Beatrycze Nowicka Opowiadania

Kroki w nieznane 2011 (recenzja, E)

Między nadzieją a rozpaczą

Antologia, wyd. Solaris

Beatrycze Nowicka: 7/10

Kolejny tom „Kroków w nieznane” to więcej tego, do czego czytelnik mógł się już przyzwyczaić, czyli zbiór, w którym można znaleźć co najmniej kilka bardzo dobrych tekstów.

Mirek Obarski uczynił z różnorodności wybieranych utworów swój znak rozpoznawczy. Siódma część „odnowionej” serii „Kroków w nieznane” pod tym względem nie zawodzi. Antologie z lat 2005-2009 zawierały zwykle po 15-16 tekstów, ta z roku 2010 – jedenaście, podobnie niniejsza. Przy tym objętość każdej z książek pozostaje zbliżona, co oczywiście oznacza, że redaktor wybrał kilka dłuższych opowiadań i mikropowieści. Muszę tutaj zaznaczyć, że w tym tomie znalazły się utwory pisane w konwencjach (horror), bądź zawierające motywy (zombie, superbohaterowie), za którymi najzwyczajniej w świecie nie przepadam.

We niemal wszystkich „nowych Krokach”, pierwsze opowiadanie bywało jednym z lepszych. Również w tomie z 2011 otwarcie należy zaliczyć do udanych. Choć rozpoczynałam lekturę „Tegorocznego zdjęcia klasowego” z myślą „jak ja nie cierpię umarlaków”, kończyłam ją z podszytym szacunkiem zdumieniem. Opowiadanie pochodzi z antologii poświęconej zombie i jest bardzo dobrym przykładem tego, jak można napisać tekst zarazem spełniający wymogi, ale też twórczo rozgrywający zadany temat. Na uwagę zasługuje to, jak Dan Simmons gra z emocjami i oczekiwaniami czytelnika. Na początku utwór wydaje się satyrą, któż bowiem nie miał nauczycielki przypominającej główną bohaterkę. Oczyma wyobraźni widzi się małego chłopca, męczącego się w klasie i dumającego nad tym, że prawdopodobnie nawet gdyby umarł, belferka zmusiłaby go do udziału w lekcjach. Ale że Simmons sam był nauczycielem, ze strony na stronę charakter utworu się zmienia, pod koniec uderzając w tony wręcz heroiczne. Przy okazji, niejako mimochodem, pisarz skłania do refleksji nad tym, czy warto uczyć wszystkie dzieci, nawet te, w przypadku których ze względu na stan ich zdrowia czynność ta wydaje się bezcelowa.

„Superbohater Trzeciej Kategorii” Charlesa Yu jest niezły, chwilami zabawny, a chwilami nastrojowy, nie jest to jednak utwór z gatunku tych, które pozostaną z czytelnikiem na dłużej. Wspomnienia bohatera każą się na chwilę zadumać nad własnym życiem i wszystkimi marzeniami oraz ambicjami, które utraciliśmy. Spodobała mi się również finałowa scena.

Dziś już wiadomo, że K. J. Parker to Tom Holt. Decyzja o przyjęciu pseudonimu zbytnio mnie nie dziwi – bycie rozpoznawanym jako brytyjski autor humorystycznego fantasy oznacza zapewne ciągłe porównania do Pratchetta. Być może pisarz chciał spróbować czegoś innego i zacząć „z czystą kartą”. Miało to jednak swoją cenę. Holt miał własny, wyrazisty styl, który w dużej mierze decydował o wartości jego książek. Chcąc uniknąć rozpoznania, musiał się tego stylu wyrzec (czasami można znaleźć fragmenty, takie jak ten: „dotarł do tego strasznego punktu bez wyjścia, w którym znajduje się każdy, kto chce wyrazić szczere współczucie wobec przyjaciela”; oczywiście wychwycenie tych drobnych podobieństw nie jest szczególną zasługą, gdy tożsamość autora jest znana). I muszę napisać, że język, jakim pisane są utwory sygnowane pseudonimem K. J. Parker zniechęca mnie do lektury. Tak zresztą mam z Brandonem Sandersonem i Danielem Abrahamem – wszystko jest dosyć solidne, przemyślane, tyle że historia nie wciąga, a często wręcz nuży, właśnie ze względu na sposób, w jaki została opowiedziana. W przypadku Parkera dodatkowo drażni mnie współczesny język i psychologia postaci. Bohater zwracający się do książąt słowami „cześć” lub „spierdalaj” najzwyczajniej w świecie burzy klimat (choć zapewne nie każdemu czytelnikowi będzie to przeszkadzać, dodam też, że podobne podejście można znaleźć u Sapkowskiego i Abercrombiego, a tam mnie ono nie odpycha). To właśnie styl zadecydował o odbiorze „Błękitu i złota”, choć trzeba autorowi oddać, że sensacyjną intrygę przedstawił zmyślnie, stopniowo odsłaniając ją przed czytelnikiem zmuszanym do zmieniania w trakcie lektury sądów na temat postaci i ich motywacji.

