Beatrycze Nowicka Opowiadania

Żyjec

Michałowi

Pierwsza świadoma myśl – „Nie udało się.” Potem napłynął strach. Kto już wie? Bałem się otworzyć oczy, przerażony wizją nachylających się nade mną twarzy rodziców, lekarzy, kolegów z pracy, może nawet mojej byłej dziewczyny. Litość i trwoga, zawód, może niesmak. Jak mogłeś nam to zrobić i już nigdy nie zostawimy cię samego. To ostatnie wydało mi się najgorsze. Nie mogłem jednak leżeć tak w nieskończoność, zresztą czułem szpitalny zapach, co oznaczało, że zapewne zostałem podpięty do aparatury, która już zaraportowała komu trzeba, że się obudziłem. „Partacze ponoszą konsekwencje” – pomyślałem filozoficznie i spróbowałem się podnieść.

Pod jednym względem miałem rację – to musiał być szpital. Tyle że leżałem w niewielkiej sali, w której mieściło się tylko jedno łóżko, jednostka systemu do monitorowania funkcji życiowych, krzesło oraz niewielki stolik. Ktoś postawił na nim szklankę wody. Obejrzałem swoje ręce. Przedramiona starannie zabandażowano, we wnętrze łokcia wbito wenflon, do którego aktualnie podpięta była kroplówka. Z rozmyślania nad tym, jak niewiele brakowało mi na tamtą stronę, wyrwał mnie odgłos otwieranych drzwi. Uniosłem głowę, spodziewając się najgorszego, czyli wizyty matki. Zamiast niej w drzwiach stanęła drobna kobieta w garsonce, na którą narzuciła fartuch z przyczepioną plakietką. W lewej ręce trzymała pada. Mogła mieć trzydzieści kilka lat. Gdy na nią popatrzyłem, uśmiechnęła się do mnie – w zamyśle zapewne uprzejmie i zachęcająco. Widziałem w swoim życiu zbyt dużo takich wyćwiczonych min, żebym dał się nabrać. Chyba to dostrzegła, bo spoważniała.
– Panie Hamilton – podeszła i wyciągnęła do mnie rękę – Jestem doktor Linda Chadwick, neurolog.
Usiadłem, oparłem się o wezgłowie łóżka i uścisnąłem jej dłoń. Była chłodna i sucha.
– Proszę mówić – zdziwiłem się ochrypłym brzmieniem swojego głosu.
Doktor Chadwick pytająco uniosła brwi. Jednocześnie sięgnęła do stolika i podała mi szklankę z wodą. Upiłem kilka łyków, zanim dodałem.
– Zgaduję, że to nie jest standardowa procedura.
Linda usiadła, wspierając ręce na podłokietnikach. Nachyliła się lekko w moją stronę.
– Ma pan rację. Rozumiem, że woli pan, bym od razu przeszła do sedna. Dobrze więc. A skoro o tym mowa, czy wie pan, jak postępujemy w przypadkach takich jak ten?
– Szczerze mówiąc, nie zastanawiałem się nad tym.
– Obejrzałam sobie pańską kartę. Leczył się pan psychiatrycznie.
Skrzywiłem się na wspomnienie matki ciągającej mnie po gabinetach. Ogólnie rzecz ujmując, nie współpracowałem. W końcu się zniechęciła.
– To za dużo powiedziane. Nigdy też nie postawiono jednoznacznej diagnozy.
– Było jednak podejrzenie depresji. Zapisano panu leki, których pan nigdy nie wykupił.
