Beatrycze Nowicka Opowiadania

Bez odkupienia (recenzja, E)

Percepcja jest rzeczywistością

Michael R. Fletcher, wyd. Papierowy Księżyc

Pierwszy tom cyklu „Świat Urojeń”

Beatrycze Nowicka: 6/10

„Bez odkupienia” Michaela R. Fletchera, otwierające cykl „Świat urojeń”, zawiera trochę niezłych pomysłów zrealizowanych w estetyce, która nie każdemu przypadnie do gustu.

Wydawnictwo Papierowy Księżyc nie ustaje w poszukiwaniu anglojęzycznych autorów fantasy, na naszym rynku jeszcze nieznanych, a mających do zaoferowania coś interesującego. Udało im się z powieściami Marka Lawerence’a i Roberta Jacksona Bennetta. Czy stało się tak w przypadku kanadyjskiego pisarza Michaela R. Fletchera? Nie powiedziałabym, że tak, choć z drugiej strony nie użyłabym też słowa porażka.

„Bez odkupienia” doskonale wpasowuje się w modną ostatnio podkonwencję, po angielsku określaną mianem „grimdark”, którą na własny użytek określam mianem „brudnej fantasy”. Bohaterowie są tu raczej parszywi, życie ludzkie jest tanie, a większość powieściowego świata prezentuje się odpychająco, nic tylko błoto, smród, odchody, krew i wydzieliny (między innymi, na początku powieści jeden z bohaterów jest chory, a autor co i rusz o tym przypomina, każąc Bedecktowi nieustannie smarkać i odpluwać flegmę, smacznego). Ponieważ w świecie tym szczególną rolę odgrywają chorzy psychicznie, wszystko to zostało „okraszone” sporą dawką równie przyjemnych elementów, takich jak opisy kanibalistycznych uczt i towarzyszących im orgii. Szczęśliwie (przynajmniej dla mnie, bo osobiście tego typu estetyki nie lubię), Fletcher nie dysponuje piórem VanderMeera, czy Swanwicka, dzięki czemu odpychające sceny nie są na tyle sugestywne, by zostawały one na dłużej w pamięci czytelnika. Sądziłam, że autor z rozmysłem obrał ten trend, jednak z jego wypowiedzi znalezionej na sieci wynika, że w momencie pisania nie wiedział on nawet, iż taka podkonwencja istnieje. Pojawia się zatem ciekawe pytanie – co sprawia, że twórcy niezależnie sięgają po podobne rozwiązania? Znużenie heroic fantasy? Czy może to raczej wydawcy, wietrząc zyski, spośród przysyłanych im manuskryptów wybierają te pisane w popularnej obecnie estetyce.

Wracając jednak do Fletchera, niestety, wypada on gorzej od Joego Abercrombiego i Marka Lawrence’a. Ten pierwszy ma znacznie lepszy styl. Lawerence’owi udało się nadać narracji indywidualny rys, ale przede wszystkim stworzył charyzmatycznego, zapadającego w pamięć bohatera i przemycił sporo nawiązań literackich. Autor „Bez odkupienia” pisze poprawnie, tak, że czyta się to szybko, jednak nic ponad to. W jego powieści pojawia się kilka interesujących przemyśleń, jest ich jednak zdecydowanie mniej niż w lepszych książkach Abercrombiego, czy trylogii „Rozbite imperium”. Bohaterowie Kanadyjczyka nie budzą sympatii, brakuje im też magnetyzmu, który cechuje interesująco wykreowane postaci negatywne. Może pod sam koniec trójka protagonistów zyskuje nieco ludzkich cech.

