Beatrycze Nowicka Opowiadania

Pieczęć Robaka (recenzja, E)

Nie tylko umarli zobaczą koniec wojny

Adrian Czajkowski, wyd. Rebis

Dziesiąty tom cyklu „Cienie pojętnych”

Beatrycze Nowicka: 6/10

W „Pieczęci Robaka”, ostatnim, dziesiątym tomie „Cieni Pojętnych”, fani tego cyklu znajdą to, co stanowi o sile, jak i słabości Adriana Czajkowskiego.

Czytelnicy cyklu raczej nie będą zaskoczeni tomem ostatnim, co najwyżej mogą nie przypaść im do gustu proporcje oraz zakończenia wątków poszczególnych postaci. Jak nietrudno zgadnąć, tematem powieści jest ostatnia faza wojny z osowcami, pojawia się także tytułowy Robak.

Tutaj pozwolę sobie na dygresję – podczas lektury cyklu Czajkowskiego już nieraz irytował mnie przekład rozmaitych nazw własnych. Ponadto, w trakcie wydawania „Cieni Pojętnych” zmienili się tłumacze, co wprowadziło dodatkowe problemy, gdyż niestety Jarosławowi Rybskiemu nie chciało się posprawdzać, jak przetłumaczone zostały nazwy rzadszych ras i poprzekładał je na nowo, wprowadzając niepotrzebny zamęt (rozbieżności pojawiają się także pomiędzy nazwami w tekście i na mapach). Przekład cierpiał zarówno z powodu braku inwencji tłumaczy (przecież można sobie sprawdzić, choćby na wikipedii, jakie konkretnie gatunki lub grupy systematyczne miał na myśli autor, i w przypadku braku bezpośredniego tłumaczenia na polski wprowadzić nazwę korespondującą z angielskim odpowiednikiem), jak i okazjonalnego jej nadmiaru (nieszczęsne „omomiłkowce” chociażby). I tu wracamy do Robaka. Trudno mi powiedzieć, jaki wydźwięk ma angielskie „worm”, ale polskie słowo „robak” nie brzmi najlepiej jako nazwa dla czegoś, co jest żarłoczne, drapieżne i stanowi zagrożenie dla całego świata. Wygnana rasa określana jest z angielska, jako „centipede kinden”, co przekłada się na niewiele mówiące laikowi słowo „pareczniki” (albo też, bardziej szczegółowo na „skolopendrę” i to miano również się w książce pojawia). Wydaje mi się, że można byłoby przeskoczyć wyżej w klasyfikacji i zamiast Robaka wprowadzić Wija. Tyle że jedna z ras, która w pierwszych tomach była (bardziej poprawnie) nazywana stonożcami, później została przemianowana na wijowców. Być może ktoś uzna moje narzekanie za przesadę, niemniej samo tłumaczenie tego jednego słowa nie przydaje urody, a już tym bardziej odpowiedniego wydźwięku wszelkim dialogom i opisom – złowieszczy Robak i jego mroczni kapłani. Serio?

Po lekturze powieści Czajkowskiego mam nieco ambiwalentne odczucia. Zastanawiam się nad wątkiem Robaka właśnie – w ostatnim tomie, w sytuacji, gdy spora część kontynentu toczy wojnę, autor wprowadza kolejnego gracza (który przy okazji jest ucieleśnieniem absolutnego zła, więc – rzekłabym – krokiem wstecz). Z drugiej strony można to potraktować jako wyraz twórczej odwagi, chęci wzbogacania cyklu o nowe elementy i zaskakiwania czytelnika nawet na tak zaawansowanym etapie. Tyle że obraz podziemnej krainy nie jest tak ciekawy, jak choćby dno morza, na które trafił Stenwold Maker w tomie szóstym. Co więcej, wątek Robaka oznacza mniej miejsca na przedstawianie losów wojny.

Akcja, do czego Czajkowski zdążył już przyzwyczaić swoich fanów, biegnie bardzo szybko i równie szybko czyta się „Pieczęć Robaka”. Z drugiej strony, losy wojny wydają się przedstawione wręcz skrótowo. Autor przede wszystkim informuje o ruchach armii, prezentuje też raczej wybrane sceny niż długie opisy bitew. I znów – być może Czajkowski uznał, że po co najmniej kilku tomach po brzegi wypełnionych działaniami wojennymi, dalsze rozwodzenie się na ten temat byłoby powtórką z rozrywki. Ale też dosyć lakoniczny i pospieszny opis ostatnich miesięcy wojny pozbawia finał „Cieni pojętnych” rozmachu. Choć narzekałam na pewną chaotyczność „Hołdu dla mroku”, wieńczącego pierwszą tetralogię, poświęconą wojnie z Imperium za panowania Alvdana, pod względem fabularnym był on ciekawszy – więcej wątków się splatało, więcej głównych postaci odgrywało kluczową rolę w wydarzeniach, więcej też było momentów o wydźwięku dramatycznym.

