Beatrycze Nowicka Opowiadania

Niebezpieczne kobiety (recenzja, E)

Przekładaniec

Antologia, wyd. Zysk i S-ka

Beatrycze Nowicka: 5,5/10

Paradoksalnie „Niebezpieczne kobiety” byłyby antologią lepszą, gdyby zawierały mniej utworów, gdyż z opowiadaniami bardzo dobrymi sąsiaduje sporo przeciętnych, co zaniża poziom. Dobrym pomysłem było natomiast zebranie tekstów pisanych w różnych konwencjach literatury popularnej.

„Niebezpieczne kobiety” nie są pierwszą antologią redagowaną przez George’a Martina i Gardnera Dozois, by wspomnieć choćby wydane również w Polsce świetne „Pieśni Umierającej Ziemi” i – sądząc z oceny Miłosza Cybowskiego (z recenzji opublikowanej na Esensji) oraz faktu, iż największą „gwiazdą” zbioru jest Charlaine Harris – niezbyt udane „Chodząc nędznymi ulicami”. Tym razem motywem przewodnim są tytułowe niebezpieczne kobiety. Autorzy podeszli do tematu na najróżniejsze sposoby, w wielu przypadkach wyraźnie widać, że chciano uniknąć najoczywistszych rozwiązań. Choć znajdzie się też kilka utworów sprawiających wrażenie przypadkowych, jakby w odpowiedzi na zaproszenie pisarz wysłał jakiś wcześniej napisany tekst, którego bohaterką była kobieta.

Redaktorzy postawili na różnorodność gatunkową. W „Niebezpiecznych kobietach” znajdą się opowiadania fantastyczne, ale też historyczne, obyczajowe czy kryminały. Sięgając po antologię nie byłam przekonana do tego pomysłu, w praktyce sprawdził się on jednak bardzo dobrze. Utwory zostały uszeregowane tak, by te same konwencje nie sąsiadowały ze sobą. Wystarczy spojrzeć na kilka pierwszych opowiadań: fantasy, kryminał, historyczne, space opera, urban fantasy… Z tekstu na tekst zmienia się też nastrój, wymowa, emocje, jakie wywołuje. Pod tym względem redaktorzy wykonali swoją pracę bardzo dobrze. Odnosi się wrażenie, że sam dobór i sposób zestawienia utworów nadaje całości dodatkową jakość.

Recenzując ostatnio „Epopeję”, zauważyłam, że lepsze opowiadania znalazły się w większości na początku zbioru. Podobnie jest w przypadku „Niebezpiecznych kobiet”, gdzie otwarcie jest bardzo dobre. Niestety, im dalej, tym gorzej. Z jednej strony, można się cieszyć z obszerności antologii: aż dwadzieścia jeden premierowych utworów, prawie tysiąc stron tekstu. Przyznam jednak, że gdyby w „Niebezpiecznych kobietach” znalazła się mniej więcej połowa z zaprezentowanych opowiadań, moja ocena byłaby wyższa. Tymczasem obok kilku świetnych i dalszych kilku dobrych albo przynajmniej przyzwoitych, znalazły się też rzeczy przeciętne i słabe, których lektura bywa mocno zniechęcająca.

Zbiór otwiera „Też mi desperado” Joego Abercrombiego, typowy dla wielu antologii tematycznych epizod z życia postaci znanej z innej książki poczytnego autora (w tym przypadku jest to Płoszka z „Czerwonej krainy”). Zwykle postrzegam tego rodzaju utwory jako rodzaj chałtury, trzeba jednak pisarzowi oddać, że potrafi chałturzyć z wdziękiem. Ponadto mam wrażenie, że styl Abercrombiego staje się coraz lepszy. „Też mi desperado” można czytać po to tylko, by rozkoszować się samym sposobem opowiedzenia tej historii.

Następne w kolejności jest znakomite „Moje serce też jest złamane” Megan Abbott, jedno z najlepszych opowiadań antologii. Ta kryminalna historia wydaje się tym bardziej gorzka, że nie tak dawno temu polską opinię publiczną poruszyła sprawa bardzo zbliżona do opisanej. Nie jestem wyrobioną czytelniczką kryminałów, mogę tylko napisać, że wymyśliłam dwa najbardziej prawdopodobne rozwiązania zagadki, a to zaproponowane przez autorkę było inne. O wartości tekstu w dużej mierze decydują świetne portrety psychologiczne. Co więcej, w utworze Abbott nie chodzi tylko o wątek kryminalny. Wstrząsający – przynajmniej dla mnie, wychowanej na ponurych opowieściach o-ludziach-którzy-myśleli-że-znają… (tu nie dokończę, by nie zdradzić zbyt wiele) – jest obraz człowieka, którego świat się rozpada. Ciekawe jest też to, że bez jakiegokolwiek motywu nadnaturalnego autorce udało się wywołać wrażenie grozy i stworzyć potwora bardziej przekonującego niż rozmaite istoty nadprzyrodzone.

