Beatrycze Nowicka Opowiadania

Teatrzyk Zielona Gęś (recenzja, E)

Kochaj albo rzuć

Konstanty Ildefons Gałczyński, wyd. Prószyński i S-ka

Beatrycze Nowicka: 10/10

Teatrzyku Zielona Gęś chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. Absurdalny humor, liczne nawiązania do klasyki i ówczesnej kultury. Reszka polskiej duszy.

Gęś wiecznie Zielona

Przed oczyma duszy mojej widzę triumfalny wjazd Teatrzyku Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego na niwę literatury polskiej. Osiołek Porfirion i Alojzy Gżegżółka dmą w surmy. Hermenegilda Kociubińska rozrzuca kwiecie pachnące na drodze Poety, jadącego rydwanem zaprzężonym w Zieloną Gęś i Psa Fafika. Profesor Bączyński ociera łzę chusteczką haftowaną w nimfy. Piekielny Piotruś rozdaje chałwę. Duchy Wieszczów Naszych zawodzą rozpaczliwie. Krytycy są skonsternowani.

Minęło ponad pół wieku, zmieniły się realia a Zielona Gęś wciąż śmieszy kolejne pokolenia czytelników. Ciekawe, czy sam poeta przewidywał, że humoreski pisane dla tygodnika będą cieszyć się popularnością wiele lat później.

Pełen żartów Teatrzyk Gałczyńskiego sam jest pysznym żartem. Budzi skrajne reakcje ze względu na rodzaj zawartego w nim humoru. Spotkałam się kiedyś z opinią, że humor polega na nietypowych, nieoczekiwanych skojarzeniach. Na przeskoku myślowym, grze z oczekiwaniami odbiorcy. Jakkolwiek nie uważam, by odnosiło się to do wszystkich dowcipów, jeśli chodzi o Zieloną Gęś, powyższa definicja pasuje znakomicie. W odbiorze Teatrzyku trudno o stany pośrednie. Absurdalne skojarzenia i rozwiązania Gałczyńskiego albo czytelnika rozśmieszą, albo wydadzą mu się głupie i bez sensu. I stąd właśnie dodatkowy dowcip, gra na nosach literaturoznawców, wiedzących, że Teatrzyk wpisał się już w polską kulturę, że ma swoich wielbicieli i w związku z tym należy wypowiadać się na jego temat. A tymczasem – albo Zielona Gęś nie bawi wcale i wtedy, co też inni w niej widzą? Przyznać się do obojętności lub niechęci, czy udawać znawcę i chować za fasadą terminologii? Albo odwrotnie – Gąska rozwesela setnie, ale jak tu wytłumaczyć, dlaczego wybucha się śmiechem serdecznym, czytając choćby „Straszną rozmowę Gżegżółki z duchem” czy „Pozytywnego górala”?

Pozwolę sobie na dygresję – autor wstępu do wydania Prószyńskiego także poległ w bitwie z Gęsią. Wyjaśnia oczywistości, odmienia przez przypadki przymiotnik ludyczny oraz cytuje innych. Uważam, że zdecydowanie lepsze byłoby umieszczenie w książce krótkiej biografii Gałczyńskiego oraz tekstu poświęconego ówczesnej kulturze i polityce. Często bowiem poeta odwołuje się do współczesnych mu popularnych postaci (choćby Henryk Ładosz), miejsc, wydarzeń, mód najrozmaitszych. Tego rodzaju teatrzyki tracą pozbawione kontekstu i nakreślenie dla nich tła zdecydowanie by się przydało. Dobrym rozwiązaniem było natomiast zamieszczenie w zbiorze oryginalnych tekstów i wyszczególnienie na końcu zmian wprowadzonych przez redakcję i cenzurę (wraz z podaniem numerów „Przekroju”, w których pojawiały się kolejne części).

Orzeł biały i Zielona Gęś

Teatrzyk Gałczyńskiego to nie tylko abstrakcja. To także satyra, drwina. Garść confetti rozsypana na apelu, papierowe chorągiewki wetknięte do rąk posągom, wąsy domalowane na portretach. Poeta bawi się klasyką. Ze szczególnym upodobaniem zaś gnębi i wyśmiewa górną i chmurną polską tradycję patosu, martyrologii, romantycznych i młodopolskich uniesień. Genialne są pod tym względem choćby „Dymiący piecyk” czy „Nieznany rękopis St. Wyspiańskiego”.

