Beatrycze Nowicka Opowiadania

Zaklęty miecz (recenzja, E)

Opowieści są nieśmiertelne

Poul Anderson, wyd. Alfa-Wero

Beatrycze Nowicka: 8,5/10

Dla wszystkich wielbicieli wątków mitologicznych w fantasy „Zaklęty miecz” jest pozycją obowiązkową. Mimo, że od premiery minęło sześćdziesiąt lat, powieść Andersona zwycięsko przechodzi próbę czasu.

Sięgając po cienki, niepozorny, napisany przed ponad półwieczem „Zaklęty miecz” spodziewałam się głupawej historyjki o walecznym barbarzyńcy. Tymczasem lektura powieści Andersona ponad wszelką wątpliwość udowadnia jedno – nie można nikogo tłumaczyć słowami „to były dopiero początki”. Oczywiście, mody pojawiają się i przemijają, pewne dzieła pociągają za sobą lawinę utworów opartych na zbliżonych pomysłach, zaś baza motywów, koncepcji i rozwiązań uznawanych za typowe stale się rozrasta. Jednak zdolni pisarze podążają własnymi ścieżkami a ich teksty zachowują urodę pomimo upływu czasu.

W poprzedzającej właściwą treść książki przedmowie autor wyjaśnia, że chciał zawrzeć w swojej powieści wizję elfów bliższą mitologii germańskiej niż Tolkienowi. Pisze również: „IX wiek nie należał do najłagodniejszych, przynajmniej w Europie. Szerzyły się wtedy okrucieństwo, zachłanność i rozpasanie (…). Ponieważ ludzie mają tendencję do kształtowania bogów i półbogów na swój obraz i podobieństwo, więc (…) przedstawił[em] Elfów i Asów jako istoty amoralne, które, gdy są rozgniewane, stają się całkiem bezlitosne.” Nie sposób się z tym nie zgodzić, lecz opisując ów okrutny świat oraz jego mieszkańców, Anderson uczynił to tak barwnie, że w czytelniku budzi on tęsknotę zamiast strachu czy odrazy.

Trzeba zaznaczyć, że „Zaklęty miecz” nie ma w sobie nic z powieści historycznej. Sam autor nazywa swoją opowieść Sagą o Skafloku, Wychowanku Elfów i kształtuje ją na podobieństwo mitów opowiadających o bohaterach, którzy kładli pokotem całe zastępy wrogów, podróżowali poza krańce znanego świata, pokonywali potwory i uwodzili najpiękniejsze niewiasty. Nad „Zaklętym mieczem” unosi się duch tamtych historii, może nawet więcej – w nim duch ów obleka się w nowe ciało. Choć Anderson oparł się przede wszystkim na mitologii germańskiej, nie ograniczał się tylko do niej – przez karty powieści „gościnnie” przewijają się postaci z innych wierzeń, jak na przykład faun, uciekinier ze słonecznej Hellady. Dość swobodne podejście pisarza do mitów rozmaitych kultur być może zraziłoby specjalistę, mnie jednak ta autorska wizja przekonuje.

Co ciekawe, znane mi książki fantasy traktujące o Wikingach [1] przepaja ta sama schyłkowa atmosfera – starzy bogowie tracą na znaczeniu, dawne zwyczaje wypierane są przez nową wiarę, pogański świat ustępuje pola, magia zanika. W „Zaklętym mieczu” Elfowie wciąż jeszcze są potężni, lecz już przeczuwają nadchodzący upadek. Kraina magii kurczy się pod naporem wyznawców Białego Chrystusa. Powieść Andersona zdaje się opowiadać o ostatnich latach, w których stare moce wędrują po ziemi, a bohaterowie tacy jak Skaflok, walczą, kochają i borykają się z losem.