Trochę żal, że pewne postaci i pomysły już się nie pojawiły, a niektóre kwestie (choćby wspólny język) nie zostały wyjaśnione. Ale też przy takiej ogromnej liczbie bohaterów i miejsc trudno się dziwić, że Czajkowski musiał się ograniczyć. Ponadto, autor nie wyklucza powrotu do stworzonego przez siebie uniwersum (wyobrażam sobie serię powieści podobnych środkowej trylogii, bardziej skupionych na indywidualnych losach).

Zakończenie mnie nie zdziwiło, wydaje się dość logiczną konkluzją, choć ostatni rozdział uważam za nieco zbyt optymistyczny i przesłodzony. Ogólnie zresztą, odniosłam wrażenie, że – pomimo krwawych wydarzeń w nim opisywanych – „Pieczęć Robaka” ma bardziej przygodowy i nieco mniej ponury charakter niż niektóre poprzednie części – może chodzi tu o to, że poprzednio zmagania Niżowców wydawały się wręcz skazane na porażkę, a teraz losy wojny się odwracają [1].

Można mieć zastrzeżenia co do losów poszczególnych postaci. Tu powtarza się casus zwieńczenia wiedźmińskiego cyklu – w zasadzie za jednym zamachem ginie kilka kluczowych postaci, a czytelnik ma wrażenie, że to dlatego, iż autor nie wiedział, co z nimi dalej zrobić, albo jak to rozegrać z należytym przytupem. Czy ów brak epickości potraktować jako grę z konwencją? Ale nawet jeśli tak, to przyzwyczajenie do śmierci mających odpowiednią „oprawę dramatyczną” wygrywa i choć na poziomie intelektualnym można docenić decyzję Czajkowskiego, czuje się pewien niedosyt. Choć przyznaję, że nie umiałabym wymyślić alternatywnego rozwiązania, które dla innych zakończeń historii pewnych postaci, pozwoliłyby na właściwe rozwiązanie wątków ogólnoświatowych.

Skoro już o bohaterach – szkoda Tynisy, która w tym tomie snuje się jak duch i całkiem postradała swój charakter. Seda jakby nieco zbladła, podobnie Totho miewał znacznie lepsze momenty. Laszlo pojawia się tylko od czasu do czasu, Taki w zasadzie jest obecna jedynie w kilku scenach. Myślę, że po lekturze finalnego tomu każdy fan „Cieni pojętnych” mógłby wymienić swoją listę postaci, którym przydzieliłby ważniejsze role w finale. Kogo zatem jest dużo – niestety Che, która przez calutki cykl była postacią dosyć nijaką i to się nie zmieniło i tutaj.

Na koniec pozwolę sobie jeszcze powrócić do kwestii Robaka – sam pomysł na to, czym on jest, co oznacza, jak wygląda życie w jego domenie, czy wreszcie finał tego wątku, nie były złe, ale czegoś zabrakło. Trudno mi to ubrać w słowa, chodzi o sposób pisania, który nadaje bardziej emocjonalny wydźwięk. Żeby los dzieci niewolników naprawdę chwytał za gardło, żeby zdegenerowana religia faktycznie budziła odrazę. Żeby wizja wygnanego ludu, który w akcie rozpaczy stworzył sobie boga, a potem wyrzekł się świadomości, by stać się jednym ciałem i jedną duszą w Robaku, skłaniała do refleksji. Wierzę, że dałoby się to opisać tak, żeby miało siłę rażenia. A, niestety, nie ma.

Mimo to doceniam pracę koncepcyjną, inteligencję, wysiłek i konsekwencję Czajkowskiego. W ostatecznym rozrachunku „Pieczęć Robaka” może mnie nie zachwyciła, ale też nie rozczarowała. Mogło być lepiej, ale to i tak całkiem niezły finał.

[1] Choć to akurat bardzo względne, bo widziałam recenzje, których autorzy uważają tom ostatni za bardzo ponury. Po namyśle dodam, że rzecz może dotyczyć doświadczenia czytelnika. Sama praktycznie nie oglądałam filmów fabularnych ani dokumentalnych, ani innych materiałów, dotyczących ludobójstw. Pamiętam jedynie niewielkie, czarno-białe zdjęcia z podręczników historii. Dlatego, kiedy narrator informuje na przykład, że oto oczom bohaterów ukazało się pole usłane trupami dzieci i zaraz po tym przechodzi do opisu reakcji postaci, czy akcji, prześlizguję się nad tym. Komuś innemu na te słowa pojawi się przed oczami obraz.