Niejako po drugiej stronie tego wszystkiego mamy polską codzienność. I tu także nie zabraknie ostrego spojrzenia. Bezlitosny bywa Gałczyński dla naszej mentalności. Punktuje wady (choćby znakomite „Dwóch Polaków”, albo „Rewolucja kulturalna w Wołominie”), komiczne nawyki (np. „Ostrożność”) i przesądy, kreśli karykatury życia rodzinnego, żartuje sobie z ówczesnej popkultury, wyszydza biurokrację. W tej ostatniej kwestii lektura takich choćby „Kaloryferów” budzi tyle samo śmiechu, co smutnej zadumy, że po kilkudziesięciu latach i zmianie ustroju niektóre rzeczy pozostały takie same.

Zielona Gęś w czerwonym kraju

Lekko, kolorowo i zabawnie, owszem. Zdarza się jednak i trafna refleksja. Na przykład taka z „Gżegżółki na konferencji pokojowej”: „Konferencja pokojowa to jest taki wesoły obiad po pogrzebie. Chodzi tylko o to, żeby nieboszczyka nie zakopywać za głęboko. A nuż się jeszcze przyda”. Albo w „Awanturze w najmniejszym teatrze świata”, gdzie profesor Bączyński wygłasza taki oto wywód: „Nasza epoka jest wielka i odpowiedzialna. (…) Chodzi o wielki skarb. Trzeba czuwać przy wielkim skarbie. A wiecie wy, co jest tym wielkim skarbem? szmer zaciekawienia Prof. Bączyński (zerkając na swoje nogi przystrojone w biel anielską) Moje nogi.” Tu zapewne czytelnik uśmiecha się, spodziewając się kolejnej krotochwili. Tymczasem profesor kontynuuje: „Moje zwyczajne ludzkie nogi. Chodzi mi o to, żeby mi ich już nigdy nie urywała żadna bomba.”

Czesław Miłosz sportretował Gałczyńskiego jako zniewolony umysł. Zapewne po trosze w rewanżu, po tym jak został przez autora „Zaczarowanej dorożki” nazwany dezerterem i zdrajcą. Myślę o słowach z „Fafika i robaczków świętojańskich”: „Czołem chłopcy. Lecę do Szkocji (…). Będę kopał węgiel dla Anglików. Anglicy niech kopią piłkę. (…) Od czegóż są polskie pieski?” Myślę, że Gałczyński był szczerze przywiązany do ojczyzny, miał rodzinę. Chciał tu żyć i pisać. A to oznaczało współpracę i wiersze ku czci Stalina.

Nie podejmę się oceny tego, na ile ta współpraca była z przekonania. Owszem, w Zielonej Gęsi pojawiają się utwory, wyglądające na ukłon w stronę jedynie słusznej ideologii. Ale też człowiek się zastanawia – oto w jednej części („Idiota niezłomny”) krytyka lenistwa, pochwała produktywności i temu podobne. W następnej („Celestyn księżyc”), do Zielonej Gęsi przychodzi urzędnik państwowy „pozytywny bohater” i indaguje członków teatrzyku, co też robią i dlaczego tak mało. Oni zaś śpiewają i deklamują wiersze, po czym wszystko rozpływa się w oparach absurdu.

Albo taki „Idiota”. Czy kiedy padają słowa „Bo Wacio twierdzi, że wywożą spinacze. (…) Miliardy wagonów ze spinaczami jadą na wschód” ważniejsze było szyderstwo i krytyka, czy może to, że w czasopiśmie o ogólnokrajowym zasięgu i wysokim nakładzie, ktoś głośno o wywożeniu towarów do ZSRR powiedział? Czy „Poezja drożeje” nie jest także satyrą na powszechny deficyt dóbr i system sprzedaży na kartki?

W anonsie do „Imienin prof. Bączyńskiego” czytamy „Szan. Autor obmyślał osiołka Porfiriona przez całe 6 (sześć) lat za drutami niemieckiego obozu Altengrabow, nic więc dziwnego, że jest to postać groteskowo-heroiczna”. Każdy ma swoje zdanie – ja człowieka, który będąc uwięziony w obozie, wymyślił Osiołka Porfiriona, nie nazwałabym umysłem zniewolonym. W kraju zniszczonym wojną, tłamszonym komunistyczną władzą, gdzie ludzi porywano z ulicy i torturowano, gdzie niektórzy artyści popełniali samobójstwa, nie mogąc sobie poradzić z traumą i utratą wiary w wyznawane wcześniej wartości, Gałczyński pisał swoją Zieloną Gęś. I o tym, jak sądzę, należy pamiętać.