Tak, to był jedyny pozytywny aspekt moich osiemnastych urodzin – wypadły akurat przed wizytą u specjalisty, który okazał się wielkim zwolennikiem terapii farmakologicznej. Gdyby matka zawlokła mnie do niego wcześniej, zapewne musiałbym łykać to, co mi przepisał, a tak byłem już pełnoletni. Nigdy nie dowiedziała się o receptach. Jakoś udało mi się ją przekonać, że mi się poprawiło.
– Dlaczego pan ich nie brał?
„Bałem się, że przestanę być sobą” – pomyślałem, ale na głos powiedziałem tylko:
– Nie uważałem tego za zasadne.
– A teraz jak pan uważa?
„A wybrałem taki piękny, ustronny lasek, z dala od turystycznych kurortów. Że też ktoś musiał się napatoczyć. Grzybiarze? Surwiwalowcy? Pech, to pech.” Wzruszyłem ramionami. Lekarka zmierzyła mnie szacującym spojrzeniem.
– Próba samobójcza oznacza, że stanowi pan zagrożenie dla samego siebie. Jeżeli pańska rodzina wystąpi o ubezwłasnowolnienie, dostanie na to zgodę.
Nie zdołałem utrzymać obojętnego wyrazu twarzy. Oczywiście dostrzegła ten objaw słabości. Wyprostowała się na krześle.
– Jak pan sądzi, czy wybiorą dla pana zabieg psychochirurgiczny? A może terapię genową, która pozwoli na przywrócenie właściwego poziomu neurotransmiterów pobudzających?
„Zapewne i to, i to, znając moją matkę.”
– Wspominała pani coś o przechodzeniu do sedna, więc poproszę o ofertę.
Linda uśmiechnęła się, tym razem szczerze. Zwycięsko.
– Jeśli zdecyduje się pan na wszczepienie pełnego implantu ośrodkowego i trzyletnią współpracę z Centrum Telebioniki, wiedza o pańskiej próbie samobójczej pozostanie między nami.
Słyszałem tę nazwę. Ludzie od wszczepów. Przypomniałem sobie treść artykułu, na który natknąłem się, przeglądając sieć pewnego szczególnie nudnego dnia w pracy.
– Proponuje mi pani, żebym został żyjcem?
Kobieta skrzywiła się na to określenie.
– Nie jesteśmy bandą pseudonaukowców preparujących zabawki dla znudzonych bogaczy.
– O ile dobrze pamiętam, dowody były dosyć przekonujące.
Teraz to ona wzruszyła ramionami.
– W każdej dziedzinie istnieje czarny rynek. My działamy oficjalnie. Proszę, oto nasza wizytówka – wręczyła mi kartonik z eleganckim logo, na którym nieregularny wzór plątaniny dendrytów przechodził w układ scalony – Pomagamy ludziom. Najczęściej pacjentom oczekującym na implanty zmysłowe i operacje układu ruchu. Mamy też kilka przypadków specjalnych. To osoby trwale sparaliżowane. Dzięki, jak ich pan nazywa, żyjcom, mogą choć na chwilę zaznać normalnego życia.
– Czy potem nie jest im tym trudniej… wrócić do siebie?
– Nie spotkałam się z przypadkiem rezygnacji z naszych usług. Ci, którzy się do nas zgłaszają, są zwykle bardzo zmotywowani. Panu nie zależy na własnym życiu, czemu więc nie odstąpić jego części potrzebującym?
– Bardzo wzniośle. A jak dokładnie miałaby wyglądać ta współpraca?
