Beatrycze Nowicka Opowiadania

Fizjonomika, W labiryncie pamięci (minirecenzje, E)

Zbaczając z utartego szlaku

Jeffrey Ford, wyd. Solaris

Pierwszy i drugi tom „Trylogii Cleya”

Beatrycze Nowicka: t1 6/10 ; t2 7/10

Niedawno pod jedną z recenzji dyskutowano, czy na książce można poznać się od razu, czy też zdarzają się przypadki albo obiecujące na początku, a potem rozczarowujące, albo odwrotnie – rozwijające się dopiero po pewnym czasie. Przykładem takiego, zyskującego w miarę czytania utworu, okazała się dla mnie „Fizjonomika” Jeffrey’a Forda. Zawiązanie akcji – wyjazd głównego bohatera do górniczego miasteczka oraz śledztwo w sprawie skradzionego z lokalnej świątyni przedmiotu nie wydało mi się ani nowatorskie, ani zajmujące. Zresztą Fizjonomista Cley był wyjątkowo odrażającym typem – rasistą, szowinistą, karierowiczem, donosicielem, gwałcicielem, narkomanem, ślepcem i głupcem… listę można by długo ciągnąć. Oczywiście, że wszystko to zostało zamierzone, jednak portret tej postaci był wręcz karykaturalny (choć nie aż tak odległy od prawdy – przytaczane czasami w popularnonaukowych książkach cytaty badaczy z XIX wieku, rozwodzących się nad tym, jak to biały człowiek pod każdym względem przewyższa resztę ludzkości, zadziwiają tonem niezachwianej pewności), poza tym nie najlepiej czyta się książkę, życząc bohaterowi rychłego i najlepiej dramatycznego zgonu. Później Cley zmienia się – w gruncie rzeczy „Fizjonomika” fabularnie przetwarza kolejny raz motyw „wierny sługa Systemu, który w wyniku dramatycznych wypadków dostrzega jego zło i występuje przeciw niemu”. Gorzej, że owa przemiana nie przekonuje z uwagi na nader skrótowe przedstawienie tego procesu – kilka zdawkowych akapitów to zdecydowanie za mało, by można było wczuć się w sytuację bohatera. Podobnie scenom, w których odmieniony Fizjonomista udaje dawnego siebie, nie zaszkodziłoby rozbudowanie. Bez tego Cley prezentuje się dosyć typowo – był zły, teraz jest skruszony, próbuje czynić dobrze, spłacić swoje długi i uzyskać przebaczenie. Przynajmniej nie odstręcza, ale też i nie pociąga.

Tym, co w późniejszych rozdziałach spodobało mi się bardziej, jest sam świat. Ford wprowadza kolejne elementy – opisywana w retrospekcjach wyprawa górników na Rubieże w poszukiwaniu Ziemskiego Raju, czy Dobrze Skonstruowane Miasto są interesujące. W drugiej połowie powieści ciekawiej rysuje się także Drachton Nadolny – okrutny władca, wynalazca i czarnoksiężnik. Sądzę, że gdy „Fizjonomika” ukazała się po raz pierwszy kilkanaście lat temu, powieść wyróżniała się bardziej na tle innych utworów fantastycznych. Od tego czasu jednak wiele się zmieniło. Jeśli chodzi o mnie, po lekturze książek Catherynne M. Valente – istnych eksplozji niezwykłych pomysłów, dziwacznych, barwnych obrazów, poplątanych wątków oraz kwiecistego stylu, „Fizjonomika” jawi się dosyć blado. Owszem, jest kilka ciekawych koncepcji, czy malowniczych wizji (np. wyspa-więzienie, czy opuszczone miasto Paliszyzja), jednak nie dziwią one aż tak bardzo. Również język jest oszczędny.