Dla odmiany „Pieśń Nory” Cecelii Holland to utwór historyczny. Po lekturze „Niebezpiecznych kobiet” zastanawiam się jednak, czy ta konwencja może się sprawdzić w opowiadaniu. Historia kojarzy się z rozmachem, skalą, upływem czasu, które potrzebują obszerniejszej formy. Co pozostaje twórcy opowiadań? Może, tak jak Holland, wybrać epizod z życia ważnych postaci. Niestety, w „Pieśni Nory” czytelnik nie znajdzie dramatycznych wydarzeń, dziejowych przełomów. Autorka opisała kilka dni z życia Henryka II i Eleonory Akwitańskiej: przedstawiła postaci, naszkicowała linie sił. Nie wykluczam, że być może konflikt króla i jednego z biskupów, czy sprawa francuskiej księżniczki zapoczątkowały wydarzenia, które miały ważkie konsekwencje i dlatego Holland wybrała ten właśnie moment. Niemniej dla czytelnika nie znającego tematu, opowiadanie jest po prostu nijakie. Na przedstawienie sylwetki władczyni zdecydowała się także Sharon Kay Penman w „Królowej na wygnaniu”, opowiadającej o losach Konstancji, żony niemieckiego króla Henryka. Sposobem pisarki na historię w pigułce było przedstawienie serii scen przeplecionych akapitami, w których pokrótce streszczono kampanię wojenną na Półwyspie Apenińskim oraz inne ważne wydarzenia. To jednak upodabnia utwór do fragmentu książki do historii z fabularyzowanymi wstawkami.

Opowiadanie czwarte – „Dłonie których nie ma” Melindy Snodgrass to space opera – mnogość ras, arystokraci w kosmosie i inne tego rodzaju pomysły (co ciekawe, w „Niebezpiecznych kobietach” nie znalazł się, niestety, ani jeden utwór będący porządnym SF). Rzecz niezbyt udana, jako że oparta na dość ogranym schemacie. W samych „Niebezpiecznych kobietach” znajduje się tekst z identycznym motywem: „Miasto Łazarz” Diany Rowland, opowiadające o skorumpowanym gliniarzu z podupadającego Nowego Orleanu nieodległej przyszłości. Choć pod względem fabularnym „Miasto…” nie jest oryginalne, w przeciwieństwie do „Dłoni…” ma niezły styl, klimat i całkiem zgrabnie nakreślonego głównego bohatera.

„Bombowe laski” Jima Butchera, to kolejny przykład „epizodu z cyklu” – autor przedstawia przygodę uczennicy Harry’ego Dresdena. Opowiadanie nie wydaje się nazbyt odkrywcze, ale jest lekkie, barwne i zawiera nieco humoru tak, że całość czyta się bardzo przyjemnie. Ci, którzy lubią urban fantasy, nie powinni poczuć się zawiedzeni. Polscy miłośnicy cyklu Butchera mogą sobie jednak zepsuć zabawę, gdyż akcja toczy się po wydarzeniach opisanych w tomach, które nie zostały jeszcze u nas wydane.

Jak na opowiadanie o rosyjskiej pani pilot z czasów II wojny światowej, „Raisa Stiepanowa” Carrie Vaughn zawiera zdecydowanie za mało lokalnego kolorytu oraz opisów powietrznych pojedynków. Następne w kolejności „Zapasy z Jezusem” Joego Lansdale’a są o tyle ciekawe, że czytelnik może sam zdecydować, czy w ogóle występuje w nim wątek nadnaturalny. Ze względu na przerysowanie postaci, trudno nazwać je opowiadaniem obyczajowym. Bohaterem jest chłopak, który zaprzyjaźnia się ze starym zapaśnikiem, skłonnym nauczyć go sztuki walki, niezbędnej do przetrwania w podłej dzielnicy. Autor posługuje się dosyć dosadnym językiem, nie podoba mi się szastanie imieniem Jezusa (mimo, że tu akurat chodzi o pewnego Meksykanina), tym niemniej tekst jest wyrazisty, ma styl (sposób pisania przywodzi mi na myśl nieco utwory Swanwicka) i dzięki temu zapada w pamięć.

