Beatrycze Nowicka Opowiadania

Koncert życzeń (artykuł, E)

Beatrycze Nowicka

…czyli co chętnie przeczytałabym przetłumaczone na polski.

Zaczął się sierpień, miesiąc meteorytów oraz moich urodzin, więc postanowiłam podzielić się swoimi pobożnymi życzeniami na temat tego, co chciałabym kiedyś zobaczyć na półkach naszych księgarń, zarówno jeśli chodzi o autorów, jak i konkretne pozycje. Niestety, wciąż jeszcze nie przełamałam się do czytania literatury pięknej po angielsku, stąd opieram się jedynie na już znanych mi utworach niżej wymienionych pisarzy.

Utwory Charlesa de Linta pojawiają się sporadycznie w antologiach (m.in. w „Tym, co najlepsze w fantasy”) i na łamach Nowej Fantastyki. Dorobek tego urodzonego w Holandii, a mieszkającego w Kanadzie pisarza, poety i muzyka jest bardzo obszerny, zwłaszcza, jeśli chodzi o krótkie formy. Jeden z jego zbiorów opowiadań został uhonorowany World Fantasy Award. Wprawdzie sądzę, że trzy znane mi teksty to dość niewielka próba, ale każdy z nich bardzo mi się podobał. Były to utwory zaangażowane – o narkotykach, smutnym losie rdzennych mieszkańców Ameryk, czy roli opowieści w życiu człowieka (oraz obumieraniu literackiej tradycji). Poważnym tematom nie towarzyszyło jednak poczucie beznadziei. Bohaterowie de Linta w ten czy inny sposób walczyli o wyznawane przez siebie wartości. Przy tym pisarz pokazywał idee poprzez ludzi, a jego postaci budziły pozytywne uczucia. Być może „problemem” jest to, że Kanadyjczyk nie pisze tradycyjnej fantasy. Znane mi opowiadania nie są też fantastyką snobistyczną, przesadnie udziwnioną, eksperymentalną w formie. Dzieją się w „naszym” świecie wzbogaconym o pierwiastek nadnaturalny. Jako że pomarzyć sobie można, napiszę, że chętnie przeczytałabym zbiór opowiadań de Linta.

Jeszcze mniejszą próbkę twórczości – bo tylko jeden tekst – poznałam w przypadku Christophera Barzaka, amerykańskiego pisarza, którego utwory były nominowane do nagród Nebuli i Locusa. Przyznam, że „Pomiędzy snami” znalazło się na liście moich ulubionych opowiadań, często wracam do niego myślami i chciałabym móc zastosować udzieloną bohaterce przez lisiego ducha radę także do swojego życia. W przeciwieństwie do de Linta dorobek Barzaka jest znacznie mniejszy – składają się na niego trzy powieści i dwa zbiory opowiadań. Te drugie ciekawią mnie bardziej.

A skoro już o krótkich formach mowa, to ogromną ochotę mam na „Opowieści spisane przez waszych szalonych przodków” Australijki K. J. Bishop. „Akwaforta” zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie, podobnie zamieszczona w wydaniu specjalnym Nowej Fantastyki „Sztuka umierania”. Utwory Bishop mają niezwykły klimat, są oryginalne i intrygujące. Na swoim blogu zbiorek tej pisarki (i malarki) zachwala Adrian Czajkowski. Niestety, wydaje się, że spośród pozycji Uczty Wyobraźni „Akwaforta” nie odniosła sukcesu, więc nikła jest szansa na ukazanie się polskiego przekładu opowiadań. Ale że książeczka jest cienka – niewiele ponad 200 stron, może kiedyś sięgnę po oryginalne wydanie.

Jeśli chodzi o SF, za jedną z najlepszych powieści, napisanej w tej konwencji uważam „Otchłań w niebie” Vernora Vinge’a. Zwraca ona uwagę świetnymi pomysłami – przede wszystkim na technologie przyszłości i obcą inteligentną rasę, ale też przemyślaną, logiczną konstrukcją fabuły i dobrze nakreślonymi bohaterami. Jest to drugi tom trylogii (kolejne części są ze sobą luźno powiązane, tak, że można je czytać oddzielnie). Pierwszy – „Ogień nad otchłanią” został wydany dość dawno temu i trudno na niego trafić, trzeci „Dzieci nieba” nigdy nie ukazał się po polsku. Nie pogniewałabym się na wydanie całości.

A skoro już o tego rodzaju inicjatywach – po „Rzece bogów”, „Domu derwiszy” i „Brasylu” uwielbiam „egzotyczne SF” Iana McDonalda i marzę o tym, że ktoś wyda łącznie wznowienie „Chagi” razem z osadzonymi w tym świecie dwoma opowiadaniami „W stronę Kilimandżaro” i „Opowieścią Tendeleo” oraz „Kirinyą.”

Natomiast jeśli chodzi o opowiadania SF, niezmiernie przypadły mi do gustu opowiadania Jean-Claude’a Dunyacha – „Niepotrzebne noce” z antologii „Kierunek 3001” oraz „Rozplatając czas”. Zarówno jedno jak i drugie ma niezwykły klimat. Do tego w „Rozplatając czas” zwraca uwagę styl autora. Dla mnie jego teksty mają duszę. Wedle notki poprzedzającej opowiadanie z antologii „To, co najlepsze w SF” Dunyach, z wykształcenia matematyk, jest jednym z głównych pisarzy SF we Francji. Francuskie komiksy od lat ukazują się na naszym rynku, więc idea wydania zbioru opowiadań (zwłaszcza, że pisarz wydał ich do tej pory osiem) nie wydaje mi się zła. Ostatecznie nie jest to aż tak egzotyczny język, by nie można było dlań znaleźć tłumaczy.

Z zupełnie innej bajki – mam cichą nadzieję, że MAG jeszcze kiedyś wyda coś Jeffa Noona, bo po „Wurcie” i „TVCiał0” chętnie zagłębiłabym się w kolejną z jego szalonych, zwichrowanych wizji.

W kwestii wznowień, skompletowałabym sobie łączne wydanie „Pieśni karczmarza” i opowiadań z tego uniwersum (wydanych jako „Olbrzymie kości”) Petera S. Beagle’a.

Na koniec coś lżejszego – jeśli chodzi o rozrywkową fantasy, wydaje mi się, że większość popularnych autorów jest wydawanych w Polsce. Podczas lektury „Niebezpiecznych kobiet” zwróciłam uwagę na „Imię bestii” Sama Sykesa (sama przetłumaczyłabym „Name the beast” bardziej dynamicznie na „Wskaż bestię”). Opowiadanie wyróżniało się na tle pozostałych, miało w sobie nerw, pomysł, dość świeżą perspektywę. Trudno mi oczywiście wyrokować, na ile jest reprezentatywne dla autora. Niemniej, gdyby pojawiło się polskie wydanie „Miasta splamionego czerwienią”, dałabym mu szansę.

Pomarzyć sobie można, w końcu od tego jest fantastyka. A z racji tego, że sporo się jej wydaje, jest szansa, że któraś z wyżej wymienionych pozycji ukaże się u nas. Albo w końcu zacznę czytać po angielsku.

PS. Tytuły pozwoliłam sobie przetłumaczyć na polski.

Uwaga po latach: zaczęły ukazywać się wznowienia Vinge’a, więc prawdopodobnie w końcu wyjdzie i tom trzeci. Jeżeli chodzi o Sykesa, to ukazują się kolejne tomy jego najnowszej trylogii. Poza tym niestety marzenia pozostały niespełnione, żal mi zwłaszcza z powodu braku De Linta i Dunyacha.