Na uwagę zasługuje koncepcja świata. Pomysł, by myśli i przekonania mogły kształtować rzeczywistość, nie jest nowy. Najwcześniej wydane ze znanych mi książek, opartych na tym motywie to „Trylogia Zimnego Ognia” C. S. Friedman, z późniejszych należałoby wymienić wzmiankowane wyżej powieści Marka Lawrence’a, pojawia się on także w „Mieście schodów” Bennetta (choć tam wpływ wierzących jest pośredni). Fletcherowski Świat Urojeń, to uniwersum, gdzie największą mocą dysponują szaleńcy, którzy jednak prędzej czy później padają ofiarą własnego obłędu. Autor obmyślił ich klasyfikację i nie zadowolił się uczynieniem Ułudników (zwanych też Geisteskranken; przy okazji napomknę, że niemieckie słowa i z niemiecka brzmiące nazwy własne oraz imiona wydały mi się dobrym pomysłem, który buduje klimat) jedynie ozdobnikiem, ale oparł całą fabułę na mechanice świata. Podobnie, jak u Friedman (z tym, że tam nie był to główny wątek), ludzie doszli do wniosku, że oto mogą stworzyć sobie boga. O ile w „Trylogii Zimnego Ognia” proces ten trwał stulecia, szalony kapłan Konig Furimmer z „Bez odkupienia” chce dokonać tego w ciągu zaledwie jednego pokolenia. Spieszy się, ponieważ liczy na to, że wychowywany do tego celu chłopiec, już po swoim Wstąpieniu, będzie mu posłuszny i ocali go przed narastającym obłędem. Ten manifestuje się w postaci sobowtórów i lustrzanych odbić, które uzyskały autonomię i knują przeciwko kapłanowi. Przyznam, że rozdziały przedstawiające zmaganie się Koniga z emanacjami własnego umysłu oraz intrygi tych ostatnich, uważam za najciekawsze, bo już perypetie trójki wędrownych zabijaków nie są jakoś szczególnie oryginalne. Oparcie powieści na wątku chłopca-przyszłego boga sprawia, że powieść nie powiela najbardziej ogranych schematów fabularnych, co uważam za zaletę. Chwilami lektura „Bez odkupienia” skłania też do refleksji nad ludzkim umysłem, postrzeganiem i powstawaniem pętli sprzężeń, które z czasem stają się obsesjami.

Oczywiście mam zastrzeżenia odnośnie spójności pomysłu. Czy w świecie, w którym materializują się urojenia, mieszkańcy nie powinni raczej skrupulatnie wyszukiwać i zabijać Ułudników (zwłaszcza tych najbardziej niebezpiecznych, jak przyzywający ogień Hassebrandzi), zanim ci urosną w siłę, pozwalającą im w parę chwil niszczyć całe miasta? Zwyczajni ludzie marzą o takich rzeczach, jak spokojne, w miarę dostatnie życie, szczęśliwa rodzina i temu podobne, nierzadko sobie to wyobrażają. Czy suma tych wizji nie powinna wystarczyć, by uczynić świat choć odrobinę przyjemniejszym miejscem, niż to przedstawione na kartach powieści?

Inną kwestią jest szafowanie terminami „zdrowy psychicznie”, „poczytalność”. Brzmi to cokolwiek nieadekwatnie do quasi-średniowiecznego świata, ale to kwestia drugorzędna. Wydaje mi się, że autor nie do końca przemyślał swoją kreację – koncepcja świata powinna przejawiać się na poziomie języka nie tylko powierzchownie, w nomenklaturze Ułudników. Możliwość kreowania rzeczywistości myślą to więcej niż jedna z cech, to podstawa uniwersum. Czy słowa „szalony” i „zdrowy psychicznie” mają rację bytu, skoro obłęd się materializuje? Wreszcie (autor niewiele zdradza na temat historii, więc może w dalszych tomach znajdzie się jakieś wyjaśnienie), za dziwaczne uważam rozwiązanie, by na określenie niektórych typów urojeń, używać określeń wziętych od nazwisk osób, które je opisały w „naszym” świecie.

Dość długo zastanawiałam się nad niższą oceną, w końcu jednak zdecydowałam się docenić te kilka interesujących rozwiązań i płynną lekturę. Fani podkonwencji powinni poczuć się usatysfakcjonowani, pozostałym czytelnikom radziłabym się zastanowić, czy taka estetyka im odpowiada. Dla mnie tego rodzaju książki są w pewien sposób niepełne, przekłamane, na tej samej zasadzie, co skierowane do kobiet książki o bohaterkach, co to otrzymują spadek, zakładają kawiarenki/księgarenki, poznają przyjaciół i zdobywają miłość. „Bez odkupienia” może stanowić znośną rozrywkę, lecz bardzo wątpię, by zyskało sobie sławę trwającą dłużej niż moda na „brudną” podkonwencję.

Fletcher napisał trzy powieści osadzone w tym uniwersum (rozumiem, że pierwsze dwie stanowią fabularną całość) oraz mikropowieść. Papierowy Księżyc nie wydał pozostałych. Trudno mi orzec, czy gdyby jednak się ukazały, sięgnęłabym po nie. Z jednej strony tom pierwszy mnie zaintrygował, z drugiej zaś zniechęca mnie epatowanie obrzydliwością.