Beatrycze Nowicka Opowiadania

Szóstka wron (recenzja, E)

Młodzi zdolni rabusie

Leigh Bardugo, wyd. MAG

Beatrycze Nowicka: 5/10

„Szóstka wron”, pierwszy tom nowego cyklu Leigh Bardugo to jedna z wielu książek, które ani szczególnie nie odstręczają, ani też się specjalnie nie wyróżniają na tle innych pozycji rozrywkowej fantasy.

Pomysł wyjściowy na opowiedzenie historii zuchwałego, pozornie niemożliwego skoku, planowanego i dokonywanego przez barwną gromadkę rzezimieszków w konwencji rozrywkowej fantasy miał w sobie potencjał. Czy Leigh Bardugo w pełni go wykorzystała, to już inna sprawa.

Uważam, że o sukcesie tego rodzaju historii decydują przede wszystkim dwie kwestie – piętrzące się przed bohaterami ciekawe przeszkody wraz z odpowiednio pomysłowymi sposobami ich pokonywania oraz same postaci, które powinny być odpowiednio zróżnicowane i interesujące. W moim odczuciu autorce nie udało się spełnić powyższych warunków.

Owszem, w tego typu fabułach zbytni realizm zazwyczaj nie jest spotykany – wszak fantazyjne pomysły umożliwiają zaskakujące zwroty fabuły. Ale jednak pewnej granicy wypadałoby nie przekraczać tak, by stojące przed bohaterami zadanie wydawało się odbiorcy naprawdę trudne, a sposób jego wypełnienia zmyślny. Tymczasem Bardugo obdarza swoje postaci imponującym wachlarzem umiejętności, mocy magicznych i udogodnień technicznych. Ponadto, początkowe wyjaśnienia o tym, jak bardzo strzeżonym miejscem jest Lodowy Dwór, mają się nijak do stanu faktycznego, to jest bohaterów biegających po pustych korytarzach i tylko z rzadka natykających się na jakieś straże. Niektóre sytuacje zostają rozwiązane w sposób, oględnie pisząc, całkowicie niesatysfakcjonujący. Jak choćby ta, gdzie strażnicy więźniarki, widząc zwalone w poprzek drogi drzewo, oddalają się od wozu, a tymczasem za ich plecami wysiadają i wsiadają ludzie (co w dodatku nie odbywa się w absolutnej ciszy). Tego rodzaju scen jest wiele, przez co znika napięcie i zamiast zdumiewać się sprytem łotrzyków, czytelnik łapie się za głowę, widząc jak naciągane są kolejne rozwiązania.

Do tego dochodzą drobne szczegóły, jakie niektórym czytelnikom pewnie będą obojętne, jednak mnie drażniły. Kiedy bohaterowie uciekają z miejsca odbywania się nielegalnych walk ludzi ze zwierzętami po tym, jak w celu wywołania zamieszania otwarli klatki, widzą „dzika, który pożerał strażnika”. Później okazuje się też, że korytarze w lochach zostały „zalane wodą, żeby wypłukać z nich zwłoki ludzi i zwierząt”. W jednej z retrospekcji ocalali z katastrofy statku przez trzy zimowe tygodnie wędrują przez tutejszą daleką północ jedząc „pieczone wodorosty, wszelkie trawy i bulwy”. Piec w więzieniu służy także do pozbywania się „wiader nieczystości”. Drugoplanowy bohater po rozmowie z jednym z protagonistów orientuje się, że skradziono mu portfel, spinkę, wisiorek… i sprzączki do butów [1].

Akcja „Szóstki wron” została osadzona w uniwersum wykreowanym przez Bardugo w jej trylogii „Grisza”. Świat przedstawiony nie wyróżnia się niczym szczególnym i dość typowo składa się z odpowiedników rzeczywiście istniejących państw. Przynajmniej nie jest to kolejne quasi-średniowiecze, ale to już ostatnio staje się normą.

Bohaterowie rozczarowali, gdyż dałam się zwieść okładkowej notce, zapowiadającej „najbardziej niebezpiecznych wyrzutków w mieście” i spodziewałam się bardziej różnorodnych postaci, wręcz nieco przerysowanych. Tymczasem nie są oni aż tak interesujący, podczas lektury odnosi się też wrażenie, że spotkało się ich już wielokrotnie na kartach innych książek. Kolejną kwestią jest wiek protagonistów – otóż wygląda to tak, jakby Bardugo napisała książkę o dorosłych ludziach, po czym wydawca zalecił jej odmłodzenie bohaterów w celu przyciągnięcia nastoletnich odbiorców. Średnia wieku tytułowej szóstki to siedemnaście lat. Ale jak czytelnik ma uwierzyć, że zdołali oni rozwinąć tyle talentów i posiąść tyle umiejętności w tak młodym wieku? Albo, że siedemnastolatek został nominalnie prawą ręką, a faktycznie przywódcą sporego gangu i inni przestępcy odnoszą się do niego z szacunkiem? Częściej spotykałam się z tym, że dorastający bohaterowie książek fantasy osadzonych w realiach odpowiadających wiekom wcześniejszym zachowywali się jak współcześni nastolatkowie, w „Szóstce wron” jednak postaci (może poza uniesieniami miłosnymi) nie wydają się młodymi ludźmi. Również dialogi często brzmią, jakby rozmawiały ze sobą osoby starsze [2]. W rezultacie odnosi się wrażenie czytania o dzieciach obsadzonych w rolach dorosłych.

Powyższe akapity brzmią zniechęcająco, lecz trzeba dodać, że powieść Bardugo czyta się bardzo lekko. Została napisana przezroczystym stylem, pozbawionym indywidualnego brzmienia, lecz neutralnym w odbiorze. Dość zgrabnie wychodzi autorce przedstawianie relacji pomiędzy postaciami, dialogi są płynne i dobrze odmierzone – popychają akcję do przodu lub służą dokładniejszemu przedstawieniu bohaterów. Jeśli więc odwiesić niewiarę na bardzo gruby kołek, można nad „Szóstką wron” spędzić kilka relaksujących wieczorów.

[1] Aż się człowiekowi przypomina scena z „Gamersów”, gdzie drużynowemu złodziejowi udaje się niepostrzeżenie skraść cudzą sakiewkę, więc rozzuchwalony gracz deklaruje, że w takim razie jego postać ukradnie też nieszczęśnikowi gacie, a że w RPG o sukcesie lub porażce decyduje rzut kostek, i to okazuje się możliwe przy odpowiedniej dozie szczęścia.

[2] Choćby taki fragment wypowiedzi głównego bohatera: „To coś, czego pragnie, a nie czego potrzebuje. (…) Umiejętność wywierania nacisku sprowadza się do zrozumienia tej różnicy”.

Jako że „Szóstka wron” nie przypadła mi jakoś szczególnie do gustu, nie przeczytałam drugiego tomu dylogii, ani nie sięgnęłam po inne książki z tego uniwersum.