Beatrycze Nowicka Opowiadania

Śniąc o burzy

Pawłowi

Zmierzch w ogrodzie

Gdy Davren oznajmił, że na niego już czas, był wieczór. Ostatnie smugi czerwieni gasły po zachodniej stronie nieba, którego blady fiolet przechodził pomału w chłodny granat. Gdzieniegdzie na północy widać już było blade światełka gwiazd. Zmierzch pochłonął kolory ogrodu, zamieniając go w gęstwinę szarozielonych cieni, pełną szelestów i cykania owadów. Widoczne na tle ciemniejącego nieba kontury finezyjnych wieżyczek pałacyku przywodziły na myśl egzotyczne rośliny, a pokrywające ściany i dach odłamki ceramiki połyskiwały gdzieniegdzie czerwonawymi odblaskami. Cerris poprowadziła gościa dłuższą drogą – wąską, wyłożoną nieregularnymi kamieniami aleją obsadzoną krzewami bzu. Szli powoli, rozmawiając o mało istotnych sprawach, jak to zwykle bywa pod koniec wizyty, gdy nie zostało już nic ważnego do powiedzenia. Davren kolejny raz pochwalił ekstrawagancki projekt budynku, śmiejąc się jednocześnie z wciąż nieukończonej Sali Zwierciadlanej. Wspomniał o czekającej go pracy, Cerris także poskarżyła się na nadmiar obowiązków. Obiecali sobie umówić się niebawem na kolejne spotkanie, po czym mężczyzna wsiadł do czekającego pod bramą powozu i odjechał. Jego gospodyni zamiast prosto do domu, udała się na przechadzkę po ogrodzie otaczającym położoną na wzgórzu posiadłość.

Spacerując w zapadającym zmroku, Cerris z nostalgią wspominała stare, dobre czasy, kiedy razem studiowali Większe Arkana na Faleńskim Uniwersytecie. Stanowili pozornie niedobraną parę, on – perfekcjonista, ona – uosobienie twórczego nieładu. Davren zawsze starał się uprzedzać oczekiwania mistrzów. Gdy termin opanowania nauk zawartych w „Podstawach alchemii” upływał zimą, on zaczynał czytać księgę już latem, a wiadomości dodatkowe traktował jako niezbędną podstawę. Przez to Cerris nieustannie wydawało się, że sama robi za mało. Trzeba powiedzieć, iż w pewien sposób motywowało ją to do pracy. Starym mistrzom podobała się dokładność i staranność Davrena, a pobazgrolonych pergaminów Cerris zdawali się czasem nawet wcale nie czytać. Czarodziejka uśmiechnęła się do siebie, wspominając praktyczne zajęcia z alchemii… Jej kolega zawsze był taki dokładny i zorganizowany, starannie odmierzał wszystkie składniki, notował każdy krok, ostrożnie obchodził się z przyrządami. Ona starała się zachowywać proporcje, ale jeśli wzięła czegoś za dużo, albo za mało, nie przejmowała się zbytnio. Mierzyła wszystko trochę „na oko”, jej notatki były nadzwyczaj skąpe, tak, że gdyby nie jego zapiski, nie wiedziałaby w ogóle, co robiła. Prócz tego zdarzyło się jej parokrotnie coś potłuc, porozlewać, a następnie udawać, że wcale, ale to wcale nie wie skąd, ani dlaczego na sali pojawił się dym. Inna sprawa, że bawiła ją zgroza, z jaką kolega śledził jej poczynania, zwłaszcza, gdy wykonywali coś razem. Po którymś z rzędu „ostrożniej” patrzył tylko z potępieniem i strachem na jej zamaszyste ruchy i wysłuchiwał uwag typu „nie szkodzi, to teraz dodamy tego dwa razy więcej i będzie” bez komentarzy. Czasami, już po fakcie przyznawała mu się, że w trakcie przygotowywania eliksiru coś zawaliła, ale udało się to odkręcić tak, że nie zauważył tego ani on, ani ich mistrz. Mina Davrena bywała wtedy bezcenna…

Po skończeniu studiów ścieżki młodych adeptów się rozeszły. Cerris wyspecjalizowała się we wplataniu zaklęć w przedmioty, choć później zasłynęła także z iluzyjnych kompozycji, projektowanych na zlecenie wielmożów. Polityką czarodziejka się nie interesowała – jak do tej pory nikomu nie udało się namówić jej na intratną posadę nadwornego maga. Od czasu do czasu dla własnej przyjemności zajmowała się badaniami podstawowymi, nie utrzymywała jednak ścisłych związków z Bractwem. Davren dla odmiany znalazł dobrze płatną pracę w Cesarskim Urzędzie Prognoz i prowadził życie przykładnego obywatela. Od tamtej pory widywali się sporadycznie, dlatego Cerris ucieszyła wizyta wiecznie zapracowanego kolegi. Jeszcze bardziej zaś to, że podzielił się z nią zagadkowym snem, który nawiedzał go od kilku miesięcy.

Davren wędrował w nim równiną, porośniętą falującą pod uderzeniami wiatru trawą i w końcu docierał do przepaści. Daleko w dole rozpościerało się miasto o tysiącu strzelistych wież. Gdy mag pochodził do krawędzi, niebo nad stepem ciemniało. Wiatr się wzmagał, ale mimo tego wszędzie panowała absolutna cisza. Czarodziej spływał w dół i zagłębiał się w ulice miasta, ze zdziwieniem stwierdzając, że jest ono całkowicie puste. Mijał kolejne przecznice, by dotrzeć na olbrzymi plac wyłożony kamienną mozaiką. Niebo nad placem szatkowała rozedrgana sieć błyskawic. Wciąż ani jednego dźwięku. Pioruny zbiegały się w jednym punkcie, który zaczynał się obniżać. W tym momencie sen się urywał, pozostawiając Davrena z niemiłym uczuciem niedokończonej sprawy. Za pierwszym razem, gdy mag się obudził, zadziwiła go wyrazistość szczegółów i to, jak wiele pamiętał, ale uznał to za wyjątkowo udany i plastyczny majak. Naukowa ciekawość kazała mu jednak regularnie przed zaśnięciem rzucać zaklęcie rejestrujące aktywność magiczną. Po kilku miesiącach sen powrócił, a czar wykazał znaczne zaburzenia manoprzestrzeni. Davren zdecydował się zatem dokładniej zbadać sprawę. Słusznie uczynił i znakomicie, że podzielił się tym z Cerris. To mogło być interesujące wyzwanie.

Wróciwszy do pracowni, Cerris sięgnęła do przepastnej szafy ze swoimi notatkami. Na szczęście przynajmniej tam panował porządek Wszelkie materiały ze studiów oraz te zgromadzone potem zostały posortowane i należycie opisane. Inna sprawa, że czarodziejka miała paskudne pismo i często sama nie potrafiła odcyfrować własnych zapisków. Dawniej, gdy razem z Davrenem pracowali nad zleconymi przez mistrzów zadaniami, zawsze przepisywał jej części swoim starannym, równym pismem, przerysowywał symbole i poprawiał schematy. Irytowało ją niepomiernie, że nigdy nie potrafił docenić jej kaligraficznego, pełnego rozmachu oraz artyzmu stylu, nieodmiennie uznając go za niechlujny. Ciekawe, jak spodobałoby mu się to – pomyślała, wygrzebując z czeluści rzeźbionej szafy podarty, rozsypujący się manuskrypt. Tak, to musi być to, dobrze, że powodowana ciekawością zdecydowała się wtedy go kupić. Potem wprawdzie ciągle nie miała czasu do niego zaglądać… Cerris usiadła wygodnie w fotelu, otworzyła księgę i zaczęła wgłębiać się w tajemnice snów.

