Wiatrogon aeronauty (recenzja, E)
Nieustraszony
Jim Butcher, wyd. MAG
Pierwszy tom cyklu „Podniebne kasztele”
Beatrycze Nowicka: 5,5/10
Pomimo dość sporej objętości, „Wiatrogon aeronauty” to lekka i nie nużąca lektura, po której jednak niewiele zostaje w pamięci.
Jim Butcher odniósł sukces dzięki cyklowi urban fantasy o magu-detektywie Harrym Dresdenie. Chwali się, że zamiast osiąść na laurach, zdecydował się rozpocząć nową serię, tym razem wykorzystującą mieszankę motywów zaczerpniętych z innych podkonwencji – od klasycznej fantasy po steampunk.
Pomysł wyjściowy na świat po katastrofie, w którym powierzchnię ziemi pokrywa pełna potworów dżungla, ludzie zamieszkują w iglicach, będących dziełem mitycznych już Budowniczych, zaś źródłem mocy dla magii i technologii jest eter, zdecydowanie ma potencjał. Szkoda, że autor nie poświęcił więcej miejsca na opisanie swojego uniwersum, koncentrując się raczej na akcji. Długie opisy i wyjaśnienia zapełniające pierwsze rozdziały wielu powieści fantasy bywają zmorą czytelników, jednak opcja, którą wybrał Butcher jest niewystarczająca – informacje o wyglądzie kaszteli, czy podniebnych statkach są raczej skąpe i pojawiają się dość późno. Przyznam, że na ich podstawie nie udało mi się zwizualizować sobie dokładnie wyglądu „Drapieżcy”, nie rozumiem też, dlaczego bywa on nazywany sterowcem, skoro nie posiada zbiorników z gazem nośnym.
Autor nie poświęcił zbyt wiele miejsca przedstawieniu sposobu myślenia ludzi wychowanych w tak odmiennym środowisku. Czytelnik dowiaduje się jedynie tyle, że mieszkańcy kaszteli boją się tego, co na powierzchni, a większość z nich odczuwa panikę na otwartej przestrzeni. Zdecydowanie można było wyciągnąć konsekwencje z pomysłu, postarać się oddać klaustrofobiczny klimat iglic oraz wpływ stylu życia na światopogląd obywateli. Niekoniecznie od razu trzeba było tworzyć konstrukcje na miarę powieści Le Guin, jednak autor mógł poświęcić tym zagadnieniom choćby tyle miejsca, co Licia Troisi w przeznaczonym dla młodszego czytelnika „Marzeniu Talithy”. Przy okazji – dziwne wydało mi się, że na poszczególnych kondygnacjach stawia się domy z dachami. Sprawia to wrażenie, jakby autor typowe miejsca w rodzaju karczmy czy świątyni najzwyczajniej w świecie poustawiał na kolejnych piętrach swoich kamiennych wież. Kasztel Albion, w którym rozgrywa się większość akcji, jest wzorowany na Anglii, ale objawia się to głównie w nazwiskach, zamiłowaniu do picia herbaty oraz przesadnej kurtuazji.
Powieść Butchera wydaje mi się bardzo RPGowa z ducha. Grupka głównych bohaterów przypomina typową drużynę złożoną z postaci opartych na kilku prostych założeniach bazowych i posiadających uzupełniające się umiejętności. Na razie ich portretom brakuje niuansów, to raczej typowe szablony – dzielny kapitan, niepokorna młoda arystokratka, proste dziewczę, co rozmawia ze zwierzętami (konkretnie z kotami), szlachetny wojownik, dwaj magowie – tu zwani eterykami. „Wiatrogon aeronauty” zawiera także sporo heroizmu w wydaniu amerykańskim, który dla mnie jest niestrawny. Ci, którzy mają być dobrzy, są tacy aż do przesady, a autor nie szczędzi peanów na temat ich odwagi, poświęcenia, honoru i temu podobnych. Nie wystarczy, że dana postać dokonuje jakiegoś chwalebnego czynu – jego bohaterskość musi być jeszcze skomentowana, czy to przez stronę aktywną, czy to przez świadków, wyrażających swój zachwyt oraz wzruszenie postawą protagonisty. Oczywiście główni źli muszą być odpowiednio jednoznacznie odrażający; choć przyznam, pomysł na madame Cavendish z jej obsesją na punkcie dobrych manier jest niezły. Tym, co Butcherowi się udało, są koty występujące jako drugi zamieszkujący kasztele gatunek inteligentny – symulacja myślenia czworonożnych bohaterów jest bardzo zabawna i wydaje się trafna.
