Beatrycze Nowicka Opowiadania

Wykonawczyni (Ithel II)

Każdy mieszkaniec Derrańskiego dworu wiedział, że kiedy księżna pani zamyka się w pracowni, całe najwyższe piętro zachodniego skrzydła pałacu oraz wieżę należy omijać z daleka. Cicho i na uboczu szeptano sobie opowieści o odprawianych tam wtedy magicznych praktykach. Ithel miała rzucać potężne czary, oczywiście okraszone odpowiednią dozą efektów świetlnych i dźwiękowych, tudzież odprawiać rytuały, do których nieodmiennie potrzebowała rozmaitych, mniej lub bardziej dziwacznych komponentów. Większość z tych historii zaczynała się od tego, że ktoś zakradł się do prywatnych komnat Ithel i podglądał ją przy pracy, nie była to jednak prawda. Arcymistrzyni potrafiła dbać o swoją prywatność. Powiadano, że do okrągłej komnaty w wieży wstępu nie miał nawet sam książę.

Avred starał się iść możliwie cicho. Czuł się dość nieswojo… z jednej strony trochę się bał, z drugiej – czuł się niezręcznie. Wiedział, że Ithel prosiła, by jej nie niepokojono, on jednak był po prostu ciekawy. Przecież, kiedy prosił czarodziejkę o rękę, doskonale zdawał sobie sprawę, kim ona jest. Czemu więc teraz nie potrafił pogodzić się z tym, że pewnej części jej życia nigdy nie podzieli? Ostrożnie nacisnął mosiężną rzeźbioną klamkę. Drzwi do pracowni uchyliły się bez najmniejszego dźwięku.

W przeciwieństwie do prostych ludzi w zasadzie powinien spodziewać się czegoś takiego, jednak i tak był zawiedziony. W okrągłej, zajmującej całe piętro wieży sali nie było niczego poza dwiema okutymi drewnianymi skrzyniami, karłowatym jałowcem w doniczce i rozłożoną na środku matą, na której Ithel siedziała, zwrócona twarzą w kierunku okna. Żadnych migoczących świateł, ksiąg, retort, kolb, zwojów, figurek, glifów, czy lewitujących przedmiotów.

– Skoro już tu wszedłeś, zostań – jej głos osadził go w miejscu. Nawet nie patrzyła w kierunku męża – W sumie… – ciągnęła Ithel – I tak dziwię się, że zabrało ci to tyle czasu…
Dopiero teraz odwróciła się w jego stronę, zapraszającym gestem wskazując miejsce na macie. Jej spojrzenie było kompletnie nieobecne. Przez jedną, krótką chwilę Avredowi wydawało się, że patrzy w oczy obłąkanego lub nieprzytomnego.
– Pozwól mi tylko dokończyć rozmowę.

– Już – odezwała się w końcu. Jej oczy na nowo przybrały tak dobrze mu znany uważny wyraz. Uśmiechnęła się do niego lekko – Co chciałbyś wiedzieć, mężu? Pytaj, jestem dziś w nastroju do udzielania odpowiedzi.
Avred raz jeszcze rozejrzał się po pomieszczeniu.
– Strasznie tu…
– Pusto – dokończyła za niego – Cóż, prawda jest taka, że wszystkie zaklęcia powstają wewnątrz naszych umysłów. Wbrew temu, w co wierzy prosty lud, nie potrzeba niczego więcej prócz wiedzy, woli i mocy. A czasem także koncentracji, stąd konieczność posiadania miejsca odosobnienia.
– A księgi?
– Owszem, są przydatne. Jednakże…
Na chwilę się zamyśliła, potem szybkim, zwinnym ruchem wstała i podeszła do jednej ze skrzyń. Przesunęła dłońmi po okuciach i odchyliła wieko. Wewnątrz w rzeźbionych przegródkach spoczywały ciemnogranatowe kryształy.
– Księgi są dla uboższych i mniej wprawnych magów – w głosie Ithel pobrzmiewała duma – Magowie wysokich kręgów do przechowywania informacji używają freth’al – wyciągnęła jeden z kryształów, wróciła do Avreda i podała mu kamień.
Z lekkim wahaniem wziął go od niej. Poczuł delikatne mrowienie w palcach, poza tym nic szczególnego.
– Kiedy mag zapisuje kryształ, jednocześnie dostraja go tak, by mógł on współdziałać tylko z jego umysłem, przez co nikt niepowołany informacji nie odczyta. Poza tym, kryształy są zdecydowanie poręczniejsze niż opasłe tomiszcza i… cóż, powiadano, że Arcymistrzyni Yaha’n’Rad nosiła swoją bibliotekę na szyi, oprawioną w gustowną kolię… – Ithel zabrała kryształ z dłoni Avreda, umieściła na swoim miejscu i zamknęła skrzynię – Proszę jednak, byś nadmiernie nie chwalił się otrzymanymi przed chwilą informacjami. Niektórzy mogliby uznać, że naruszam tajemnice Gildii.
Książę skinął głową.
– Ithel, wiesz przecież, że nie chciałbym stać się powodem twoich kłopotów…
Po chwili jednak dodał:
– Jest jednak rzecz, która mnie ciekawi od pewnego czasu. Na jakiej podstawie decydujecie się włączyć kogoś do waszego grona. Jakie musi spełniać warunki…
– Och, tylko jeden. Musi potrafić władać mocą. To umiejętność wrodzona, masz ją, albo nie. Nie można jej w żaden sposób nabyć, po prostu niektóre dzieci rodzą się z darem. Mamy specjalnych ludzi, którzy zajmują się wyszukiwaniem utalentowanych. A potem, cóż, wszystko zależy od wieku i statusu społecznego. Ostatecznie jednak sprowadza się to do wyboru – wstąpienia do Gildii lub zgody na zablokowanie daru. Nie możemy przecież pozwalać, by władający mocą pozostawali poza kontrolą. Mogliby zaszkodzić zarówno sobie, jak i otoczeniu.
– A jak wygląda kontrola tych, którzy zgodzą się wstąpić?
– Gildia zapewnia im wykształcenie i utrzymanie. Każdemu nowicjuszowi przyznaje się mistrza stosownie do wstępnej oceny jego możliwości. Jeśli zaś chodzi o postępowanie samodzielnych, wyzwolonych magów, Gildia ma swój własny kodeks prawny oraz odpowiednie organy zajmujące się jego egzekwowaniem. Jak do tej pory system się sprawdza – uśmiech zadowolenia błysnął na twarzy Ithel, po czym ustąpił znacznie bardziej figlarnemu wyrazowi.
Przysunęła się bliżej do męża.
– Tymczasem ochota na udzielanie odpowiedzi nagle mnie odeszła… – oddech czarodziejki połaskotał Avreda w ucho – Musisz więc powstrzymać swą ciekawość, aż do następnego razu… Mam jednak teraz inny pomysł… – prawą ręką objęła go za szyję. Druga dłoń czarodziejki okrężnym ruchem przesunęła się po piersi męża – Co byś powiedział, na inne, ba zgoła… zgoła to trafne sformułowanie… odmienne wykorzystanie pracowni maga… – popchnęła lekko oszołomionego Avreda na matę – Dodatkową zaletą jest to, że nikt nam tutaj nie przeszkodzi…

***

Oczywiście nie pozostało mu nic innego, jak życzyć jej szczęśliwej drogi i zaproponować obstawę z własnych gwardzistów, choć przecież wiedział, że oddali ich zaraz po przekroczeniu granicy Derr. Zawsze tak czyniła, gdy udawała się na spotkania ze „swoimi”. Avred musiał uczciwie przyznać, że owych wyjazdów nie było aż tak wiele. Od czasu ich ślubu Ithel nie opuszczała Derr częściej dwa-trzy razy do roku, każdorazowo pozostając poza księstwem nie dłużej niż półtora miesiąca. Poza tym wzorowo pełniła obowiązki księżnej: udzielała audiencji, brała udział w sądach, roztrząsała spory. Lud był zadowolony, feudalni panowie także. Tylko on za każdym razem, gdy okuta brama Derain zamykała się za jej orszakiem, odczuwał ukłucie niepokoju i… zazdrości. Nigdy nie zdradzała mu, po co konkretnie wyjeżdża, nigdy też po powrocie o niczym nie opowiadała. Zresztą, czuł, że nie ma prawa pytać. Była jego żoną, księżną de Threvien, ale była także Arcymistrzynią z Avanth i gdzieś w głębi duszy wiedział, że prędzej odrzuci koronę, niż wyrzeknie się magii. Zresztą, czy nie to także fascynowało go w niej i pociągało – jej moc? Moc, którą odesłała w zaświaty armię Gotfara. Wtedy byli razem i wydawało mu się, że pomimo braku magicznych umiejętności okazał się przydatny. Teraz zostawał sam a ona jechała gdzieś w sobie tylko znanych sprawach. Mógł jedynie pójść do kaplicy i zapalić bogini świecę w intencji rychłego, bezpiecznego powrotu żony.

