Beatrycze Nowicka Opowiadania

Słowo i obraz (artykuł, E)

Beatrycze Nowicka

Czyli przygarść rozważań o pisaniu i czytaniu fantastyki a konkretniej o roli wyobraźni i wizualizacji.

Literatura to sztuka słowa. Ale nie tylko. Literatura, a zwłaszcza fantastyka to sztuka wizji. Jako taka może być tworzona i czytana na dwóch poziomach – słów i obrazów. Wszystko zależy od wyobraźni autora i odbiorcy.

Oczywiście nigdy nie zgadniemy, co naprawdę działo się w umyśle twórcy. Ale są pisarze, w przypadku których mogłabym się założyć, że wyobrażali oni sobie miejsca, bohaterów, czy sceny, a potem przelewali to na papier oraz tacy, którzy pisali wyłącznie „na poziomie słów”. Ten pierwszy sposób uważam za lepszy, choć warunkiem koniecznym jest umiejętność wizualizacji, podejrzewam też, że jest on wolniejszy. Dlaczego lepszy?

Przede wszystkim dlatego, że zmniejsza ryzyko popełnienia błędów w opisach. Do napisania tego artykułu skłoniły mnie rozważania podczas lektury „Mieczy cesarza”, gdzie autorowi zdarzało się podawać sprzeczne informacje na temat wyglądu postaci, czy pogody, albo wspominać o charakterystycznej cesze bohatera długo po jego wprowadzeniu. Brian Staveley oczywiście nie jest jedynym autorem, mającym na koncie takie potknięcia. Pamiętam wiele rozmaitych pomyłek tego rodzaju – niekonsekwencje w kwestii pory dnia, chybione opisy np. „granatowych krzewów o srebrnych liściach”, karkołomne zestawienia barw, szczegółowe przedstawianie tego, co bohaterowie widzą w ciemnych pomieszczeniach włącznie z kolorami obiektów, czy też spóźnione wspominanie o istotnych kwestiach, zmuszające czytelnika do zrewidowania swoich wyobrażeń. I nie mówię tu o celowej grze z odbiorcą. Za przykład niech posłuży zdanie „byli już niedaleko i mogli dostrzec wieże zamku wyraźnie rysujące się na tle nieba”. Jakieś pół strony później autor radośnie raczył poinformować, że była noc, a na wieżach paliły się liczne światła. Tyle, że czytelnik do tej pory najprawdopodobniej zdążył sobie wyobrazić jasne niebo i ciemne budynki. A to, co dzieje się w opisach niektórych walk… Od bohaterów, którzy uskakują w tył, choć dwa zdania wcześniej autor informował, że właśnie zostali przyparci do muru, po sceny, gdzie próba wyobrażenia sobie położenia postaci i przedmiotów skutkuje wizją jak z późnych obrazów Picassa.

Spisywanie wyobrażeń sprawia, że prawdopodobieństwo wystąpienia takich pomyłek jest mniejsze, najpewniej też autor zacznie od przedstawienia tego, co „najbardziej rzuca się w oczy”, przez co opis wypadnie naturalnie. Niestety, choć umiejętność wizualizacji jest przydatna, trzeba jeszcze umieć posługiwać się językiem wystarczająco sprawnie, by przelać własną wizję na papier. Istnieje też ryzyko, że autor nadmiernie skupi się na swoich wyobrażeniach i będzie raczył odbiorcę sążnistymi i nader szczegółowymi opisami, które zamiast porwać znużą go i zniechęcą.

Wrażliwość czytelnika jest drugim kluczowym elementem. Pisarz „piszący obrazami” zachwyci osoby lubiące sobie wyobrażać opisywane miejsca, bohaterów, czy wydarzenia, podczas gdy tacy, którzy tego nie robią, mogą marudzić na to, że tyle uwagi zostało poświęcone detalom architektury albo kolorom chmur. Czytający „tylko słowami” mogą z kolei wcale nie zwrócić uwagi na wspominane wyżej niekonsekwencje, sprzeczności, czy potknięcia, podczas gdy ktoś lubiący sobie wizualizować będzie się irytował. Z drugiej strony – ale to już, gdy mowa o dziełach zdolnych pisarzy, w przypadku których styl ma ogromne znaczenie – osoby bardziej zwracające na to, co jest opisane niż to, jak to zostało zrobione, mogą wiele stracić podczas lektury.