Ogólnie, całość wydaje mi się materiałem na dobre opowiadanie – przede wszystkim ze względu na jednowątkową fabułę, oparcie na głównym bohaterze, czy ilość pomysłów. Rozwinięcie koncepcji do rozmiarów powieści osłabiło siłę oddziaływania utworu. Niemniej, gdy trzeba, Ford potrafi stworzyć intrygujący klimat, ponadto powieść czyta się bardzo płynnie.

Niespodziewanie, drugi tom trylogii o Cleyu okazał się lepszy od „Fizjonomiki”. Przede wszystkim dlatego, że główny pomysł, na którym oparto powieść, okazał się bardzo malowniczy. Podobnie jak poprzednio, początek wydaje się wręcz klasyczny. Po upadku Dobrze Skonstruowanego Miasta i samego Drachtona, ocalali mieszkańcy założyli niewielką osadę Wenau. Były Fizjonomista zamieszkał razem z nimi i prowadził spokojny żywot lokalnego zielarza i uzdrowiciela. Sielanka nie trwała jednak w nieskończoność – któregoś dnia, pokonany, lecz niestety wciąż żywy Drachton zsyła na swoich byłych poddanych tajemniczą chorobę. Cley decyduje się powrócić do ruin Dobrze Skonstruowanego Miasta, odnaleźć dawnego mistrza i zmusić go do wyjawienia receptury antidotum. Potem akcja rozwija się już zdecydowanie ciekawiej. Dotarłszy na miejsce, bohater spotyka uczłowieczonego przez Nadolnego demona Misrixa i dowiaduje się od niego, że Drachton zapadł w śpiączkę. Dzięki pomocy demona, Cley udaje się do wnętrza umysłu twórcy Miasta.

To właśnie kreacja mieszczącego się tam świata stanowi najmocniejszy atut powieści. Ocean rtęci (wydaje mi się, że niepotrzebnie niemal za każdym razem pada w jej kontekście słowo „płynna”), odbijający w swoich wzburzonych falach fragmenty wspomnień Drachtona. Unosząca się nad nim wyspa pamięci, gdzie pośrodku lasu znajduje się kompleks budynków i ogrodów, w swoim sercu mieszczący panoptikum w kształcie latarni morskiej. Każdy obiekt w owym miejscu jest reprezentacją jakiejś informacji, na której świadomym zapamiętaniu szczególnie zależało jej twórcy. Wyspa ma także mieszkańców – są oni nośnikami idei i uosobieniem nieuświadomionych procesów twórczych, ale także zawierają odłamki osobowości Drachtona. Co więcej, zostali stworzeni na podobieństwo znanych Nadolnemu osób i wyposażeni w strzępki wspomnień. Zabawne – postaci te wydały mi się ciekawsze i bardziej wyraziste niż sam Cley. Annotyna i jej towarzysze uważają się za naukowców, przybyłych na wyspę z misją badawczą. Niektórzy z nich przeczuwają, że nie są rzeczywiści, jednak większość nie chce uznać tej teorii. Wszyscy próbują zrozumieć otaczający ich świat, zgłębić swoją naturę, a jeśli istotnie miejsce to jest czyimś dziełem, poznać jego stwórcę.

Autor „W labiryncie pamięci” nie stroni od refleksji na temat – jakżeby inaczej – wspomnień oraz postrzegania czasu. Pokazuje, jak przekłamujemy naszą przeszłość tak, by było nam wygodniej, poszukuje wciąż umykającej teraźniejszości. „Pielęgnujcie wspomnienia, lecz zachowujcie ostrożność: ich prawda kłamie” – stwierdza w pewnym momencie bohater. Ku swemu zaskoczeniu, wewnątrz myśli swojego wroga Cley znajduje namiastkę raju – ostatecznie jednak musi dokonać wyboru. Ford bardzo udanie przedstawił samą wyspę oraz inne miejsca, znajdujące się w umyśle Drachtona, zgrabnie nakreślił też relacje pomiędzy bohaterami. Dzięki temu powstał utwór nastrojowy, skłaniający do przemyśleń oraz oryginalny – zdecydowanie wart poznania.