– Jako oficjalną wersję wyjaśniającą przyczynę pańskiego zniknięcia podamy zawał. To się zdarza wciąż, nawet młodym ludziom. Przeciążenie obowiązkami, stres… załatwimy z pańskim pracodawcą, by przeniósł pana na pół etatu, jeśli nie, poszukamy pracy odpowiadającej pańskim kwalifikacjom.
Zauważyła moje pytające spojrzenie.
– Najwidoczniej mnie pan nie docenia. Proszę pamiętać, że jestem lekarką i myślę także o pańskim zdrowiu. Całkowite wyrwanie pana z dotychczasowego życia byłoby szkodliwe. Dla naszych potrzeb wystarczy dwadzieścia godzin pańskiego czasu tygodniowo z możliwością pięciu nadgodzin w miesiącu, płatne dodatkowo.
– Czyli są jakieś stawki?
– Tak, zależne od pasma i kierunku przesyłu. Przesył danych z jednego narządu zmysłu jest najtańszy. Udostępnienie własnego ciała do ćwiczeń fizycznych, oczywiście w naszej sali rehabilitacyjnej pod nadzorem, kosztuje więcej. Najwięcej, jak pan się pewnie domyśla, płacimy za pełen wynajem ciała, ale to szczególne sytuacje. Podpisujemy umowy trójstronne z konkretnymi pacjentami lub ich rodzinami, jeśli mamy do czynienia z osobą nieletnią. W przypadku umów na pełen wynajem podchodzimy do sprawy rygorystycznie, zapewniamy monitoring i dyskretną ochronę. Proszę się też nie obawiać, że będziemy pana zmuszać do udostępniania ciała w pełnym zakresie. Umowa ogólnej współpracy z naszą jednostką, jaką panu proponujemy, obejmuje zobligowanie się do udzielania dostępu na poziomach 1-5… Pełen wynajem to poziom 7, chętnie przedstawię panu całą dokumentację… z możliwością zawarcia umów poziomów wyższych, ale tylko za pańską zgodą. Jak już wspomniałam, pacjentów korzystających z ostatniej opcji jest niewielu.
– Przypuśćmy, że bym się zgodził – starałem się brzmieć nonszalancko, ale to ona miała rację, ja zaś nie miałem wyjścia – Co po upływie tych trzech lat?
– Umowa ogólnej współpracy wygasa. Może pan zdecydować się na wyłączenie implantu lub jego całkowite usunięcie, choć to ostatnie wymaga skomplikowanej operacji, którą musiałby pan sfinansować z własnych pieniędzy. Może też pan przedłużyć umowę z naszym Centrum i renegocjować stawki.
– Rozumiem. Ile mam czasu na decyzję?
– Pojutrze kończy się panu urlop. Pana matka dzwoniła do pana wczoraj rano. Wiemy, że poinformował pan znajomych, że wybiera się w góry, więc wszyscy dzwoniący dostają informację, że jest pan poza zasięgiem.
Skinąłem głową.
– Która godzina?
– Czternasta osiemnaście – odparła natychmiast.
Ciekawe, jakie wszczepy sama dała sobie zrobić.
– Proszę zostawić mi informacje dotyczące pani firmy oraz wzór umowy i przyjść jutro o szesnastej.
– Oczywiście – wręczyła mi pad – W razie jakichkolwiek pytań, proszę pisać. Nasi konsultanci pracują od ósmej do dwudziestej. Do zobaczenia w takim razie.
– Do zobaczenia.
Wstała i wyszła, mijając się w drzwiach z pielęgniarką. Przypadek, czy przypomnienie, że jestem obserwowany? Jeśli to drugie, to nie było potrzebne.