Wielu magów uważało tę wiedzę za szarlatanerię. Co innego fachowe przepowiednie rzucane przy pomocy skomplikowanych zaklęć. Badania nad ich teorią miały wielowiekową, dobrze udokumentowaną tradycję. Była to magia niezwykle złożona i trudna do opanowania. Adepci ją przeklinali, mistrzowie wychwalali, zazwyczaj używając do tego znienawidzonego przez uczniów określenia „elegancka”. Niektórzy żartowali, że należałoby jej użyć, by sprawdzić, kto tak naprawdę ją rozumie, a kto się tylko przechwala. W praktyce nie dało się bowiem tego łatwo orzec – przepowiednie miały tylko pewne, zawsze różne od jedynki prawdopodobieństwa spełnienia się, co pozostawiało czarodziejom pewną furtkę bezpieczeństwa. W razie kompletnego fiaska przewidywań zawsze można się było także tłumaczyć niewłaściwym modelem teoretycznym użytym do tworzenia zaklęcia, efektem motyla czy zawirowaniami manoprzestrzeni. Zapewne były to powody, dla których ta gałąź wiedzy magicznej nie została skompromitowana. Inną dziedziną zatrącającą o sny była psychomagia, stosunkowo nowa i dlatego nie przez wszystkich szanowana. Ostatnimi czasy stała się jednakże bardzo popularna, gdyż odnosiła znaczne sukcesy, zwłaszcza, gdy chodziło o manipulowanie pospólstwem, czy wyciąganie informacji z opornych. Ostatnią dyscypliną pokrewną była magia iluzji, ta jednak traktowana była raczej jako gałąź sztuki. Parający się nią czarodzieje korzystali z dawno opracowanych zaklęć. Czasem je modyfikowali, bądź łączyli, z reguły jednak nie wykraczali poza ramy uznanych technik. Sny mieściły się poza wszelkimi normami, prawidłami i teoriami. Nikt nie potrafił trafnie prognozować, kiedy śniący mózg wytwarza jedynie karkołomne zlepki obrazów, sytuacji i postaci, a kiedy czerpie magiczną energię i korzystając z niej, zmienia strukturę manoprzestrzeni. Badacze próbujący zgłębić te zjawiska stawali bezradni wobec ich nieskończonej różnorodności. Niektórzy śniąc trafiali do wnętrza kreowanego przez siebie świata, inni oglądali wydarzenia z zewnątrz, jeszcze inni otrzymywali wyłącznie słowny przekaz. Byli tacy, którzy twierdzili, że potrafią śnić świadomie, niestety żaden z przebadanych świadomych snów nie miał natury magicznej. Zniechęceni czarodzieje porzucili więc sny jako mało praktyczne i nieefektywne. Od czasu do czasu trafiały się jakieś doniesienia, zwykle jednak były to przypadkowe odkrycia, poczynione podczas badań dotyczących czegoś zupełnie innego. Po kilku godzinach czytania naukowej papki Cerris ze smutkiem przyznała, że dowiedziała się zaledwie kilku konkretów. Była to jednak względnie stała cecha magicznych ksiąg, zatem czarodziejka nie przejęła się tym zbytnio. Położy się spać, wypocznie, pomyśli o tym jutro. Przeczyta księgę, potem spróbuje poszukać czegoś jeszcze w innych swoich materiałach i w Mordzie, jak nazywali Manoprzestrzenny Rejestr Danych. MRD został stworzony przez młodych magów, pragnących wymieniać się doświadczeniami. Oznaczało to wielość udostępnianych informacji, jednakże ich wiarygodność pozostawiała wiele do życzenia. Nie brakowało złośliwców umieszczających tam zaklęcia destabilizujące, toczyły się także zaciekłe boje o prawa autorskie. Zawsze jednak warto było poszukać odpowiedzi, a potem porównać je z poważniejszymi źródłami.

Jak zwykle bywa w takich przypadkach, tuż po tym, jak Cerris zaczęła zgłębiać tajniki sennej magii, zwaliło się na nią tyle obowiązków zawodowych, że jakimikolwiek wnioskami mogła się pochwalić dopiero po ponad miesiącu. Uznawszy, że nic więcej sama nie wymyśli i czas skonfrontować wyniki dociekań, umówiła się z Davrenem na rewizytę.

Odwiedziny na szarym zamku

Oczywiście pomimo swoich starań przyjechała spóźniona. Davren znał ją na tyle długo, by tego właśnie się spodziewać, niemniej za każdym razem czarodziejce było trochę głupio. Kolega czekał na nią przy samej bramie i po wymianie grzeczności skierowali się w stronę pałacu. Była to okazała budowla z popielatego kamienia, cechująca się tą samą powściągliwą elegancją, która charakteryzowała jej właściciela. Pomimo swych rozmiarów budynek nie sprawiał wrażenia ciężkiego, głównie z powodu umiejętnie rozplanowanego układu brył, przewagi pionowych linii oraz wąskich i wysokich okien. Davren zawsze miał słabość do dawnej architektury. Całość wieńczyły bladobłękitne dachy o znacznym kącie nachylenia. Rzygacze w kształcie smoczych głów w ich narożach zdawały się mierzyć wzrokiem każdego gościa.

Pracownia maga znajdowała się na tyłach budynku. Cerris z radością dostrzegła w jednym z okien wykonany przez siebie witraż przedstawiający Królową Śniegu. Szyby pozostałych były bezbarwne, co pozwalało podziwiać labirynt starannie przystrzyżonych krzewów. Samo pomieszczenie było dość przestronne i gustownie urządzone. Kamienne ściany ozdabiało kilka gobelinów z wyhaftowanymi mapami nieba, posadzkę wyścielał gruby granatowy dywan. Duże szafy z częściowo przeszklonymi drzwiami skrywały księgi, pergaminy i przybory. Środek zajmowało ogromne biurko, na którym znajdowało się jedynie pióro, kałamarz oraz kryształ komunikacyjny wprawiony w srebrzystą ramę. Pod oknami ustawiono dwa miękkie fotele i niewielki ozdobny stolik, teraz zastawiony przekąskami.

