Beatrycze Nowicka Opowiadania

Wrota mistrza wojny (recenzja, E)

Mozaika wojny albo hard fantasy

Adrian Czajkowski, wyd. Rebis

Dziewiąty tom cyklu „Cienie pojętnych”

Beatrycze Nowicka: 8/10

Adrian Czajkowski w pełni zasługuje na miano najsolidniejszego twórcy wielotomowych cykli fantasy. Kolejne części nie tylko ukazują się regularnie, ale też trzymają poziom. Tak jest i w przypadku „Wrót mistrza wojny”.

To, co najważniejsze dla tej recenzji, można ująć już w pierwszym akapicie – dziewiąty, przedostatni tom „Cieni pojętnych” nie zawiedzie oczekiwań fanów cyklu. Czajkowski utrzymuje tempo akcji, konsekwentnie prowadzi wątki, nie zaniedbuje swojego uniwersum i wciąż stara się wprowadzać różnorodność. Całość jak zwykle czyta się niezwykle gładko, pomimo nagromadzenia postaci i wydarzeń.

Tom ósmy poświęcony został przede wszystkim wojnie o Kolegium. W części dziewiątej Czajkowski kontynuuje ten wątek, przedstawiając go z dwóch perspektyw: mieszkańców żukowego miasta, jak i przedstawicieli maszerującej na nie armii generała Tynana. Uwaga narratora skupia się także chwilami na okolicach Sarnu, gdzie trwa ofensywa Imperium dowodzona przez generała Rodera, zaś w samym mrówkowym mieście wpływy zdobywa niejaki Milus, błyskotliwy dowódca, równie bezwzględny i ambitny, jak jego osowi wrogowie.

Pomimo początkowej przewagi armia os boryka się z trudnościami – po tym, jak Kolegium udało się zdziesiątkować ich siły powietrzne, Tryby poruszają się w warunkach niemal ciągłego bombardowania ze strony wroga. Sam Tynan uważa rozkazy ze stolicy za bezsensowne, jednak kontynuuje okupowany dużymi stratami własnymi marsz. Żukowcy są w niewiele lepszej sytuacji. Na tym etapie wojny obydwie strony uciekają się do coraz bardziej drastycznych rozwiązań – od przymusowego poboru do wojska zaczynając (dla demokratycznego Kolegium, słynącego do tej pory jako centrum nauki, jest to rzecz trudna do przyjęcia), po wykorzystywanie desperatów-samobójców, poświęcanych dla osiągnięcia strategicznych celów. Na tym etapie cyklu Czajkowski w pełni opanował już sposób narracji oparty na przedstawianiu losów dziesiątek bohaterów po obu stronach frontu. Za pomocą kilku zdań opisu, a czasem też wzmianek na temat ich przeszłości, kreśli drobne, jednak przemawiające do czytelnika portrety ludzi uwikłanych w wojnę.

Gdzieś po drodze zgubiła się moralna jednoznaczność. Kiedy czyta się o osowej dowódczyni eskadry myśliwców, która towarzyszyła ojcu pilotowi w czasie wojny z ważcami, i po tym, jak ów został zabity za sterami swojego śmigłowca, przejęła drążek i doleciała do punktu przeznaczenia, siedząc na kolanach martwego rodzica, trudno życzyć jej śmierci. Z drugiej strony, wspomniany już sarneński strateg posyła swoich sojuszników w pierwszej linii w charakterze mięsa armatniego i znajduje przyjemność w torturowaniu jeńców. Śledząc losy tej kampanii, czytelnik nagle orientuje się, że oto zaczął żywić współczucie dla przedstawicieli obydwu stron.

Drugim, równoprawnym i także przedstawianym z dwóch perspektyw wątkiem jest poszukiwanie źródła mocy, mieszczącego się w modliszkowej puszczy, położonej na północ od Sarnu. Przyznam, że takie rozwiązanie bardzo mnie ucieszyło, gdyż dzięki niemu autor wprowadza przyjemną odmianę. Po tomie ósmym, niemal w całości poświęconym działaniom wojennym w okolicach Kolegium, perspektywa powtórki z rozrywki wydawała mi się niezbyt pociągająca. Wyprawa do lasu modliszowców, podjęta przez dwie grupy – jak nietrudno zgadnąć, w skład jednej wchodzi sama, złakniona większej mocy cesarzowa, natomiast w skład drugiej Che, stanowi interesującą przeciwwagę. Wydarzenia z frontu wojny, toczonej przede wszystkim z użyciem technologii, przeplatają się z wątkiem magiczno-starożytnym. Czajkowski zadedykował „Wrota…” pamięci Roberta Holdstocka – zapewne także dlatego, że od niego zaczerpnął pomysł na magiczny las, zdolny otwierać i zamykać ścieżki prowadzące w głąb, oraz bohaterów zmierzających do centrum. Autor „Cieni pojętnych” wprowadza swoje rozwiązania, jego puszcza ma też inny charakter. Tu jedynie mam zastrzeżenie, że knieja wydaje się nieco sztuczna – bardziej kojarzy się z lokacjami z gier, czy miejscami opisywanymi w książkach, zabrakło mi natomiast klimatu prawdziwego lasu (oczywiście jest to rzecz mocno subiektywna i ulotna). Niemniej, zawsze miło odwiedzić jakieś nowe miejsce. Zabawne jest kilka momentów, w których Czajkowski mruga okiem do czytelnika, w pełni zdając sobie sprawę z tego, że wciąż bazuje na pewnych fabularnych schematach. Najbardziej przypadł mi do gustu moment, gdy na słowa „uwolnijcie mnie, a będziecie razem ze mną władać światem”, jedna z postaci wybucha głośnym śmiechem. Na drugim miejscu lokują się okoliczności uwolnienia plugawych a pradawnych sił.