***

Ze szpitala wypisali mnie szybko. Nie interesowało mnie, jakich dokładnie argumentów użyli przedstawiciele Centrum, ale na razie dostałem dwumiesięczny urlop dla poratowania zdrowia, po odbyciu którego miałem zgłosić się w celu podpisania nowej umowy o pracę. Dostałem miesiąc czasu na, jak to określiła Chadwick, dojście do siebie i przygotowanie się do operacji. Zaproponowano mi psychoterapię. Odmówiłem.

Skłamałbym, twierdząc, że wykorzystałem ten czas na coś szczególnego. Spałem do późna, siedziałem na sieci, słuchałem muzyki, drzemałem. Ściągnąłem sobie parę gier, w które miałem ochotę zagrać, a wcześniej nie miałem czasu. Każda znudziła mi się po paru godzinach. Odbyłem kurtuazyjną wizytę u rodziców, w czasie której nakłamałem na temat urlopu i planowanego wyjazdu na konferencję. To ostatnie miało być przykrywką na czas operacji. Na szczęście rodzice nie znają się na administrowaniu bazami danych, więc łyknęli ogólniki, którymi ich uraczyłem.

Dnia wyznaczonego w umowie stawiłem się w Centrum. Klinika mieściła się za miastem, daleko od dużych arterii komunikacyjnych. Podejrzewam, że okolica uchodziła za malowniczą – łagodne wzgórza, na stokach których zieleń właśnie zaczęła ustępować barwom jesieni, płynąca doliną rzeka. Większą część terenu zajmował park. Szeroka aleja prowadziła do głównego budynku. Doktor Chadwick czekała na mnie przy rejestracji. Podpisałem kolejne dokumenty. Zdążyłem już przeczytać, jak będzie wyglądać procedura, więc nie zadawałem zbyt wielu pytań. Lekarka zaprowadziła mnie na oddział przygotowawczy, mieszczący się w północno-wschodnim skrzydle kompleksu. Wyjaśniała mi technologię wszczepów i gorąco zapewniała, że jest ona stuprocentowo bezpieczna. Nie powiem, żebym poczuł się od tego lepiej. Przygotowano już dla mnie pokój – tak powinienem go chyba nazwać, bo najwidoczniej poczyniono starania, by pomieszczenie nie kojarzyło się ze szpitalem. Szczerze mówiąc, mało mnie to obchodziło, byle było wifi. Potem zabrano mnie na pierwszą fazę badań. Nie trwała długo. Resztę dnia przespałem.

Przez kolejne dwa dni podłączano mnie do rozmaitej aparatury, pobierano krew, badano odruchy. Najbardziej nieprzyjemny był rezonans magnetyczny. Leżałem w tej rurze chyba ze dwie godziny, bombardowany przez przenikliwy dźwięk. Trzeciego dnia w końcu zabrali mnie do sali operacyjnej. Pocieszałem się myślą, że może coś pójdzie nie tak i najzwyczajniej w świecie nie wybudzę się z narkozy.
– Jest pan dla nas niezwykle cennym nabytkiem – ekscytował się doktor Boone, główny neurochirurg – Większość ludzi instaluje sobie wszczepy korowe do komunikacji z komputerami. Dodawanie naszego oprzyrządowania bywa wtedy utrudnione. W pana przypadku wszystko powinno pójść gładko.
– To cudownie.
Nigdy nie miałem specjalnej ochoty na wszczepianie sobie do mózgu okablowania. A tu proszę, od razu pełen zestaw i to za darmo.
– No, proszę się nie martwić, taka operacja to dla nas już niemal rutyna.
Popatrzyłem na niego, a on zamilkł.
– To może przejdźmy już do rzeczy.
Ostatnim, co pamiętałem, był odgłos mojego oddechu.

Tym razem moją pierwszą myślą było „czyli jednak musiało się udać”. Nie było sensu udawać śpiącego, zresztą, musiałem się przekonać, czy czegoś nie schrzanili i nie uczynili mnie ślepym, głuchym, albo sparaliżowanym.
– Jak się pan czuje? – spytała Chadwick.
Obok niej siedział Boone. Wyglądał nawet zabawnie – wysoki, barczysty mężczyzna, przykucnięty na niewielkim krzesełku.
– Jak zwykle.
– Proszę się rozejrzeć. Czuje pan jakąś różnicę? Nie? To dobrze. Teraz proszę podnieść prawą rękę. Teraz lewą. W porządku.
– Jutro przeprowadzimy pełne testy – wtrącił Boone – I rozpoczniemy strojenie wszczepu.

Strojenie wszczepu okazało się czynnością nudną. Pokazywano mi dziesiątki obrazów, puszczano dźwięki. Musiałem próbować różnych smaków i wąchać przygotowane preparaty. Wykonywałem serie prostych ćwiczeń fizycznych. Uczyłem się obsługi interfejsu. Zastanawiałem się, czy nie podali mi jakiegoś środka pobudzającego, bo po takiej dawce aktywności powinienem być wyczerpany, a jakimś cudem przetrwałem te parę dni. Wreszcie wypuścili mnie do domu. Wracałem przez miasto kolejką, zastanawiając się, czy postrzegam widoki za oknem tak samo, jak wcześniej, czy jednak coś się zmieniło. Chyba nic, jednak nie byłem pewien. Starałem się nie sięgać ręką w stronę podstawy czaszki, gdzie wyczuwałem pod skórą charakterystyczne zgrubienia.

