Beatrycze Nowicka Opowiadania

Żołnierz z mgły (recenzja, E)

Leda atomowa

Gene Wolfe, wyd. Phantom Press

Pierwszy tom trylogii „Latro”

Beatrycze Nowicka: 7/10

We wszystkich znanych mi powieściach Wolfe’a autor wciąż na nowo zajmował się kwestiami tożsamości, pamięci, postrzegania świata oraz samego siebie. Narracja prowadzona była z punktu widzenia głównych bohaterów, którzy spisywali (obydwie księgi słońc) lub relacjonowali („Pokój”) bieżące wydarzenia oraz swoją przeszłość. Uwidaczniała się w nich niemal obsesja pisania, utrwalania. Był to sposób na radzenie sobie ze światem, porządkowanie rzeczywistości. Sposób – jak pisarz raz za razem pokazywał – ułomny, podatny na przeinaczenia i podległy ograniczeniom percepcji bohaterów. Było to przy tym tak zmyślnie przedstawione, że czytelnik mógł bawić się w odgadywanie prawdziwych wydarzeń czy motywacji, wypatrywać momentów, gdy narrator świadomie lub nieświadomie kłamie, albo oszukuje sam siebie. By oddać rwący się, poszatkowany tok myśli i wspomnień swoich postaci, Wolfe stosował odpowiednią formę – jego powieści obfitowały w dygresje, retrospekcje, często pojawiała się konstrukcja szkatułkowa.

Powyższy akapit można odnieść także do „Żołnierza z mgły”. O ile jednak Severian twierdził, że pamięta wszystko, co mu się przytrafiło, a Róg może nie miał aż tak idealnej pamięci, ale poruszał się w obrębie swoich wspomnień dość swobodnie, Latro zapomina co działo się przed więcej niż parunastoma godzinami. Jedynym sposobem na zachowanie wiedzy o osobach i wydarzeniach jest spisywanie wszystkiego na bieżąco. To oczywiście nie zawsze jest możliwe – bohater może nie mieć okazji, by zasiąść do pisania. Co więcej, Latro zostaje jeńcem, od czasu do czasu okoliczności sprawiają też, że zwój, na którym notuje swe wspomnienia, trafia w cudze ręce. Jest też druga strona medalu – z każdym kolejnym zapiskiem tekst staje się coraz dłuższy a protagonista nie ma przecież czasu na to, by co rano czytać całość.

Można by sądzić, że powieść oparta na tym pomyśle okaże się nudna – wszak za każdym razem towarzysze bohatera muszą mu wytłumaczyć, kim są i co się niedawno stało. Chociaż, czy na pewno tak czynią? „Żołnierz z mgły” stanowi intrygującą lekturę, w której „dziury” pomiędzy kolejnymi rozdziałami niosą własną treść. Czytelnik zadaje sobie pytanie, co tak naprawdę się wydarzyło (w czasie najbardziej dramatycznych zwrotów akcji bohater nie ma możliwości notować, więc dowiadujemy się o nich tyle, ile zechcieli powiedzieć żołnierzowi inni), i jakie są pobudki ludzi twierdzących, że są przyjaciółmi Latro. Ile z tego, co mu mówią, jest prawdą? Czemu mieliby kłamać? Wprawdzie wszyscy wkoło twierdzą, że nie znają języka i alfabetu, za pomocą którego protagonista spisuje wspomnienia, jednak nie muszą być szczerzy. Można sobie wyobrazić sytuację, że ktoś co noc przegląda zwój, a potem dopisuje w nim to, co mu odpowiada, albo wręcz zapisuje własny, a potem wręcza cierpiącemu na amnezję bohaterowi, by go wykorzystywać do własnych celów (raz za razem kojarzył mi się film „Memento”). Wreszcie, znając Wolfe’a nie można nawet całkowicie wykluczyć sytuacji, w której żołnierzy było więcej niż jeden a zwój krążył pomiędzy nimi, albo tego, że bohater jest zupełnie szalony.

Odrzucając dwie ostatnie, najbardziej wydumane możliwości – i bez fałszerstw zapisków można dostrzec, że rozmaici ludzie próbują wykorzystać Latro. Bohater umie dobrze walczyć i nie sprowokowany jest raczej ustępliwym człowiekiem. Takiej osobie można powiedzieć wszystko, bądź zrobić z nią wiele, wiedząc, że następnego dnia znów będzie czystą kartą. Co ważne dla fabuły, Latro – jeśli oczywiście wierzyć jego zapiskom – nieustannie spotyka istoty nadprzyrodzone: bogów, herosów, duchy, magiczne stworzenia. Otaczający go ludzie wiedzą o tym i uważają żołnierza za pośrednika, kogoś w rodzaju szalonego świętego czy szamana, który mógłby przemawiać w ich imieniu bądź służyć za żywy talizman. Sam Latro z kolei pragnąłby odzyskać pamięć i swoich bliskich, nie jest to jednak łatwe.