Megan Lindholm jest dużo bardziej znana jako Robin Hobb. Jej „Sąsiedzi” są jednym z jaśniejszych punktów antologii, choć zarazem to tekst bardzo przygnębiający. Bohaterką jest stara kobieta, której brat umiera na chorobę Alzheimera, a większość znajomych nie żyje. Pisarka przedstawia wydarzenia oczami swojej protagonistki i czyni to świetnie. Wzbudza w czytelniku empatię, co jednak jest bolesne, gdy Lindholm skrupulatnie przedstawia, jak staruszka niedołężnieje, zdradza oznaki demencji i jak na to reaguje jej najbliższa rodzina. Wątek starzejących się kobiet porusza także Pat Cadigan w „Opiekunkach”. Mam wrażenie, że to jedno z opowiadań-zagadek, w którym warstwa przedstawiona (opisywana z perspektywy jednej z bohaterek) niekoniecznie odpowiada temu, co „naprawdę” się wydarzyło. Tyle że ta najbardziej zewnętrzna, widoczna część opowieści nie zawiera szczególnych fajerwerków. Można się pobawić w szukanie tropów, rys na rzeczywistości i być może na ich podstawie zrekonstruować ukrytą fabułę (ja pozostałam jedynie z mglistymi podejrzeniami). Starsza pani-narratorka pojawia się też w „Drugiej arabesce, bardzo powoli” Nancy Kress. Amerykańska pisarka nie schodzi poniżej pewnego poziomu i potrafi oszczędnie a zarazem przekonująco charakteryzować swoje postaci. Tyle że motyw jest bardzo ograny – sceneria postapo, ludzie natrafiają na pozostałości kultury i sztuki sprzed upadku cywilizacji.

Wracając zaś do porządku wybranego przez redaktorów… Przeczytawszy, że Lawrence Block ma na koncie kilkadziesiąt kryminałów, byłam sceptyczna, okazało się jednak, że autor ma dobry, wyrazisty styl, który uczynił „Wiem, jak je wybrać” tekstem z pazurem, mimo tego, że łatwo było domyślić się zakończenia.

Nie zawiódł Brandon Sanderson, który zamiast odcinać kupony od swoich powieści, na potrzeby opowiadania „Cienie dla Ciszy w Lasach Piekła” wykreował nowy świat. Podoba mi się pomysł na tytułowe cienie i lasy, a także uczynienie główną bohaterką przysadzistej, niemłodej już karczmarki, dorabiającej sobie jako łowczyni nagród. Cisza zdecydowanie wyróżnia się na tle innych niebezpiecznych kobiet z antologii a sam utwór jest ciekawy i klimatyczny.

Zdziwiło mnie wymienienie niejakiego Lva Grossmana jednym cięgiem z autorami tak popularnymi jak Abercrombie, Lynch, K. J. Parker, czy Rothfuss. Być może przy układaniu notek przedstawiających sylwetki pisarzy znaczenie miało to, że autor „Dziewczyny w lustrze” jest redaktorem i krytykiem literackim. Skojarzenia z Harrym Potterem są uprawnione (w jednym miejscu zresztą sam Grossman wspomina postacie z powieści Rowling), tekst wydaje się częścią czegoś większego. Właściwie nie ma tu niebezpiecznych kobiet, całość jest dość nijaka.

Za najgorszy (a niestety jeden z najdłuższych) w antologii uważam utwór autorki romansów, niejakiej Diany Gabaldon pod jakże wiele mówiącym tytułem „Prawiczki”, w zamyśle rozgrywający się w XVIII wieku. W zamyśle, gdyż przez klawiaturę nie przejdzie mi zwrot „realia historyczne” w kontekście tego opowiadania. Utwór jest głupi na tak wielu poziomach, że szkoda miejsca na wymienianie. Napomknę tylko o sytuacji, gdzie gromada najemników ma eskortować transport pieniędzy, bardzo cennego zabytkowego zwoju i jadącej na ślub wnuczki zleceniodawcy i czyni to w ten sposób, że prawie cały oddział wiezie pieniądze, a gdzieś na szarym końcu (nie w zasięgu wzroku, o nie, to by było za proste) wlecze się dziewczyna z przedmiotem w towarzystwie dwóch młodych chłopaków, służącej i starszego pana. Rzeczeni młodzieńcy to osobne kuriozum – oto młodzi Szkoci trudniący się wojaczką, których autorka wyposażyła w umysłowość pensjonarek. To opowiadanie jest tak żenujące, że chwilami wstydziłam się za autorkę.

Po Gabaldon przyszła kolej na autorkę romansów paranormalnych Sherrilyn Kenyon i jej „Piekło nie zna furii”, gdzie grupka młodych ludzi przyjeżdża do wymarłego miasteczka, rzekomo przeklętego i nawiedzanego przez upiora Indianki. Całość jest miałka, wtórna a „okołoindiańskie” motywy zostały wplecione bez polotu.

