Beatrycze Nowicka Opowiadania

Dziecko płomienia (recenzja, E)

Przez trudy do gwiazd

Kate Elliott, wyd. Zysk i S-ka

Czwarty tom cyklu „Korona gwiazd”

Beatrycze Nowicka: 6,5/10

„Dziecko płomienia” przypomina tom poprzedni wielością wątków oraz obszernością. Jeśli ktoś wciągnął się już w cykl, nie powinien być rozczarowany. Choć przekład i korekta, eufemistycznie rzecz ujmując, pozostawiają bardzo wiele do życzenia.

By nie zdradzać zbyt wiele z fabuły, pozwolę sobie użyć określenia, że w tomie czwartym zarówno Liath, jak i Alain trafiają w miejsca oddalone od Wendaru i okolic. Wątek Alaina stanowi wręcz osobną mikropowieść, z kolei fragmenty poświęcone dziewczynie pojawiają się jedynie sporadycznie. Ivar i jego towarzysze obecni są tylko na początku i końcu powieści, choć wątek herezji rozwijany jest dalej, tym razem dzięki grupie księcia Ekkeharda. Ciężar głównej linii fabularnej spoczywa zatem na pozostałych postaciach: poszukującym sprzymierzeńców księciu Sanglancie oraz królu Henryku, wyruszającym na południe do Aosty, by zdobyć tamtejszy tron. Duża część powieści została poświęcona najazdowi Qumanów – tam dzieje się sporo, a wątki poszczególnych postaci splatają się i rozdzielają.

Czytelnik dowiaduje się coraz więcej na temat głównego konfliktu. Autorka zastosowała tu rozwiązanie ciekawe i na tle innych cykli oryginalne. Czytelnik fantasy zwykł sądzić, że siły pociągające za sznurki – magowie, starsze rasy etc. – wiedzą co robią. Snują skomplikowane plany, w których miejsca bohaterów są ściśle określone. Tymczasem, w „Dziecku płomienia” okazuje się, że wiele działań kluczowych dla losów świata zostało w przeszłości podjęte i jest teraz przedsiębrane w oparciu o błędne przesłanki. Postaci dysponują niepełnymi, często nieprawdziwymi informacjami. Kierują się fanatyzmem, przypuszczeniami, czasem wręcz pobożnymi życzeniami. Niektóre ich przedsięwzięcia okazują się niepotrzebne, reakcje – przesadzone, konsekwencje innych są wręcz katastrofalne.

Wizja świata wciąż jest rozbudowywana. Wątek wschodni wprowadza informacje na temat Qumanów i Ungryjczyków, Liath spotyka Zaginionych, czytelnik ma też okazję „zwiedzić” sfery. Wiele nowych elementów i pomysłów pojawia się także w historii Alaina. Choć przyznam, że jest ona nieco rozwlekła i o ile spodobało mi się plemię Adiki, jego życie oraz zwyczaje, to późniejsza obfitość różnorakich ludów i magicznych stworów nie do końca przypadła mi do gustu (choć wiele z nich wydaje się potrzebne dla fabuły następnych tomów) – wolałam początkową surowość scenerii. Nie pogniewałabym się natomiast, gdyby pisarka bardziej popuściła wodze wyobraźni w opisie sfer, które wydały mi się nieco pustawe i ubogie, jak na krainę magii. Przy okazji dodam też, że podoba mi się to, jak rozbudowana została postać Hanny.

W „Smoczym tronie” Tad Williams stworzył elfy wzorowane na Japończykach, Elliott dla odmiany inspirowała się cywilizacjami prekolumbijskimi (przypuszczam, że najbardziej Majami). Efekt okazał się udany, warto też zauważyć, że z tomu na tom Aoi coraz rzadziej nazywani są elfami, co w pewien sposób odzwierciedla to, jak ich obraz oddala się od stereotypowego wyobrażenia tej rasy.