Stukot kroków odbijał się echem w bazaltowym korytarzu cytadeli Garev. Ithel szła szybko i pewnie. Czasami w którymś z bocznych przejść lub drzwi pojawiała się postać. Na widok Arcymistrzyni gięła się w ukłonie, mamrotała słowa powitania i czym prędzej oddalała w swoją stronę. Czarodziejka odkłaniała się samym skinieniem głowy, nie przerywając marszu. Rewarn i Gedren czekali już na nią w jej gabinecie. Czarodziej jak zwykle ubrany w czarną szatę Wykonawców, Gedren – w beżową suknię z falbanami. Mag przywitał Arcymistrzynię sztywno i oficjalnie, zaś czarodziejka z przesadną wręcz żywiołowością. Ithel zasiadła za rzeźbionym hebanowym biurkiem (doprawdy, czy wszystko w tym zamku musiało być czarne?) i oszczędnym gestem dłoni wskazała swoim asystentom fotele. Bez zbędnych wstępów poleciła im zdać raport z ostatnich miesięcy działalności. Najpierw mówił Rewarn. Spokojnym, monotonnym głosem przedstawił wprowadzone na ostatnich posiedzeniach Rady poprawki do Statutu, opisał wszystkie zakończone i znajdujące się w toku śledztwa, zatwierdzone i wymierzone wyroki, a także zdał dość drobiazgową relację z postępów szkolenia młodych Wykonawców. Po nim głos zabrała Gedren; mówiła na temat wdrażanych właśnie poprawek do procedury resocjalizacji pomniejszych skazańców oraz zmian programu treningów. Pomimo niespodziewanej wizyty zwierzchniczki obydwoje byli przygotowani i pozostawili Ithel gruby plik raportów, z którymi zaczęła się zapoznawać zaraz po wyjściu dwójki magów. W miarę czytania Arcymistrzyni utwierdzała się w słuszności swojego wyboru. Byli dobrzy. Rewarn, zdyscyplinowany i pracowity zajmował się większością prawno-papierkowej roboty, ponadto koordynował zarówno wewnętrzne jak i zewnętrzne działania Wykonawców. Ithel mogła spokojnie pozostawić w jego rękach zarówno kierowanie szkołą, jak i wszelkie pomniejsze sprawy, które zawsze nużyły ją i drażniły. Ona była artystką; ściganie drobnych magów, zgłębiających zakazaną wiedzę, czy członków Gildii, zapominających, że są winni lojalność przede wszystkim Zgromadzeniu Arcymistrzów, a dopiero potem zleceniodawcom, było zdecydowanie poniżej jej godności. Od tego miała zorganizowanych służbistów, dokładnie takich jak Rewarn. Z kolei Gedren pomimo młodego wieku była nader obiecującą czarodziejką. W przeciwieństwie do maga lubiła innowacje, często też w swoich działaniach kierowała się, jak zwykła mawiać, intuicją. Miała twórcze podejście do starych metod i bawiły ją eksperymenty. Jej doświadczenia nad wyciąganiem informacji z więźniów czy modyfikowaniem pamięci były bardzo interesujące. Do zorganizowanego świata Rewarna wprowadzała element losowości, który zdaniem Ithel chronił przed skostnieniem i nadawał działaniom Wykonawców pewien rys nieprzewidywalności. Mówiąc krótko, obydwoje uzupełniali się doskonale i swoje obowiązki wypełniali w stopniu więcej niż zadowalającym. Rzecz jasna żadne nie robiło tego z pobudek altruistycznych. Ithel doskonale zdawała sobie sprawę, że zarówno Rewarn, jak i Gedren czekają tylko na moment, w którym powinie się jej noga, by móc zastąpić ją na miejscu zwierzchnika wszystkich Wykonawców. Zwłaszcza teraz, gdy większość czasu spędzała w odległym Derr, z dala od spraw Gildii, szansa na objęcie jej urzędu mogła wydać się zdecydowanie większa, niż poprzednio. Na razie jednak Ithel nie martwiła się o swoje stanowisko. Było bowiem uczucie silniejsze od zawiści, jaką Gedren i Rewarn żywili względem niej, a uczuciem tym była ich wzajemna nienawiść. Każde z nich uważało, że to właśnie jemu należy się rola następcy Arcymistrzyni i nie było skłonne podzielić się zwycięstwem. Dlatego woleli raczej prowadzić zaciętą walkę o jej względy, niż zjednoczyć się w jakichś co bardziej zdecydowanych działaniach przeciw Ithel. Był to jeden z istotnych powodów, dla których mianowała ich swoimi równorzędnymi zastępcami.

Na twarzy młodego maga malowało się bezbrzeżne zdziwienie. Ithel wzmocniła uścisk. Upadł na trawę, rozpaczliwie usiłując wciągnąć do płuc powietrze. Czarodziejka przyglądała się mu przez chwilę, a potem jednym, zdecydowanym wysiłkiem woli wyrwała ich z wizji. Adept rzucił się raz jeszcze, po czym znieruchomiał w wygodnym fotelu.
– Jesteś martwy – oświadczyła Wykonawczyni beznamiętnym tonem – Choć muszę przyznać, że z początku szło ci całkiem nieźle.
Chłopak rozejrzał się nerwowo dookoła, a potem utkwił w Ithel spojrzenie zdziwionych oczu.
– Aarcy… – wybąkał.
Pozwoliła mu ochłonąć.
– Uznałam, że skorzystam z okazji i osobiście sprawdzę postępy uczniów. I ze smutkiem stwierdzam, iż w niektórych przypadkach kwestia dalszego treningu wydaje się być wątpliwa.
Nachyliła się nad uczniem. Mimowolnie cofnął twarz.
– Nie każdy nadaje się na Wykonawcę – szare oczy Ithel zdawały się wwiercać w głąb mózgu adepta – I nie chodzi tutaj o umiejętności czy wiedzę… Na przykład ty… Posiadasz zarówno jedno jak i drugie w stopniu wystarczającym. Jednak w krytycznym momencie, kiedy już w zasadzie wygrałeś, zawahałeś się, a tego robić nie wolno – głos Arcymistrzyni stwardniał – Nie możesz pozwolić sobie na chwilę zastanowienia, a już w żadnym wypadku nie możesz zacząć zastanawiać się nad słusznością swego postępowania. Jesteś myśliwym, twoim zadaniem jest tropić i zabijać. Nie osądzać. Od tego jest Zgromadzenie, my jesteśmy Wykonawcami. Czy ci, których ścigamy, mają swoje racje? Oczywiście, że tak. Nas to jednak nie powinno obchodzić. Naszym obowiązkiem jest posłuszeństwo względem Gildii.
Zamilkła na chwilę, jakby oczekując odpowiedzi. Chłopak nerwowo skinął głową. Arcymistrzyni spojrzała na niego raz jeszcze, tym razem łagodniej.
– I jeszcze jedno… Pamiętaj, oni są zwierzyną, a zaszczuta zwierzyna nie cofnie się przed niczym, ponieważ nie ma już nic do stracenia. Dlatego wszelkie skrupuły, każda chwila wahania kosztuje Wykonawcę życie. Nie wdawaj się z nimi w żadne rozmowy, nie wysłuchuj próśb, tłumaczeń, rzewnych opowieści… Pierwszym moim celem był Debren z Fale, słynny mag, który zajął się nekromancją, chcąc przywrócić życie tragicznie zmarłej młodej żonie… Och, on również miał ogromną ochotę podzielić się ze mną swoim punktem widzenia… a w czasie owego dzielenia zadzierzgnąć jakiś przemiły czar, którym pozbawiłby mnie życia. Tyle że ja, w przeciwieństwie do ciebie, nie czekałam na rozwój wypadków. Nazwij to, jak chcesz, ja określę to jako podejście praktyczne. Jeśli nie jesteś w stanie przyjąć takiego postępowania jako własnego, sugerowałabym raczej zmianę specjalizacji. Wykonawcy dzielą się na fachowców oraz martwych.

