Beatrycze Nowicka Opowiadania

Dziewczyna ognia i cierni (recenzja, E)

Magia z jej brzucha bucha

Rae Carson, wyd. Albatros

Pierwszy tom trylogii „Ogień i ciernie”

Beatrycze Nowicka: 1,5/10

„Dziewczyna ognia i cierni” Rae Carson, czyli czterystustronicowy monolog wiecznie użalającej się nad sobą księżniczki z nadwagą. Ta nadwaga oczywiście tylko do czasu, bo potem bohaterka chudnie i rozpoczyna swój marsz ku chwale. Radzę omijać szerokim łukiem.

Od czasu do czasu sięgam po tego rodzaju książki w nadziei, że może któraś pozytywnie mnie zaskoczy. A jak nie, to przynajmniej będzie się z czego pośmiać. Niestety, pierwszy tom „Trylogii ognia i cierni” jest tak lichy, że nawet nie śmieszy.

Główną bohaterką jest dziewczyna, która nie zasługuje na miano łakomczucha, czy nawet obżartucha. Raczej należałoby napisać o kompulsywnym objadaniu się. W brzuchu protagonistki znajduje się magiczny klejnot (ponoć zesłany przez boga), który w odpowiedzi na modły zalewa jej ciało falami ciepła, ostrzega chłodem lub wywołuje mdłości. Z pewnością psycholog mógłby pokusić się o jakąś analizę tegoż „dzieła”. I to jedyne zastosowanie „Dziewczyny…”, jakie umiałabym wskazać.

Rae Carson zdecydowała się na pierwszoosobową narrację w czasie teraźniejszym, a wykorzystała ją w najgorszy możliwy sposób. Nieprzypadkowo autorzy rozrywkowej fantasy sięgają po to rozwiązanie stosunkowo rzadko. Narracja w pierwszej osobie oznacza ograniczenie opisu świata i wydarzeń do bezpośredniego otoczenia głównego bohatera. Opłaca się tylko wtedy, gdy owa postać jest ciekawa – jej komentarze, refleksje i spostrzeżenia są źródłem humoru, budują klimat, albo pogłębiają sympatię czytelnika. Tymczasem królewna Elisa jest jedną z najbardziej antypatycznych, nudnych i budzących politowanie postaci, o jakich czytałam. Z kolei użycie czasu teraźniejszego wypada korzystnie, gdy pisarz chce zintensyfikować opis wydarzeń. A nie wtedy, gdy przedstawia życie swojego bohatera w skali niemal jeden do jeden.

Akcja „Dziewczyny…” pełna jest bowiem tak doniosłych wydarzeń, jak wstawanie z łóżka, nakładanie (przyciasnej) sukni, czy pranie brudnych majtek. A że bohaterka ma obsesję na punkcie jedzenia, najczęściej czytamy o tym, że jest głodna (od czego boli ją głowa) albo przejedzona (wtedy oczywiście boli ją brzuch). Autorka nie oszczędza także czytelnikowi opisów, jak Elisa wymiotuje z przejedzenia, albo moczy się w spodnie. Aż dziw, że przy tej drobiazgowości zabrakło opisu menstruacji, czy zatrucia pokarmowego wraz z towarzyszącymi temu objawami. Są za to liczne wzmianki na temat tego, że królewna się spociła, bolą ją nogi, bolą ją pośladki od twardego siedzenia powozu, dostaje kolki od wejścia po schodach i temu podobne.

Oczywiście koło Elisy kręcą się sami przystojni mężczyźni w różnym wieku, z których każdy prędzej czy później zaczyna się nią interesować. Bohaterka rozmyśla nad ich urodą niezależnie od okoliczności (no chyba, że akurat myśli o jedzeniu). Rozmyśla też nad urodą kobiet – te co ładniejsze darzy zazwyczaj zapiekłą niechęcią. Ostatecznie sama chudnie i wtedy pławi się w uznaniu innych dla swojego wyglądu, a także zaczyna interesować się strojami.