Wartka akcja stanowi główny atut powieści. Drużyna szybko wyrusza z misją, jest odrobina śledztwa, sporo walk z potworami w lochach… znaczy kanałach wentylacyjnych, a także kilka efektownych bitew z udziałem powietrznych statków, które z pewnością ucieszą fanów motywów związanych z dzielną Flotą. Pisząc krótko – stare rozwiązania fabularne w mniej ogranych dekoracjach. Ponownie nasuwają się skojarzenia z kampanią RPG. Najgorzej wypada w tym wszystkim pojawiający się na horyzoncie najważniejszy antagonista, czyli odradzające się pradawne zło, nazywane Nieprzyjacielem, które w dodatku mówi dużymi literami. Doprawdy, czy autorzy książek fantasy muszą katować czytelników kolejnymi wcieleniami Saurona? Właściwie czemu nie mogłoby to być – jeśli już upierać się przy tej dualistycznej koncepcji – jakieś zupełnie nowe zło? Na drugim miejscu od końca plasują się też seryjne „niespodziewane” odsiecze w ostatniej chwili.
Nie najlepiej udały się dialogi, które chwilami brzmią sztucznie, choć możliwe, że jest to też kwestia tłumaczenia. Miejscami irytuje brak wiary autora w inteligencję czytelnika. Z jednej strony Butcher skąpi opisów organizacji życia w kasztelach, z drugiej zaś bywa, że wyjaśnia w tekście rzeczy oczywiste. Jeśli do tego czyni to ustami bohaterów, zaczynają oni sprawiać wrażenie, eufemistycznie rzecz ujmując, mało inteligentnych. Zdarza się też, że jedna postać omawia jakąś kwestię, a potem druga powtarza ją swoimi słowami, żeby upewnić się, czy dobrze zrozumiała. W tekście nie brakuje też prawd objawionych w rodzaju „gdy przyjmowało się założenia, często okazywały się one słuszne, ale naturalnie nie była to nienaruszalna reguła”. Być może jednak jestem zbyt surowa – jeśli spojrzeć na wiek większości bohaterów, czy czarno-białe ujęcie przedstawianego konfliktu, „Wiatrogon aeronauty” wydaje się raczej przygodową pozycją skierowaną do nastolatków.
Styl zazwyczaj jest przezroczysty, choć zdarzają się gorzej brzmiące fragmenty. Niestety przekład też mógłby być lepszy. Pozwolę sobie na kilka przykładów: „czuła się szczęśliwa, robiąc to, czym trudziła się od wczesnego dzieciństwa”, „był mężczyzną o niezbyt imponującym wzroście, cechujący się – łagodnie rzecz ujmując – budową uczonego”, „nie przychodziło jej do głowy żadne lepsze nazwanie dla złowrogiej obecności, która wprawiła w ruch tkacze jedwabiu, niczym ogromną młockarnię mającą ich zamordować”, „była kadziowniczka odsunęła się od rogu budynku, obawiając się, że ktoś może ją zauważyć i zainteresować się, dlaczego młoda kobieta zachowuje się tak konspiracyjnie w obliczu równie dramatycznych wydarzeń”, „to było jeszcze bardziej irytujące niż za pierwszym razem i niemal równie irytujące”. W tekście zdarzają się także literówki i niewłaściwe przypadki gramatyczne. Nie jest tragicznie, ale mogło być lepiej.
Podsumowując, warto docenić bardziej oryginalny sztafaż, pomysły w rodzaju kotów albo eteryków szalonych w wyniku posługiwania się mocą, a także to, że „Wiatrogon…” czyta się błyskawicznie. Sprawia on jednak wrażenie produktu skrojonego pod określoną grupę odbiorców. Nie jest to powieść, do której będę wracać myślami – ot, niezobowiązująca lektura na kilka popołudni.
–
Albo powieść nie sprzedała się tak, jak spodziewał się Butcher lub jego wydawca, albo też autor stracił serce do tej historii – w każdym razie dalsze tomy do tej pory się nie ukazały. Nie to, że byłabym szczególnie zainteresowana dalszą lekturą cyklu.