Główny bohater jest ludzkim dzieckiem, wykradzionym przez Elfy. Dorasta na ich dworze, wolny i szczęśliwy, daleki od trosk zwykłych śmiertelników. Poznaje sztukę władania bronią, a jego przybrany ojciec zdradza mu tajemnice magii. Młody Skaflok wiedzie żywot sławnego wojownika i kochanka. W złą godzinę wypowiada jednak słowa, że ze wszystkich rzeczy w życiu nie zaznał jedynie strachu, klęski i nieszczęśliwej miłości. Oto bowiem wielkimi krokami zbliża się wojna z Trollami, a bogowie mają wobec bohatera swoje plany. Pewna kobieta latami knuje zemstę za mord, jakiego dopuścił się ojciec Skafloka, i w jej ramach zamierza wygubić wszystkich potomków Wikinga. Odmieniec, umieszczony w ludzkiej rodzinie bohatera, poznaje prawdę o swoim pochodzeniu i kierowany nienawiścią pragnie zniszczyć swój „pierwowzór”. Norny zaś szykują dla Wychowanka Efów pogmatwany los, rodem z antycznych tragedii. Skaflokowi dane więc będzie poznać rozpacz i gorycz porażki, do której (jakże kanonicznie) przywiodą go kobiety. Lecz, jak mawia jeden z bohaterów: „nikt nie może uniknąć swego przeznaczenia, ale też nikt nie może odebrać człowiekowi odwagi, z którą stawi czoło losowi” – o tym właśnie opowiada „Zaklęty miecz”.

Do utworu Andersona pasują tak chętnie cytowane przez Martina słowa, że dobra opowieść to ta, mówiąca o „sercu w konflikcie”. „Zaklęty miecz” tętni gwałtownymi uczuciami. Jego bohaterowie jeśli nienawidzą, to do szpiku kości, jeśli kochają, to do zapamiętania. Upadają i podnoszą się, walczą, ucztują i deklamują poezję. „Lepsze życie podobne do spadającej gwiazdy, co świeci w ciemnościach, niż nieśmiertelność, która nie dostrzega nic poza sobą ani ponad sobą” – stwierdza w pewnym momencie jarl Elfów i o tym również jest ta książka. Podczas lektury nie sposób nie pomyśleć, że może i jesteśmy bardziej cywilizowani, ale też zgnuśnieliśmy i utraciliśmy gdzieś ten głód życia.

Historia Skafloka nie miałaby swojej siły oddziaływania, gdyby nie język, jakim została opowiedziana. Jest to dokładnie ten rodzaj stylu, jaki lubię najbardziej. Jak zwykle kilka przykładów, wybranych spośród wypisanych z książki cytatów:

„Czarne chmury mknęły po niebie, księżyc uciekał przed nadciągającym mrokiem. Na horyzoncie szalała burza, zapisując runami błyskawic obszar między niebem i ziemią. Wiatr świszczał i wył.”

„Śpiesz się, śpiesz się, jesienne liście śpieszą się na wietrze, śnieg śpieszy się z nieba na ziemię, życie śpieszy się do śmierci, bogowie śpieszą się do zapomnienia. (…) Wszystko jest popiołem i prochem unoszonym przez bezmyślny wiatr i tylko mamrotanie szaleńców powtarza muzykę gwiezdnych sfer.”

„Wyszli na zbocze góry, gdzie oślepiająco iskrzył się śnieg, a szczyty turni szarpały niebo. Wiatr wył i uderzał ich zimnymi dłońmi. Postrzępione chmury przepływały przez tarczę księżyca – mogło się wydawać, że mruga on niespokojnie.”

„Kruki latają nisko i bogowie pochylają się nad światem, który drży pod kopytami Czasu.”

„Zobaczył sylwetkę Elfheugh majaczącą na tle wysrebrzonych chmur i zimowe gwiazdy, które przymarzły do jego wież.”

„Wietrze, o wietrze, stary wędrowcze/ Szary i szybki, czy się nie lękasz/ Niewieścich przekleństw, gdy od ich boku/ Odrywasz żeglarzy na śmierć i zgubę”

Spośród znanych mi utworów fantasy w tak dużym stopniu opartych na mitologii „Zaklęty miecz” jest jednym z najlepszych. Gdyby prawdą było to, że bogowie i magiczne istoty trwają, dopóki się o nich pamięta, Anderson zyskałby dla nich nieco cennego czasu.

[1] Choćby – jeśli kto ciekaw – „Ostatnia saga” i „Świt po bitwie” Marcina Mortki, „Skald. Karmiciel kruków” Łukasza Malinowskiego, czy „Synowie boga” M. D. Lachlana.

PS. Żałuję, że nie mogę wypowiedzieć się, na ile historia Skafloka jest stylizowana na autentyczne sagi. W przedmowie autor wspomina jednak o zabytkach literatury Wikingów i sądzę, że tym tropem można podążać.