Beatrycze Nowicka Opowiadania

To, co najlepsze w fantasy (recenzja, E)

W dwadzieścia dwa opowiadania dookoła światów

Antologia, wyd. Zysk i S-ka

Beatrycze Nowicka: 7/10

Niewątpliwie tytuł „To, co najlepsze w fantasy” zobowiązuje. I choć antologia nie składa się z samych genialnych opowiadań, niewątpliwie mamy do czynienia ze zbiorem tekstów ciekawych i różnorodnych, pomiędzy którymi znajdzie się kilka naprawdę dobrych i wartych poznania.

Lubię od czasu do czasu pobuszować nieco w „tanich księgarniach” i wybrać coś dla siebie. Ma to tę podstawową zaletę, że można znaleźć tam całkiem niezłą książkę (jak np. antologia opowiadań SF pod redakcją R. Silverberga „Kierunek 3001”), jeśli zaś dla odmiany w ręce trafi wyjątkowy gniot (vide „Żałując za jutro” Uznańskiego; słowo „żałować” w tytule jest zaiste prorocze), przynajmniej człowiekowi nie szkoda pieniędzy. Zawiedziona niedawno wydaną „Antologią fantasy”, zdecydowałam się sięgnąć po zbiór znacznie starszy (polskie tłumaczenie ukazało się w 2005 roku, a utwory w oryginale zostały opublikowane w 2000), ale o identycznym zamyśle. Miał to być wybór najlepszych opowiadań roku.

Oczywiście nie mogę ocenić, czy redaktorzy naprawdę zaprezentowali najlepsze z tekstów, które pojawiły się w owym czasie w anglojęzycznej prasie i antologiach, niemniej dwadzieścia dwa zaprezentowane utwory zasadniczo prezentują poziom co najmniej przyzwoity i tworzą ciekawe spektrum. Przede wszystkim rzuca się w oczy różnorodność: tematyki, konwencji, inspiracji. Redaktorzy fundują czytelnikowi naprawdę interesującą podróż zarówno po naszym świecie (autorzy pochodzą z różnych jego zakątków, od Szkocji po Australię), jak i tych wymyślonych. Przy czym bardzo niewiele jest tego, co zwykliśmy kojarzyć z „typową quasi-średniowieczną fantasy”. Najbliższe jej są dwa opowiadania, z czego jedno jest krótką historią przedstawioną z punktu widzenia smoka, a drugie to „Ścieżka smoka” George’a R.R. Martina, opisujące przybycie Daenerys do Astaporu i włączone do „Pieśni Lodu i Ognia”.

Pozostałe w znacznej mierze są wędrówką poprzez mitologie, wierzenia i kultury. Przez karty opowiadań przewijają się Wikingowie, Indianie, Aborygeni oraz Chińczycy. Czytelnik zostaje porwany na Karaiby, do świata inspirowanego starożytnym Egiptem, umagicznionej dziewiętnastowiecznej Anglii albo Pragi z czasów II wojny światowej. Nie zabraknie kilku nawiązań: do znanych baśni, twórczości Lovecrafta, „Doktora Jekylla i pana Hyde”, czy wątku arturiańskiego.

Wybrani autorzy (z jednym wyjątkiem) umieją pisać – nie natkniemy się tutaj na językowe koszmarki, potrafiące zepsuć czasem nawet niegłupi pomysł; ponadto wielu z prezentowanych pisarzy dorobiło się własnego stylu, co pozwoliło im nadać swoim opowiadaniom indywidualny rys oraz ciekawy klimat. Często widać także, iż chcieli poprzez swoje teksty coś przekazać.

Do opowiadań, które szczególnie zapadły mi w pamięć, należy „Odpływ” Sarah Singleton, przykład prostej historii, która niesie w sobie kolejne znaczenia. Chłopak z nadmorskiej wioski znajduje martwą syrenę i biegnie opowiedzieć o swoim odkryciu emerytowanemu marynarzowi. Syrena jest w owym opowiadaniu tajemnicą, znakiem, na który stary porucznik, niegdyś cudem ocalały z katastrofy łodzi podwodnej, czekał przez całe życie. Lecz na plan pierwszy wysuwają się dwaj bohaterowie: stary człowiek i nastolatek, różniący się przeżyciami, przekonaniami, niemal wszystkim. A jednak wbrew temu wytwarza się między nimi płaszczyzna porozumienia i to spotkanie dwóch ludzi na brzegu morza jest zagadką równie frapującą, a może nawet ciekawszą, niż nieżywa istota z głębin.