Na podstawie wcześniejszych opowiadań Teda Kosmatki, spodziewałam się, że „Prorocze światło” okaże się tekstem co najmniej przyzwoitym. Nie rozczarowałam się. Kosmatka stworzył wiarygodnych, wzbudzających empatię bohaterów, zgrabnie rozwinął inspirację naukową, zaintrygował na tyle, by skłonić mnie do poszukania w Internecie dalszych informacji na temat rozwinięć eksperymentu Younga, wreszcie trafnie pokazał chęć ludzi do wpasowywania wyników naukowych w wyznawane przez siebie ideologie. Mechanika kwantowa jako nauka wciąż pozostaje poza zasięgiem przeciętnego śmiertelnika, natomiast rozmaite związane z nią idee i treści przenikają do społeczeństwa, nierzadko w formie mocno wynaturzonej (niedawno wertując jedno z tzw. czasopism kobiecych, w dwóch artykułach o tematyce „psychologicznej” natrafiłam na jakieś brednie o „dualnym umyśle”, który bodajże nie odczuwał poczucia winy, bo „przyczynowość nie istnieje”). Jeśli komuś spodoba się motyw poszukiwania duszy za pomocą instrumentów naukowych, zachęcam do lektury powieści Roberta J. Sawyera pt. „Eksperyment terminalny”.

„Przynęta doskonała” Tony’ego Pi to rozrywkowa fantasy, klimatem przywodząca na myśl seriale sensacyjne z lat 90tych. Główni bohaterowie to złodziej z zasadami (i nadnaturalnymi mocami), będący wielbicielem dzieł sztuki oraz gadżetów rodem z filmów o Bondzie (tych z Piercem Brosnanem), jego przyjaciel i pomagier w jednym oraz uczciwa policjantka-córka pomagiera. Być może w niektórych czytelnikach taka konwencja wzbudzi swego rodzaju nostalgię, mnie zirytowała, głównie z powodu czarno-białych postaci i braku jakichkolwiek prób gry z odbiorcą – stare schematy są tu wygrywane po staremu, autor nie zafundował choćby maleńkiego zaskoczenia.

„Pamięć jest czymś jak dom” Willa Ludwigsena zwraca uwagę oryginalnym pomysłem na budynek, który wyrusza, by odnaleźć „swoich” byłych mieszkańców. Brakuje tu jednak czegoś, co sprawiłoby, że opowiadanie utkwi w pamięci na długo.

Z całej antologii do gustu najbardziej przypadł mi „Przenicowany świat” Mariny i Siergieja Diaczenków. To niebanalne fantasy, oparte na bardzo udanym pomyśle, rodzaj współczesnej baśni. Spodobała mi się postać Gorochowa (czyżby jakieś bardzo odległe echa „Mistrza i Małgorzaty”?), rozważania na temat „sposobów życia” i pozytywne przesłanie. Przy tym jest to chyba najładniej napisany utwór tego tomu „Kroków…”: „Wielkie kasztany obstąpiły latarnię: rozczapierzając liście, wojowniczo wznosząc białe świece kwiatów, okradały przechodniów, pozostawiając im w miejsce światła pajęczynę cieni. (…) Na rogu, kipiąc z klombu, niczym kasza z garnka, piętrzył się krzak bzu.”

„Stereogramowi Szarego Fortu w dniach jego chwały” Paula M. Bergera zabrakło jakiejś ostrzejszej nuty, czegoś, co pozwoliłoby mu zapisać się w pamięci. W fantastyce było już trochę opowiadań o narodzinach buntu, bardziej poruszających emocjonalnie.

„Palimpsest” Charlesa Strossa z powodzeniem mógłby się także znaleźć w „Wielkiej księdze ekstremalnego SF” ze względu na rozmach pomysłu. Tekst jest intrygujący, inspirujący i bardzo przyzwoicie napisany. Zastanawiam się jednak nad przedstawioną tam koncepcją skoków w czasie – zwykle autorzy poruszający ten temat starali się unikać „paradoksu dziadka”, czy też sytuacji, w której bohaterowie istnieją w jednym czasie w kilku osobach. Stross postępuje dokładnie odwrotnie. Tylko czy jego mechanika podróży w czasie ma sens?

Jak słusznie zauważył Michał Kubalski z Esensji „Twoje cierpienie nas ochroni” Mercuria D. Riviery budzi silne skojarzenia z „Tymi, którzy odchodzą z Omelas” Le Guin. Jeśli o mnie chodzi, uważam podobieństwo koncepcji za zbyt duże.

Antologię zamyka „Rozpacz” Jurija Nesterienko. Gdybym to ja decydowała o kolejności tekstów, nie umieściłabym go na końcu, żeby nie pozostawiać czytelnika z, oględnie pisząc, wykreowanym w tym utworze depresyjnym nastrojem. „Rozpacz” to solidnie napisany horror SF. Jego zalety to udanie wykreowana klaustrofobiczna atmosfera, odpowiednia – dla fanów konwencji, oczywiście – ilość okropieństw wszelakich, które wszakże okazują się mieć swoje metafizyczne uzasadnienie, a także przemyślana konstrukcja świata i fabuły.

Siódmy tom odnowionej serii również nie zawodzi, a różnorodność konwencji i nastrojów wciąż stanowi niezaprzeczalną zaletę. „Kroki…” stanowią dosyć wyrównaną serię, zdecydowanie wartą lektury.