Jak łatwo było się domyślić, zaczęli od narzekań na nadmiar pracy, najnowszych plotek dotyczących kolegów po fachu, ostatnio przeczytanych ksiąg, nowinek magicznych oraz wszystkiego, co przyszło im do głowy, a co nie było właściwym powodem spotkania. Wreszcie, po jakiejś godzinie beztroskiej paplaniny Davren zauważył, że czas wziąć się do roboty. Cerris wyciągnęła swoje zapiski, on wyciągnął swoje. Przeczytali je sobie wzajemnie, pokiwali głowami i zabrali się za rytuał aktywujący kryształ komunikacyjny. Po jego kilkakrotnym powtórzeniu, wzbogaconym o dodatkowe zaklęcia wspomagające oraz czary niskiej magii, bardziej pasujące do wioskowych szamanów, niźli dyplomowanych czarodziejów, kryształ rozjarzył się dobrze znanym niebieskim światłem, łaskawie wykrył obecność przyniesionego przez Cerris amuletu pamięci, tudzież ukazał jego zawartość.
– Nadal nie jestem pewien, co o tym myśleć – odezwał się Davren, gdy już przejrzeli wszystko, co było do przejrzenia – Aktywność magiczna wykryta podczas snu była naprawdę duża, tak, jakbym nieświadomie korzystał z jakiegoś potężnego zaklęcia.
– Kiedy sen przyśnił ci się po raz pierwszy?
Mag zajrzał do swoich notatek i podał datę.
– Wydarzyło się wtedy coś szczególnego?
– Skontaktowałem się już z Vrenem z Instytutu Meteomagicznego. Podesłał mi wyniki odczytów poziomu magii. Był w normie, nie wykryli także żadnych nadmiernych zawirowań i zakłóceń w manoprzestrzeni.
– A tobie nie przydarzyło się wtedy nic dziwnego?
– Nie bardzo – Davren potarł skroń – W zasadzie, w tym okresie większość czasu spędzałem w urzędowych pracowniach. Nasz miłościwie panujący Quandir V szykował się wtedy do zmian prawa celnego i chciał wiedzieć, czym to się może skończyć.
Cerris kiwnęła głową. Jeśli tak, to faktycznie kolega nic innego wtedy nie robił. Davren był człowiekiem całkowicie oddanym swojej pracy. Niby narzekał na nadmiar obowiązków, ale zawsze pakował się tam, gdzie przydzielano ich najwięcej i było najtrudniej.
– Zatem zajmowałeś się wyłącznie tworzeniem przepowiedni? Żadnych drobnych zleceń przy okazji? Artefaktów do zbadania? A może ktoś cię odwiedził?
– Nie robiłem wtedy nic innego.
Czarodziejka zamyśliła się. Przez dłuższą chwilę w nietypowym dla siebie milczeniu patrzyła w okno, za którym powoli zaczynało robić się ciemno.
– Ten sen mógł być zatem wynikiem tej pracy. Wiesz, jak to jest, kiedy coś zwala się na głowę. Terminy gonią, nerwy i świadomość, że koniecznie trzeba coś zrobić. Pamiętam, jak zazwyczaj w okolicach egzaminów na kolejne stopnie wtajemniczenia nieustannie śnił mi się mistrz Hann i jego mroczny gabinet. Brrr… Tak, jakby mózg nadal powracał to tego, czym zajmował się świadomie, tyle że teraz wykorzystywał elementy wspomnień do całkowicie nowych kombinacji. Pracowałeś nad przepowiednią. Sądzę, że podczas snu zupełnym przypadkiem zmodyfikowałeś to zaklęcie tak, że udało ci się uzyskać całkiem nowy efekt.
– To ma sens – ucieszył się Davren – Mamy więc odpowiedź, ale jakie było pytanie? Przecież, tradycyjnie uruchamiając zaklęcie, ściśle określa się, kogo, albo czego ma dotyczyć przepowiednia i w jakim czasie można spodziewać się realizacji.
– Pojęcia nie mam – przyznała Cerris – Nie wiem nawet, czy rzucone przez sen zaklęcie faktycznie zaowocowało przepowiednią we właściwym tego słowa znaczeniu. Zakładałabym jednak, że cokolwiek to było, dotyczyło ciebie.
– Moje analizy wskazywałyby na to, że wyśnione przeze mnie miejsce faktycznie istnieje bądź istniało. Najprawdopodobniej wygląda nieco inaczej, niż ja je pamiętam, ale główne cechy powinny zostać zachowane.
– Zatem nie pozostaje nic innego, jak spróbować je odszukać. Co powiesz na małą wyprawę do Biblioteki Bractwa w Falen?
– Tak, to dobry pomysł – odrzekł mag po dłuższym namyśle – Ostatecznie będą musieli poradzić sobie beze mnie. Chociaż z drugiej strony… – skrzywił się lekko – Długa podróż… Nie wiem, ile czasu spędzimy na miejscu…
– Nie marudź, sprawa jest zbyt interesująca, szkoda ją zmarnować…
– Może masz rację – Cerris obserwowała, jak ciekawość walczy z poczuciem obowiązku. W końcu zwyciężyło to pierwsze. O dziwo – W dodatku zastanawia mnie ta nietypowa, bezgłośna burza…
– Wydaje mi się, że to nie były pioruny, tylko strumienie skondensowanej magicznej energii. Co, jeśli miejsce z twojego snu istnieje naprawdę i gromadzi się tam moc?
Uśmiech Davrena w pełni wystarczał za odpowiedź. Teraz pozostało tylko dograć szczegóły.

Krynica wiedzy

Podróż do Falen upłynęła szybko i bez specjalnych zakłóceń, jeśli nie liczyć jednej przydrożnej bandy zbójców, która dostarczyła magom nielichej rozrywki po tym, jak przy pomocy kilku trywialnych zaklęć udało się tymczasowo zamienić napastników w drób. Magowie poobserwowali sobie przez czas jakiś wesołą, gdaczącą gromadkę i odjechali, zanim rabusie odzyskali własne postacie. Na pamiątkę tego wydarzenia Cerris ozdobiła swój kapelusz zakrzywionymi kogucimi piórami wyszarpniętymi z ogona herszta.

Gdy dojeżdżali do miasta, przez wielu uznawanego za stolicę magii, wstawał szary, deszczowy świt. Srebrne, złote i miedziane dachy domów połyskiwały blado w słabym świetle poranka. Większość okien była ciemna. Zaspany strażnik, dowiedziawszy się, że są magami, rozkazał opuścić most i podnieść kratę. Czarodzieje przejechali nad wąską, aczkolwiek głęboką fosą, wypełnioną czymś, co wydawało się błotnistą wodą, ale miało oprócz tego inne niemiłe właściwości, minęli bramę ozdobioną rzeźbami splecionych ze sobą kamiennych i metalowych smoków, a następnie zagłębili się w wąskie uliczki zewnętrznych dzielnic. Mieściły się tam kamienice wynajmowane adeptom oraz domy rozlicznych rzemieślników, drobnych kupców, skrybów, krawców, szewców oraz kucharzy – jednym słowem wszystkich nie parających się magią ludzi, którzy zaopatrywali i pracowali dla utalentowanej magicznie części mieszkańców. Wszystko tutaj postawiono z myślą o zaoszczędzeniu miejsca – ulice były wąskie, dziedzińce małe, a same domy wysokie i wielopiętrowe. Do zamieszkania adaptowano nawet poddasza. Partery przeważnie zajmowały małe sklepiki, zakłady i jadłodajnie, natomiast w piwnicach urządzano karczmy, gdyż, nie wiedzieć czemu, magiczna brać najbardziej lubiła pić i swawolić właśnie tam. Cerris z Davrenem zatrzymali się w porządnym zajeździe położonym nieopodal ogrodów, które szerokim pasem odgradzały zewnętrzne dzielnice od najstarszej i najbogatszej części miasta. Po sutym obiedzie i spacerze magowie skierowali się na uniwersytet. Wewnętrzne miasto różniło się diametralnie od dzielnic adeptów i drobnomieszczaństwa. Przede wszystkim kamienice były niższe i szersze. Ich fasady ozdobiono wymyślnymi płaskorzeźbami, mozaikami, a czasem freskami. Cerris wiedziała, że na ich tyłach znajdowały się całkiem spore ogrody. Ulice tutaj były szerokie i równo wyłożone kamiennymi płytami. Oprócz siedzib potężnych magów znajdowały się tu kamienice bardzo bogatych mieszczan, przeważnie zajmujących się handlem towarami luksusowymi oraz doradztwem prawno-finansowym. Minęli także kilka starych świątyń, fontanny i rzeźby. Uniwersytet stał przy rynku – ogromny gmach z grafitowego kamienia, ozdobiony kilkunastoma wieżami, na których znajdowały się pracownie do badań astronomicznych. Biblioteka Bractwa znajdowała się dokładnie naprzeciwko niego i była tylko niewiele mniejsza.