Dość dziwacznym opowiadaniem jest „Ogłaszając wyrok” S. M. Stirlinga. Akcja dzieje się w świecie, w którym nagle stanęły maszyny (autor niestety nie wyjaśnia, jak i dlaczego tak się stało), gdzie po upadku cywilizacji powstał szereg mniejszych społeczności. Dowódczynią jednej z nich jest wikkanka, eks-śpiewaczka folkowa, która zorganizowała swoich ludzi na wzór dawnych Celtów. Gdyby tekst był humorystyczny, jakoś łyknęłabym tę konwencję, ale niestety tak nie jest. Całość sprawia wrażenie, jakby autor chciał przedstawić czytelnikowi swoją wizję tego, jak Celtowie rozsądzali spory, a dla zwiększenia – w jego mniemaniu – atrakcyjności, zamiast konwencji historycznej zdecydował się na to dziwaczne postapo. Trudno tu mówić o akcji, w wątku sprawy sądowej nie ma żadnego napięcia, do tego historia kryzysu i obraz społeczności przedstawiane są w długich a drętwych wypowiedziach bohaterów.

Zdecydowanie nie przypadły mi też pomysły z „Kłamstw, które opowiedziała mi matka” Caroline Spector, gdzie ciekawy jest tylko tytuł. Akcja dzieje się w uniwersum Dzikich Kart. Ja rozumiem, że autorzy, piszący o tym uniwersum starali się wymyślać oryginalne moce dla swoich postaci, ale superbohaterka zamieniająca energię kinetyczną we… własny tłuszcz, a potem wydzielająca eksplodujące bańki oraz opiekująca się dziewczynką o ludzkiej głowie i ciele owada wydaje mi się idiotycznym pomysłem. Ponadto wątek nacisków wywieranych na protagonistkę przez tajemniczą organizację jest cokolwiek głupawy, pretekstowy i zwieńczony marnym zakończeniem.

Choć dorobek Sama Sykesa jest najmniejszy w porównaniu z innymi, których teksty można znaleźć w antologii, jego opowiadanie fantasy pt. „Imię bestii” intryguje. Myślę, że nie każdemu się spodoba, na mnie jednak zrobiło bardzo dobre wrażenie. Sykes wrzuca czytelnika w swój świat bez wyjaśnień, prezentuje ledwie wycinek i szybko kończy opowieść. Jego utwór jest inny niż wszystkie zebrane w „Niebezpiecznych kobietach”, ma w sobie coś.

Na sam koniec pozostawiono „Księżniczkę i królową” George’a R.R. Martina. To przede wszystkim gratka dla zagorzałych fanów „Pieśni Ognia i Lodu”… a także dla osób, układających pytania na konkursy wiedzy o słynnym cyklu, z uwagi na pojawiające się tu mrowie imion, miejsc i wydarzeń. Martin stanął tu przed tym samym problemem, co jego koleżanki po piórze piszące opowiadania historyczne. Zdecydował się nadać swojemu utworowi formę kronikarskiej relacji. Dzięki temu mógł zamknąć opowieść o Tańcu Smoków, czyli wojnie o sukcesję pomiędzy dziećmi Viserysa I Targarynena na stu stronach, tyle że trudno tu mówić o wyrazistych bohaterach, czy prawdziwie porywających scenach, gdyż wszystko zostało opisane bardzo skrótowo. Jeśli Martin miał kiedykolwiek ambicje podążania śladem Tolkiena, to „Księżniczką i królową” udało mu się osiągnąć efekt podobny, jak w „Silmarillionie”. W moich ustach to nie jest pochwała.

Przechodząc zaś do kwestii ogólnych – niestety, redakcja pozostawia nieco do życzenia. Zauważalne są częste literówki, czasami brakuje przyimków albo końcówek czasu przeszłego we właściwych rodzajach. Opowiadania przekładali różni tłumacze. Zazwyczaj jest dobrze, ale zdarzały się kwiatki takie jak: „zanim zerwała kontakt wzrokowy, odwróciła się i ruszyła ulicą, oddalając się od niego”, „jestem wporzo, robiąc to, co musi być zrobione”, „już dobrze – powiedział. – Przysięgam… jestem okej.” Zastrzeżenia, tym razem już nie do polskiego wydawcy, mam też do notek poprzedzających opowiadania. Poza informacjami o autorach zawierają też zwykle zdanie lub dwa, odnoszące się do prezentowanego utworu. Tyle że w paru przypadkach nie mają one wiele wspólnego z treścią opowiadań, do których się odnoszą.

Wadą „Niebezpiecznych kobiet” jest przegadanie, zaletą – duża różnorodność. Moje odczucia są dosyć ambiwalentne, jednak w zbiorze jest kilka naprawdę wartych poznania utworów. I choć antologię promuje przede wszystkim utwór Martina, również osoby niebędące fanami „Gry o tron” mogą tu znaleźć coś dla siebie.