Beatrycze Nowicka Opowiadania

To, co najlepsze w SF tom 4 (recenzja, E)

Odcienie przyszłości

Antologia, wyd. Zysk i S-ka

Beatrycze Nowicka: 6/10

Podczas lektury antologii Hartwella zauważyłam, że bardzo dużo prezentowanych autorów to osoby, które debiutowały w latach 60-70-tych, znalazło się też kilku z jeszcze dłuższym stażem. Do tego pewne nazwiska powtarzają się rok po roku. W przedmowie części czwartej redaktor stwierdza, że tym razem zrezygnował z paru uznanych pisarzy, by zrobić miejsce dla innych, co uważam za dobry pomysł. Z innych pozytywów – dodam, że znacząco duży procent opowiadań zwrócił moją uwagę stylem, jakim zostały napisane.

Najdłuższym i niewątpliwie jednym z najciekawszych utworów jest „Historia twojego życia” Teda Chianga, o której pisałam w recenzji „Siedemdziesięciu dwóch liter”.

Bardzo przypadło mi do gustu „Rozplatając czas” Jean-Claude’a Dunyacha. Tego autora znałam już z bardzo dobrych „Niepotrzebnych nocy”, z antologii „Kierunek 3001”. I tym razem się nie zawiodłam. Temat jest ograny – pierwszy kontakt z obcymi, ale ileż uroku dodaje mu bardzo oryginalny sposób przedstawienia, klimat, uroda języka i indywidualna perspektywa. Pozwolę sobie przytoczyć zdanie, które szczególnie mi się spodobało „Ma prawie czterdzieści lat, spokojna tą cierpką wolnością, którą przynosi starość.”

Kolejne opowiadanie, w którym motywy SF zostały połączone z wątkami archeologiczno-historycznymi – „To, co tam jest” Dominica Greena wypadło niestety zdecydowanie gorzej. Tekst składa się z opisu znaleziska (miasta starożytnej cywilizacji stworzonej przez istoty z innego gatunku Homo) oraz konsekwencji upowszechnienia o nim wiedzy. Mnóstwo tam quasi-naukowych wywodów, które są zwyczajnie nudne, trudno też mówić o akcji jako takiej, to niemal surowe przedstawienie pomysłu.

Na podobny krok zdecydował się Gregory Benford w „Tańcu w rytm niezwykłej muzyki”. Tu wprawdzie sporadycznie pojawiają się dialogi oraz jakieś postaci, jednak całość stanowi przede wszystkim opis nowo odkrytej planety i występujących tam form życia. Oto fragment: „Słońce B krążyło wokół będącego niemal jego bliźniakiem towarzysza po orbicie o ekscentryczności równej 0,52, której długa oś miała 23,2 astronomiczne jednostki długości (…). Alfa Centauri A płonęła jasnym, żółtobiałym blaskiem. Była gwiazdą typu G, o masie równej 1,08 masy Słońca.” Takim oto stylem napisano około trzydziestu stron. Do tego wizja geologii i biosfery Siwy zupełnie mnie nie przekonuje. Całość pod pewnymi względami przypomina mi nieco „Diasporę” Grega Egana (która jednak zrobiła na mnie dużo lepsze wrażenie).

Spodobał mi się natomiast „Maneki Neko” Bruce’a Sterlinga. Opowiadanie to zostało napisane dla japońskiego magazynu – autor obsadził akcję w Kraju Kwitnącej Wiśni w niedalekiej przyszłości. Dostrzegłam pewne podobieństwa do „Naprawiacza rowerów” (zamieszczonego w drugim tomie „Tego, co…”): pomysł na oddolnie organizujące się społeczeństwo, postać kobiety-służki systemu oraz, bardziej ogólnie, pozytywny wydźwięk historii. Utwór Sterlinga jest zabawny i dosyć świeży na tle innych o podobnej tematyce, przeważnie utrzymywanych w tonie ponurym (choć dopuszczalna jest także bardziej złowroga interpretacja).

Jeśli chodzi o utwory typowo humorystyczne, „Rok myszy” Normana Spinrada uważam za najśmieszniejszy ze wszystkich, jakie ukazały się w czterech tomach antologii Hartwella. Absurd i popkultura albo rewolucja ludowa w Chinach jako temat bajki Disneya. I ty możesz kupić sobie pluszową pandę Mao. Satyrą na show-biznes, choć już nie aż tak ostrą, jest „Mój kumpel Dziamdzia” Rona Goularta, który zwrócił moją uwagę utrzymanymi w dość zjadliwym tonie dialogami.