Czarodziejki opiekujące się biblioteką (choć Cerris przysięgłaby, że na tym etacie zatrudniono wioskowe wiedźmy po dokształcie) powitały ich tradycyjnym zwrotem:
– Proszę stąd wyjść. Na teren biblioteki nie wolno wnosić żadnych magicznych przedmiotów, należy oddać je do depozytu.
Cóż, pewne rzeczy się nie zmieniają. Wrócili do głównego holu, gdzie pozostawili resztę podręcznych drobiazgów, po czym ponownie porozmawiali z opiekunkami ksiąg. Właściwie to Davren prowadził konwersację, gdyż, co zostało już dawno temu udowodnione, to on miał większą charyzmę, jeżeli chodzi o kontakty z biurokracją. Wreszcie, po potwierdzeniu tożsamości i okazaniu pieczęci przynależności do Bractwa, zostali dopuszczeni do zbiorów. Jak zwykle, na widok ogromu zgromadzonych tutaj dzieł Cerris lekko się przeraziła, szybko jednak przypomniała sobie, że sześćdziesiąt procent przechowywanych tu manuskryptów to dzieła podarowane przez inne biblioteki i posiadające raczej wartość historyczną, niźli użytkową. Tak czy owak, przekopanie się przez to wszystko zajmie trochę. Czarodziejka westchnęła i skierowała się w stronę półki podpisanej „Aktualna Geografia Miejsc Prawdziwych”. Od tego zaczną. Jeśli nie znajdą tam miasta ze snu Davrena, sprawdzą w dziale „Geografia Światów Mitycznych i Miejsc Zaginionych”, a jeśli i to nic nie da, pozostaje jeszcze „Geografia Innych Wymiarów oraz Przestrzeni Domniemanych”. Nie omieszkają także zajrzeć do znajdujących się tutaj dzieł o snach. Trzeba też poczytać co nieco o burzach – zarówno tych zwykłych, jak i magicznych. Na szczęście był także regał o dźwięcznej nazwie „Energetyka Manoprzestrzeni”.

Trzy tygodnie później Cerris zaczęła przeżywać chwile zwątpienia. Jak do tej pory nie znaleźli niczego, co choćby odrobinę przypominało wyśnione przez Davrena miasto. Owszem, doczytali sporo o snach i ich interpretowaniu – mętne to było, ale potwierdziło ich domysły odnośnie tego, że mag mógł przypadkowo uruchomić zaklęcie, które ukazało mu jakieś dziwne miejsce. Dowiedzieli się także, iż w przypadku snów rzeczywistość wraz z jej prawidłami ma tak znikome znaczenie, że wizja nie daje się umiejscowić w żadnym konkretnym czasie, niewiele ma też wspólnego z tradycyjnie pojmowaną przestrzenią. Kiedykolwiek i gdziekolwiek. Nie mogli nawet wykluczyć, że Davren nieświadomie stworzył cały (choć nieduży) dodatkowy wymiar. Czyli jeszcze więcej pytań. Co do energii, byli już prawie pewni, że to skondensowana magia. Nie mogli tylko powiedzieć, jak wiele jej było. Zdarzały się dodatkowe wymiary o bardzo niedużych rozmiarach. Ktokolwiek przenosił się tam magicznie, automatycznie dostosowywał się do otoczenia tak, że nie dostrzegał różnicy. W istocie jednak ilość energii magicznej w takich światach była relatywnie niewielka w porównaniu z rzeczywistością główną. Trafiały się także światy ogromne, tworzące gigantyczne odkształcenia manoprzestrzeni. Powiadano, że najpotężniejsi magowie zawdzięczali swoją siłę mocy czerpanej właśnie stamtąd.