Dla odmiany „Złoty Dzwon, Siódmak i markiz Zeng” Richarda Parksa ujmują lekkością i urokiem. Niby-chińska baśń o chłopcu, który postanowił uratować dziewczynę przeznaczoną, by towarzyszyć umierającemu arystokracie w drodze na tamten świat, mnie urzekła. Sam autor napisał: „Mimo tego, iż wiem, jaka jest prawda, i tak będę patrzył na chmury i widział smoki. Złoty Dzwon (…) bezczelnie ukazała mi się w czasie snu i wyszeptała »Mam w sobie gorączkę poezji, która zżera mnie, chorobę pieśni, która mnie wyczerpuje«. Opowiedziałem tę historię po to, by sobie wytłumaczyć, dlaczego ta kobieta się w niej znalazła”. Pasja wyobraźni. To po prostu widać. Jedną tylko uwagę mam do tłumaczenia – w pewnym momencie pojawia się tam krasnolud, który pasuje do chińskiej konwencji jak pięść do nosa i psuje efekt – o niebo lepiej byłoby użyć słowa „karzeł”.

W „Obliczu Sekt” (Sekt jest imieniem) Storm Constantine kreśli ciekawy portret kobiety wychowanej w przekonaniu, że jest inkarnacją bogini. Przekonanie owo nie jest bezpodstawne i właśnie ukazanie przenikania się w jednej osobie dwóch istot moim zdaniem stanowi największy atut opowiadania.

„Robienie hałasu w świecie” Charlesa de Linta po raz pierwszy ukazało się w antologii tematycznej o wojownikach, co nasuwa oczywiste skojarzenia. Tymczasem jest to tekst o indiańskim chłopaku z rezerwatu, który pewnego zimowego ranka znajduje umierającego na śniegu pijaka. W tle ponury obraz degeneracji i zepchnięcia na margines społeczny rodowitych mieszkańców Ameryki. Pomimo niego jednak wymowa utworu jest pozytywna – coś jednak można zrobić. Jest też inne przesłanie, może nie bardzo odkrywcze, ale za to jedno z tych, które należy powtarzać.

Zazwyczaj nie jestem zwolenniczką pisania o czasach II wojny światowej przez ludzi, którzy jej nie przeżyli (a już zwłaszcza pisania na ten temat fantastyki). Niemniej jednak, „Golem” Naomi Kritzner zrobił na mnie dość dobre wrażenie. Oszczędna historia – trzy kobiety, jeden wybór i wisząca nad nimi zagłada.

Z innych tekstów, które mi się spodobały, „Wąż w rajskim ogrodzie” napisany przez australijskie małżeństwo Simona Browna i Alison Tokley urzeka kapitalnym – trafnym i pełnym humoru skonfrontowaniem postrzegania świata przez dzieci i dorosłych (ten sam temat porusza także w „Na domowym froncie bez zmian” Sherwood Smith) oraz portretem małej Phoebe.

„Ona wciąż śpi” Grega Costikyana zwraca uwagę nie tyle jako wariacja na temat baśni, ale przede wszystkim intryguje barwnym, klimatycznym światem – Anglią, w której sir James Maxwell jest uczonym taumaturgiem, a oprócz „Timesa” szanowaną gazetą jest „The Wand”. Oprócz tego znajdziemy tam sympatycznych bohaterów, ciepły humor i zgrabną satyrę na romantyczną miłość.

Całkowicie szalonym opowiadaniem, będącym istną mieszanką wybuchową wszystkiego, co tylko autorowi (oraz jego żonie, jak dowiadujemy się ze wstępu) przyszło na myśl, jest „Cygańska ballada” Michaela Swanwicka. Zasadniczo nie lubię tego typu tekstów i w tym przypadku także mam mieszane uczucia – niemniej jest w tym coś. Może sam bohater, mężczyzna zwany Krukiem, archetyp buntownika: skórzana kurtka, harley i inne rekwizyty, a może to styl: „Była piękna jak poranek i ostra niczym odprysk kryształu. Jej szpilki stukały po chodniku”.

W „Złym śnieniu” Kaina Massina spodobał mi się zwłaszcza początek – stary aborygen, wzór na piasku i duch wezwany dla zemsty. W „Trollu” Nicoli Griffith w pamięć zapada przesłanie, choć „treść główna” tekstu jest już mało ciekawa. Wreszcie z „Ludu” Renee Bennett zostaje głównie obraz, który był źródłem opowiadania – samotna Morgana wśród drzew wiecznego lasu.

Dawno już nie natrafiłam na antologię, w której byłabym zadowolona z tak dużego procentu tekstów. Owszem, zdarzają się opowiadania słabe, lecz przeważają te, z którymi warto się zapoznać. Podczas lektury miałam wrażenie, że redaktorzy pragnęli przede wszystkim pokazać bogactwo i pojemność gatunku. Moim zdaniem udało im się to naprawdę dobrze.