Tym, co muszę kategorycznie skrytykować, a co jest niezależne od autorki, jest przekład, korekta i redakcja polskiego wydania. Należałoby raczej zapytać, czego tam nie ma: angielskie słowa przeoczone, nie przetłumaczone lub tylko ze „spolszczoną” pisownią i odmianą. Zaimki nie tego rodzaju lub liczby, co potrzeba, przez co zdające się odnosić do innych rzeczowników, niż powinny (np. napisane zostaje, że X ma eskortować Y, który jest przyczyną niepokojów w armii, podczas gdy jest dokładnie odwrotnie, ponadto to X powoduje kłopoty a nie Y) . Zamienianie czasowników niedokonanych na dokonane, co zmienia wydźwięk (w jednej ze scen pojawia się zdanie o tym, że mentorka jednej z postaci odezwała się władczym tonem, co kazałoby sądzić, że owa mentorka jest obecna, a nie – jak można się domyślać, że postać tylko wspomina sposób mówienia nauczycielki). Niewłaściwie tłumaczone końcówki czasu przeszłego, sprawiające wrażenie, jakby nie ta osoba wykonywała daną czynność lub wypowiadała określoną kwestię, niż to wynika z kontekstu. Angielskie tryby warunkowe tłumaczone na czas przeszły, koślawe tłumaczenie czasu Present Perfect. „Z”, tam gdzie powinno być „bez”, północ w miejsce południa, przeczenia tam, gdzie winne być twierdzenia i odwrotnie. Wiele jest mylących sformułowań, np. w pewnym momencie przedstawione zostają losy młodej kobiety i jej synka. Ze zdania, iż chłopca odebrano, a dziewczynkę posłano do klasztoru, można by sądzić, że mowa o dwójce dzieci, podczas gdy powinno być „dziewczyna”, gdyż chodzi o młodą matkę. Nierzadko pojawiają się też łatwe do uniknięcia powtórzenia, wypatrzyłam też dosłownie przełożony idiom. Czasami w zdaniach zdaje się brakować słów. Wszystko to wprowadza chaos i spowalnia lekturę, gdyż trzeba sobie przekonstruowywać zdania na podstawie kontekstu tak, by brzmiały sensownie

Poniżej garść niechlubnych przykładów: „poczuł ulgę, gdy ścisnąwszy broń, skórzany uchwyt wpasował się w zagłębienie dłoni”, „bransolety (…) sygnifikowały jej status Wybranej” (ogólnie tłumaczka zdaje się lubić słowo „sygnifikować”), „po drugiej stronie schodów znajdowała się szeroka piramidalna struktura, zbyt stroma by się na nią wspiąć, pomalowana na oślepiająco biały kolor” (nie bardzo wiem, jak to rozumieć, skoro bohaterowie właśnie wspinają się po schodach na białą piramidę), „wielka piramida emanowała tajemniczością i wielkim splendorem”, „Henryk miał zaprzysięgłych wrogów (…) którzy nienawidzili go ze względu na jego krew. Henryk spokojnie patrzył, jak jego córka umiera śmiercią głodową” (to Sanglant ma wrogów nienawidzących go ze względu na pochodzenie, zaś w kwestii głodującego dziecka to nie Henryk a Anne i nie córka a wnuczka), „sądziłem że [nasz związek] był oparty na wspólnym zafascynowaniu” (czy „wzajemna fascynacja” to takie trudne wyrażenie?), „utworzenie biskupinary Handelburga” (zaprawdę, „biskupstwo” to tak egzotyczne i trudne słowo, a przy okazji – kim są „adherenci”?), „egzekwując cios w plecy przeciwnika”, „wyboisty siennik”, „unicestwić pułapkę”, „[kamienie] okalały pęcherzykowate morze” (?), „jakiś kształtów”, „[z wieży] można było zaobserwować dolinę”, „przejście przez góry zabrało im trzy tygodnie, poruszając się nie więcej niż pięć mil na dobę”, „namiot Bulkezu był wzniesiony w pierwszej kolejności”, „czy ten mężczyzna był częścią jej juków” (nie mam najmniejszego pojęcia, o co mogłoby chodzić).

