Beatrycze Nowicka Opowiadania

Dym i lustra (recenzja, E)

Dymu dużo, ognia mniej

Neil Gaiman, wyd. MAG

Beatrycze Nowicka: 6/10

Jednak parę iskier się znajdzie. Dlatego warto sięgnąć po zbiór krótkich form Neila Gaimana pt. „Dym i lustra”.

O tym, że nie jestem fanką Neila Gaimana, pisałam już przy okazji recenzowania „Amerykańskich bogów”. Jednak popularność angielskiego pisarza zaintrygowała mnie na tyle, by sięgnąć po kolejną jego książkę w nadziei na lepsze zrozumienie przyczyn sukcesu autora „Gwiezdnego pyłu”. „Dym i lustra” są dosyć obszernym, bo mieszczącym aż trzydzieści sześć utworów, zbiorem krótkich form. Znalazły się tutaj różnej długości opowiadania oraz wiersze, tak że pod względem formalnym jest całkiem różnorodnie. Nieco inaczej ma się sprawa z treścią – wiele zaprezentowanych utworów cechuje podobny nastrój, można też wyśledzić powracające motywy (jak na przykład bohater zaproszony na scenę przez sztukmistrza). Chociaż nie uznaję tego za wadę: pewien wspólny mianownik większości utworów sprawia bowiem, że Dym i lustra” wydają się dosyć spójne. Gaiman serwuje czytelnikowi wachlarz opowieści niesamowitych oraz pozbawionych lukru baśni.

W tym miejscu muszę się zgodzić z opinią pojawiającą się w wielu innych recenzjach – że jest to zbiór nierówny pod względem jakości zaprezentowanych utworów. Warto jednak zauważyć, że różni recenzenci wymieniają jako „te lepsze” różne teksty. To pozwala sądzić, że każdy czytelnik może znaleźć w „Dymie i lustrach” coś dla siebie. Z jednym może zastrzeżeniem, a mianowicie takim, że sposób opisywania erotyki może nie przypaść do gustu pewnemu gronu czytelników. Mnie niektóre fragmenty nieco zniesmaczyły. Naturalizm opisu to jedna kwestia, jednak stosunkowo często wątki erotyczne wydawały mi się niepotrzebne dla fabuły.

Za główną zaletę wielu zaprezentowanych utworów uważam ich atmosferę. W porównaniu z powieściami, w krótkich formach klimat stworzony przez autora wydał mi się dużo bardziej sugestywny, gęsty. Szczególnie ładnie wychodzi Gaimanowi przedstawianie melancholii, tęsknoty za minionym – niezależnie od tego, czy chodzi o blask dawnych gwiazd filmowych, czy wspomnienia z dzieciństwa. Uwagę zwraca także łatwość, z jaką autor „Amerykańskich bogów” kreśli postaci męskie. Wreszcie podoba mi się to, jak twórczo potrafi podejść do zadanych tematów. Chodzi mi tu przede wszystkim o teksty pisane na potrzeby rozmaitych antologii z kluczem. W części przypadków doceniam też niebanalne pomysły.

Do wad zaliczyłabym natomiast pojawiający się od czasu do czasu brak umiaru – wampirzyca nie wystarcza, trzeba jej jeszcze przydać kochanka nekrofila, scenki z życia małżeństwa, które zdecydowało się na aborcję, przeplatane są z fragmentami rozmów na ten temat w radiu, nie ma natomiast wyjaśnienia okoliczności i przyczyn podjęcia takiej, a nie innej decyzji.

Osobną kwestią jest także ocena wierszy. We wszystkich znanych mi recenzjach polskich wydań były one raczej krytykowane. Na pewno ma w tym swój udział przekład, w którym nie czuje się tego, że w oryginale utwory napisano mową wiązaną. A jeśli o mnie chodzi, coś takiego, jak „wiersz fantastyczny”, uważam za chybiony pomysł. Wyjątek czynię dla fragmentów „TV Ciał0” Jeffa Noona, gdzie czułam w tym poezję. Natomiast czytając utwory Gaimana, odnosiłam wrażenie, że część z nich lepiej zaprezentowałaby się jako krótkie, nastrojowe opowiadanie (na przykład naprawdę niezła „Królowa noży” z wiarygodnie przedstawionymi postaciami), a pozostałych mogłoby nie być.

Na koniec pozwolę sobie wymienić te opowiadania, które spodobały mi się bardziej, lub też zwróciły moją uwagę. „Prezent ślubny” został bardzo zgrabnie napisany, ale już postępowanie głównej bohaterki nie wydało mi się wiarygodne psychologicznie. Gaiman jakby zapomniał, że jest ona nie tylko żoną, ale i matką, że w jej rękach znalazło się więcej niż jedno życie. „Rycerskość” może nie powaliła mnie na kolana, jednak zabawne wydało mi się zderzenie mitycznego wątku poszukiwania Graala z najzwyklejszym, codziennym życiem angielskiej starszej pani.