***

Codziennie przysyłali mi ankietę dotyczącą mojego samopoczucia i tego, czy nie dostrzegam żadnych anomalii. Napisałem bota, który wypełniał ją za mnie. Anomalii zresztą chyba nie było, bo reszta wolnych dni upłynęła bez żadnych rewelacji. Nie zwidywały mi się białe króliki, ani nie chwytały mnie nagłe skurcze. Potem czekał mnie powrót do pracy i tu niestety było gorzej, bo parę kobiet najwidoczniej miało jakieś wyrzuty sumienia, lub też uznały, że trzeba, aby ktoś się o mnie zatroszczył. W związku z tym każda za punkt honoru wzięła sobie zaglądanie do mnie po kilka razy dziennie z pytaniem o to, jak się czuję, propozycją podzielenia się „organiczną sałatką warzywną” i innymi tego rodzaju bzdetami. Mój ostentacyjny brak entuzjazmu zaczął jednak działać i częstotliwość odwiedzin wykazała upragnioną tendencję zniżkową.

Informacje o tym, kto będzie moim pierwszym odbiorcą, otrzymałem już wcześniej, a kiedy szedłem na spotkanie z pacjentką Centrum, odprowadzające mnie pielęgniarki opowiadały sobie o burzliwym związku modelki, zakończonym oblaniem kwasem przez zazdrosnego kochanka. Jednak co innego usłyszeć, a co innego zobaczyć na własne oczy. „Może trzeba było jednak obejrzeć sobie jej zdjęcia”, przemknęło mi przez myśl. Potem pocieszyłem się, że na szczęście nie mogła widzieć mojej reakcji. Złowiłem jedynie zaniepokojone spojrzenie doktor Chadwick.

Alyssa Redd jeszcze rok temu była piękną kobietą. Figurę zresztą nadal miała nienaganną, podkreśloną przez elegancką jasną suknię. Jej twarz i dekolt pokrywały fałdy zgrubiałej, jakby stopionej skóry. Gdy uniosła głowę, spod zdeformowanych brwi spojrzały na mnie niesamowite oczy, nienaturalnie idealne na tle zniszczonej twarzy. Nowiutkie wszczepy, których dostrojeniem mieliśmy się zająć.

Przywitaliśmy się. Miała miękki, nieco schrypnięty głos. Zastanawiałem się, czy specjalnie go wyćwiczyła. Usiadłem naprzeciwko niej w fotelu i ostatni raz przejrzałem umowę na wynajem pierwszego stopnia. Redd już podpisała.
– Czyli możemy zaczynać? – spytała Alyssa, gdy dodałem swój podpis.
– Tak – odpowiedziała jej Chadwick – Umowa jest ważna od momentu podpisania przez wszystkie strony. Za chwilę przejdziemy do sali sensorycznej.
– Proszę włączyć przesył już teraz – oznajmiła modelka.
– Czy jest pani pewna?
– Tak.
– W takim razie, oczywiście.
Uruchomiłem transfer. Alyssa wciągnęła powietrze, a jej wargi zaczęły drżeć. Przez chwilę wydawało mi się, że się rozpłacze… O ile jeszcze w ogóle mogła płakać.
– Skurwiel – wysyczała.
Spojrzałem w okno.
– Nie, nie, muszę zobaczyć, jak wyglądam – odszukała rękę pielęgniarza stojącego obok jej fotela i wstała – Proszę podejść.
Wykonałem to polecenie i kilka kolejnych – Alyssa chciała dokładnie obejrzeć swoją głowę.
– Będą mieli uciechę – skwitowała gorzko i zaraz wyjaśniła – Zgodziłam się udzielić wywiadu w show O’Maleya. Nie wątpię, że oglądalność będzie wysoka – prychnęła – Sępy. Ale trzeba zarobić pieniądze na dalsze operacje. Poza tym, ten sukinsyn nie zmusi mnie do ucieczki. A teraz, jeśli moglibyśmy, chciałabym, zanim zaczniemy, przespacerować się po okolicy. Po tylu dniach w ciemności chcę zobaczyć niebo – wyciągnęła do mnie rękę.