Osobną kwestię stanowi tłumaczenie, bądź pisownia imion i wszelkich nazw własnych oraz tytułów, które uległy zmianie. Może jeszcze to, że Laurencja została Lavrentią a Zygfryd Sigfridem jedynie drażni (osobiście wolałam spolszczoną pisownię), ale już zamiana Godfryda na Geoffreya albo Półgłówek przemianowany na Lacklinga utrudniają odbiór powieści. Jak już wspominałam – informacje na temat bohaterów i postaci historycznych są ważne. Zmiany nazewnictwa nie tylko irytują i wybijają, ale też utrudniają składanie kolejnych elementów w całość. Do tego dochodzą błędy, jak na przykład wtedy, gdy należący do Liath miecz nazwany „przyjacielem Luciana” staje się „mieczem jej przyjaciela Luciana”. Z kolei zamiana Anne na Annę szkodzi o tyle, że jest już inna postać o tym imieniu (a także wyżej wzmiankowana Hanna). Gdy Liath wspominała ojca w tomach poprzednich, używane było słowo „tato”, w „Dziecku płomienia” natomiast często pojawia się idiotyczne „jej Da”. Oznaczający królewskie pochodzenie torkwes staje się najpierw „łańcuchem”, a potem „naszyjnikiem” (sądząc z opisu, pierwsze tłumaczenie było adekwatne). Ostatecznie nie wiem już, czy „Upadający” był kobietą, mężczyzną, czy nazwą całego plemienia albo funkcją (ogólnie zresztą imiona szamanów są raz tłumaczone a raz nie, zdarza im się też zmieniać płeć). Rasa trytonów staje się merfolkami. Również w obrębie samej piątej części „Wędrujący” bywa nazywany „Chodzącym”, zaś Pani Bitew zostaje nazwana Bitewną Damą. Cytat z księgi brata Fidelisa, który poprzednio brzmiał „świat rozdziela tych, których niegdyś nie oddzielała żadna przestrzeń” zostaje radośnie i kulawo przetłumaczony na: „świat rozdziela się tym, którzy kiedyś byli jednością”. Garść pozostałych różnic podaję w przypisie [1]. A skoro już o imionach mowa, kiedy pojawiają się wzmianki o położonych na wschód od Wendaru ziemiach zamieszkanych przez odpowiednik Polan, warto było pokusić się o nieco inwencji i zmienić pisownię imion „Boleslasa” i „Sfiatislava”.

Wszystko powyższe potrafi dać się we znaki podczas lektury. Owszem, wyżej wymienione przykłady nie pojawiają się na każdej stronie, jednak ubolewam nad tak znaczącym w porównaniu z poprzednimi częściami spadkiem jakości wydania (w stopce figuruje aż dwóch redaktorów, ale to widać nie wystarczyło). Z drugiej strony, mimo wszystko cieszę się, że Zysk zdecydował się kontynuować wydawanie cyklu i wznowił poprzednie tomy.

[1] Twardogłowy – Żelaznogłowy, Klotylda – Clothilda, Silna Ręka – Silnoręki, SzybkaCórka – PrędkaCórka, Księga tajemnic – Sekretna księga, Nieprzyjaciel – Wrogi, Odpoczynek Serca – Spoczynek Serca (i Spoczynek Serc tom dalej, gdzieniegdzie też pojawiał zdaje się Spokój Serca), Cieśnina Osny – Osna Sund, Bóg Jedności – Zjednoczony Bóg, Poszukiwacz Serc – Łowca Serc, węże – wyrmy, Orli Wzrok – Sokole Oko – Wzrok Orła, scetty – sceattas, Birta – Berta (podczas gdy szlachcianka Berta w kolejnym tomie staje się Berthą), Zaginieni – Zagubieni. Żeby wyczerpać temat wskażę także zmiany w części szóstej: Liutgarda – Liutgard, Aldegunda – Aldegund ale już Judith – Judyta, pecha mają też apostołowie: Łucja staje się Lucią, natomiast gdy chodzi o Mateusza, Marka i Piotra, czasem stają się oni Mathiasem, Markusem i Peterem, (o Mariannie-Marianie wspominałam już wcześniej, tu pojawia się też forma Marian) . Inne kwestie: Róg – Horn, Upadający(a) – Falling-Down, Obfita – Szczodra, Kapira w tym samym tomie staje się Capi’rą. Inne: Wielkie Rozdarcie – Wielkie Rozłączenie, Smoczy Grzbiet – Smocze Plecy, Twierdza Lavas – Lavas Holding (co smutne, bywa, że nazwy nieprzetłumaczone są odmieniane przez dodanie polskich końcówek gramatycznych np. „Osna Sundem”), „Żywot Świętej Radegundis” – „Vita” świętej Radegundis. Pozostaje jeszcze kwestia zmienionej pisowni wielu innych nazw własnych.