Beatrycze Nowicka Opowiadania

Peterkin & Brokk. Księga czterech (recenzja, E)

Morderstwa, magia i afery szpiegowskie

Grzegorz Gajek, wyd. Genius Creations

Tom pierwszy cyklu „Peterkin & Brokk”

Beatrycze Nowicka: 6/10

„Peterkin & Brokk” Grzegorza Gajka to bardzo solidna, godna uwagi i zgrabnie napisana fantasy rozrywkowa.

W odróżnieniu od niedawno przeczytanego „Jedynego” Pawła Majki, tym razem zaczynając lekturę nie miałam sprecyzowanych oczekiwań, wyjąwszy może kwestie wynikające z opisu wydawcy. W jednym przypadku może on być mylący – mianowicie sugeruje fantasy humorystyczne, a do tej kategorii bym „Peterkina & Brokka” nie zaliczyła. Grzegorz Gajek z powodzeniem sięgnął po mało wyeksploatowaną w polskiej fantasy podkonwencję kryminalno-sensacyjną.

Szybko wyjaśniło się, co oznacza podtytuł „Księga czterech” – omawiana pozycja jest tak naprawdę zbiorem czterech długich opowiadań. Każde z nich poświęcono innej sprawie, której rozwiązaniem trudzą się tytułowi bohaterowie (gwoli ścisłości w trzecim tekście tylko jeden z nich, bowiem zbrodnia towarzyszy panu Peterkinowi nawet wtedy, gdy bierze on urlop i udaje się odwiedzić rodzinę).

Książka Gajka jest dość rzadkim przykładem fantastycznej prozy, gdzie wszystkie kluczowe elementy autorskiej kreacji stoją na wyrównanym i nader przyzwoitym poziomie – zarówno świat, intrygi, jak i bohaterowie zostali nakreśleni zgrabnie i przekonująco.

Uniwersum, w którym rozgrywa się akcja „Peterkina & Brokka” pozwala zaklasyfikować ten zbiór także jako steampunk. Jest tu zdecydowanie mniej tak charakterystycznej dla podkonwencji gadżetomanii, ale mamy quasi-dziewiętnastowieczny sztafaż, w którym pojawiają się i szaleni naukowcy, i tajemnicze urządzenia. Świat przedstawiony sprawia wrażenie przemyślanego i nie stanowi wyłącznie tła. Jego historia oraz rozgrywające się przemiany społeczne wpływają na bohaterów oraz fabułę. Jest to świat rodzącego się drapieżnego kapitalizmu, w którym pieniądze stanowią o możliwościach i wartości człowieka w oczach innych. Istnieją w nim silne podziały klasowe, arystokracja wciąż może wiele, choć traci na znaczeniu, pojawiają się także pierwsze ruchy socjalistyczne. Autor zdołał odmalować swoje uniwersum wyraziście – czytając, czuje się atmosferę wielkiego przemysłowego miasta, czy pozornie sielankowej, acz dusznej od skrywanych intryg prowincji.

Dobrze prezentują się także postaci – zarówno te kluczowe, jak i poboczne. Tytułowi policjanci oczywiście przywodzą na myśl najsłynniejszą parę detektywów, jednak zgodzę się z zacytowaną na okładce opinią Michała Cetnarowskiego, że nie pozostają oni jedynie kliszami, a zyskują własne charaktery. Odo Peterkin, czyli tutejszy mistrz dedukcji, jest potomkiem starego szlacheckiego rodu, ale też niziołkiem, co często nie ułatwia mu pracy. Krasnolud Tuur Brokk to pochodzący z nizin społecznych były bokser, a po godzinach pracy poeta. Obydwaj pracują razem i nawet można byłoby powiedzieć, że się przyjaźnią, gdyby nie pewien dystans wynikający z różnicy klas, pozycji zawodowej (pierwszy z nich jest przełożonym drugiego) i nieco introwertycznego usposobienia szlachcica. Bohaterów różnią też niektóre poglądy – Peterkin jest wyznawcą społecznego ładu jako dobra nadrzędnego, podczas gdy Brokk wolałby jednak, gdyby prawo pozwalało wesprzeć jednostki. W zaprezentowanych opowiadaniach niejednokrotnie bohaterowie zostają postawieni przed dylematem wynikającym ze zderzenia tych dwóch postaw. Poza nimi w książce pojawia się także galeria innych, wiarygodnie nakreślonych postaci, jak pewien agent wywiadu, wyznający zasadę, że cel uświęca środki, rozpaczliwie zakochana była śpiewaczka operowa, młode szlachcianki-intrygantki, czy ekscentryczna malarka.