W „Trollowym moście” urzekł mnie chwalony wyżej klimat. Stanowił on także główny atut „Złotych rybek i innych historii”, które uważam za najlepszy tekst w zbiorze. Gaiman zaznaczył we wstępie, że „Złote rybki…” pisał fragmentami, a pod koniec dostrzegł, że zgromadzone sceny i dialogi „zagrały”. Historia młodego pisarza, przybywającego do LA w nadziei na ekranizację jego książki i stopniowo tracącego złudzenia, spleciona ze wspomnieniami o dawnym Hollywood, uwznioślonym, umagicznionym w pamięci starego człowieka, przemawia do emocji i wyobraźni. Sugestywną atmosferę można znaleźć także w oniryczno-groteskowych „Faktach w sprawie zniknięcia panny Finch”. Warto je także docenić ze względu na to, jak pomysłowo i oryginalnie Gaiman wybrnął z zadania napisania tekstu zainspirowanego obrazem Franka Frazetty.

Całkiem przyzwoite (jeśli można użyć tego słowa w odniesieniu do tekstu napisanego dla „Penthouse′u”) okazało się „Szukając dziewczyny”. Co ciekawe, gdy porównam je z dwoma opowiadaniami Terry’ego Bissona napisanymi dla „Playboya” i przedrukowanymi w kolejnych tomach antologii „To, co najlepsze w SF”, okazuje się, że bohaterami tych trzech utworów są mężczyźni samotni, niespełnieni i, ogólnie rzecz ujmując, nie radzący sobie w życiu. Wszyscy oni szukają kobiety, dwóch goni za ideałem, trzeci próbuje go widzieć w koleżance z pracy. Żadnemu nie udaje się jednak stworzyć udanego związku w rzeczywistym życiu. Przyznam, że najbardziej intryguje mnie to, iż wyżej wymienione czasopisma te opowiadania wydrukowały.

„Poczucie obcości” bywa odstręczające, jednak po namyśle trzeba przyznać, że wybór autora, by jego bohater cierpiał na chorobę uznaną przez lekarzy za weneryczną, był uzasadniony i potrzebny do przedstawienia pomysłu. Ciekawie i odmiennie na tle innych wypada „O tym, jak pojechaliśmy obejrzeć koniec świata, autorstwa Dawnie Morningshade, lat 11 i ¼” – napisane w stylu szkolnego wypracowania opowiadanie, w którym rozbuchana fantastyczna ornamentyka służy przedstawieniu portretu rodziny w kryzysie. Sprawnie przeprowadzona narracja z punktu widzenia dziecka uwypukla konflikt – bohaterka pociesza sama siebie i tłumaczy postępowanie ojca, ale czytelnik widzi, jak jest naprawdę. Pomyślałam sobie, że to tekst w stylu Kelly Link, zabawne, że we wstępie wyjaśniającym okoliczności powstania zaprezentowanych z zbiorze utworów Gaiman wymienia nazwę Northampton, w którym to mieście amerykańska pisarka założyła wydawnictwo.

Z krótszych tekstów warte uwagi wydały mi się następujące: „Cena” ze względu na niepokojące zakończenie, „Zamiatacz snów” i „Załatwimy ich panu hurtowo” z uwagi na pomysły.

Za przereklamowane uważam natomiast „Szkło, śnieg i jabłka” – być może dlatego, że jeśli chodzi o „złą Śnieżkę”, na pierwszym miejscu zawsze będzie u mnie Renfri z „Mniejszego zła”, a na drugim postać z teledysku do „Sonne” Rammsteina. Z kolei „Jedno życie, urządzone w stylu wczesnego Moorcocka” odstręcza nieco wątkiem erotycznym. Czy naprawdę w historii o dzieciakach, nie do końca rozumianych przez rówieśników, ale nałogowo czytających książki, potrzebne były wzmianki o katechecie pedofilu, tudzież opisy masturbacji? W takich opowiadaniach, jak „Asystentka pisarza fantasy” Jeffreya Forda, czy „Steam girl” Dylana Horrocksa, portrety młodych ludzi, dla których literatura była z jednej strony ucieczką od rzeczywistości, z drugiej zaś – elementem dojrzewania, zostały nakreślone z większą finezją. U Gaimana seks odciąga uwagę czytelnika od postaci.

Pozostałe teksty dość szybko wywietrzały z mej pamięci. Tych udanych było jednak na tyle dużo, by uznać „Dym i lustra” za zbiór warty lektury.