Moje recenzje kolejnych części „Cieni pojętnych” zawierały też sporo uwag krytycznych, jednak z tomu na tom przekonuję się do tego cyklu, coraz lepiej rozumiem zamysł autora i coraz bardziej doceniam jego książki. Między innymi krytykowałam Czajkowskiego za brak wyrazistych postaci pierwszoplanowych, ale też oczekiwałam tego, że narracja będzie skupiała się na losach grupki bohaterów. Tymczasem pisarz koncentruje się bardziej na budowaniu ogólnego obrazu. Składa mozaikę indywidualnych losów ludzi z rozmaitych stronnictw, o różnej pozycji społecznej, różnorodnych, często sprzecznych celach. Niektórzy z nich urastają w siłę, inni nagle przegrywają, wielu pozostaje na tym samym poziomie. W większości przypadków trudno przewidzieć, kto przeżyje a kto zginie. Nawet na tym etapie autor nie waha się wprowadzać nowych graczy czy zabijać postaci, które przewijały się od wielu tomów cyklu.

Podziwiam ogromną dyscyplinę pisarza. „Cienie pojętnych” to dzieło umysłu ścisłego i w moich ustach jest to pochwała. Animowanie tego przeogromnego, różnorodnego uniwersum, zaludnionego mnóstwem bohaterów, w którym właśnie toczy się wojna światowa, wydaje mi się ogromnym wyzwaniem, któremu autor podołał. Zdumiewa zdolność Czajkowskiego do ogarnięcia tego wszystkiego. Bywało, że jakieś postaci pojawiły się kilka tomów temu i czasem miałam wręcz nadzieję, że twórca „Cieni pojętnych” o kimś po prostu zapomniał i pozwoli mu żyć spokojnie, gdzieś na obrzeżach wydarzeń. Wielu z nich jednak wraca, by ponownie odegrać mniej lub bardziej istotną rolę (i nader często zginąć).

Żeby nie tylko chwalić powiem, że mimo wszystko nadal drażni mnie to, iż część postaci pierwszoplanowych wypada bladziej niż bohaterowie planów dalszych – we „Wrotach…” dość mizernie prezentują się Che, Thalryk i Tynisa. Jeśli chodzi o tę ostatnią, nie wiem dlaczego autor ciągnie wątek jej konfrontacji z ojcem (w tym przypadku, upiorem ojca) – to już się zrobiło nudne. Z innych kwestii, nie przypadli mi do gustu Strażnicy, czyli niemalże niezniszczalne maszyny osowców. To jednak są drobniejsze uwagi.

Poza powieścią, „Wrota mistrza wojny” zawierają również kilkudziesięciostronicowe opowiadanie „Serce zieleni”, którego akcja rozgrywa się w modliszkowej puszczy w czasie ofensywy osowców za panowania brata Sedy. Ma ono dość wyrazisty klimat, choć mnie skojarzyło się bardziej z sesją RPG. Szkoda, że tłumaczenie i redakcja tego tekstu sprawiają wrażenie, jakby ktoś zdecydował się dołączyć go do książki w ostatniej chwili (a może i sam autor pisał je „na szybko” w odpowiedzi na jakieś zlecenie). Można tu znaleźć takie kwiatki, jak „popatrzył na czaszkę ogryzioną do cna przez tysiące agentów rozkładu zaludniających ściółkę kniei”, czy zdania w rodzaju „cechowała [ich] słabość (…) niemal śmiertelne zdezorientowanie technologicznym światem”, albo „kolejne kilka chwil cechowała niezwykła brutalność.”

Angielskie wydanie ostatniego, dziesiątego tomu „Cieni…” ukazało się tego lata. Pozostaje mieć nadzieję, że polski wydawca nie będzie za długo zwlekał i szybko będzie można poznać finał wielkiej wojny.