Zresztą, myślę, że w przypadku „obrazowców” zarówno pisanie, jak i lektura łączą obydwa podejścia. Sama, jak można to było zauważyć po preferencjach i przytaczanych fragmentach lubię sobie wizualizować. Stąd z wielkim rozrzewnieniem wspominam „Kroniki Amberu” Rogera Zelaznego, „Hyperiona” Dana Simmonsa, cykl o Niecnych Dżentelmenach Scotta Lyncha, albo „Opowieści sieroty” Catherynne M. Valente. Gdy pomyślę o wspaniałych, zapierających dech w piersi wizjach Światów-Cieni, czy surrealistycznych Dworcach Chaosu, robi mi się ciepło na sercu. Zestawienia kolorów i form były tam po prostu tak piękne, że chwilami czytanie było podziwianiem kolekcji obrazów. Z drugiej strony pamiętam recenzje, których autorów te opisy znudziły. Nie zamierzam tutaj wartościować sposobów odbioru, zwracam tylko uwagę, bo ta różnica jest ważna, zwłaszcza jeśli zamierzamy sugerować się cudzą opinią.

Akurat w przypadku Amberu pozostałe elementy, takie jak kreacja postaci, czy fabuła nie pozostawiają nic do życzenia. Sądzę jednak, że chętniej pochwalę książkę, która zawiera barwne wizje, ale na czysto językowym poziomie nieco utyka, niż książkę spisaną pięknym językiem, ale mało „malowniczą”.

Wspominałam o wzroku, jednak nie trzeba ograniczać się tylko do niego – można przecież wyobrażać sobie dźwięki, zapachy, fakturę przedmiotów, czy uczucia bohaterów. I w tym przypadku niektórzy autorzy radzą sobie z opisami lepiej, niektórzy gorzej, a pozostali kwestie innych zmysłów praktycznie pomijają, chyba, że dany element jest niezbędnie konieczny (np. odgłos kroków zbliżającego się złoczyńcy). Osobiście traktuję język przede wszystkim jako sposób kompresji danych. Wyobrażanie sobie jest zatem ponownym tych danych rozpakowywaniem i jako takie pochłania sporo wysiłku i uwagi. Stąd w moim przypadku tego rodzaju lektura zazwyczaj ogranicza się do szczególnie wyrazistych fragmentów, które aż „proszą się” o przełożenie na wrażenia.

Choć do pisania tego artykułu przystępowałam, myśląc o tym, jak wspaniałe jest sobie wyobrażać, teraz zastanawiam się nad tym, co z kolei mi umyka (na przykład uwagi o „melodyjnej frazie”, której po prostu „nie słyszę”; jednak nie zamieniłabym się sposobem percepcji za żadne skarby). Różnice w percepcji są zdumiewające – pamiętam rozmowy ze znajomymi o snach: sama w zdecydowanej większości przypadków patrzę wtedy z perspektywy pierwszej osoby, ale usłyszałam o tym że można śnić tylko „w trybie tekstowym”, obserwować siebie z perspektywy trzeciej osoby, albo np. nigdy nie widzieć nieba. Osoba śniąca wyłącznie słowami nie miała w zwyczaju wizualizować sobie treści książek. Ciekawie byłoby porównać tego rodzaju preferencje i zdolności z treścią oraz „sposobem odtwarzania” wspomnień. I zbadać aktywność kory wzrokowej podczas czytania, wspominania czy śnienia. Tu jednak odbiegam od tematu i tak już dosyć luźnych rozważań. Dlatego na tym zakończę, życząc nam wszystkim jak największej liczby książek, które przemówią do naszej wrażliwości w ten, czy inny sposób.