Spacerowaliśmy alejkami parku, trzymając się za ręce, jakbyśmy byli na randce. To było krępujące, ale musiałem ją asekurować – ostatecznie widziała moimi oczami, co mogło być mylące. Przynajmniej pogoda była ładna. Alyssa co chwila prosiła mnie, bym się czemuś przyjrzał – chmurze, stawkowi, w którym pływały ozdobne karasie, klombowi kwiatów.
– Widzi pan te dęby – wskazała na kępę drzew o wściekle czerwonych liściach.
„Drzewa, jak drzewa” – pomyślałem.
– Uwielbiam nasze dęby jesienią. Vertini specjalnie dla mnie zaprojektował kolekcję inspirowaną tym odcieniem. A tam, niech pan spojrzy, wiewiórka! Gdyby mi ktoś rok temu powiedział, jak bardzo będę się cieszyć na widok wiewiórki, spytałabym się, co brał.
Na szczęście Alyssa była przyzwyczajona do tego, że to ona mówi. Ja tylko od czasu do czasu potakiwałem.

Po mniej więcej godzinie modelka uznała, że dość już zabawy i poszliśmy na strojenie. Oglądaliśmy kształty, wzory, zdjęcia i filmy, na przemian prawym, lewym i obydwoma oczami, a Alyssa z pomocą doktor Chadwick modyfikowała sygnał z własnych wszczepów tak, by widziany obraz był jak najbardziej podobny do przesyłanego ode mnie. Okazało się to jeszcze nudniejsze niż spacer, ale niezbyt męczące. Praca z Alyssą wypełniła mi mój pierwszy „dyżur” w Centrum. Gdy się żegnaliśmy, kobieta dziękowała za pomoc, patrząc na mnie swoimi nowymi oczami. Życzyłem jej powodzenia.

***

Drugim pacjentem, do którego przesyłałem, był Walter Shimmer, energiczny starszy pan i ceniony kompozytor. Gdy się spotykaliśmy, zawsze miał na sobie garnitur, do którego dobierał odpowiedni krawat. Krótką, siwą bródkę strzygł w zabawny szpic. Do doktor Chadwick zwracał się z rewerencją, ja zaś byłem dla niego „młodym człowiekiem”.

Z wiekiem słuch kompozytora się pogarszał, dlatego zapłacił za najlepsze implanty na rynku. Wymagały one bardzo precyzyjnego ustawienia odbioru, do którego, jak twierdził, nie wystarczą standardowe procedury strojenia. Dlatego po skończeniu sesji w sali sensorycznej pracowaliśmy u niego w domu. Shimmer mieszkał w neogotyckiej willi otoczonej ogrodem w stylu angielskim. W dawnej sali balowej stał największy i najdroższy system nagłaśniający, jaki kiedykolwiek widziałem. Jakość dźwięku rzeczywiście była znakomita. Ale i tego było kompozytorowi mało, w związku z czym kilkakrotnie wybierałem się z nim na koncerty. Nigdy wcześniej nie miałem okazji siedzieć w loży dla VIP-ów w operze. Współpraca z Shimmerem była niekłopotliwa – gdy zaczynała grać muzyka, starszy pan koncentrował się wyłącznie na niej. Zawartość jego płytoteki robiła imponujące wrażenie. Odpowiadał mi jego gust, ale muszę przyznać, że i tak czułem przesyt i ucieszyłem się, że następnym moim klientem będzie chłopak uczący się obsługiwać nowoczesną protezę ręki.

Zajęcia z Alanem były pierwszymi, w czasie których miałem nie tylko nadawać, ale też odbierać. Wrażenie było dziwne. Polecono mi rozluźnić rękę i starać się nie reagować na to, co się będzie działo, gdy chłopak przejmie kontrolę. Patrzyłem, jak moje przedramię unosi się bez udziału mojej woli. Padały kolejne polecenia, które dzieciak starał się realizować. Moja dłoń wykonywała określone gesty, bardzo powoli, bo dane były po drodze analizowane przez komputer – chodziło o to, by zminimalizować ryzyko zrobienia mi krzywdy. Widziałem, jak chłopak się cieszył, kiedy skończyliśmy, jednak ja sam byłem porządnie przestraszony. Wydawało mi się, że po raz pierwszy zrozumiałem, co to znaczy być żyjcem. Uświadomiłem sobie, że moje ciało nie jest już do końca moje. Czy za tydzień zażądają obu rąk? Nóg? Całego mnie? Tego ostatniego mogłem odmówić, ale to przecież oni mieli sprzęt i oprogramowanie. Wyobraziłem sobie, jak nie zgadzam się na kolejną umowę, na co doktor Chadwick z uśmiechem przymyka oczy i w tym samym momencie wbrew sobie składam zamaszysty podpis. Zresztą, po co im podpis, mogli przyjść w każdej chwili, zmusić mnie do czegokolwiek. Przez kilka następnych nocy nie sypiałem dobrze.