Spodobał mi się też nastrojowy „Dwunasty album” Stephena Baxtera, gdzie kwestia światów równoległych zostaje przedstawiona za pomocą dyskografii Beatlesów. To jeden z tych tekstów, których główną zaletą jest budowany przez autora klimat.

W trzech opowiadaniach zamieszczonych w tomie 4 „Tego, co…” pojawia się tematyka związana z płcią, odmienną orientacją seksualną oraz dyskryminacją. Najlepsze z nich to krótki, acz treściwy „Stan naturalny” Nancy Kress. Przyjemna w lekturze okazała się „Zwinka” Roberta Reeda, ale rzecz nie umywa się do naszej „Seksmisji”. Wreszcie „Oko Boga” Mary Rosenblum, jak na mój gust jest nazbyt nachalne. Poza tym nieprzekonujące – gdyby wyprawa ratunkowa, w jakiej biorą udział główne postaci, trwała chociażby parę dni, a nie parę godzin, mogłabym jeszcze uwierzyć w rodzące się pomiędzy nimi uczucia.

Michael Swanwick pisze prozę intensywną i sugestywną, takie też są „Promienne bramy”. Natomiast nie rozumiem, po co pojawiają się tam sceny nazwijmy to okołoseksualne – moim zdaniem tylko osłabiają wymowę całości, rozpraszają. „Raport o stanie rynku” Alexandra Jablokova wydał mi się z kolei nazbyt chaotyczny, jakby na siłę upchnięto weń rozmaite pomysły uznane przez autora za barwne. Z drugiej strony, ma to pewien urok. Niewątpliwą zaletą opowiadania są realistycznie przedstawione relacje rodzinne, a temat kształtowania oraz śledzenia upodobań konsumentów jest obecnie bardzo aktualny.

Z tekstów niezłych, ale nie zapadających na dłużej w pamięć, wymienię „Dzień przed” Mary Soon Lee oraz „Po tej stronie Independence” Roba Chilsona. W opowiadaniu Lee (angielski tytuł „The day before they came” niesie więcej informacji) najciekawsze jest niedopowiedzenie. Jego bohaterka przygotowuje się do urodzin swojego synka, a czytelnikowi pozostaje jedynie zastanawiać się, kim okażą się przybysze z kosmosu i jaką zmianę ze sobą przyniosą. Chilson z kolei odmalował klimatyczną wizję skazanej na zagładę, zniszczonej przez ludzi Ziemi. Życie przeniosło się do krążących po orbicie habitatów, choć nieliczni wciąż pozostali na powierzchni umierającej planety. W „Dla White Hill” (z pierwszego tomu antologii) Haldeman rozegrał wątek nadciągającej zagłady i związku pomiędzy głównymi bohaterami ciekawiej, choć trzeba przyznać, że utwór Chilsona ma swój klimat.

„Życie ekstremalne” Davida Brina to historia z jego świata Wspomaganych. Czytałam już opowiadanie z tego uniwersum w „Dalekich horyzontach” i przyznam, wizja autora wydaje mi się nazbyt cukierkowa. Nie przekonały mnie również „Zasady prowadzenia walki” Michaela F. Flynna, czyli połączenie westernu z robotami bojowymi, choć indywidualizacja stylu wypowiedzi postaci przydaje mu nieco rumieńców. „Niedaleko od celu” Michaela Skeeta to historia alternatywna, rzecz ma dotyczyć poczucia tożsamości narodowej Kanadyjczyków. Zapewne osoba zorientowana w historii Ameryki Północnej wyłowi jakieś smaczki, ja się do takich czytelników nie zaliczam. „Zabawa z konsekwencjami” Davida Langforda jest dosyć nijaka i pisana pod jej myśl przewodnią. Wreszcie „Sprzymierzeńcy” Marka S. Gestona wydali mi się po prostu głupi – ot, choćby główny bohater czuje się zdradzony przez… wieloryby po tym jak zaczęły one unikać ludzi w latach wojny z kosmicznym najeźdźcą [1].

Choć narzekałam na część zebranych utworów, lekturę antologii z tego cyklu uważam za satysfakcjonującą. Żałuję, że polski wydawca poprzestał na czterech tomach z osiemnastu, jakie ukazały się do tej pory.

[1] Gdybym była wielorybem albo delfinem, także nie darzyłabym ludzi sympatią.