Beatrycze Nowicka Opowiadania

Strzała Kusziela, Wybranka Kusziela, Wcielenie Kusziela (recenzja, E)

Ten kto ulega, nie zawsze jest słaby

Jacqueline Carey, wyd. MAG

Trylogia Kusziela

Beatrycze Nowicka: t1 7/10 ; t2 7/10 ; t3 5/10

Jak to zazwyczaj bywa, zachwyty nad książką cytowane na okładce mijają się z prawdą. Niemniej jednak, powieść Jacqueline Carey broni się jako porządna fantasy przygodowa z gatunku opowieści o wybrańcach. Wyróżnia ją przede wszystkim profesja głównej bohaterki, która jest kurtyzaną. Zgodnie z konwencją Fedra no Delaunay nie może być zwykłą dziwką. Dziewczyna jest mistrzynią w swoim fachu, piękną, elegancką i obdarzoną zdolnościami w rodzaju świetnej pamięci, spostrzegawczości, czy talentu do języków. Te ostatnie przydają jej się zwłaszcza w drugim zajęciu, którym jest zbieranie informacji o poczynaniach możnych. Jakby mało było tych wszystkich talentów, bohaterka została jeszcze naznaczona przez lokalne siły wyższe w postaci anioła Kusziela, z czym wiążą się m.in. masochistyczne upodobania.

Podobnie, jak w przypadku „Bogów przeklętych” Bochińskiego, opowiadających o przygodach grabarza, także i tutaj zawód głównej postaci jest powszechnie szanowany i ma swój sakralny wymiar. W tym przypadku wiąże się to z afirmacją (a nawet gloryfikacją) seksu w ojczyźnie bohaterki. Podczas lektury ma się wrażenie, jakby autorka tak bardzo polubiła swoją postać, że zapragnęła wszystko jej ułatwić – Fedrze nie grozi niechciana ciąża, nie ma wzmianek o chorobach wenerycznych, zaś bycie wybranką Kusziela sprawia, że wszelkie rany goją się szybko i bez blizn. Bywa to wszystko zbyt cukierkowe, lecz trzeba przyznać, że świat wykreowany na potrzeby powieści stanowi miłą odskocznię od szarej codzienności. Jest odpowiednio barwny i wyrazisty, by przykuć uwagę czytelnika i pobudzić jego wyobraźnię.

Również bohaterowie nakreśleni zostali z wyczuciem. Fedra, będąc także narratorką powieści, zdecydowanie wysuwa się na plan pierwszy, pozostali jednak wypadają przyzwoicie. Spodobał mi się sposób nakreślenia głównego antagonisty – zdecydowanie odbiega on od standardowego Złego Lorda. Fabuła jest dosyć typowa – najpierw przedstawione zostaje dorastanie głównej bohaterki (swoją drogą powątpiewam, jakoby biegłości w ars amandi dawało się nabyć, tylko zgłębiając teorię), przy okazji pomału zawiązuje się intryga, w wyniku której Fedra trafia w miejsce dalekie od jej ojczystej ziemi. Potem następuje intensywne przemierzanie mapy w celu pokrzyżowania wszelakich mrocznych planów tudzież uratowania królestwa.

Styl autorki, różnorodność opisywanych miejsc i spotykanych postaci sprawiają, że o perypetiach dzielnej kurtyzany czyta się przyjemnie i bez znużenia. Przy okazji wypadałoby wspomnieć o scenach erotycznych – te pojawiają się od czasu do czasu i szczęśliwie da się je czytać, stanowią one raczej dodatek do fabuły, a nie odwrotnie. W kwestii pytania, czy „Strzała Kusziela” jest „fantastyką kobiecą” (nad czym na Esensji zastanawiał się Miłosz Cybowski), ja osobiście przychyliłabym się do tego, że jest, z uwagi na postaci (bohaterki pełnią ważniejsze funkcje, ma się też wrażenie, iż autorka lubi rozpływać się w pochwałach nad nimi), wrażliwość (przejawiająca się np. w podejściu do wojny i przemocy), czy sposób rozłożenia akcentów.

Na koniec – jest jedna scena, która szczególnie zapadła mi w pamięć. W którymś momencie Fedra ma okazję stanąć twarzą w twarz z osobą odpowiedzialną za wszelkie krzywdy, które spotkały ją samą i jej kraj. Zadaje pytanie „dlaczego?” i otrzymuje odpowiedź. Chyba aż nazbyt prawdziwą.