***

Być może doktor Chadwick dostrzegła moje wątpliwości, bo przez najbliższe miesiące dostawałem tylko podstawowe zlecenia. Z czasem początkowe podejrzenia i obawy przykryła warstwa rutyny. Dwa i pół dnia w mojej zwykłej pracy, trzy dni w Centrum, niedziela. Po parunastu tygodniach znałem na pamięć podstawowe procedury strojenia implantów zmysłowych. Wymagane sekwencje poleceń wykonywałem automatycznie. Wielu pacjentów miało prośby podobne do tej, którą usłyszałem od Alyssy. Przed sesjami albo w przerwach chodziłem na spacery po okolicy, poznawałem ich rodziny, wysłuchiwałem ulubionych kawałków, albo głosów bliskich im osób. Bywały przypadki trudne – gdy z braku pieniędzy ludzie musieli czekać na wszczepy na tyle długo, że upośledzało to ich zdolność przetwarzania danego typu bodźców. Zbierając fundusze, wyobrażali sobie dzień, w którym ponownie będą widzieć albo słyszeć, a po włączeniu implantu okazywało się, że odbiór nijak się ma do wspomnień. Byli o tym uprzedzani, ale najwidoczniej nie sądzili, że problem będzie ich dotyczył, bo zwykle pierwszą reakcją była wściekłość i skargi na jakość wszczepu. Z nich wszystkich najbardziej zapamiętałem niewidomą od urodzenia dziewczynkę. Jej rodzina latami oszczędzała na operację. Doktor Chadwick wspominała, że ostrzegała matkę, że mała nie będzie normalnie widzieć. Kobieta obstawała jednak przy swoim – implant miał być prezentem na dwunaste urodziny May. Pamiętam przerażenie dziewczynki, kiedy włączono przesył. Nie chciała zrobić matce przykrości, więc dobierała słowa ostrożnie. Ale jako osoba niewidoma, nigdy nie nauczyła się panować nad twarzą. Rozmawiałem potem z Boonem, powiedział, że psychochirurgia połączona z terapią komórkami macierzystymi mogłyby pomóc, ale to kolejne koszty. Zastanawialiśmy się, czy nie założyć akcji crowdfundingowej, jednak matka May nie chciała o tym rozmawiać. Czuła się oszukana.

Oprócz mnie z tą jednostką Centrum współpracowało pięciu żyjców oraz dwójka zajmująca się strojeniem implantów przeznaczonych dla dzieci. Parę razy umówiliśmy się na piwo, ale wszelkie rozmowy prędzej czy później zmierzały w kierunku pracy. Wziąłem kilka zleceń wyższych poziomów na strojenie protez. Wciąż było nieprzyjemnie, ale tego rodzaju sesje nie trwały długo. Protezy nie były dokładnym odzwierciedleniem ludzkich kończyn i współpraca ze mną potrzebna była jedynie do opanowania podstaw – reszty pacjent musiał nauczyć się sam.

Moje życie poza Centrum biegło utartym torem. Wyjąwszy może wesele siostry, na które musiałem pójść, choć nie przepadałem za tego typu zabawami. Z okazji Nowego Roku obiecałem sobie, że gdy wygaśnie moja umowa z CT, zacznę szukać nowej pracy. Chciałem odrobinę zmienić profil, do czego musiałem się dokształcić. Naściągałem sobie materiałów i zacząłem je czytać, ale szło mi to niemrawo. Tłumaczyłem sobie, że to praca dla Centrum mnie rozprasza i męczy – w wolne niedziele czułem się tak znużony, że większość dnia przesypiałem.