Jak zwykle wybrałam kilka cytatów, odzwierciedlających zarówno „kunszt” autorki, jak i „urodę” przekładu: „do moich wygłodniałych płuc napływa wreszcie powietrze”, „- Lubisz ryby?” – Uhm – odpowiadam z pełnymi ustami. Uśmiecha się szerzej. Ma piękne zęby. – Ja również. – mówi. Sięga po sardelę (…) Będziemy mieli o czym rozmawiać, ty i ja. Przełykam i potakuję (…) czuję w brzuchu iskierki ciepła, jestem dumna, że król tak wielkiego kraju (…) uważa mnie za osobę, z którą warto rozmawiać”, „mieczem posługiwała się jedynie do krojenia mięsa”, „myślałam, że najgorszą rzeczą, jaka może mnie spotkać, to odtrącenie przez męża, który poczuje wstręt. Byłam w błędzie. O wiele gorsze jest to, że chce mnie słuchać i dostrzegać. Że nie tylko jest przystojny, lecz również miły” (a to pech…), „ziarnka siemienia lnianego”, „biegnąc mężowi na ratunek, czuję się powolna i ciężka, obfity brzuch i piersi kolebią się boleśnie przy każdym kroku”, „intensywnie na mnie patrzy, zgłaszając tę prośbę”, „ pod koszulą widać zarys dużego brzucha (…) za to moja ciemna skóra jest absolutnie wyjątkowa, a moje włosy mają cudowny połysk”, „żołądek czuję pod żebrami jak pustą jamę, szarpaną palącym bólem głodowym”, „nie muszę już rozsuwać piersi i wciskać fałdy na brzuchu, żeby zobaczyć Boski Kamień”, „Muszę uciekać (…). Piecze mnie skóra na udach od ocierania się o wciąż mokre od moczu majtki (…) bolą mnie mięśnie ramion (…) Nagle odbiera mi oddech straszliwy ból jednego palca, dłoń ocieka ciepłą krwią. Zdarłam sobie paznokieć.”

Mogłabym rozwodzić się jeszcze nad chybionymi pomysłami (np. król dużego kraju poślubia główną bohaterkę dla celów politycznych, ale robi to w tajemnicy przed swoimi rodakami), czy marnymi sylwetkami bohaterów, jednak sądzę, że powyższe fragmenty bardziej wymownie wskazują na to, czego można się spodziewać po książce Carson.

Na koniec dodam jeszcze, że żal mi także z powodu przesłania. Choć to krzywdzące dla Abercrombiego, porównam „Dziewczynę…” z „Pół króla”. Obie powieści mają zbliżoną długość i są pierwszymi tomami trylogii przeznaczonej dla nastoletniego czytelnika. Bohaterowie obydwu pochodzą z królewskich rodów, wychowywali się w cieniu starszego rodzeństwa, oboje muszą też szybko dorosnąć. Yarvi z książki Abercrombiego ma zdeformowaną rękę, przez całe życie był szykanowany i pogardzany, zostaje też zdradzony. W bardzo trudnych okolicznościach chłopak znajduje w sobie siłę wbrew wszystkim i wszystkiemu, a potem osiąga część swoich celów dzięki własnemu sprytowi i rozsądkowi. Elisę otacza całkiem sporo ludzi powtarzających jej, jaka to jest wyjątkowa. Dziewczyna jest zdrowa, nie spotyka ją nawet połowa krzywd i niedogodności, które wycierpiał Yarvi. Tymczasem królewna wciąż narzeka, a ostatecznie jej triumf wynika z objawiającej się w niej boskiej mocy. Nie sposób też nie zauważyć, jak autorka rozpisuje się nad uznaniem, które otacza jej bohaterkę ze wszystkich stron, gdy ta już schudnie. Spełnianie cudzych oczekiwań jest zresztą głównym celem życiowym postaci. Czy to nie smutne, że kobiety same sobie tworzą treści kulturowe, które je ograniczają?

Zdecydowanie odradzam lekturę powieści Carson. To strata czasu i pieniędzy.

W USA ukazała się cała trylogia, w Polsce pierwsze dwa tomy. Jak nietrudno zgadnąć, od części drugiej trzymałam się z daleka.