Tłum pomniejszych magów rozstąpił się przed Ithel i jej przybocznymi. Jak to zazwyczaj bywało, większość z nich unikała spojrzenia Wykonawczyni. Większość, ale nie wszyscy. Idąc długą Salą Zgromadzenia do miejsca, gdzie ustawiono czternaście tronów Arcymistrzów, czarodziejka szybko sporządzała w pamięci listę nazwisk. Nie trzeba się było specjalnie wysilać, by wyczuć zgęstniałą atmosferę. Towarzyszący Ithel Rewarn i Gedren byli zaskoczeni tak, jak i ona, zatem sprawa musiała być nowa. Również oczekujący jej już na podwyższeniu Arcymistrzowie byli poddenerwowani. Przedstawiciele frakcji zachowawczej wydawali się bardziej spłoszeni niż zwykle, najstarsza część Rady zachowywała ćwiczoną przez stulecia obojętność, z kolei członkowie rozmaitych młodszych stronnictw byli nadzwyczajnie ożywieni. Najlepszy zaś nastrój zdawali się mieć jej osobiści przeciwnicy. Najpotężniejszy z nich – Hadren es Dath z Ynis ośmielił się nawet posłać Ithel spojrzenie, w którym dostrzegła zadowolenie mieszające się z ciekawością. Pomyślała, że zdecydowanie zanadto skupiła się na organizowaniu sobie wygodnego życia w Derain i zaniedbała sprawy w Elethiel. Był to błąd, za który zapewne przyjdzie jej zapłacić. Na razie jednak Ithel uśmiechała się promiennie i czekała na pierwszy ruch przeciwnika.

– Witamy szlachetną Arcymistrzynię Ithel var Tehalenn z Avanth – Hadren dwornie ucałował jej wyciągniętą dłoń – Czy może raczej należałoby powiedzieć, jej książęcą wysokość Ithel de Threvien?
Czyżby znowu to? Fakt piastowania przez jednego z czarodziejów oficjalnej funkcji politycznej i to na tak wysokim szczeblu raził niejedne oczy, jednak Ithel wiedziała, że większa część Rady ją poparła. Po części z wdzięczności za gładkie załatwienie sprawy Taratha, po części zaś w związku z umową dotyczącą wydobycia freth’al.
– Zezwalam ci na omijanie oficjalnego tytułu, Arcymistrzu Hadrenie – odpowiedziała z czarującym uśmiechem – Co więcej, udzielam dożywotniego przywileju siadania w mojej obecności – dodała lekkim tonem.
Kilku Arcymistrzów uśmiechnęło się krzywo. Hadren znieruchomiał, rozpaczliwie szukając riposty.
– Ale skończmy już może te drobne złośliwości. Wszyscy wszak jesteśmy ludźmi pracy i zebraliśmy się tutaj w konkretnym celu. Szkoda naszego czasu.
– Istotnie, szkoda – zgodził się mag – Usiądźmy.
Ithel zajęła swoje miejsce na tronie. Stał on w pewnym oddaleniu od pozostałych tak, że miała z tego miejsca doskonały widok na nich wszystkich.
– Zdajemy sobie sprawę, że pragniesz jak najszybciej dowiedzieć się, dlaczego wezwaliśmy tutaj ciebie osobiście, w dodatku nalegając na pośpiech – odezwała się Arcymistrzyni Hafne z Cerres – Rada ma dla ciebie zadanie. Konkretnie dla ciebie, gdyż sprawa jest zbyt poważna, by powierzać ją komuś mniej doświadczonemu. Zgromadzenie przeprowadziło śledztwo i rozprawę. Wyrok został wydany. Wybacz, że niezgodnie z procedurą odsunęliśmy cię od tego i powiadamiamy już o wyniku, zrobiliśmy tak jednakże przez wzgląd na dobro dochodzenia. A rzecz była niebagatelna. Dotyczyła nie tylko nadużyć w korzystaniu z mocy, ale przede wszystkim powstania spisku… podziemnej organizacji, której zadaniem było podważenie władzy Zgromadzenia Arcymistrzów i stworzenie konkurencyjnych struktur. Dowódcą owego spisku był zaś nie kto inny… – Hafne zawiesiła głos.
Spojrzenia wszystkich obecnych na sali, zarówno Arcymistrzów, jak i tłoczącej się pod podwyższeniem gromady płotek utkwione były w Ithel.
– …tylko Yehaned var Want.
Szmery na sali ucichły, jak nożem uciął. Ithel przesunęła wzrokiem po mistrzach, rejestrując każdy najdrobniejszy szczegół ich twarzy. Kiedy wreszcie się odezwała, jej głos był spokojny.
– Ucznia wiąże z jego mistrzem przysięga krwi, jednakże lojalność względem Zgromadzenia jest najpierwszym obowiązkiem każdego maga. Dlatego, jeśli taka jest wasza wola, odnajdę i zabiję moją byłą Mistrzynię.
– To właśnie pragnęliśmy usłyszeć, Arcymistrzyni – odezwał się Arcymag Davin de Rhye, Najstarszy – Obawiamy się jednak, że nawet twój, tak sławny wśród nas wszystkich, kunszt może tym razem okazać się niewystarczający. W końcu to twoja nauczycielka…
– Rozumiem. Sądzę, że Rewarn nie odmówi mi swojej pomocy…
– Rewarn jest niewątpliwie twoim gorliwym uczniem i następcą… – wtrąciła Ywel ain Bern – I jeśli zechcesz z nim współpracować, poprzemy ten pomysł. Zgromadzenie uznało jednak, że wobec tak znamienitego przeciwnika konieczny będzie osobisty udział w całej sprawie jednego z Arcymistrzów.
– Po długich negocjacjach zdecydowaliśmy się przydzielić ci do pomocy Hadrena – odezwał się ponownie Davin.
Ithel obdarzyła młodego konkurenta najsłodszym ze swoich uśmiechów.
– Z radością przyjmę twą pomoc, Arcymistrzu. Mam nadzieję, że dzięki temu szybciej i bez zbędnych komplikacji uporamy się z kłopotem. Teraz zaś, panowie i panie, wybaczcie, ale muszę poczynić niezbędne przygotowania. Rozumiem, że wszystkie materiały dotyczące sprawy już na mnie czekają?
Drobny gest Hafne i na podwyższenie wstąpiła asystentka Arcymistrzyni, niosąc czarną szkatułkę wypełnioną freth’al.
– Oto kompletna dokumentacja.

***

Avredzie!

Piszę, by donieść Ci, że sprawy najwyższej wagi zatrzymały mnie w Elethiel. Ich załatwienie z pewnością zajmie mi więcej czasu niż zazwyczaj, mniemam jednak, że zdążę wrócić do domu przed świętem Hann.

Niech Dairenn strzeże Ciebie i Dalatha!

