Beatrycze Nowicka Opowiadania

Morska straż (recenzja, E)

Zaś stryjek Stenwold uparcie wciąż żyje

Adrian Czajkowski, wyd. Rebis

Szósty tom cyklu „Cienie pojętnych”

Beatrycze Nowicka: 7/10

„Morską strażą” Czajkowski przekonuje czytelników „Cieni pojętnych”, że wciąż jeszcze daleki jest od powiedzenia ostatniego słowa.

Przyznaję, że po szósty tom „Cieni pojętnych” sięgnęłam bez większego entuzjazmu – raz, że poświęcony jest Stenwoldowi Makerowi, za którym nie przepadam, dwa – stanowi bardziej osobną powieść ze świata pojętnych i niepojętnych niż immanentną część cyklu (choć oczywiście mają w nim miejsce wydarzenia bardzo ważne dla „globalnej” fabuły). Tymczasem, „Morska straż” okazała się bardzo satysfakcjonującą lekturą, pokazującą, że Czajkowski nie spoczywa na laurach i przez cały czas się rozwija.

O lepszej kreacji postaci już pisałam, mogę tylko dodać, że w „Morskiej straży” rozbudowane zostają portrety kolejnej grupki bohaterów. Co więcej, o ile do tej pory Czajkowski pisał przezroczystym stylem, podporządkowanym wyłącznie przedstawianiu wydarzeń, w „Morskiej straży” zaczęły pojawiać się zdania w rodzaju: „Księżyc powiększał się (…) w Merro w takiej fazie nazywano go księżycem morderców – muchopodobni zawsze umieli dostrzec w życiu poezję”, „wojna zamarła gdzieś w górze nad nimi, jak tresowana ważka”, „znów się uśmiechnął, szeroko, szelmowsko i szczerze jak połyskujące ostrze”, „Czas (…) jest mitem dla [młodych] (…), ale pan i ja słyszymy już odgłos jego skrzydeł w powietrzu”, „ich rasa uczyniła z melancholii rozrywkę narodową”. Chciałabym uważać je za symptomy narodzin własnego stylu.

„Morską straż” można podzielić na trzy części. Pierwsza z nich skupia się na meandrach polityki Kolegium i okolicznych państw. Po tym, jak zagrożenie ze strony imperium os zmalało, kruche sojusze, zawarte w celach obrony przed czarno-złotymi, zaczęły się chwiać. Stenwold Maker stara się nie dopuścić do ich rozpadu, uczestniczy w pracach Zgromadzenia, a także zajmuje się osobistym śledztwem w sprawie ataków na kupieckie statki żukowców, co prowadzi do międzynarodowego kryzysu. Na podstawie książek przeczytanych w ciągu ostatnich lat mogę stwierdzić, że polityka w fantasy w większości przypadków przedstawiana jest prosto, naiwnie, a czasami wręcz żałośnie głupio. Czajkowski okazał się tu chlubnym wyjątkiem – opisane w „Morskiej straży” rozgrywki są skomplikowane, lecz logiczne. Raz wprawdzie zastanawiałam się nad adekwatnością reakcji jednej ze stron na działania drugiej, niemniej można uznać, że autor po raz kolejny chciał podkreślić różnicę pomiędzy pojętnymi i niepojętnymi – w tym przypadku chodziło o systemy wartości. Polityczne rozgrywki są wciągające, wrażenie robią nawet wygłaszane przemówienia [1]. Osobiście lubię czuć podczas lektury, że autor jest człowiekiem inteligentnym, a w przypadku „Morskiej straży” tak właśnie było.

Dość nieoczekiwanie w jednej trzeciej książki następuje wolta – bohaterowie trafiają do podmorskiego świata i konwencja znacząco się zmienia, ponownie zmierzając w stronę powieści przygodowej [2]. Czajkowski z zapałem rozpościera przed czytelnikiem wizję nowego zakątka swego uniwersum. Chyba pierwszy raz miałam też wrażenie, że wyobraźnia autora „wyrwała się spod kontroli” – do tej pory precyzyjnie kreślona fabuła w tomie szóstym staje się pretekstem do przedstawiania kolejnych pomysłów. Ogólne wrażenie jest takie, jakby autor nagle zapragnął przelać na papier przypływ fascynacji morską fauną. Mamy więc różnorodne podwodne miasta, aż dwanaście nowych ras wraz z przynależną im sztuką oraz całą galerię egzotycznych stworzeń. Akcja przyspiesza gwałtownie, bohaterowie dostają się w niewolę, są przekazywani z rąk do rąk, rozdzielają się, uciekają i walczą. Okazuje się, że społeczeństwo „morskich” jest podzielone na grupy i frakcje, mają też tutaj swoją własną politykę, w którą wmieszani zostają jeńcy. Całość spokojnie mogłaby stanowić zawartość osobnej trylogii. Natłok informacji powoduje dezorientację, choć trzeba powiedzieć, że taka rozrzutność w kwestii pomysłów przeważnie budzi mój szacunek. Podoba mi się także czerpanie inspiracji z biologii i geografii morza (uprzedzam, że brak podstawowej wiedzy w temacie może dodatkowo utrudnić rozeznanie się w rasach i stronnictwach).

