Beatrycze Nowicka Opowiadania

Wojna o dąb (recenzja, E)

Bliżej nam do do natury stu fantazji

Emma Bull, wyd. MAG

Beatrycze Nowicka: 6/10

Niedawna lektura książek Marthy Wells wzbudziła we mnie spóźnione zainteresowanie serią „Andrzej Sapkowski przedstawia”, w ramach której ukazała się także „Wojna o dąb”. W swojej debiutanckiej powieści Emma Bull zabiera czytelnika do „umagicznionego” Minneapolis, będącego areną zmagań faerie, ale też – co wydaje się nawet bardziej egzotyczne – w kolorowe lata osiemdziesiąte. Jako że główna bohaterka, niejaka Eddi McCandry, jest wokalistką i gitarzystką (a sama autorka grała i śpiewała w dwóch zespołach), dzięki „Wojnie…” można „odwiedzić” przedstawicieli barwnego środowiska artystycznego i doświadczyć przedziwnej mieszaniny kiczu, entuzjazmu, niezależności oraz intensywnych emocji. A wszystko to w owych mitycznych czasach, kiedy królowała muzyka autorska, tworzona przez ludzi, dla których granie było sensem życia. Dodać tu należy, że Bull kreśli swój obraz w jasnych barwach. W „Wojnie o dąb” muzyka uskrzydla a nie niszczy. Ogólnie zresztą, tworzenie ciepłego, życzliwego nastroju wychodzi autorce nad wyraz dobrze, gorzej zaś, gdy próbuje ona przedstawić momenty dramatyczne.

Ogromną zaletą „Wojny o dąb” jest styl – lekki, oparty przede wszystkim na potoczystych i niewymuszonych dialogach. Główni bohaterowie nieustannie przerzucają się drobnymi złośliwościami, co w niczym nie umniejsza wzajemnej sympatii. Spodobały mi się także opisy, zazwyczaj krótkie, lecz wystarczająco inspirujące: „Dan Rochelle był chudym czarnym mężczyzną o zaskakująco okrągłej twarzy i uśmiechu Buddy na amfetaminie”, „tego roku wiosna przyszła do miasta niespodziewanie. Drzewa eksplodowały liśćmi w ciągu zaledwie kilku dni. Teraz szeleścił nimi wiatr a gałęzie rzucały czarny koronkowy wzór na pomarańczowe kule lamp.” Sporo miejsca autorka poświęciła przedstawianiu strojów, co pozwala lepiej wczuć się w klimat tamtych czasów – wszystkie te koraliki, cekiny, poduszki na ramionach, jeans łączony z koronkami i żabotami, barwne garnitury, hawajskie koszule, trampki, czarne skóry, szaleńcze zestawienia kolorów, krojów, materiałów i stylów. Żeby było zabawniej, ubierają się tak nie tylko ludzie, ale także wielu faerie.

Do udanych należy także wyłaniający się z opisów obraz miejsca akcji, nakreślony w wyjątkowo ciepłych barwach. Przyznam, że sama nie przepadam za miejską scenerią, ale Minneapolis z „Wojny o dąb” jest miejscem pełnym światła, energii, tętniącym życiem, widzianym oczami mieszkańca, darzącego je miłością. Ruchliwe ulice, kluby i kafejki, kolorowe neony, sznury samochodowych świateł, gęsta zabudowa śródmieścia, eleganckie, tonące w ogrodach rezydencje na obrzeżach i piękne parki – magia już tam jest. Przybysze z Zaczarowanej Krainy przynoszą jej ze sobą jeszcze więcej.

W „Wojnie o dąb” przeplatają się trzy wątki – nowego zespołu głównej bohaterki, konfliktu pomiędzy elfimi Dworami oraz romansowy. Ten pierwszy spodobał mi się najbardziej. O kolorycie lokalnym już wspominałam, do tego należy dodać nieco slangu, mnóstwo nazwisk wykonawców oraz tytułów piosenek, opisy granej muzyki i wplecione w powieść teksty Eddi. Wreszcie, członkowie zespołu, adekwatnie do przyjętej konwencji barwni i sympatyczni, stanowią zbieraninę, o której po prostu chce się czytać. Wątek romansowy prezentuje się dobrze, dopóki bohaterowie nie poczynią sobie płomiennych wyznań, bo potem robi się nieco nudno (szczęśliwy kochanek zaczyna nieustannie zachwycać się wybranką), a niektóre sformułowania niestety są kiczowate. Przyznam też, że nie jestem zwolenniczką sienkiewiczowskiej metody redukcji trójkątów.

Najgorzej wypadł wątek „wojny”, co zresztą zauważyło wielu recenzentów – bitwy wypadają mizernie, ogólnie zresztą próby wywołania w czytelniku wrażenia, że oto toczy się poważny konflikt a życie bohaterów jest zagrożone, nie zostały – przynajmniej w moim przypadku – uwieńczone sukcesem. Podczas lektury książki nieustannie zadawałam sobie pytanie, czemu Bull nie zdecydowała się na inne rozwiązanie. Jak się później okazało, pojawiło się ono w finale. Zastosowanie go od samego początku pozwoliłoby zachować całą „warstwę muzyczną” a przy tym uniknąć konieczności opisywania starć. Dodatkowo pojawiają się niespójności (właściwie czemu Mroczny Dwór urządza na Eddi zamachy?), a scena śmierci jednej z postaci nie posiada należytej wagi.

Pomimo wad i niedoskonałości, „Wojna o dąb” jest jedną z tych książek, których lektura poprawia humor i pozwala cofnąć się w czasie. „Wszyscy jesteśmy nieśmiertelni, póki nie umrzemy” – myśli Eddi podczas jednego z występów. Znakomicie oddaje to istotę rock’n’rolla.