Ithel

Ktokolwiek prowadził śledztwo w sprawie spisku Yehaned, wykonał swoją robotę dobrze. Aż za dobrze, zważywszy na fakt, że wszystko przeprowadzono poza strukturami Wykonawców. Zdołano ująć pięciu magów Ósmego, przedostatniego Kręgu oraz jedenastu z Siódmego. Nie było nikogo niżej postawionego. To akurat nie dziwiło – Arcymistrzyni Yehaned nie współpracowała z byle kim. Wstępne przesłuchania nie przyniosły zadowalających rezultatów. Aż siedmiu z pojmanych zdołało popełnić samobójstwo lub zmarło podczas prób sondowania umysłu. Ithel skrzywiła się, czytając raporty z owych śledztw. Żeby złamać blokady mentalne nałożone przez Mistrzów nie wystarczy nawet dobry mag, biegły w czytaniu myśli. Do tego trzeba znać zaklęcia łamiące, których teoretycznie nie uczono nigdzie poza cytadelą Garev. Gdy tylko przekazano dochodzenie Ithel, zadbała o to, by więźniów przetransportowano do siedziby Wykonawców. Nigdzie indziej nie zgromadzono takiego arsenału środków łamiących wolę – od prymitywnych i prostych narzędzi tortur, po wyrafinowane wzmacniacze zaklęć. Nigdzie też nie było tylu ekspertów.

Naga kobieta przykuta do kamiennego stołu z trudem uniosła głowę, usłyszawszy szczęk otwieranych drzwi. W migotliwym świetle pochodni puszyste, kasztanowe loki Ithel zdawały się płonąć.
– Tanais z Rev – Wykonawczyni wolno cedziła słowa.
– Zdrajczyni! – wysyczała przykuta czarodziejka – Suka na usługach Rady…
Ithel zmierzyła kobietę taksującym wzrokiem, po czym, nie spiesząc się, podeszła do krawędzi stołu i oparła ręce tuż obok głowy Tanais.
– Wszyscy winniśmy posłuszeństwo Radzie. Ty najwyraźniej o tym zapomniałaś. Powiedziałabym nawet, że to… smutne… – Twarz Arcymistrzyni wyrażała zatroskanie – Zmarnować tak świetnie zapowiadającą się karierę dla wywrotowych ideałów. Rozumiem, gdyby takie treści porwały gromadę nowicjuszy… Ale kogoś takiego jak ty… Wstyd, Tanais, wstyd…
– To ty powinnaś się wstydzić! Czy przysięga krwi nic dla ciebie nie znaczy?
– Yehaned była moją Mistrzynią i podczas swojej nauki byłam jej posłuszna we wszystkim. Teraz zaś jest skazaną na śmierć banitką. A skoro o śmierci mowa… Wiesz, że niestety, pomimo naszej szczerej troski…
Tanais dosadnymi słowy oceniła szczerość troski Arcymistrzów oraz barwnie określiła, gdzie ową troskę ma. Ithel niewzruszona ciągnęła dalej.
– Nie jesteśmy w stanie wynegocjować dla ciebie złagodzenia kary. Umrzesz, Tanais, od ciebie jednak zależy, w jaki sposób. A uwierz mi… – Arcymistrzyni pochyliła się nad przesłuchiwaną gwałtownym ruchem – Umierać można różnie, bardzo różnie, Tanais – wypowiedziała to imię melodyjnie i miękko. Przesunęła palcami po poobijanej twarzy kobiety – Zdradzę ci mały sekret – Nachyliła się nad więźniarką i szepnęła – Wiem, jak bardzo się boisz…
Pojmana czarodziejka szarpnęła się w więzach.
– I powiem coś jeszcze. Stchórzyłaś. Wtedy, kiedy po ciebie przyszli. Gdybyś miała dość odwagi, postąpiłabyś tak, jak Gared, Fen, Quiel, Hannath… Wszyscy oni woleli umrzeć, niż zostać zmuszonymi do składania zeznań. A ty… nie… Powiedz, kiedy zabrakło ci determinacji, Tanais? – głos Ithel był teraz ostry, metaliczny, imię czarodziejki wybrzmiało na końcu zdania jak obelga – Ani wtedy ani potem… Yehaned musiała nauczyć was wymazania umysłu… Jednak i po to nie sięgnęłaś…
Usta przykutej kobiety zaczęły drżeć.
– A teraz nie masz już wyboru. Stchórzyłaś raz, teraz stchórzysz znów – Ithel strzeliła palcami. Do komnaty weszło jeszcze dwóch ludzi w czarnych uniformach Wykonawców. Jeden z nich sięgnął w stronę tacy z zestawem katowskich narzędzi. Tanais posłała w jego stronę przerażone spojrzenie. Ithel odsunęła się na bok.

Nie musiała długo czekać. Ta kobieta w ogóle nie była przygotowana na ból. Wtargnięcie do przerażonego umysłu nie nastręczyło Wykonawczyni specjalnych trudności. Szybko odczytała potrzebne informacje. Tanais nie była już przydatna. W zasadzie mogłaby zatrzymać ją jako przynętę, jednakże wiedziała, że Yehaned nie da się na to złapać. Ithel wymazała przesłuchiwanej wspomnienia ostatnich tygodni, po czym rozkazała wynieść czarodziejkę z celi, ubrać, zamknąć w jednym z pomieszczeń na górze, a następnie podać w jedzeniu bezboleśnie zabijającą truciznę.

Sześciu z dziewięciu pojmanych i wciąż żyjących spiskowców zdołało wyczyścić sobie pamięć. Jak się później okazało – z różną skutecznością. Wykonawcy mieli cały doborowy oddział Tropicieli Myśli, magów szkolonych właśnie w celu odzyskiwania utraconych informacji. Niestety nadal nie dowiedzieli się niczego, co mogłoby okazać się naprawdę przydatne. Chociażby dlatego, że sama Yehaned zadbała, by jej poplecznicy nie wiedzieli zbyt wiele.

Kolejnym krokiem Ithel było wydzielenie kilku grup pod dowództwem Wykonawców możliwie najwyższych kręgów i wysłanie ich do rezydencji spiskowców. Arcymistrzyni nie oczekiwała jednak cudów, gdyż magowie wcześniej zajmujący się sprawą „już zbadali posiadłości” – czy też, jak wolała to określać Ithel – już zatarli wszystkie ślady. Czarodziejka nie łudziła się nawet, że znajdą jakiekolwiek zapiski. To, czego szukała, było znacznie subtelniejsze. Echo zaklęć teleportacyjnych i komunikacyjnych, pozwalające zlokalizować osoby, z którymi kontaktowali się tuż przed pojmaniem. Sama Ithel wraz z Hadrenem stanęła na czele grupy wyruszającej do głównego zamku Yehaned. Arcymistrzowie próbowali już tam kogoś posłać, lecz wyprawa zakończyła się całkowitym niepowodzeniem. Cała budowla otoczona została magiczną taczą, była też ekranowana przed czarami teleportacyjnymi i szpiegującymi. Próby złamania zaklęcia jak dotąd kończyły się fiaskiem; natomiast, jeśli chodzi o ich obejście, nieszczęśnicy łudzący się, że uda im się oszukać zaklęcie teleportujące, owszem, uruchamiali prowadzące do posiadłości czarodziejki portale, ale już stamtąd nie wracali. Ithel wiedziała, że wszelkie udane próby wyrzucały „szczęśliwca” do najeżonego metalowymi szpikulcami lochu.