Siedzieli właśnie w jednej z kawiarenek położonej w urokliwym zaułku sąsiadującym z ogrodami i odpoczywali po przedpołudniu spędzonym na wertowaniu ksiąg, gdy Cerris zaczęła dręczyć pewna niedookreślona myśl. Nie mogła jej ubrać w słowa, był to raczej jakiś podskórny niepokój, poczucie, że jest tuż obok czegoś, a jednak nadal nie może tego zobaczyć ani uchwycić. Davren postawił koleżance gorącą czekoladę i szarlotkę, przestała więc opowiadać o swoich planach odnośnie podróży, zamysłach artystycznych, przyszłych przedsięwzięciach, koniecznych zakupach, rozbudowie pałacyku a także masie innych rzeczy, które aktualnie przyszły jej do głowy, z mniej lub bardziej natchnionymi rozważaniami filozoficznymi włącznie i zaczęła pałaszować ciasto. Czarodziejka zawsze lubiła smaczne jedzenie, a słodycze to już najbardziej. Niech będą błogosławione zaklęcia wyszczuplające! Davren nic nie mówił, przyglądał się jej tylko z tym swoim lekko sarkastycznym uśmiechem. Kiedy trwało to już dłuższą chwilę i Cerris zaczęła czuć się odrobinę dziwnie, zagadnęła kolegę o przeczytane ostatnio księgi. Zbliżone gusta literackie były jedną z rzeczy, które ich łączyły. W dodatku rozmowy o książkach stanowiły rzadką okazję, by móc zaobserwować, jak wiecznie zdystansowany i poważny mag pokazuje swoje bardziej spontaniczne oblicze.
– Nie miałem czasu – westchnął Davren – Sama wiesz, jak to jest. Od czasu „Krawędzi świata”, za którą zabrałem się jeszcze przed tym dużym cesarskim zleceniem, nie tknąłem niczego poza literaturą fachową.
– A to szkoda, ja też ostatnio nie bardzo… Poza „Łowcami Jednorożców” i „Władcą Kamienistych Szczytów”, którego od dłuższego czasu męczę i nie mogę wymęczyć, nic ciekawego nie… Zaraz! – Cerris wyprostowała się na krześle i machnęła ręką, o mało nie zrzucając przy tym ze stolika filiżanki z czekoladą – Powiedziałeś „Krawędzi świata”? To kolejna część cyklu „Ścieżka płomieni”, prawda? Ta, w której ścigany przez zazdrosnych konfratrów mag Sharn dociera aż na skraj świata, tam zdobywa Laskę Wichrów, po czym – po części dlatego też, że nie ma dokąd uciekać, wraca i rozgramia swoich prześladowców?
– Dokładnie ta – rozpromienił się Davren – Koniecznie przeczytaj. Kay Gaven to znakomity pisarz.
– Taaaak… – westchnęła Cerris – Który to już tom?
– Siódmy. Mówię ci, jest świetny, jeden z moich ulubionych, dorównuje „Cieniom wśród nocy” i „Wysłanniczce orłów”.
Cerris, której rozliczne przygody wciąż cierpiącego, acz niepokonanego maga Sharna oraz jego ukochanej, nieziemsko urodziwej i potężnej kapłanki Ellare, wydawały się nad wyraz nudne, skinęła tylko głową. Davren natomiast rozwodził się nadal na temat zalet „Ścieżki płomieni” z entuzjazmem, jaki czarodziejka widywała u niego rzadko. Ale to zrozumiałe… jego ulubiony pisarz… Wtedy nagle ostatnie elementy układanki złożyły się w całość w głowie Cerris. Praca nad przepowiednią i ukochana książka. Wszystko stało się proste. Pozostało tylko pytanie, czy klucz do tamtego świata posiadał sam autor i korzystał z niego, a jakieś ślady tego pozostały w księdze, gdzie zupełnie nieświadomie natrafił na nie jej przyjaciel, czy też przez zupełny przypadek udało się Davrenowi utworzyć pomost ze światem podobnym w jakiś sposób do opisanego w powieści.
– Opowiedz mi, jak wyglądała krawędź świata.
– Sharn wędrował przez ogromne stepy – Davren urwał nagle, potem w jego oczach zapalił się błysk zrozumienia – I dotarł w końcu do przepaści. Faktycznie, zbierało się tam na burzę, ale było to dziełem Pana Wichrów, którego Sharn pokonał i w ten sposób zdobył swoją laskę. Nie było też żadnego miasta w dole, w ogóle nic tam nie było, tylko ciemność, skłębiona jak czarna mgła.
– Może ktoś gdzieś wspominał, choćby sugerował, że tak naprawdę nie jest to krawędź świata, tylko iluzja, a może bariera. Że coś za tym jest?
Davren zastanawiał się przez dłuższą chwilę, najwyraźniej przeszukując swoją pamięć.
– Nie – powiedział w końcu zdecydowanym głosem – Niczego takiego sobie nie przypominam.
Czarodziejka była pewna, że się nie myli. Wyjaśnienia kolegi trochę komplikowały sprawę, ale tylko odrobinę. Cerris wiedziała, że jest na właściwym tropie.
– Myślę, że nie mamy tutaj już czego szukać.
– Co proponujesz zamiast tego?
– Odwiedziny u pana Gavena.
Davren zaniemówił. No tak, pomysł spotkania się z jego prywatnym bóstwem mógł mu się wydać cokolwiek… odważny… szalony… niemożliwy? Cerris wyszczerzyła się do kolegi. Tak, dokładnie tak, jak myślisz. To właśnie zamierzam.
– Ale… tak po prostu?
– Tak po prostu.
– A jak nas wyrzuci?
Czarodziejka wzruszyła ramionami.
– Tak czy owak, spróbować warto. Może przynajmniej podpisze ci którąś ze swoich książek.
– Tylko, jak my się tam dostaniemy? Nie mamy czasu na podróż statkiem.
– Dlatego, mój drogi, stworzymy sobie własne, wygodne zaklęcie teleportacyjne.
– Zaklęcie teleportacyjne? Ale one są bardzo trudne…
– Iiiii tam, jak nie my, to kto.
Davren wciąż nie wydawał się zbytnio przekonany.
– A skąd weźmiemy na to energię?
– A nie da się podkraść trochę z Biura Prognoz? Tak tyciutko…
– Teleportacja za ocean? To nie będzie tyciutko…
– I tak się nie zorientują, przecież to urząd. Poza tym pomyśl: osobiście spotkać Gavena… Nie powiesz mi, że nie chciałbyś.
– Szczerze mówiąc, czasami, jak czytam te jego opisy tortur, to sobie myślę, że on musi być trochę szalony i właściwie to nie wiem, czy…
– Nie marudź! – przerwała mu Cerris – Skoro tak się boisz, że okaże się niemiły, to pomóż mi rzucić zaklęcie, sama tam polecę, porozmawiam i przywiozę ci jego autograf.
Sądząc po minie kolegi, zaczynała go przekonywać.
– Jeśli już mielibyśmy rzucać czar razem, to wolałbym także się przenieść… na wypadek, gdyby coś poszło nie tak. Zawsze będzie lepiej, jeśli znajdziemy się tam oboje. Poza tym, chyba jednak zaryzykuję… Ktoś, kto stworzył tak fascynujący świat, musi być ciekawym człowiekiem.
– No widzisz. Mówię ci, będzie fajnie. Jak za starych, dobrych, uniwersyteckich czasów.
– Nie przypominam sobie, żebyśmy robili wtedy aż tak szalone rzeczy…
Spojrzała na niego wzrokiem mówiącym „kto nie robił, ten nie robił”, choć w istocie była to prawda.
– Bo nie mieliśmy wtedy dość wiedzy, umiejętności i środków. Teraz mamy okazję.
– Niby racja, chociaż…
– Nie wyszukuj komplikacji, tylko zastanów się, czemu będzie można przypisać zwiększony pobór mocy.
– Nie podoba mi się to wszystko – Davren oponował coraz słabiej – To byłoby nadużycie…
Że też zawsze musiał być grzecznym chłopcem…
– Potraktuj to jako podwyżkę, która od dawna ci się należy, a której jeszcze nie dostałeś. Albo zapłatę za nadgodziny, przecież wiem, że czasami przesiadujesz tam także wieczorami. Tylko ten jeden, jedyny raz. Przecież zawsze chciałeś naprawdę się zabawić. Jak mawiają moi znajomi „zróbmy sobie jakąś przygodę”!
Cerris zamilkła. Powiedziała, co miała do powiedzenia. Zamówiła drugą filiżankę czekolady i czekała, aż zasiane przez nią ziarno wyda owoc.
– No niby można zawsze część wpisać do rejestru testowania sprzętu… – odezwał się Davren w końcu – Ale to za mało. Trochę można by podpiąć pod stażystów. Oni i tak zawsze szastają mocą i wykorzystują nasze kryształy do ściągania z Mordu nielegalnych danych… Taak, jeszcze mała awaria – popatrzył na towarzyszkę uważnie – Sądzę, że da się to załatwić.
– Świetnie. Zatem musimy wybrać się raz jeszcze do biblioteki po algorytm zaklęcia, a potem wracamy do Aurun i, kiedy tylko wygrzebiemy się z zaległości, zabieramy się za konstruowanie komponentów czaru.
Davren przełknął cisnące się mu na usta słowa „tylko tym razem naprawdę bądź ostrożna, bo jak coś pokręcisz, to wyrzuci nas na biegunie, albo w kilku kawałkach… albo, co gorsza w jednym…” i poparł jej plan. Dopili czekoladę i wrócili na uniwersytet.