Pozwolę sobie na dygresję – otóż w „Mężczyźnie, który pomylił swoją żonę z kapeluszem”, napisanym przez psychiatrę i neurofizjologa Olivera Sacksa oprócz innych przypadków przedstawione zostały także historie ludzi z amnezją. Są one odmienne od wizji Wolfe’a – okazuje się, że umysł tworzony przez uszkodzony mózg zazwyczaj stara się zachować wrażenie ciągłości, spójności. W jednym przypadku pacjent stracił wspomnienia od czasu, gdy był młodym mężczyzną. Wydawało mu się, że oto jest następny dzień po tym, który ostatnio pamiętał – dopóki nie spojrzał w lustro. O ile czegoś nie przekręciłam, po iluś sytuacjach, kiedy to wyjaśniano mu, co się stało (co oczywiście wywoływało cierpienie) zrezygnowano z tego i pozwolono mu żyć w iluzji. Drugi pacjent z podobną przypadłością potrafił tworzyć na bieżąco niestworzone wręcz historie, tłumaczące dlaczego znalazł się w szpitalu. W związku z powyższym wydaje mi się, że postawa Latro, który zdaje sobie sprawę ze swojej przypadłości, nie jest bardzo prawdopodobna. Tym niemniej, jako forma literacka sprawdza się nadzwyczaj dobrze.

Jak najbardziej pozytywne wrażenie robi też świat przedstawiony. Można by sądzić, że w temacie mitologii greckiej napisano, namalowano i wyrzeźbiono już tyle, że nie sposób podejść do tematu oryginalnie. Wolfe’owi się to udało – jego bogowie są może dalecy od ich kanonicznych wyobrażeń i wydają się bardziej wariacją na temat (choć po prawdzie, w cywilizacji, która trwała setki lat, religia na pewno ulegała przemianom i początkowe wersje bóstw z pewnością różniły się od bohaterów utworów powstałych w czasie rozkwitu greckich miast-państw czy dzieł Rzymian), jednak przez to są ciekawi. Mają więcej wspólnego z bóstwami innych wierzeń, są też bliżsi mocom natury. Zmieniają swoje postaci i nastroje, najpotężniejsi występują w różnych aspektach i pod różnymi imionami.

Zwykli bohaterowie wydają się przy nich mniej ciekawi. Choć „Żołnierz z mgły” pobudza intelektualnie, nie wywołał we mnie głębszych emocji. Pozbawiony pamięci Latro pozostaje niedookreślony, ponadto często bywa jedynie marionetką. O pozostałych czytelnik dowiaduje się tyle, co bohater, a więc niewiele. Ogólnie muszę powiedzieć, że nie przemawiają do mnie tworzone przez Wolfe’a postaci kobiece. Jest w nich coś sztucznego. Ponadto, jego narratorów cechuje łatwość zabijania. Akurat Latro, jako żołnierza, czy Severiana kata można tłumaczyć, ale Róg, czy bohater „Pokoju” dziwią.

Styl, jakim napisano „Żołnierza…” jest prostszy niż pozostałych znanych mi powieści Wolfe’a, co zapewne wynika z koncepcji bohatera, relacjonującego swoje przygody niewyszukanym językiem. Zdarzają się jednak ładne okruchy – krótkie fragmenty opisów, gdzie pojawiają się naprawdę udane frazy (jak „śmiejący się strumień”).

Powieść amerykańskiego pisarza zwraca przede wszystkim uwagę konceptem wyjściowym oraz formą, intryguje i stanowi wyzwanie. Jako że „Żołnierz…” jest tomem pierwszym, zagadka tożsamości głównego bohatera nie zostaje wyjaśniona. Pierwotnie losy Latro uznawano za dylogię, po latach Wolfe dopisał jeszcze tom trzeci, który do tej pory nie ukazał się po polsku.

PS. W „Żołnierzu z mgły” najbardziej zastanowił mnie wątek Euryklesa. Mam wrażenie, że wyjaśnienie tego, co się naprawdę stało z tą postacią, jest swego rodzaju kluczem.

Jeśli chodzi o polskie wydania – od czasu napisania tej recenzji sytuacja się nie zmieniła (ostatni tom nadal pozostaje niewydany). Sama, choć cenię twórczość Wolfe’a, to jednak takiej czysto czytelniczej radości z niej wiele nie czerpię, więc i nie szukałam części drugiej.