Pałac na wzgórzu wyglądał nieledwie baśniowo. Biały marmur, dzikie wino porastające mury, smukłe wieże o zdobionych maswerkami oknach. Avred nigdy w życiu nie nazwałby zamku Yehaned twierdzą. A jednak była to twierdza. W zwieszające się łodygi roślin wpleciono zaklęcia porażające każdego człowieka, który zbliżył się do murów bardziej niż na trzy kroki. Głębiej rozciągało się coś, co niewprawnemu magowi mogło wydać się polem siłowym, jednakże było obiektem znacznie subtelniejszym – czasoprzestrzennym zawirowaniem, zamykającym pałac w ogromnym bąblu. Nawet teraz, pozostawiona sama sobie budowla wciąż emanowała bardzo silną aurą. Yehaned z pewnością wyposażyła swoje systemy ochronne w dodatkowe źródła mocy. Złamanie tych zaklęć wymagałoby dostarczenia energii przynajmniej im równej oraz kilku tygodni pracy zespołu magów. Był jednak inny sposób pozwalający oszczędzić czas i środki. Ithel nakazała rozłożyć w pobliżu budowli obóz, następnie wezwała do siebie Hadrena.
– Zaklęcia ochronne są zbyt silne, by je przełamywać. Istnieje bardziej… hmmm… elegancki sposób, jednak będzie wymagał on pełnego połączenia naszych umysłów.
Ledwo uchwytne drgnienie twarzy maga.
– Spróbuję dostroić się do magii tego miejsca, jednakże potrzebuję stałego ekranowania – wyjaśniła Ithel.
– Kiedy zaczynamy?
– Ja teraz, jednak ty będziesz mi potrzebny nieco później.

„Nie potrafię, nie potrafię i już” głos kobiety w czarnym, męskim stroju wibruje bólem. „Jeszcze jedna próba mnie zabije”. „Owszem” głos drugiej kobiety, odzianej w srebrzystą suknię, zdobioną kunsztownym haftem richelieu jest zimny. „I dlatego tym razem musi ci się udać.”

Ithel skupiła się na tym wspomnieniu. Z zakamarków pamięci wytrząsnęła kolejne szczegóły, którymi dopełniła całą scenę. Przede wszystkim skoncentrowała się na obrazie czarodziejki w srebrnej sukni. Jej gesty, sposób, w jaki mówiła…

„Studiowanie ksiąg jest nudne” tym razem w głosie kasztanowłosej kobiety brzmi wyzwanie. „Poza tym, te wszystkie śmieszne rzeczy, które tutaj powypisywano… Chcę dostępu do prawdziwej mocy a nie tych smętnych resztek.” Bladobłękitne oczy drugiej kobiety są całkowicie bez wyrazu, nie zapala się w nich nawet iskierka emocji, kiedy jej podopieczna pada na ziemię, wyjąc z bólu. Krew buchająca z nosa i ust uczennicy plami białą posadzkę. „Nadal gardzisz >>smętnymi sztuczkami<<? Czy może pragniesz doświadczyć na sobie działania tego, co nazywasz prawdziwą mocą, teraz?”

Potrzebowała odtworzyć możliwie najwierniej sposób myślenia Yehaned. To umożliwiłoby Ithel poznanie wzoru zaklęć nauczycielki… Owszem, od czasu, kiedy opuściła ten pałac, minęło wiele lat, jednak nawet najlepszemu magowi niełatwo zmienić osnowę swojego umysłu.

Szklane drzwi same rozsuwają się przed błękitnooką kobietą i jej adeptką. W komnacie, do której wchodzą, panuje niesamowity ziąb. Kasztanowłosa zaczyna drżeć – ma na sobie tylko cienką suknię z fioletowego jedwabiu. Naglący gest dłoni mistrzyni. Na środku komnaty rozsypano setki opalizujących, półprzeźroczystych fragmentów. „Wyjdziesz stąd dopiero, jak je ułożysz.”

Wykonawczyni zatrzymała się dokładnie na linii aktywacji zaklęć ochronnych. Powoli usiadła i przybrała pozycję do medytacji. Skoncentrowała się na tym miejscu, na rezonujących w jej umyśle polach magii. Przez najbliższy czas jej jedynym zadaniem będzie odbiór i analiza, potem spróbuje wykorzystać zdobytą w ten sposób wiedzę do podszycia się pod Yehaned.

Hadren nie próbował żadnych sztuczek. Zgodził się na pełne połączenie. Przekazała mu swoją wiedzę o wszystkich zabezpieczeniach obecnych w zamku podczas jej tu bytności oraz przewidywanych przez nią ulepszeniach. Tyle mogła zrobić. Reszta zależała od niego. Nie miała wyboru i musiała mu zaufać. Inna sprawa, że było to nawet ekscytujące. Czy w przypadku uderzenia w nią zaklęć zabezpieczających wykona swoje zadanie i będzie ją chronił, czy raczej pozwoli umrzeć a w raporcie napisze „nieszczęśliwy wypadek przy pracy”. Jednak raczej nie… była im za bardzo potrzebna. Nikt nie znał Yehaned lepiej od niej.

Wcielenie się w cudzy wzór myśli nie było łatwe, ale Ithel miała już w tym pewną wprawę. Teraz jednak zaklęcie wymagało finezji. Czarodziejka skoncentrowała się na wyobrażeniu „lodowej” układanki. Ostrożnie nadała kształt swojej mocy, a potem uwolniła ją jednym, krótkim zaklęciem. Dookoła niej i Hadrena uformował się bąbel-miniaturka struktury otaczającej zamek. Czarodziejka wstała i gestem poleciła magowi iść za sobą. Podeszła do muru, czując, jak jej czar stapia się z magią pałacu. Kotwiczka na końcu trzymanej przez Ithel liny zawirowała, po czym poleciała w górę, by ostatecznie zaczepić o krawędź. Hadren popatrzył na Wykonawczynię ze zdziwieniem, ale nie protestował i, gdy zaczęła się wspinać, poszedł w jej ślady. Niedługo potem stanęli na dziedzińcu. Ithel zdecydowanym krokiem podeszła do płaskorzeźbionych wrót. Nie były zamknięte. Poprowadziła maga korytarzami w głąb zamku. Kolejne drzwi otwierały się przed nimi bez żadnych niespodzianek. Zeszli do piwnic, potem krętymi schodami jeszcze niżej. Przed srebrzystą, sprawiającą wrażenie odlanej z pojedynczego kawałka metalu bramą stał niewielki postument, na którym leżały nieregularne kamyki. Ithel nakazała Hadrenowi zdwojoną czujność i zajęła się dopasowywaniem do siebie elementów.

Skoncentrowana energia magiczna uderzyła bez żadnej zapowiedzi, bez najmniejszego znaku. Ocalił go instynkt i wpojone wieloletnią praktyką odruchy. Przyjął na siebie uderzenie, a potem, tak jak go uczono, pozwolił mocy przepłynąć przez siebie i rozproszyć się. Ithel nawet nie odwróciła głowy. Przestawiła tylko odłożony przed chwilą kamień gdzieś indziej. Tym razem magia skoncentrowała się wokół postumentu. Metalowe drzwi otwarły się z cichym zgrzytem. Wewnątrz komnaty, która ukazała się ich oczom, pulsowały światłem cztery bryły freth’al. Ithel podeszła do nich i położyła dłonie na dwóch najbliższych. Wyładowanie o mało nie pozbawiło Hadrena przytomności. Arcymistrzyni nie oderwała rąk od kryształów, przez połączenie myśli czuł, jak jej umysł ogarnia całą emanującą stąd moc. Przez chwilę mag wiedział dokładnie, co i jak chroni każdą komnatę tego pałacu. Gdy po kilku sekundach wszystko znikło, Ithel odgarnęła sobie włosy z czoła i popatrzyła na Hadrena z nieukrywaną satysfakcją.
– Możemy wezwać resztę.

„Kiedy można mówić o prawdziwym mistrzu?” Kobieta w srebrnej sukni uśmiecha się lekko. „Kiedy jego uczniowie są w stanie go przerosnąć, bo to znaczy, że nauczył ich nie tylko tego, co wie, ale też jak doskonalić swoje umiejętności, przekraczając nawyki i przyzwyczajenia.”

Członkowie Rady byli zadowoleni. Oczywiście Yehaned nie było w pałacu, jednakże pozostały jej materiały. Kilkanaście skrzyń freth’al, które natychmiast zabrano do analizy. Z pewnością za jakiś czas uda im się dotrzeć do ukrytych w nich informacji. Ponadto kryształy z zaprogramowanymi zaklęciami ochronnymi stanowiły znakomity przykład czarów. Z tak potężnych zaklęć można było łatwo wyosobnić wzór myśli. Niedługo po „zdobyciu” pałacu Ithel wręczyła swoim Wykonawcom i oddelegowanym jej do pomocy ludziom Arcymistrzów freth’al z zapisanym wzorem zaklęć Yehaned. Następnie rozdzielono ich na niewielkie grupki, które rozesłano po całym kontynencie w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów magii ściganej Arcymistrzyni. Na razie jednak starania śledczych nie przynosiły żadnych rezultatów.