Fabuły poszczególnych opowiadań są interesujące, dzięki czemu lektura wciąga i czytelnik naprawdę oczekuje finału każdej historii. Mam jedynie wątpliwości odnośnie zastosowania magii, która w tym świecie zdaje się odgrywać rolę może i mniej eksponowaną (wszak nastała era kultu nauki i techniki), ale istotną i kluczową dla rozwiązania większości zaprezentowanych tu zagadek. Co gorsza, brakuje jakichś ściśle określonych zasad jej działania, poza informacją, że osoby z odpowiednimi predyspozycjami mogą naginać rzeczywistość do swojej woli. Pozwolę sobie wyjaśnić problem na przykładzie wymyślonym na użytek tej recenzji, żeby nie zdradzać zbyt wiele z książki. Oto profesor van Herst został nad ranem znaleziony martwy w swej bibliotece. Drzwi były zamknięte od wewnątrz na klucz, który nadal tkwi w zamku, zamknięte są też okna. Na ciele profesora nie ma widocznych obrażeń, na biurku przed nim stoi dziwne urządzenie. Nikt nie ma pojęcia, jak ono działa, nikt też nie potrafi go uruchomić. Tego typu opis i dalszy rozwój akcji jest przecież zaproszeniem dla czytelnika, by starał się rozwikłać tajemnicę wraz z bohaterami. Gdy jednak jako dodatkowy czynnik dochodzi magia, możliwe staje się wszystko i rozwiązywanie zagadki traci na atrakcyjności. Gdyby działanie mocy było ściśle określone, jak u Brandona Sandersona i czytelnik wiedziałby, że np. za pomocą klątwy można zabić kogoś tylko przebywając w określonej odległości od niego i posiadając jakiś skradziony celowi przedmiot, można by te informacje „uwzględnić w równaniu”. Tak jednak nie jest. Rozwiązanie w stylu Gajka to takie, że profesorowi podrzucono technomagiczny obiekt, który w sposób nikomu nieznany został aktywowany przez osobę o zdolnościach magicznych, zdeterminowaną, by pozbawić von Hersta życia.

Wracając jednak do pozytywów, bardzo przyjemny w lekturze jest styl autora, od czasu do czasu ubarwiony staroświeckim słowem. Pozwolę sobie na kilka cytatów: „lubił poranki, wilgotną woń powietrza, mgłę kotłującą się za oknem i to dziwne brzęczenie myśli we wpół uśpionym mózgu”, „była to noc pełni. Srebrzysty talar księżyca rozparł się na poduchach z chmur okutany mglistym płaszczem. Mury (…) kamienic nabrały błękitnawego połysku”, „budynek magistratu (…) wybudowano (…) za czasów króla Wilhelma, gdy powszechnie sądzono, że banał to szkoła myślenia, a architektura to sztuka pokrywania marmuru złotem”, „zegar odgryzał okruchy czasu – chwila za chwilą, chwila za chwilą.” Najciekawiej prezentuje się on w opowiadaniu trzecim, gdzie przeplatają się pierwszoosobowe narracje Peterkina i jego siostry bliźniaczki (w pozostałych tekstach autor zastosował narrację trzecioosobową) – zwłaszcza ta druga brzmi oryginalnie i intrygująco. Przyznam, że to właśnie trzecią opowieść uważam za najlepszą w zbiorze. Do gustu przypadła mi gęsta atmosfera tłumionych namiętności, skrywanej nienawiści i zawikłanych rodzinnych historii [1]. Autor rozmieścił też w zbiorku nieco nienachalnych literackich nawiązań, których tropienie może dostarczyć dodatkowej rozrywki.

Jeśli więc ktoś lubi fantasy i chciałby przyjemnie spędzić kilka nadchodzących jesiennych wieczorów, mogę z czystym sumieniem „Peterkina & Brokka” polecić. Zbiorek rewolucji nie robi, ani też nie zapada w pamięć jakimś wyjątkowo oryginalnym konceptem, jednak powinien okazać się przyjemną lekturą, która nie zanudzi, a czasem skłoni do refleksji. Życzę autorowi, żeby zainteresowanie książką było na tyle duże, by w przyszłości ukazały się kolejne tomy przygód tytułowej pary.

[1] Pomysł przywiódł mi na myśl jedno z opowiadań Feliksa W. Kresa z „Piekła i szpady”, choć Gajek nie posunął się aż tak daleko, jeśli chodzi o związki pomiędzy postaciami.

Tuż po lekturze zbiorku miałam ochotę sięgnąć po tom następny, ten jednak do tej pory (tj. przez trzy lata od premiery pierwszego) się nie ukazał. W międzyczasie zdążyłam zapomnieć fabułę, a książkę podarować. Jeśli więc w końcu część kolejna zostanie wydana, nie jestem pewna, czy ją przeczytam.