Niespodziewani goście

Oczywiście w domu czekało na Cerris mnóstwo nie pozałatwianych spraw. Musiała znowu zagonić do pracy swoich ogrodników i zarządzić gruntowne porządki w pałacyku. Nazbierało się jej także kurtuazyjnych wizyt do odbycia oraz powinności rodzinnych. Żeby było weselej, Cesarski Urząd Miejski zażądał uzupełnienia danych… Poza tym trzytygodniowy pobyt w Falnie nadwyrężył znacznie budżet czarodziejki i musiała zabrać się ostro do pracy. Zanim Cerris się obejrzała, minęło lato. Za opracowywanie komponentów zaklęcia teleportacyjnego zabrała się pod koniec października. Zadanie okazało się trudniejsze, niż sądziła i pewnymi efektami mogła się pochwalić dopiero w okolicach nowego roku. W dodatku Kryształ Komunikacyjny, którego czarodziejka używała do skomplikowanych obliczeń, niezbędnych do zaprojektowania zaklęcia, wykazał się tradycyjną złośliwością rzeczy martwych i przestał poprawnie funkcjonować. Cerris musiała zatem poświęcić dodatkowy czas, flaszkę wina, a także czar oraz urok własny, by skłonić jednego ze swoich znajomych do dokonania niezbędnej regulacji. Wreszcie kryształ działał jak należy a i ona miała trochę spokoju, i wreszcie mogła dokończyć oraz posprawdzać elementy czaru. Kiedy wszystko było gotowe, napisała do Davrena. Ten jednak w dalszym ciągu był bardzo zajęty, gdyż, jak to zwykle bywa o tej porze roku, nadeszło dużo prywatnych zamówień na przepowiednie, a urząd dorabiał sobie ich realizacją z powodu wysoce ograniczonego finansowania przez państwo. Cerris musiała zatem poczekać kolejny miesiąc. Może i lepiej, bo zdążyła jeszcze parokrotnie przejrzeć przygotowane przez nią fragmenty czaru. Za każdym razem znajdowała jakieś błędy, niejasności i niepoprawne sformułowania. Czasami zastanawiała się, ile jeszcze przeoczyła i jaki będzie tego efekt. Nie przejmowała się tym nadmiernie, Davren poprawi. Choć z drugiej strony… czasami jeszcze na uniwersytecie, gdy nie umiała, lub niespecjalnie chciało jej się dokończyć jakichś części ich wspólnych zadań, liczyła na to, że kolega zrobi to za nią i zawsze się przeliczała. Z denerwującą uporczywością zwracał kolejne pergaminy z uwagami w rodzaju „tu trzeba uzupełnić” albo „to należało wyliczyć inaczej.” Ech. Może jednak należy sprawdzić jeszcze raz…

Spotkali się ponownie pod koniec lutego. Połączyli swoje kryształy, dokonali ostatnich obliczeń i poskładali zaklęcie w całość. Davren upierał się, że jeszcze nie jest dość dobrze. Cerris nie miała ochoty już niczego zmieniać, po pierwsze dlatego, że nie miała w zwyczaju modyfikować czegoś, co uznała za skończone, po drugie zaś nie chciało jej się. Posprzeczali się o to, w końcu przyznał jej rację i zabrał wszystkie materiały do domu, rzekomo do przejrzenia. Wiedziała, że i tak będzie nad tym siedział i poprawiał, jakby uważał, że to, co zrobiła było nie dość dobre. Niech mu będzie. To jego ulubiony pisarz, nie jej.

Po upływie kolejnych dwóch tygodni nadarzyła się odpowiednia sposobność w postaci urodzin najmiłościwiej im panującego etc. etc. Wszystkie państwowe instytucje były pozamykane. Dodatkowo, wieczorem ku uciesze gawiedzi pokazywano tak rozbudowane iluzje, że wywołane przez nie zawirowania manoprzestrzeni były na tyle duże, iż powinny zamaskować teleportację.

Cerris spakowała wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy – Kryształ Zapisu, trzy Kryształy Wzmacniające oraz latający dywan, na wypadek, gdyby obliczenia okazały się niedokładne i wyrzuciło ich na przykład kilkanaście metrów ponad powierzchnią ziemi. Nie miała żadnego pomysłu, co zrobić w przypadku, gdyby wyrzuciło ich kilkanaście metrów pod, dlatego postanowiła założyć, że to się na pewno nie wydarzy.

Spotkali się przed Urzędem Prognoz. Davren również miał ze sobą niewielki pakunek a w lewej ręce ściskał „Cienie wśród nocy” w twardej oprawie. Cerris chciała podejść do frontowych wrót, ale kolega poprowadził ją na tyły budynku, gdzie znajdowały się nieduże drzwi. Po ich prawej stronie ze ściany wystawała rzeźbiona głowa tygrysa. Davren wyjął z kieszeni płaszcza mały, płaski kamień i wsadził do paszczy zwierzęcia. Oczy bestii rozjarzyły się na czerwono. Drzwi cicho zgrzytnęły. Weszli. Mag poprowadził towarzyszkę krętymi korytarzami do pracowni głównej. Tam aktywowali wszystkie kryształy i wprowadzili do nich potrzebne dane. Cerris nakreśliła na posadzce niezbędne symbole fosforyzującą kredą, a następnie w odpowiednich miejscach porozstawiała Kryształy Wzmacniające. Davren zsynchronizował je z dużymi kryształami z pracowni i pomiędzy kamieniami popłynęły błękitnawe nici energii. Ustawili się w samym środku utworzonej przez nie sieci. Spojrzeli na siebie poważnie.
– No to do dzieła – powiedziała Cerris.
– Zaczynaj.

Uffff. Chyba wszystko było w porządku. W każdym razie nie wylądowali pod ziemią ani w powietrzu. Cerris rozejrzała się szybko dookoła – ośnieżone drzewa, kilkanaście metrów za nimi jakieś ogrodzenie, przed nimi, trochę na lewo, niewysoki pałacyk o ceglastoczerwonych ścianach i ciemnoniebieskim dachu, za nim w oddali góry, biegnące na nich psy… Biegnące na nich psy! Cudem zdążyli na czas aktywować zaklęcie oszałamiające. Niewiele brakowało… No tak, tego szczegółu nie uwzględniła w swoich planach. Nic to, bydlątka sobie jeszcze pośpią a oni w tym czasie spróbują dostać się do środka. Sądząc z wyglądu okolicy, trafili we właściwe miejsce. Grzęznąc w zaspach, dotarli do głównych drzwi. Najwyraźniej właściciel posiadłości nie wychodził na zewnątrz od dłuższego czasu lub, co gorsza, wyjechał. Davren zastukał mosiężną kołatką. Cisza. Jeszcze raz. Nadal nic. Cerris nie zamierzała się poddawać. Nie po to tyle wysiłku włożyli, by się tu dostać, żeby zrezygnować niemal u samego celu. Tym razem to ona załomotała w drzwi. Po dłuższej chwili, wypełnionej nerwowym oglądaniem się za siebie, czy aby pieski się już nie pobudziły, usłyszeli szuranie kroków wewnątrz domu.

Drzwi uchyliły się i wyjrzała zza nich zarośnięta twarz około czterdziestoletniego (i dość przystojnego, zdaniem Cerris) mężczyzny. Sądząc po minie, był wyraźnie zdenerwowany.
– Przecież na bramie napisane jest wyraźnie, że nie przyjmuję wędrownych handlarzy… A tak w ogóle, to jak wy tutaj weszliście?
– Nie jesteśmy wędrownymi handlarzami, panie Gaven – powiedział poważnie Davren – Chcieliśmy z panem porozmawiać.
– Nie jestem wierzący – burknął mężczyzna, coraz bardziej rozzłoszczony – Głosicieli Rhwy’yna także nie przyjmuję.
Już miał zamknąć im drzwi przed nosem, gdy zauważył trzymaną przez czarodzieja książkę. Wzrok mu nieco złagodniał.
– Ile razy prosiłem na spotkaniach autorskich, żebyście nie nachodzili mnie w moim prywatnym domu. Ja tutaj pracuję. Jeśli będziecie ciągle przychodzić, nie będę miał czasu pisać.
– Właściwie to też, ale my nie o tym. Widzi pan, jesteśmy czarodziejami i…
Twarz mężczyzny spurpurowiała.
– Czy nie powtarzałem wyraźnie i wielokrotnie, że z żadnymi czarodziejami nie chcę mieć nic do czynienia! Drugiego napisu na bramie nie widzieliście? „Magom wstęp wzbroniony”! A może nie umiecie czytać?
– Proszę się tak nie gorączkować… – próbowała się wtrącić Cerris.
– Tysiące razy powtarzałem, że nie jestem magiem. Nic nie wiem o prawdziwej magii. Nie interesuje mnie ona. Kiedy czegoś potrzebuję, wymyślam to i kropka. Nie umiem tworzyć zaklęć, nie znam ani odrobiny teorii. Jasne? Wszystko, co robi Sharn, jest moim osobistym wymysłem, a nie zapisem jakichś czarnoksięskich doświadczeń. Gdzie byliście w szkole, kiedy tłuczono wam do głów, że nie należy utożsamiać bohatera z autorem? Nie zapisuję treści zaklęć Sharna, nie dlatego, że chcę zachować wszystkie te wspaniałe czary w tajemnicy, ale dlatego, że nie mam zielonego pojęcia, jak by one mogły wyglądać. Zrozumieliście? – zamilkł na chwilę, żeby zaczerpnąć powietrza. Powiódł po czarodziejach wściekłym wzrokiem – Nie mam wam nic do powiedzenia.
I zatrzasnął przed nimi drzwi.
– Przybyliśmy tutaj zapytać o miasto poza krańcem świata! – krzyknęła Cerris.
Drzwi uchyliły się ponownie. Twarz Kaya Gavena dla odmiany wyrażała bezbrzeżne zdziwienie.
– Możecie wejść.