***

Szpakowaty mężczyzna nie miał nawet czasu odstawić na bok opróżnianego właśnie pucharu z winem. Kilkanaście odzianych w czerń postaci dosłownie zmaterializowało się dookoła niego. Zaklęcia obezwładniające uderzyły z kilku stron jednocześnie. Odbicie ich nie stanowiło dla niego żadnego problemu, jednakże zajęty odpieraniem ataków magicznych nie zauważył w porę mknącej ku niemu bezszelestnie strzałki. Paraliżująca trucizna zadziałała natychmiast.

– Najwyraźniej nie doceniłem twoich możliwości, Ithel – głos szpakowatego był opanowany.
Odwrócił głowę, by lepiej widzieć siedzącą nad nim czarodziejkę. W mlecznobiałej poświacie wypełniającej komnatę wyłożoną tłukiem kryształów freth’al rysy jej twarzy wydały mu się dziwnie rozmazane. A może to efekt podania mu jakiegoś oszałamiającego środka…
– W innych okolicznościach podziękowałabym za komplement, Yal – Ithel przesunęła dłonią po skutym przegubie mężczyzny – Szkoda mi ciebie.
– Wciskasz tę gadkę każdemu z przesłuchiwanych?
– Każdemu. Ale niezmiernie rzadko mówię to szczerze.
– Mnie też ciebie szkoda. Byłaś przecież jej najlepszą uczennicą a potem… potem zaczęłaś pracować dla Rady…
Przez twarz Ithel przemknął kwaśny uśmieszek.
– I pomyśleć, że pochwały słyszę z ust wroga.
– Nie powinnaś tego robić. Nie powinnaś zwracać się przeciwko niej. Nie ty.
– Jestem Wykonawczynią. To moja praca.
– Własnych rodziców także byś zabiła, gdyby Rada wydała na nich wyrok?
– Także – głos czarodziejki nie zdradzał żadnych emocji.
Przez chwilę oboje milczeli.
– Byłaś jej najbliższa. Spośród nas wszystkich, nas, którzy zawsze byliśmy jej wierni, odkąd wstąpiliśmy na wskazaną przez nią ścieżkę. Nikt z nas nie wiedział, dlaczego właśnie ty. Każdy chciał się okazać godniejszy, lepszy… A teraz ją ścigasz.
– I jestem coraz bliżej. A kiedy ją wytropię i znajdę, przyjdzie czas na ostateczny sprawdzian. Jeśli przegram, cóż, poślą następnych. Jeśli wygram – przyniosę ją Radzie w zębach, że pozwolę sobie rozwinąć metaforę Tanais.
– Powiedz mi tylko jedno, Ithel. Dlaczego?
Pochyliła się nad nim tak nisko, że jej twarz zawisła kilka centymetrów ponad jego twarzą. Poczuł na policzku ciepły oddech czarodziejki.
– Ponieważ jestem, kim jestem, rzecz jasna.
A potem nagle jego umysł eksplodował bólem, jakby wewnątrz jego głowy wykwitły tysiące kolców. Obca świadomość wdarła się do myśli maga. Ostatnim, co zapamiętał, były kapiące na jego twarz ciepłe krople.

Zebrali się w Granatowej Sali, będącej czymś w rodzaju centrum operacyjnego Rady. Pomieszczenie było znacznie mniejsze i niższe od sali audiencyjnej, choć również tutaj na jednym końcu umieszczono podwyższenie, na którym zasiedli Arcymistrzowie. Poniżej ustawiono rzędy krzeseł. W rogu podwyższenia umieszczono mównicę. Tam właśnie stała Ithel.
– Najbardziej prawdopodobne miejsce pobytu celu to twierdza Rhyn. Oczywiście nie mamy stuprocentowej pewności, jednak rozesłane przeze mnie grupy operacyjne nie wykryły niczego, nawet najmniejszego śladu magii Yehaned, co sugerowałoby raczej, że zdecydowała się ukryć. Rhyn doskonale się do tego nadaje. Położona na dalekiej północy, w wystających ponad lądolód górach. Spora część budowli została wykuta w skale. Gruba warstwa kamienia w znacznej mierze ekranuje echo zaklęć, ponadto najprawdopodobniej w okolicy znajdują się żyły freth’al. Niestety, informacje, które udało mi się wyciągnąć z Yala, z pewnością nie są już aktualne. Oczywiście, rozkład korytarzy raczej nie uległ zmianie, jednak ochrona magiczna mogła zostać znacząco wzmocniona. Nie wiemy ilu ludzi ukrywa się wewnątrz, niemniej mamy podstawy przypuszczać, że jest tam co najmniej ośmiu Mistrzów. W związku z powyższym proszę Radę o wsparcie, gdyż obawiam się, że może mi nie starczyć wyszkolonych ludzi, a szkoda mi posyłać nowicjuszy na pewną śmierć.
– Hadren już wybrał odpowiednich magów – Davin przeniósł wzrok z unoszącej się przed nimi w powietrzu trójwymiarowej mapy na czarodziejkę.
– Dobrze. Poza tym będę potrzebowała wsparcia samej Rady, kwestia dotyczy dodatkowego wyposażenia.
– Proszę mówić.
Arcymistrzyni wyprostowała się i powiodła wzrokiem po zebranych. Dokonała szybkiej oceny, w myślach rozdzieliła obowiązki.
– Nie mamy możliwości zakraść się pod Rhyn. Jedyne, co możemy, to pojawić się tam i natychmiast rozpocząć atak. Teleportacja do samej twierdzy jest niemożliwa, ze względu na zaklęcia deformujące.
– Jak w takim razie dostaniemy się do środka? Przecież, jak sama wspomniałaś, to miejsce zostało także doskonale zabezpieczone w konwencjonalny sposób. Jesteśmy magami a nie żołnierzami – głos Arcymistrzyni Hafne był pełen powątpiewania.
– Żeby wygenerować zakrzywienia przestrzeni oraz pola siłowe tak dużej mocy i na tak dużym obszarze, Yehaned potrzebuje zewnętrznego źródła energii. Z pewnością ochrona zamku zasilana jest przez kryształy podobne tym, które znaleźliśmy w podziemiach jej pałacu.
– Zważywszy na to, że dostanie się do nich oznacza konieczność przebijania się przez wszystkie osłony, równie dobrze moglibyśmy pójść po samą Yehaned – cierpko zauważył Hadren.
– A gdyby tak… – zastanowiła się siedząca w pierwszym rzędzie słuchaczy Gedren – spróbować wyciągnąć z nich moc na odległość?
– Taką ilość? Potrzebowalibyśmy kilkunastu Arcymistrzów, a i to byłoby ryzykowne i czasochłonne – sprzeciwił się Rewarn.
– A jednak nie byłaś daleka od prawdy – Ithel uśmiechnęła się do zastępczyni – Tyle, że my nie będziemy wyciągać mocy z kryształów. My im ją dostarczymy.
Przez całą salę przebiegł nerwowy szmer. Potem zapadła cisza.
– Teleportujemy się tu, tu i tutaj – na projekcji Rhyn i okolic zabłysły kolorowe punkciki – W każdym z tych miejsc umieścimy kryształ przestrojony na przesył mocy do zamku, który przecież został tak zaprojektowany, by zbierać magiczną energię z otoczenia. Częstość wibracji mocy będzie trzeba natychmiast dostroić do częstości własnej kryształów twierdzy.
Na twarzach zgromadzonych magów zaczęły pojawiać się oznaki zrozumienia i aprobaty.
– Przeciążenie źródła mocy czasowo sparaliżuje, a może nawet wyłączy pole ochronne. Według moich przypuszczeń Yehaned nie będzie czekać aż to się stanie. Będzie zmuszona kontratakować. Jeśli jednak zdecyduje się wysłać grupę, lub nawet zareagować na odległość, stworzy korytarz. Naszym zadaniem będzie wykorzystać moment, kiedy desynchronizacja przestrzeni zostanie czasowo i miejscowo wyłączona, by dostać się do wnętrza twierdzy. Tworzę trzy główne grupy uderzeniowe – na czele pierwszej staniesz ty, Rewarn, drugą poprowadzi Gedren. Obie będą składały się z Wykonawców, zaś trzecią zajmę się ja osobiście wraz z Hadrenem. W jej skład wejdą także protegowani Rady. Dodatkowo pięć grup o mieszanym składzie zajmie się kryształami. Każdej z nich przydzielę grupę osłaniającą złożoną z Wykonawców. Jeżeli zaś chodzi o imienne przydziały…

