Beatrycze Nowicka Opowiadania

Złodziejska magia (recenzja, E)

Ta zupa jest mdła

Trudi Canavan, wyd. Galeria Książki

Pierwszy tom cyklu „Prawo Milenium”

Beatrycze Nowicka: 4/10

Niemal sześćset stron prawdziwie bezkrwistego fantasy. Przeciwieństwo emocjonującej lektury, czyli „Złodziejska magia”, pierwszy tom nowego cyklu Trudi Canavan. Choć wierni fani tej autorki zapewne nie poczują się zawiedzeni.

Trudi Canavan ma pewnego rodzaju talent. Nie pamiętam bowiem, bym zetknęła się z powieścią fantasy napisaną tak bezbarwnym, wypranym z wszelkich emocji stylem. Pozostaje on zadziwiająco neutralny – zazwyczaj nie drażni, ale też ani odrobinę nie porywa. Wydarzenia w założeniu drastyczne, albo przynajmniej emocjonujące, relacjonowane są tak beznamiętnie, że aż zdumiewa zdolność autorki do pozbawiania ich wszelkiego potencjału dramatycznego.

Choćby sam początek, gdzie jeden z głównych bohaterów znajduje w starożytnym grobowcu magiczną książkę (celowo nie piszę „księgę”, gdyż sądząc z tego, że bohater najczęściej nosi ją w kieszeni, wnoszę, iż jest ona niewielkich rozmiarów). Artefakt okazuje się posiadać świadomość, niegdyś należącą do żywej kobiety imieniem Vella. Oto, jak ta nietypowa bohaterka relacjonuje swoją historię: „zostałam stworzona przez potężnego maga. (…) Wykorzystał moją wiedzę i ciało i z nich mnie stworzył. (…) Okładkę i kartki zrobiono z mojej skóry. Zszyto je moimi włosami, skręconymi i nawleczonymi na igły stworzone z moich kości, i sklejono klejem z moich ścięgien. (…) Pokazałam mu książki, które sama zrobiłam. Był wśród nich także jeden z moich egzemplarzy, który pozwalał na pisanie za pomocą myśli. (…) [Mag] był pod wrażeniem. Rankiem, gdy wstałam, uważnie przyglądał się tej książce. Uniósł mnie i położył na stole, ale za późno zdałam sobie sprawę, że nie miał zamiaru się ze mną kochać. Zaczął tworzyć własną książkę, wykorzystując moje ciało jako jedyne źródło materiałów (…). Wiem, że to, co mi zrobił, było okrutne i niesprawiedliwe.” Vella została pozbawiona zdolności odczuwania, co może tłumaczyć jej sposób wypowiedzi (chociaż dziwi wybór autorki, by tak mało efektownie zrealizować pomysł na świadomość więzioną przez setki lat w przedmiocie stworzonym przez złego maga), lecz podobnie wygląda narracja powieści oraz dialogi.

Inną nietypową umiejętnością Canavan jest pisanie w sposób rozwlekły, ale przy tym tak, by czytało się to szybko i bez wysiłku intelektualnego. Wątki liczącej sobie niemal sześćset stron „Złodziejskiej magii” rozwijają się w ślimaczym tempie. Z drugiej strony, nie ma fragmentów, w których czytelnik mógłby „ugrzęznąć”. Swoje wrażenia podczas lektury mogłabym porównać do uczuć towarzyszących zbyt długiemu wpatrywaniu się w wygaszacz ekranu.

Na plus można policzyć autorce całkiem przyjemny pomysł na mechanikę magii. Świat przedstawiony – a raczej dwa osobne światy, w których rozwijają się na razie rozłączne wątki dwójki bohaterów – nie należy do tych najbardziej wyświechtanych. Młody mag Tyen mieszka w stolicy państwa wydającego się odpowiednikiem Imperium Brytyjskiego. Magia jest tam wykorzystywana do zasilania maszyn. Mechaniczno-magiczne roboty-zabawki w kształcie insektów, latające wehikuły, pociągi – wszystko to stanowi miłą oku (a raczej umysłowi) odmianę. Położone na skraju pustyni miasto, będące domem Rielle też wypada przyzwoicie pod względem koncepcji wyjściowej i pomniejszych pomysłów w rodzaju tutejszych religijnych malowideł.

Bohaterowie Canavan są tak samo nijacy jak jej styl. Dosyć poczciwi i naiwni, może i są realistyczni w swoich reakcjach, ale nieszczególnie sprawdzają się jako postaci przygodowej powieści fantasy. Do tego miewają dość duże problemy z kojarzeniem faktów.

Pewien znajomy wymyślił kiedyś określenie „Troskliwe Misie RPG” na sposób prowadzenia, gdzie nikomu się nic szczególnie złego nie przytrafia [1]. W „Złodziejskiej magii” jest podobnie – czytelnik ani przez chwilę nie martwi się o życie i zdrowie bohaterów. Dość dziwnie wypadają dwie sceny, nie pasujące do ogólnego pogodnego nastroju. Tyle, że nawet gdy Canavan opisuje wypadek powodujący śmierć wielu ludzi, czyni to tak, że odbiorca czuje jedynie dysonans pomiędzy tym fragmentem a resztą książki.

Sądząc z tego, że przed „Prawem Milenium”, w naszym kraju ukazały się już trzy trylogie, jednotomowy prequel do jednej z nich oraz tom opowiadań, australijska autorka ma w Polsce fanów. Ci zapewne poczują się usatysfakcjonowani. Pozostałym czytelnikom raczej „Złodziejską magię” odradzam.

[1] Tym, którzy nie poznali rzeczonych Misiów, wyjaśniam, że chodzi o kreskówki dla dzieci, gdzie życzliwa atmosfera i pozytywne przesłanie wprost wylewają się z ekranu a wszelkie knowania Lorda Kamienne Serce zostają zawczasu udaremnione. Dodajmy do tego jeszcze obfitującą w róż i inne pastelowe kolorki paletę barw. Przyznam się, że tę bajkę lubiłam. Złośnica wrzeszcząca na Brzydala to jeden z moich prywatnych kultowych cytatów.

Cały cykl ukazał się po polsku. Jak nietrudno zgadnąć, nie zaopatrzyłam się w tomy kolejne.