Choć pamięć o wojnie ze Skaldią wciąż jeszcze jest świeża, zadzierzgają się nowe spiski zagrażające Terre d’Ange. Fedra musi więc zrezygnować z uroków życia w niedawno odziedziczonej wiejskiej rezydencji i włączyć się do gry. Zaproszenie już otrzymała – wskazówkę od zdrajcy królestwa i uciekiniera, który najwyraźniej ukrywa się za granicami kraju w jednym z miast-państw należących do Caerdicca Unitas. Kurtyzana podejmuje wyzwanie i wyrusza wraz z Joscelinem i garstką przybocznych do Wenecji… znaczy La Serenissimy (autorka wymyślając świat zadowoliła się przerysowaniem mapki Europy i poumieszczaniem w odpowiednich miejscach państw, których kultura odwołuje się do ich rzeczywistych odpowiedników w różnych momentach historycznych – zasadniczo do antyku, bądź renesansu; osobiście uważam tego rodzaju strategię za pójście na łatwiznę, choć w tym przypadku jest ono przynajmniej czynione z wdziękiem). Na miejscu Fedra rozpoczyna ostrożne śledztwo, wplątując się w lokalną sieć rozgrywek o władzę.

„Wybrankę Kusziela” uważam za najlepszą część trylogii, przede wszystkim ze względu na kształt intrygi i przemyślaną konstrukcję fabuły. W pierwszym tomie barwne dekoracje nie były w stanie ukryć podstawowego schematu historii wybrańca-wybawiciela. Tym razem nacisk został położony na machinacje arystokratów i to wyszło powieści na dobre (choć główny zwrot fabularny wywołuje wrażenie deja vu). Zgłębianie spisku wraz z Fedrą wciąga. Już w „Strzale Kusziela” zwracały uwagę dobre dialogi, a także przedstawiane elegancko i z wyczuciem relacje między postaciami. Tak jest i tutaj, pojawia się także kilku ciekawych bohaterów, zaś starzy nie zawodzą – zwłaszcza Melisanda Szachrizaj. W pewnym momencie okoliczności ponownie zmuszają Fedrę do wędrówek, co oczywiście służy odmalowaniu rozmaitych nowych miejsc, tym razem położonych w odpowiedniku basenu Morza Śródziemnego. Konwencja, nazwijmy to detektywistyczno-polityczna, ustępuje miejsca awanturniczej, która znajduje swoje zwieńczenie w malowniczym finale. Podsumowując całość – tego rodzaju książki uważam za fantastykę rozrywkową w dobrym wydaniu.

„Wcielenie Kusziela” jest z kolei znakomitym przykładem tego, jak można przedobrzyć. Cóż jeszcze może bowiem zrobić Fedra po tym, jak dwukrotnie uratowała swój kraj? Jeśli zgadujecie, że ratować świat, nie mylicie się. W ostatnim tomie trylogii bohaterka wyrusza w daleką podróż w celu odnalezienia prawdziwego imienia Jedynego Boga (które jest jej potrzebne do uwolnienia od klątwy swojego przyjaciela z dzieciństwa; przy okazji – zastanawiać mnie nie przestanie, czemu wyznawcy Jedynego tak go tytułują, skoro w tym świecie istnieją inni bogowie) oraz zaginionego syna Melisandy Szachrizaj. Poszukiwania dziecka zaprowadzą ją do kraju, w którym w siłę rośnie mroczne i niszczycielskie bóstwo (zapożyczone z zoroastryzmu). Oczywiście bohaterka da sobie radę i w tej sytuacji, będzie to jednak dopiero połowa książki, gdyż później Fedra podąży w głąb Afryki, aż chciałoby się rzec śladami Stasia i Nel.

Tym razem w powieści dominuje konwencja drogi – najwięcej miejsca zajmują opisy podróży przez egzotyczne krainy a fabuła prowadzona jest dosyć liniowo. Wciąż jest w tym sporo uroku, niemniej trudno mówić o świeżości. Na niższą ocenę książki wpłynęła przede wszystkim część środkowa, w której to Carey najwyraźniej postanowiła pokazać, że w wykreowanym przez nią świecie jest miejsce na „prawdziwe zło” i ona nie będzie się wzdragać przed jego opisywaniem. Opis istotnie robi wrażenie odpychające. Nie pasuje do raczej pogodnej wymowy trylogii i wszechobecnych wynurzeń o sile miłości. Autorce naprawdę udało się mnie zniesmaczyć, choć warto również wspomnieć, że postać szalonego mahrkagira widziana oczami Fedry wypada dość oryginalnie. Poza tym „Wcielenie Kusziela” nie zaskakuje.

Czytelnicy, którym spodobały się poprzednie tomy, pewnie po niego sięgną, by poznać dalsze losy bohaterów. Ci, którzy nie byli przekonani wcześniej, tu tym bardziej nie znajdą niczego nowego.

Jeśli ktoś byłby ciekaw, co odpowiedziała Fedrze Melisanda, to bohaterka z uśmiechem oznajmiła „Ponieważ mogłam”.