Krew modliszki (recenzja, E)
Ciąg dalszy nastąpi
Adrian Czajkowski, wyd. Rebis
Trzeci tom cyklu „Cienie pojętnych”
Beatrycze Nowicka: 6/10
„Krew modliszki” sprawia wrażenie interludium, łącznika pomiędzy rozstrzygającymi wydarzeniami.
„Klęska ważki” koncentrowała się na opisie działań wojennych. W ich wyniku armie imperium odniosły na tyle poważne straty, że zostały zmuszone do zatrzymania się i oczekiwania na posiłki. Akcja „Krwi modliszki” toczy się właśnie w owym momencie przerwy w ofensywie. Oczywiście nie znaczy to, że bohaterowie pogrążyli się w bezczynności. Stenwold wyrusza do Sarnu, by podjąć tam działania dyplomatyczne, zmierzające w stronę utworzenia sojuszu Niżowców, Che zostaje wysłana do leżącego na dalekim południu miasta Solarno, które wydaje się być kolejnym celem na liście osowców, zaś Acheos wraz z Tisamonem i Tynisą wyruszają na poszukiwanie Szkatuły Cienia. Fabuła powieści koncentruje się na poczynaniach wyżej wymienionych bohaterów, choć kilka pojedynczych rozdziałów przedstawia istotne wydarzenia rozgrywające się w głębi imperium.
Przez pierwszą połowę powieści akcja toczy się – jak na Czajkowskiego – dość nieśpiesznie, by w drugiej nabrać tempa. Dominującym tematem są działania dyplomatyczne i wywiadowcze. Opisywane wydarzenia, choć istotne dla losów przedstawionego w „Cieniach pojętnych” świata, wydają się wręcz „kameralne” w porównaniu z bitwami wielotysięcznych armii. Wprowadza to pewne urozmaicenie, trzeba też powiedzieć, że Czajkowski radzi sobie z przedstawianiem działań szpiegów lepiej niż wielu innych autorów fantasy, którzy bardzo lubią rozwiązywać te sprawy za pomocą scenek, gdzie bohaterowie w dialogach relacjonują sobie swoje osiągnięcia. Chociaż nie udaje mu się całkowicie uniknąć rozwiązań w rodzaju: protagonistka przybywa do miasta i pierwsza osoba, z którą nawiązuje bliższy kontakt, okazuje się godna zaufania, przydatna i przekonana do jej sprawy, albo kluczowa informacja wpada postaciom w ręce przypadkiem. Ogólnie uważam jednak, że autor prowadzi i splata poszczególne wątki precyzyjnie i logicznie. Spodobała mi się także jego pomysłowość w kwestii przedstawiania kolejnych podbojów osowców – ich sposób działania dopasowany jest do danego miejsca, oprócz oblężeń i frontalnych ataków stosują dywersję, czy też środki czysto dyplomatyczne.
Jeżeli chodzi o kreację świata, pojawiają się pewne nowinki. Przede wszystkim są to dwa miasta poza granicami Nizin, do których wyprawiają się bohaterowie – wyżej wspomniane Solarno oraz również położone nad jeziorem, ale na północy kontynentu, zamieszkane przez nartnikowców Jerez. Pojawia się także wątek tajemniczych podwodnych metropolii oraz podbitego przez imperium Szaru. Tym niemniej, trudno powiedzieć, by wprowadzały one znaczny powiew świeżości – ot, kolejne lokacje. Zaczynam się zastanawiać, czy wizja autora wystarczy, by podtrzymać zainteresowanie czytelnika przez cały cykl, zwłaszcza, że „Cienie pojętnych” zostały zaplanowane na dziesięć tomów.
Problem nie byłby aż tak istotny, gdyby Czajkowskiemu udało się przekonać czytelnika do swoich bohaterów, co, przynajmniej w moim subiektywnym odczuciu, nadal mu się nie udaje. Stenwold pozostaje tak samo nijaki, jak poprzednio, Tisamon, Tynisa i Acheos wydają się być cieniami tego, czym mogliby być, Che coraz bardziej irytuje, Salma został zepchnięty na trzeci plan, zaś o Totho pojawiają się zaledwie wzmianki. W miarę dobrze prezentuje się Thalryk. Zastanawia mnie, dlaczego Czajkowski nadal wprowadza nowe postaci, w sytuacji, w której pozostawia podstawową grupkę nakreśloną dość pobieżnie.
Z tomu na tom coraz bardziej irytuje mnie tłumaczenie – dziwaczny szyk wyrazów (np. zaimki umieszczane na końcu zdania), czy pojawiające się od czasu do czasu zdania, w których kompletnie nie wiadomo o co chodzi. W jednym przypadku tłumacz radośnie oznajmia też „widział kilka toporów, a z tyłu nawet poleaxe” (…) trzymający poleaxe rzucił ją”. Redakcja także mogłaby być lepsza, gdyż literówki zdarzają się zdecydowanie za często.
Czajkowski zaplanował „Cienie pojętnych” w ten sposób, że podzielił go na trzy podcykle po cztery, trzy i trzy tomy, stanowiące do pewnego stopnia odrębne całości. „Krew modliszki” wydaje się więc swego rodzaju nabraniem oddechu przed rozstrzygnięciem zaplanowanym na tom następny. Nie wprowadza wiele nowego i nie dochodzi tu do znaczących rozstrzygnięć, niemniej powieść została napisana na tyle sprawnie, by skłonić czytelnika do sięgnięcia po „Hołd dla mroku”.