Beatrycze Nowicka Opowiadania

Wiedźma z Wilżyńskiej Doliny (minirecenzja, E)

Anna Brzezińska, wyd. Runa

Beatrycze Nowicka: 7/10

Chociaż końcówka „Opowieści z Wilżyńskiej Doliny” zdawała się sugerować, że bytność Babuni Jagódki w Górach Żmijowych dobiega końca, Anna Brzezińska zdecydowała się raz jeszcze zabrać czytelnika w podróż do zagubionej wśród szczytów wioski, gdzie kłopoty plenią się jak pokrzywa, a „łzy (…) tanio kosztują”. Drugi tom opowiadań poświęconych wiedźmie wydał mi się odrobinę mniej ponury niż pierwszy – choć możliwe też, że to ja już nieco przywykłam do spadających na głowy bohaterów plag.

Obraz przedstawiany przez autorkę piękny nie jest – ludzka podłość i małoduszność są opisywane z kronikarską wręcz precyzją. To świat, w którym nie ma niewinnych. To, kto jest krzywdzicielem, a kto ofiarą, zależy od sytuacji i możliwości. Role odwracają się szybko. Dany bohater może w jednej chwili wzbudzać litość swoim nędznym położeniem, lecz jeśli tylko się zeń wykaraska i urośnie w piórka, nagle okazuje się nie lepszy od swych uprzednich dręczycieli. Złe intencje prowadzą do zła, gorzej, że nad wyraz często podobnie jest z dobrymi. Działania bohaterów, czasami nawet podjęte w dobrej wierze, mają marne konsekwencje, lecz powstrzymanie się od ingerencji także kończy się nieszczęściem.

Do tego książkę czyta się z bolesną świadomością, że najprawdopodobniej, gdyby tylko zabrać wiedźmę i zmienić lokalną religię, Wilżyńska Dolina mogłaby śmiało znaleźć się w Polsce, i to wcale nie w przeszłości tak odległej, jak byśmy chcieli (wspomnieć wystarczy „Chłopów”, czy choćby wymęczoną w szkole „Placówkę”, a i czasem strzępek wspomnień własnej babci może człowieka zdziwić). Wydaje mi się, że mentalność kmieci i szlachty została przedstawiona nad wyraz trafnie – z jednej strony niektóre rzeczy wydają się trudne do pojęcia (jak choćby chłopi, radujący się z rozmaitych objawów „szlacheckiego animuszu” swojego władyki), niemniej jednak tak to musiało działać w rzeczywistym świecie, skoro system się utrzymywał i do żadnej rewolucji nie dochodziło.

Poplątane losy lokalnych gospodarzy i panów są tematem kolejnych opowiadań, lecz oczywiście Babunia Jagódka wysuwa się na plan pierwszy – tutaj bardziej nawet wiedźmowata i wredna niż poprzednio. Trochę mi mało było jej drugiego (a może raczej pierwszego) oblicza – w „Opowieściach…” codzienny brud i podłość zderzały się z tragizmem mitu i ten dysonans nadawał książce szczególny wydźwięk. Choć ma to swoje uzasadnienie – maska zbyt długo noszona staje się w końcu twarzą. Wiedźma to wie. Dobrze, że w ostatnim opowiadaniu historia władyki zdaje się być zwierciadłem odbijającym losy głównej bohaterki i można bawić się w rozmaite interpretacje. Przeczytać warto, choć lektura nie zalicza się do krzepiących.

Z uwag dotyczących edycji – szkoda, że Runa zdaje się odchodzić od poprzedniego sposobu wydawania książek. Czarne bądź kremowe grzbiety wydawały mi się zawsze jej znakiem rozpoznawczym, ich brak, zmiana formatu oraz wykorzystanie na okładce gładkiego i matowego papieru upodabnia do stylu Fabryki Słów.