W ostatniej części powieści bohaterowie wracają na ląd, a wątki polityczne znad i spod powierzchni splatają się ze sobą – choć to akurat przedstawione zostaje bardzo pośpiesznie. Wybrane przez autora rozwiązania pozwalają wprawdzie na szybkie „domknięcie” fabuły, jednak wydają się mało prawdopodobne.

Można się zastanawiać nad tym, że „lądowi” są w stanie przeżyć na znacznych głębokościach a część „morskich” całkiem nieźle radzi sobie na powierzchni, jednak malowniczość pomysłów zdecydowanie zachęca do odwieszenia niewiary na kołek. Kwestią, na którą miałam ochotę zwrócić uwagę już wcześniej, jest wspólny dla całego uniwersum język. W „Morskiej straży” zastanawiają się nad tym sami bohaterowie – mam zatem nadzieję, że autor chowa w zanadrzu jakieś wyjaśnienie.

Żal mi kilku protagonistów – Czajkowski najpierw poświęcił sporo wysiłku, by przedstawić ich dokładniej i wyjaśnić ich motywacje, a później kazał im zginąć gwałtowną śmiercią. Za to Stenwold wciąż żyje i ma się dobrze (ba, okazuje się, że podobnie jak jego siostrzenica, ma też nieliche powodzenie u płci przeciwnej). Kiedy dowiedziałam się, iż w „Hołdzie dla mroku” ginie wiele postaci, miałam szczerą nadzieję, że Maker okaże się jedną z nich. Tymczasem, dwa tomy dalej nadal się na to nie zanosi. W jednym z wywiadów autor stwierdził, że ta postać jest mu najbliższa, z czego wnoszę, iż szansa na zgon Stenwolda jest nikła. Choć w „Morskiej straży” Maker nabiera nieco wyrazu, nadal pozostaje zbyt zwyczajny. „Asem wywiadu” jest przede wszystkim w opinii innych i narratora, bo z jego działań to raczej nie wynika (zdarzają mu się posunięcia głupie, a jego zdobywanie informacji polega na osobistym rozpytywaniu w gospodach). Do tego nie budzi zbytniej sympatii, ale to akurat wydaje się działaniem zamierzonym.

Na koniec w ramach narzekania – trochę szkoda, że nie zadbano o „ciągłość” niektórych nazw własnych czy terminów: i tak „Równa Smokom” staje się „Pierwszą ze Smoków”, „mistrz broni” „zbrojmistrzem” (zbrojmistrz kojarzy mi się raczej z kimś, kto broń wykuwa, a nie nią wyśmienicie włada), a „ważcy” „ważkowcami”. Tłumacz nadal nie rozumie, czym różnią się przymiotniki „opaczny” i „nieopatrzny” i zdarza mu się gubić przeczenia. Bezsensowne jest zdanie „blade muszle wewnętrzne kałamarnic śmigały stadami, a na każdej z nich siedział kawalerzysta” [3].

Pozwoliłam sobie powybrzydzać, jednak jestem pod wrażeniem „Morskiej straży”. Mało komu chce się i udaje na tak zaawansowanym etapie cyklu wciąż wprowadzać nowe elementy, utrzymywać tempo fabuły, czy bawić się konwencjami.

[1] W Kolegium panuje ustrój demokratyczny, zatem członkowie Zgromadzenia muszą przekonać pozostałych do udzielenia poparcia ich sprawom, zależy im też na opinii publicznej.

[2] Na marginesie dodam, że w pewnym momencie pojawia się także niejaki Nemoctenes, podróżujący w muszli oswojonego łodzika (ostatnie segmenty muszli tych głowonogów istotnie są puste – wypełnia je gaz, zapewniający tym zwierzętom wyporność).

[3] Przypuszczam, że w oryginale mógł paść termin wewnątrzmuszlowe (lub jak kto woli płaszczoobrosłe) – jest to podgromada głowonogów, do której należą kałamarnice. A jak już przy nazwach jesteśmy, to „gastropods” to ogólna nazwa ślimaków i zapewne tak byłoby lepiej przetłumaczyć nazwę jednej z ras.