Beatrycze Nowicka Opowiadania

Na szlaku

Kolejny raz musiała przystanąć, żeby napić się wody. Sądziła, że przyjeżdżając tu w kwietniu zdąży przed falami upałów, tego roku jednak zaczęły się jeszcze wcześniej. Smartfon piszczał niemiłosiernie, odbierając kolejne ostrzeżenia pogodowe oraz zalecenia dla osób w jej wieku. Zirytowana wyłączyła go w końcu. Miała dość. Jeśli zdarzy się nagła burza, trudno. Na razie po niebie przemykały nieszkodliwe cumulusy. Poza tym nie ma przecież nikogo, kto mógłby zadzwonić.

Rozgrzane powietrze falowało nad pustą drogą. Kiedyś można było tu spotkać turystów zmierzających w stronę Góry, której zielony, majestatyczny łuk dominował nad miastem, domykając północny horyzont. Tak wiele zmieniło się od czasu, gdy jeszcze jako dziewczynka spędzała tu wakacje. Oczywiście Góra stała nadal – tyle że już nie była zielona. Świerkowe lasy obumarły, ustępując odporniejszym na susze i nawałnice zaroślom. Leśny potok, nad którym mała Alicja przesiadywała z ulubioną książką, zamienił się w suche, kamieniste koryto, napełniające się wodą tylko po ulewach. Dawny wakacyjny kurort opustoszał i zbiedniał. Porzucone pola zarastały kolczastą roślinnością, przywleczoną gdzieś z południa Europy. Tylko gdzieniegdzie majaczyły kosztowne w utrzymaniu kopuły chroniące uprawy.

Alicja przeklęła się w myślach – niepotrzebnie tu wracała, nie było do czego. Miejsce przeszłości było we wspomnieniach. Teraz tylko na widok zniszczeń chciało jej się płakać. Skoro jednak dotarła aż tutaj, uznała, że może jeszcze podejść kawałek tam, gdzie w dolinie pomiędzy stokami majaczyła plama żywszej zieleni.

Plama okazała się jakimś cudem ocalałym płatem buczyny. Gdy starsza kobieta przekroczyła granicę lasu, poczuła wytęsknioną wilgoć i chłód. Wciągnęła głęboko w płuca pachnące drzewami powietrze i drżącą ręką pogładziła srebrzystą korę najbliższego buka. W jarze po prawej stronie ścieżki szemrał niewidoczny strumyk. Na wystającym nieopodal kamieniu Alicja dostrzegła wytarty znak żółtego szlaku.

Wspinała się pomału, z tęsknotą wspominając utraconą kondycję. Myślała o piosenkach, które zwykła podśpiewywać podczas samotnych wędrówek i o tym, jak wyobrażała sobie przemykające między drzewami elfy, driady i inne fantastyczne istoty. Zanuciła jedną ze starych melodii. Wydało jej się, że dostrzegła ruch – gdzieś w górze stoku, po lewej stronie. Czyżby ktoś też wybrał się tu na wycieczkę? Kiedyś natychmiast by zamilkła, ale teraz niewiele obchodziło ją, co ktoś pomyśli sobie o starej, zdziwaczałej kobiecie.

Zapewne powinna być zdziwiona, a może nawet przerażona widokiem przybysza. Ale czy nie o tym właśnie marzyła przez tyle lat? Elf wyglądał tak, jak powinien – zwiewne szaty w odcieniach zieleni, długie jasne włosy i regularne rysy twarzy. Nawet uśmiechał się w odpowiedni sposób. A gdy otworzył usta, powiedział to, co Alicja zawsze pragnęła usłyszeć.
– Czekaliśmy na ciebie.

Kiedyś zastanawiała się nad tym, co odpowiedziałaby na taką propozycję. Dzisiaj nie miała nic do stracenia.
– Idę – odpowiedziała, chwytając jego wyciągniętą dłoń.
Elf uniósł drugą rękę. Zaproszone jego gestem, spomiędzy drzew wypłynęły jęzory mgieł. We dwoje zagłębili się w wilgotnym oparze.

Z doniesień internetowych: Makabryczne odkrycie! Ciało niezidentyfikowanej staruszki w zaawansowanym stopniu rozkładu znalezione na dawnym szlaku pieszym. Policja próbuje ustalić tożsamość denatki oraz przyczynę śmierci.