Niedole pisarza

Pisarz zaprowadził swoich gości do niewielkiego, elegancko wyposażonego saloniku. Zaproszony gestem Davren usiadł na skraju fotela, kurczowo ściskając „Cienie wśród nocy” w rękach. Usiłował powstrzymywać się przed rozglądaniem się dookoła, ale i tak co chwila posyłał w różne strony ukradkowe spojrzenia. Cerris usadowiła się nieco wygodniej, aczkolwiek ona także była spięta. Nigdy przedtem nie odwiedzała naprawdę sławnego pisarza. Kay zajął miejsce na sofie naprzeciwko i mierzył magów nieufnym spojrzeniem.
– Dobrze – odezwał się po krótkiej chwili – A teraz powiedzcie, skąd wiecie o Ithilrin? Nikomu o nim nie wspominałem, nawet żonie.
– Ithilrin?
– Przecież przed chwilą…
Szczęściem, choć onieśmielony, Davren kojarzył szybko. Najwyraźniej lata nauki na uniwersytecie wyrobiły w nim odpowiednie nawyki. Opowiedział swój sen oraz pokrótce to, co udało im się odkryć, starając się przy tym używać jak najmniej fachowego slangu.
– Stwierdziliśmy, iż możliwe jest, że Davren znalazł się niejako we wnętrzu świata z pańskich książek, lub świata jemu podobnego. Początkowo uznaliśmy pana za maga podróżującego po innych wymiarach i czerpiącego stamtąd inspirację… Rozumiem jednak, że nie przeniósł się pan nigdy poza naszą rzeczywistość?
– Wszystko, co opisuję w moich książkach, powstaje w mojej głowie… Owszem, czasem mam wrażenie, że wydarzenia odgrywają się przede mną… i to tak szybko, że ledwo nadążam z ich spisywaniem… – oczy Gavena zabłysły, jednak sekundę później pisarz wyraźnie posmutniał – A czasem nawet wszystko toczy się zupełnie inaczej, niż sobie to pierwotnie planowałem, zupełnie, jakby moi bohaterowie mieli własną wolę… Niemniej, to nadal są wyłącznie moje myśli.
– Proszę opowiedzieć nam o Ithilrin.
– „Miasto w otchłani” – Kay uśmiechnął się do własnych myśli – Ósmy tom „Ścieżki…”.
Zrobił efektowną pauzę. Davren wiercił się na fotelu, wpatrując się z natężeniem w swojego idola.
– To miała być wielka niespodzianka – podjął Gaven po chwili wystarczającej dla osiągnięcia zamierzonego efektu – Uthar Tchnienie Śmierci powraca z zaświatów jako nieumarły lisz wraz z przerażającą armią widm, szkieletów i zombich. Jego plugawe armie pustoszą ledwo odbudowane po poprzedniej wojnie ziemie Vithoru. Moc Szafirowych Magów jest wobec niego bezradna, nawet Sharn cudem uchodzi z życiem. Przepowiednie głoszą, że nic, co pochodzi z tego świata, nie jest w stanie przeciwstawić się mocy nieumarłego władcy. Wobec nadciągającej zagłady Ellare udaje się do Służek Księżyca i tam, w najstarszej bibliotece Vithoru znajduje wzmiankę o Ithilrin – mieście poza krańcami świata. Sharn, który przecież tam był i nic nie znalazł, początkowo nie chce jej wierzyć, ale niebawem nie mają wyboru, gdyż nie pozostaje żaden inny sposób. Wyruszają z powrotem na krawędź. Tam Ellare doznaje łaski bogini Jennry, która odkrywa jej przejście…
Gaven zamilkł ponownie. Po bardzo długiej chwili Davren ośmielił się wreszcie odezwać.
– I?
Pisarz zasępił się jeszcze bardziej.
– No właśnie – powiedział ze smutkiem – Nie ma żadnego „i”.
– Jak to? – wyrwało się czarodziejowi.
– Od miesięcy nie napisałem ani jednego zdania – wyznał Kay – Wiedziałem dokładnie, jak ma wyglądać samo Ithilrin, ale nic więcej nie udaje mi się wymyślić. A przecież nigdy nie wierzyłem w coś takiego jak natchnienie. Sądziłem, że to wymówka dla tych, którzy nie mogą niczego stworzyć. Zawsze uważałem, że trzeba mieć wyobraźnię i pomysły, ale najważniejsza jest systematyczna praca. Tymczasem, codziennie rano wstaję, zasiadam przed swoim Kryształem Zapamiętującym i nie mogę pchnąć akcji ani o krok dalej. Poprosiłem domowników, żeby wyjechali, gdyż sądziłem, że lepiej się skoncentruję, ale to nie przyniosło żadnego efektu. Kompletnie nie rozumiem, dlaczego. Nigdy do tej pory coś takiego mi się nie przytrafiło… Zawsze miałem w bród pomysłów. Potrzebowałem jakiegoś egzotycznego ludu, jego zwyczajów, nowych postaci… chwila namysłu i były, a teraz pustka w głowie. Mój wydawca przypomina mi o terminach, fani się niecierpliwią a ja, co mam uczynić? Jestem skończony – głos pisarza lekko się załamał.
– Proszę się tak nie denerwować, musi być jakieś rozwiązanie – próbowała uspokoić Gavena Cerris.
– Nie mówcie mi, że to zły okres, zły okres na pewno by minął. Nic już nie można zrobić…
– Proszę jednak pozwolić nam spróbować – powiedział Davren zdecydowanym głosem.

Dobrze, że w Urzędzie Prognoz było mnóstwo magicznego sprzętu – dzięki temu nie musieli tracić czasu na wracanie do swoich pałaców i poszukiwania. Davren kręcił nosem na teleportowanie się tam i z powrotem, ale było jasne, że nie zostawi swojego ukochanego pisarza w potrzebie. Kay przyglądał się czarodziejom dość nieufnie, gdy rozkładali dookoła niego kolejne kryształy oraz wykreślali symbole. Potem jednak wzruszył ramionami i przestał mruczeć pod nosem. Cerris aktywowała cały system. Wykryli poważne zaburzenia. Nie musieli się nawet długo zastanawiać.
– Nic dziwnego, że nie może pan niczego napisać – stwierdził Davren – Wygląda na to, że rzucono na pana klątwę. To dość typowy czar, jedna z permutacji Większej Twórczej Niemocy.
– Klątwę? – zdziwił się Kay. – Ale kto?
– Ot, choćby konkurencja – wtrąciła się Cerris.
– Będziecie umieli to zdjąć? – zapytał pisarz. W jego głosie dał się słyszeć cień nadziei.
Czarodzieje popatrzyli na siebie.
– Nie będzie to łatwe, ponieważ czar został rzucony dawno i zdążył się silnie zakorzenić. Niemniej, powinniśmy sobie z tym poradzić. Będziemy tylko potrzebować trochę czasu na przygotowania.