***

Ithel szczelniej opatuliła się futrem. Lodowe igiełki uderzyły ją w twarz. Kilkanaście metrów poniżej grupa szósta rozstawiała kryształ. Pracowali szybko i w milczeniu. Jak do tej pory akcja przebiegała zgodnie z planem. Dokładnie w tym samym momencie wszystkie źródła przestawiono na przesył mocy. Dostrojenie częstości zajęło specjalistom zaledwie kilkadziesiąt sekund. Czarodziejka czuła pulsującą w przestrzeni moc. Teraz mogli jedynie czekać. Hadren stał obok niej, spięty, czujny, gotowy na atak. Znów połączyli swe myśli, tylko w ten sposób mogli idealnie skoordynować działania. Kiedy Yehaned odpowie, będą mieli jedynie kilka sekund.

Drgnienie mocy wyczuła na ułamek sekundy przed atakiem. Strumień energii bez większego trudu przebił się przez ochronną barierę i uderzył prosto w kryształ, który eksplodował z oślepiającym błyskiem. Fala uderzeniowa powaliła znajdujących się obok magów i wznieciła tumany śniegu. Gdy biała kurzawa opadła, odsłoniła kilkanaście nieruchomych ciał i rozrzucone odłamki kamienia. W miejscu, gdzie znajdował się oddział Ithel, nie było nikogo.

Puścili się szaleńczym biegiem przez korytarze twierdzy. W powietrzu z przeraźliwym wizgiem strzelały błyskawice, migały ogniste kule, skoncentrowane wiązki energii, pociski wysysające z ciał ciepło, a nawet zakazane nekromanckie zaklęcia. Odgłos kruszonych kamieni, trzask wyłamywanego drewna, krzyki. Ithel biegła pośrodku grupy, osłaniana przez swoich najlepszych uczniów. Nie myślała o tym, co działo się dookoła niej, reagowała automatycznie. Żadnych zaklęć, tylko uniki. Musiała oszczędzać siły. Schodzili coraz głębiej, jednak słono opłacali każdy kolejny przebyty korytarz. Grupa Arcymistrzyni pomału, lecz nieuchronnie topniała. Jeżeli innym nie udało się dostać do środka… Musiała odnaleźć Yehaned jak najszybciej… Głosy w jej głowie poinformowały ją, że pozostałe grupy uderzeniowe przebijają się do źródeł mocy. Teraz liczyła się tylko Yehaned. Ithel niemalże słyszała myśli Mistrzyni. Jeszcze ten korytarz, a potem, za srebrzystymi drzwiami na jego końcu…

Trzech magów zaatakowało jednocześnie, zabijając pierwszym atakiem czworo jej ludzi. Zdążyłaby zawczasu zablokować przynajmniej część uderzenia. Nie mogła sobie na to pozwolić. Ludzie z podgrupy Hadrena sformowali tarczę i odpowiedzieli własnymi zaklęciami. Spiskowcy bronili się zażarcie, lecz krótko. Widać Arcymag wiedział, kogo wybrać do tej misji. Ithel przekroczyła zwęglone ciało jednego z trójki pokonanych i pchnęła połyskujące skrzydło drzwi. Momentalnie uderzyła ją fala zimna. Idący tuż za nią Hadren odruchowo zasłonił twarz.

Ściany i sufit komnaty pokryte były szronem. Światło odbite i rozproszone w milionach lodowych igieł raziło i dezorientowało. W głębi, na tronie, który wyglądał, jakby wyrzeźbiono go z lodu, w istocie zaś został wykuty w ogromnym krysztale freth’al, siedziała Yehaned. Ithel gestem nakazała Hadrenowi zostać na miejscu a sama ruszyła w stronę przeciwległego końca sali. Z każdym kolejnym krokiem widziała swoją Mistrzynię coraz wyraźniej. Nieruchoma twarz, bardziej przywodząca na myśl porcelanową maskę niż ciało. Kunsztownie ułożona fryzura – dziesiątki popielatych warkoczyków zakończonych dzwoneczkami. Połysk światła na srebrnych niciach haftu, który zdobił białą suknię czarodziejki. Dłonie o smukłych palcach oparte na rzeźbionych poręczach tronu. Gdy dzieliło je zaledwie kilkanaście metrów, Wykonawczyni przyklękła na jedno kolano.

Wstawała powoli, bardzo powoli, jak gdyby chciała odwlec tę chwilę. A potem nagle oczy Ithel rozjarzyły się błękitnobiałym światłem i w stronę Yehaned pomknął rój migoczących kul. Wszystkie trafiły, jednak czarodziejka na tronie nawet nie drgnęła. Wysłanie w kierunku Wykonawczyni serii jarzących się fioletowo ładunków czystej mocy również odbyło się bez żadnego gestu. Ithel nie zdążyła zaabsorbować energii wszystkich i dwa trafiły ją boleśnie. Krzyknęła, krótko, urywanie i uderzyła w swoją nauczycielkę deszczem iskier. Yehaned odbiła. Płomienie pomknęły prosto w Wykonawczynię i zgasły tuż przed nią. Sekundę później nad głową Ithel zapłonęła aureola elektrycznych wyładowań. Świetliste, rozedrgane smugi sięgnęły celu. Dzwoneczki we włosach Yehaned zadźwięczały, kiedy czarodziejka szarpnęła się do tyłu. Wykonawczyni nie czekała, aż jej mentorka odzyska pełną kontrolę. Uderzyła ponownie, tym razem znów ogniem, potem światłem i wreszcie zaklęciem zmieniającym w piasek. Przeliczyła się. Odbity czar uderzył w nią pełną mocą i, zanim go zneutralizowała, z jej dłoni pozostały tylko kikuty. Yehaned uniosła rękę. Ithel poleciała w tył, zatrzymując się dopiero na najbliższej kolumnie. Ledwo zauważalny gest palców i ręce Wykonawczyni wygięły się do tyłu. Jęk Ithel przeszedł w świst tumanu lodowych ostrzy, które oderwały się ze sklepienia nad tronem i uderzyły w dół. Yehaned zdołała utworzyć tarczę, jednak Wykonawczyni zyskała kilka bezcennych sekund, które wykorzystała na utworzenie kombinacji zaklęć telekinetycznych i deformujących. Żadne nie poskutkowało, jednak udało jej się zmusić Mistrzynię do rozproszenia mocy, a nie jej przejęcia. Teraz. Kuliste pioruny poleciały w stronę lodowego tronu. Yehaned wyrzuciła przed siebie ramiona w obronnym geście… Ponownie zadźwięczały dzwoneczki, pioruny wniknęły w ciało czarodziejki. Cała ich moc wróciła do Ithel w postaci strugi zielonego ognia. Czarodziejka wchłonęła energię płomieni, jednak najwyraźniej w jednym zaklęciu kryło się drugie i gdy tylko wpuściła w siebie obcą moc, ta zamiast poddać się jej woli, zaczęła rozlewać się po ciele Wykonawczyni falą bólu. Gdy osiągnął granicę, ponad którą nie mogłaby go dłużej znieść, Ithel posłała Yehaned swoje myśli. Postać na tronie szarpnęła się, białe dłonie kurczowo zacisnęły się na poręczach. Tym razem to starsza czarodziejka krzyknęła. Ithel zdołała w międzyczasie zneutralizować zaklęcie, jednak nie zdążyła wyprowadzić kolejnego ataku. Ich następne ciosy uderzyły jednocześnie i zniosły się wzajemnie. A potem Yehaned okazała się szybsza. Kilkanaście promieni czystej magicznej energii… Ithel nie udało się odbić wszystkich. Poczuła, jak przepalają się przez jej ciało. Gdy upadała, zdążyła jeszcze złowić beznamiętne, krytyczne spojrzenie Mistrzyni… Yehaned nie czekała z zadaniem ostatecznego ciosu, niemal natychmiast przygwoździła leżące ciało swoim ulubionym strumieniem zimna.

