Beatrycze Nowicka Opowiadania

Antologia fantasy (recenzja, E)

Daremne nadzieje

Antologia, wyd. Copernicus Corporation

Beatrycze Nowicka: 4/10

Antologia przede wszystkim spodobać się powinna… przeciwnikom fantasy, gdyż nie brakuje w niej opowiadań, które z powodzeniem można wykorzystać, by zilustrować rozmaite zarzuty stawiane temu gatunkowi. Być może ucieszyłaby także osobę dopiero zaczynającą pisać – mogłaby ona na przykład pomyśleć: „Skoro takie teksty pojawiają się drukiem, to ja też mam jakąś szansę”.

A przecież nie jest to antologia tematyczna, w której autorzy pisaliby swoje teksty „na zamówienie” – jeśli dobrze rozumiem, miała stanowić wybór opowiadań, które zwróciły uwagę redaktora. Należałoby się zatem spodziewać, że trafią do niej utwory naprawdę zasługujące na pamięć, wyróżniające się w jakiś sposób pomiędzy innymi. Niestety, zdecydowana większość spośród szesnastu opowiadań niczego ciekawego nie wnosi.

Z grubsza wszystkie teksty można podzielić na dwie grupy – bardziej tradycyjne w formie oraz te, których autorzy za wszelką cenę chcieli stworzyć coś odmiennego i nietypowego. W przypadku grupy pierwszej rzuca się w oczy brak ciekawych pomysłów na fabuły. Są one raczej proste, a czasem wręcz trudno o nich mówić – gdy na przykład całe opowiadanie to po prostu zlepek kilku następujących po sobie scen. W niektórych opowiadaniach sztampa aż boli: i tak na przykład dzielny porucznik, zakochany w pięknej karczmarce, zakupuje miłosny napój, by zdobyć jej względy (nikt, absolutnie nikt nie pomyślałby, że napój wypije nie ten, kto powinien, z czego wynikną kłopoty), albo: pracownicy plantacji giną zabijani przez dziwne zwierzęta, dzielna ekipa wyrusza na polowanie („Taka drobna zwierzyna” jest nawiązaniem do „Wyspy doktora Moreau”, ale osobiście uważam, że niezależnie od literackich konotacji tekst powinien posiadać wartość sam w sobie, a nie być tylko mrugnięciem w stronę czytelnika).

Nawet jeśli w pewnych przypadkach sprawny styl, kilka drobnych ubarwiających pomysłów, humor i dobre dialogi sprawiają, że całość wypada całkiem przyzwoicie (tak jest np. w „Hokus-pokus” Resnicka czy – w mniejszym stopniu – w „Większym od morza” Pratta), są to teksty do poczytania i zapomnienia. Bywa też tak, że ułomność warsztatowa psuje tekst – najlepszym tego przykładem jest „Czarodziej się zbliża”. Sam pomysł na opowiadanie nie był może odkrywczy, ale byłam w stanie wyobrazić sobie, jak mogłoby ono wyglądać, gdyby napisał je np. Sapkowski albo Kres, i uważam, że dało się z niego wycisnąć o wiele więcej. Tymczasem nieudolnie klecone sceny, oraz zdania w rodzaju „Nie pozwalając Hoshowi ruszyć się w uścisku swoich muskularnych ud, posępny mistrz miecza zacisnął mocne dłonie o długich palcach wokół pryszczatej szyi chłopaka” wywoływały we mnie głównie politowanie (choć tekst nadałby się na szkoleniowy – na zasadzie „pomyśl, jak można by było napisać to lepiej”).

„Pieśń jej serca” nie pozostaje daleko w tyle w tym niechlubnym wyścigu – dobrym chęciom towarzyszą tu zdania w rodzaju „Nie bał się; bo przed wszelkim złem chroniła go zbroja miłości”. Skoro już o Sapkowskim wspomniałam wyżej – wszyscy pamiętamy, co potrafił zrobić ze znanymi baśniami. Tymczasem VanderMeer w „Opowieściach królewskich” bierze rosyjską bajkę o Maszy i niedźwiedziu i – po zaledwie kilku niewielkich przeróbkach – umieszcza ją jako jedną trzecią (obok dwóch innych baśni – podejrzewam, że też zaczerpniętych) tekstu, pod którym podpisuje się jako autor. Jedna chyba „Chinandega” Sheparda porusza znakomicie odmalowanym portretem tytułowego miasta. Nędza i beznadzieja tego siedliska żebraków, prostytutek i handlarzy narkotyków wręcz emanuje z tego tekstu (choć przyznaję, że osobiście nie lubię tego rodzaju przygnębiających utworów).

W kategorii „opowiadania udziwnione”, cóż – dla mnie sprawiają one wrażenie wysilonych. Steven Erikson zapragnął najpewniej odejść daleko od „Malazańskiej Księgi Poległych”, ale niestety sam koncertowo wpadł w swoją „Błotnistą pułapkę nadfioletu” – zaprezentowana przez niego mieszanka absurdalnych scenek nie wydaje mi się ani zbytnio zabawna, ani błyskotliwa. Dla odmiany inni skupili się także na zrobieniu wrażenia językiem: „Londyn wznosił się daleko jak mandala ognia, tysiąc mil kwadratowych potencjalnego bytu wykutego w ogniu tworzenia” (Conrad Williams „Och, Caritas”) „Usiłujemy szyfrować to w wierzchołkach i rynnach dezinformacji, w emanacji identyczności. Niestety, zagubił się szukając schronienia w polifonicznych fugach” (Hal Duncan, „Książę końca czasów”). Przyznaję, że we mnie tego typu zabiegi wywołują reakcję zgoła odwrotną od pożądanego podziwu i zachwytu nad filozoficzną głębią tudzież bogactwem znaczeń.

Jedynym tekstem, który naprawdę zrobił na mnie wrażenie i który zresztą uważam za najlepszy w antologii, jest „Pomiędzy snami” Christophera Barzaka. Prosta historia, na której nabudowana jest delikatna konstrukcja z uczuć, wspomnień i przemyśleń głównej bohaterki. Podczas lektury miałam wrażenie obcowania z prawdziwym człowiekiem, a nie tylko kolorową kukiełką. Ponadto autor miał coś do przekazania i co więcej – udało mu się osiągnąć harmonię formy i treści (gdybym miała oceniać je samo, przyznałabym mu z 8/10 co najmniej). Aż żal, że trafiło do tej antologii – z jednej strony znakomicie wyróżnia się na tle pozostałych tekstów, z drugiej – czy dla jednego naprawdę dobrego opowiadania warto kupować całą książkę?