Wyprawa do Ithilrin

Odkąd wiadomo było, co należy zrobić, Davren całkowicie zatopił się w pracy. Szybko i pewnie malował magiczne znaki, rozmieszczał pomniejsze artefakty, aktywował kryształy. Jednym słowem – profesjonalista w działaniu. Liczyło się tylko zadanie. Kay przyglądał się temu zafascynowany. Gdy skończyli przygotowywać zaklęcie, czarodziej ustawił ich na wierzchołkach narysowanego na podłodze równobocznego trójkąta. Potem polecił odczytać pisarzowi jego ulubiony fragment własnego dzieła.
– Spośród strzępiących się mgieł wychynęła czarna sylwetka – zaczął czytać Kay – Oczy upiora jarzyły się oślepiająco białym blaskiem. Sharn uniósł Laskę Wichrów i wypowiedział Zaklęcie Wezwania Wiecznego Światła…
Równocześnie Cerris i Davren zaczęli wypowiadać inkantację.

Podmuchy wiatru przyginały lekko trawę, aczkolwiek nie było słychać najmniejszego nawet szelestu. Na niebie nad nimi kłębiły się grafitowe chmury. Magowie spojrzeli po sobie. Kay poruszał ustami, jakby coś mówił, jednak nie było słychać słów. Davren gestem wskazał, w którą stronę powinni iść. Niebawem dotarli na skraj przepaści. U ich stóp rozciągało się Ithilrin. Chwycili się za ręce i skoczyli. Długo szybowali w powietrzu, po czym miękko wylądowali. Czarodziej poprowadził ich ulicami pustego miasta. Cerris nie była w stanie określić, jak długo wędrowali. Wreszcie dotarli na plac, na którym mozaika układała się w symbol złocistej spirali. Skierowali się ku jego środkowi. Idąc, czarodziejka spojrzała w górę i ujrzała nad sobą splecione błyskawice. Gdy stanęli dokładnie w centrum wzoru, Davren dał znak, by się zatrzymać. Czekali, spoglądając w niebo. W pewnym momencie pioruny zbiegły się w jednym punkcie, a następnie zaczęły opadać. Cerris patrzyła urzeczona na zbliżającą się ku nim wiązkę błyskawic. Kay chciał zasłonić oczy, ale się powstrzymał. Magiczna energia była coraz bliżej. Jeszcze pięć sekund, cztery, trzy, dwa… Davren wyciągnął rękę. Strugi mocy dotknęły jego dłoni i postać maga rozbłysła oślepiającym światłem.

Siedzieli na podłodze w saloniku Gavena. Przez chwilę rozglądali się zdezorientowani.
– Gdzie… my byliśmy? – wyszeptał pisarz.
– W pańskiej głowie – odpowiedziała Cerris – W pewnym sensie oczywiście. Widzi pan… były takie teorie… Jeśli artysta ma wystarczająco silną wyobraźnię, to nawet nie będąc magiem, jest w stanie modyfikować manoprzestrzeń, tak, że powołuje z niebytu nowe wymiary. Nie są one duże, potężne, ani zasobne w moc, zazwyczaj też trwają bardzo krótko… Jeśli jednak artysta powraca do swojej wizji często, lub długo nad nią pracuje, stają się one coraz trwalsze i wyrazistsze. Tak samo, jeśli ma wielu wiernych odbiorców, ponieważ ich umysły także są w stanie utrzymywać i rozbudowywać ten wymiar, dostarczając mu magicznej energii.
– Chcesz powiedzieć, że stworzony przeze mnie świat naprawdę istnieje?
– W pewnym sensie – uśmiechnęła się czarodziejka – Poza naszą rzeczywistością, ale w obrębie manoprzestrzeni. Proszę go sobie wyobrazić jako dodatkowy wymiar rozwinięty ponad zwykłą czterowymiarową czasoprzestrzenią.
Kay spojrzał na nią nierozumiejąco.
– Nieważne – Cerris machnęła ręką – W każdym razie, czarodziej potrafi znaleźć taki wymiar, jeśli oczywiście wie, czego szukać. Gdy już zna jego lokalizację, może na niego oddziaływać. W tym przypadku przy pomocy klątwy zakłócono manoprzestrzeń na obszarze, który zajmował pański świat. Ponieważ tworząc taki wymiar, automatycznie buduje pan silną więź pomiędzy sobą a nim, oddziaływania są obustronne i zaburzenia wywołane tam mogą zaszkodzić panu. Na szczęście nie pana zdrowiu, czy życiu, ale temu, co wytworzyło połączenie, w tym przypadku pańskiej wyobraźni. Ktokolwiek rzucił tę klątwę, skierował ją nie bezpośrednio na pana, tylko na manoprzetrzeń pańskiego dzieła, co uczyniło ją zdecydowanie trudniejszą do wykrycia i neutralizacji. Na szczęście mój przyjaciel, korzystając z jego własnego połączenia, zdołał zabrać nas do samego źródła oraz pochłonąć energię zaklęcia. Teraz wszystko powinno być już dobrze.
– Proszę teraz odpocząć sobie porządnie – odezwał się milczący jak dotąd Davren – Myślę, że jeśli tylko się pan wyśpi, jutro znów będzie pan potrafił zabrać się do pisania. A żeby taka sytuacja nie powtórzyła się w przyszłości, proszę zadbać o odpowiednie zabezpieczenia antymagiczne. Mogę panu polecić kilka nazwisk.
Gaven podziękował im wylewnie, spisał dane magów, po czym nalegał, by zostali na kolacji. Oni jednak musieli wrócić do Urzędu Prognoz, zanim w Aurunie nastanie dzień. Pożegnali się zatem serdecznie i przeteleportowali z powrotem do rodzinnego miasta.

Epilog

Cerris zauważyła, że Davren jest nadzwyczaj rozentuzjazmowany już w chwili, gdy wysiadał z powozu przed jej domem. Gdy rozsiedli się w fotelach na tarasie z widokiem na ogród, pogryzając owoce i popijając wino, Davren wyciągnął z torby książkę i wręczył koleżance z dumą. Na okładce czarodziej przytulał kobietę w błękitnej sukni. Włosy obojga targał wiatr, który pochylał też do ziemi źdźbła stepowej trawy. Stali na skraju przepaści, za nimi była rozświetlana błyskawicami ciemność. Wyżej srebrne litery układały się w tytuł „Miasto w otchłani” i nieco pod nim, drobniejszym drukiem, „Kay Gaven”. Cerris otworzyła książkę. Na stronie tytułowej elegancko wykaligrafowano dedykację opatrzoną zamaszystym podpisem autora.
– A popatrz tutaj! – mag przekartkował dalej.
– „Davrenowi i Cerris. Bez was ta książka nigdy by nie powstała” – przeczytała głośno i roześmiała się.
To było naprawdę udane popołudnie.