówno wiele dobrego, jak i złego, a niektórzy usiłują te siły związać i używać do własnych celów. Tak, jak stało się to w przypadku Ptaka, wykorzystanego w charakterze napędu dla latającego okrętu nazwanego „Gromowładnym”. Jeżeli więc chodzi o świat przedstawiony, Gilmanowi nie brakło ani pomysłów, ani warsztatu, pozwalającego wybrzmieć im w pełni. Ararat jest niezwykle wyraziste, naprawdę ożywa na kartach powieści, fascynuje i zapada w pamięć. Czasami staje się też metaforą całego świata, a jego kręte ulice wydają się ilustrować poplątane ludzkie losy.

Gorzej niestety ma się sprawa z bohaterami. Tych jest dosyć sporo, jednak trudno nazwać ich pełnokrwistymi. „Gromowładny” jest opowieścią o mieście ale nie o ludziach. Ci ostatni, owszem, mają swoje plany, motywacje i uczucia, niemniej głównymi czynnikami kształtującymi ich życia są bóstwa i samo Ararat. Spośród postaci najwięcej miejsca poświęcono Arjunowi, który przybył do miasta z zewnątrz w poszukiwaniu zaginionego boga swojego zakonu. I znów – gdy Gilman zabiera się za opisywanie Głosu i jego czcicieli wypada to interesująco, ale sam Arjun poza jego misją oraz muzyczną pasją jest po prostu młodym człowiekiem, zagubionym w „wielkim świecie”, wciąż pustą kartą. Barwnie wypada Jedwabny Jack, uciekinier z poprawczaka, dysponujący cząstką mocy Ptaka, pozwalającą mu latać – lecz jego wyrazistość wynika po części z nawiązania do Piotrusia Pana. Podobnie na stereotypach oparci są naukowiec Holbach, ochroniarz Hoxton, czy czarnoksiężnik Shay. Szkoda postaci Arlandersa, chyba najbardziej nieudanej – sam kapitan ani nie przekonuje, ani nie budzi sympatii, zaś czytelnik zadaje sobie pytanie, czemu właściwie miał służyć jego wątek, poza przypominaniem o latającym okręcie. Zresztą, zakończenie owego wątku jest wyjątkowo niesatysfakcjonujące, jakby autor nie bardzo wiedział, co zrobić ze swoim bohaterem. Na więcej zasługiwały także bezwzględna, żądna władzy hrabina Ilona oraz zdeterminowana i wyemancypowana Olimpia. Często zresztą odnosi się wrażenie, że po prostu zabrakło miejsca na należyte przedstawienie postaci, które zatonęły w przepychu miasta i natłoku wydarzeń.

Warto jednak zauważyć, że „Gromowładny” doczekał się kontynuacji, zatem niektórzy bohaterowie mają jeszcze szansę się rozwinąć – zwłaszcza Arjun, który pod koniec powieści zaczął się zmieniać (jeszcze a propos niego – moja własna interpretacja brzmi, że być może Głos wcale go nie opuścił, a zamieszkał w jego wnętrzu). Fabuła „Gromowładnego” jest interesująca, może nie całkiem nowatorska, jednak wciąż daleka od najczęściej spotykanych schematów. Gilman radzi sobie z narracją i językiem sprawnie, panuje nad swoim uniwersum i kompozycją całości. „Gromowładny” jest bardzo udanym debiutem, co więcej, wnosi coś świeżego, a to jest przecież w fantastyce bardzo mile widziane.

PS. Wydawca potwornie skrzywdził tę powieść okładką, która nie tylko jest brzydka, ale też nie ma nic wspólnego z zawartością. Onegdaj znalazłam na sieci artykuł, w którym ktoś wymienił „Gromowładnego”, jako książkę inspirowaną Ameryką prekolumbijską, co wskazuje, że osoba ta nie czytała (ani nawet nie przekartkowała, powieści), ale też – że ilustracja jest myląca. Być może był to jeden z powodów, dla których utwór Gilmana nie odniósł sukcesu, na jaki zasłużył, co wnoszę na podstawie stosów tej książki zalegających swego czasu w tanich księgarniach.

„Gromowładny” jest pierwszym tomem dylogii, niestety druga część nie została wydana w Polsce.