Kiedy Ithel wstawała, spojrzenie czarodziejki nie było już tak pozbawione emocji, jak przedtem. Dostrzegła w nim cień zdziwienia. Najwyraźniej Yehaned spodziewała się, że w tym stanie Wykonawczyni nie będzie zdolna wykorzystać mocy uderzenia do stworzenia leczącego czaru. Sekundę później sama musiała odpierać atak.

Obydwie były czarodziejkami Najwyższego Kręgu i obydwie umiały przechwytywać lub odbijać moc kierowaną w ich stronę. Każda z nich mogła tylko liczyć na to, że kolejne ataki wyprowadzi na tyle szybko, iż przeciwniczka nie zdąży i tym razem zaklęcia sięgną celu. Walka się przedłużała. Ithel rozpaczliwie szukała sposobu na przezwyciężenie impasu. Musiała zdążyć coś wymyślić, zanim zrobi to jej Mistrzyni. Część umysłu Wykonawczyni analizowała informacje. Co mogło być słabym punktem Yehaned?

Czar wiążący był niezwykle misterny, strumienie mocy ukształtowano w nim w dodatkowych wymiarach przestrzennych, ponadto zawierał pomniejsze zagnieżdżone zaklęcia. Jego fizyczna manifestacja w postaci sieci purpurowo świecących nici opadła na Yehaned i oplotła ją całkowicie. Czarodziejka skupiła swoją wolę, by je rozplątać… nie wiedząc, że w istocie sieć jest niezmiernie słaba i w momencie, gdy traci czas i uwagę na jej neutralizowanie, mknie już ku niej najzwyklejszy, prosty, acz skuteczny skoncentrowany strumień mocy.

Uderzenie wypaliło w piersi Yehaned otwór wielkości dłoni. Ciało czarodziejki wyprężyło się w przedśmiertnym ataku drgawek, po czym przy wtórze dźwięku dzwonków osunęło bezwładnie na tron. Ithel już tego nie widziała. Na ostatni cios zużyła całą swoją energię i kosztowało ją to utratę przytomności.

***

Tym razem wszyscy opuszczali głowy, kiedy mijała ich, idąc błękitnym dywanem przez Wielką Salę Zgromadzenia w Elethiel. Wiwatowali na jej cześć… choć przecież za jej plecami przeklinali, jako tę, która zamordowała swoją Mistrzynię. Hadren szedł obok niej. Jego uśmiech był maską, za którą skrywał niezadowolenie. Wykonała swoje zadanie i w dodatku wyszła z tego bez nadmiernych obrażeń – wyleczenie poparzeń i odtworzenie dłoni nie stanowiło większego problemu. Teraz Ithel triumfowała. Zwycięstwo udowadniało jej kompetencje i lojalność wobec Rady. Kto teraz ośmieli się wystąpić przeciwko niej?

Dwie kobiety przysiadły na krawędzi fontanny w jednym z niezliczonych ogrodów Błękitnej Stolicy. Szelest spadających kropel zacierał słowa prowadzonej rozmowy. Ithel przyglądała się obracanemu w palcach kwiatowi magnolii. Siedząca obok Arcymistrzyni Hafne odgarnęła opadający na twarz kosmyk włosów.
– Przez chwilę zastanawiałam się nawet, czy nie przejąć ciała Hadrena… nie uważasz, że byłoby to zabawne? Po tym, jak przydzielono go, by cię szpiegował podczas dochodzenia, wcielenie się w niego byłoby taką uroczą ironią… jednak ostatecznie doszłam do wniosku, iż nie mam specjalnej ochoty znaleźć się w mężczyźnie. Ot, siła przyzwyczajenia… A jak ta biedaczka bardzo chciała zgłębić moje notatki… Jak bardzo starała się zestroić z freth’al przywiezionym przez ciebie z mojego pałacu… W tym całym zapale nawet nie zauważyła, że przyjmuje mnie prosto do swojego umysłu… kamień po kamieniu… och, była bardzo skrupulatna, jak na prawdziwą członkinię Najwyższego Kręgu przystało, nie ominęła żadnego kryształu… Dzięki temu mam pewność, iż transfer mojej osobowości powiódł się w pełni. Szkoda tylko, że moja pamięć sięga do momentu uczynienia zapisu i nic nie wiem o swoich ostatnich chwilach. Jak mnie zabiłaś, Ithel?
Wykonawczyni wrzuciła trzymany przez siebie bladoróżowy kwiat do wody. Nie odpowiedziała.
– A jeszcze ten pomysł z zakodowaniem dodatkowych informacji w kryształach, które rzekomo zawierały wzór moich myśli, potrzebny do tropienia echa moich zaklęć… – podjęła po chwili Hafne-Yehaned – To daje nam przewagę…
– To daje mnie przewagę – Ithel patrzyła na wodę – Masz teraz miejsce w Radzie, jednak nie sądziłaś chyba, że pozbawię się zabezpieczenia.
Mistrzyni skrzywiła się wyraźnie. Przez dłuższą chwilę milczały, wreszcie Yehaned zaśmiała się krótko.
– Pamiętasz Przystań? Obiecałam ci wtedy grę, przy której walka skrytobójców jest dziecinną zabawą.
– Dotrzymałaś swojego przyrzeczenia – Wykonawczyni nadal wpatrywała się w fontannę – Choć czasem zastanawiam się nad kosztami takiej gry. Twoi poplecznicy…
– Pionki. Choć przyznaję, sądziłam, że straty będą mniejsze. Co z Yalem?
– Udało mi się upozorować jego śmierć. Po moim „oszałamiającym” sukcesie Rada przestała tak bacznie mi się przyglądać, poza tym mieliśmy mnóstwo papierkowej roboty w związku z akcją w Rhyn… W tym momencie najprawdopodobniej Yal dopływa do Wertanu.
– To dobrze. Mam tylko nadzieję, że nie będzie starał się z nami kontaktować. Nawiasem mówiąc, czy wiesz, że Hadren teleportował się do twojej wieży w Derain tuż po twoim wyjeździe i próbował śledzić twoje rozmowy… mało brakowało a odkryliby, że pozostawałyśmy w kontakcie. Niemniej, nie udało mu się niczego namierzyć. Ciekawi mnie, jakim zaklęciem zamaskowałaś ślady komunikacji, może chociaż to mi powiesz?
– Nie było żadnego zaklęcia – Ithel uśmiechnęła się – Zagłuszyłam echa zaklęć silnymi emocjami, które zostały uwolnione w tamtym miejscu, na krótko po naszej rozmowie. Można powiedzieć, że połączyłam przyjemnie z pożytecznym.
– Hmm… ciekawe podejście… powiedziałabym, innowacyjne… muszę koniecznie wypróbować… przy okazji zobaczę do czego zdolne jest moje nowe ciało – zaśmiała się Yehaned.
– Miłej zabawy zatem – Ithel wstała – Na mnie już czas. I tak stanowczo za długo przebywałam poza domem.

Spotkali się na trakcie blisko granicy, tak jak wtedy, gdy zobaczył ją po raz pierwszy. Avred pomyślał sobie, że przez te lata prawie wcale się nie zmieniła. Zapewne zawdzięczała to swojej magii. Na widok jego orszaku popędziła konia. Wyjechał jej naprzeciw.