***

Była mniej więcej połowa marca mojego drugiego roku pracy dla Centrum, gdy doktor Chadwick zaproponowała mi umowę na przesył wielopasmowy i umówiła spotkanie z Jamesem Threadem, choć może należałoby powiedzieć Jamesem Oswaldem Threadem Juniorem. Powiedziano mi, że to specjalny przypadek i wieloletni klient CT. Ponoć miewał niekonwencjonalne wymagania, a ja byłem na etapie, w którym odmiana zaczęła wydawać mi się kusząca.

W czasie mojej pracy dla Centrum widywałem różne przypadki, ale do tej pory nie miałem do czynienia z człowiekiem całkowicie sparaliżowanym. Wyglądał jak popsuta marionetka, chudy, umocowany pasami do nowoczesnego inwalidzkiego wózka. Wiedziałem, że ma dwadzieścia jeden lat, ale wyglądał na znacznie starszego. W nieruchomej, obwisłej twarzy żyły jedynie oczy.

Nie bardzo wiedziałem, jak się zachować, więc przedstawiłem się, usiadłem w fotelu i czekałem.
– Proszę, zostaw nas na chwilę samych – ponieważ Thread nie mógł się do nikogo zwrócić, a głos wydobywał się z głośniczka syntezatora, nie od razu zrozumiałem, że mówi do Chadwick. Lekarka skinęła głową i wyszła.
– Lisa słyszała już tę rozmowę nieraz, poza tym chciałem, żebyśmy porozmawiali swobodnie. James jestem, ale to już wiesz. Pewnie zastanawiasz się, jak to możliwe, że pozostaję w takim stanie, zwłaszcza mając pieniądze?
Skinąłem głową – rzeczywiście mnie to dziwiło. Poważne wady genetyczne były eliminowane już na etapie rozwoju zarodkowego.
– Moim rodzicom zamarzyło się superdziecko i przesadzili z modyfikacjami. Czasem się zastanawiam, czy ojciec miał jakieś komplesy z młodości… inaczej nie umiem tego wytłumaczyć. Raczej nie planowali dla mnie kariery sportowej przecież. W każdym razie, gdy zacząłem dojrzewać, moje podrasowane neurony motoryczne zaczęły produkować białko, które mój podrasowany układ immunologiczny uznał za obce. Zdołano uratować mi życie, lecz przywrócenie sprawności wymaga zastąpienia zniszczonych nerwów syntetycznymi. Pracują nad tym, ale to wymaga czasu. Na razie mogę korzystać z egzoszkieletu i grać w wirtualu. Czasem jednak chciałbym po prostu poczuć, jak to jest być normalnym człowiekiem. Pójść na spacer albo do klubu, pobiegać, pojeździć na łyżwach…
– Tego akurat nie umiem.
– Nie szkodzi. Więc teraz pytanie, czy mógłbyś to dla mnie robić od czasu do czasu? Terminy mogłyby być bardziej elastyczne. Lisa pewnie przedstawiła ci ofertę, wiesz, że dobrze płacę.
Poczułem się zakłopotany. Nie chodziło mi o pieniądze, raczej odczuwałem opór przed oddaniem komuś tak dużego kawałka swojego życia. Zastanawiałem się przez dłuższą chwilę. James milczał.
– W porządku – powiedziałem w końcu – ale każdorazowo ustalamy, co miałbym dla ciebie robić. I musisz wiedzieć, że nie jestem zbyt rozmownym typem.
Wydało mi się, że w oczach chłopaka zapaliła się iskierka.
– Postaram się ciebie nie zanudzić. Co powiesz na koncert Crazy Carrots w tę sobotę?

Nie przepadałem za tłumami, ale po tym, jak się zgodziłem, nie chciałem się wycofywać. Tak rozpoczął się najintensywniejszy okres mojego życia. Jednego dnia James posyłał mnie na czasową wystawę Impresjonistów, innego do Disneylandu, albo na wiejski festyn. Jadałem na jego koszt w wykwintnych restaruacjach i tanich sieciówkach. Odwiedzałem najlepsze kluby i podupadające knajpy. Pływałem, jeździłem na rowerze, biegałem rano w parku. A czasem James chciał tylko, żebym spacerował po mieście o różnych porach. Chłopak nigdy fizycznie mi nie towarzyszył, choć byliśmy w ciągłym kontakcie. Początkowo obawiałem się, że będzie miał ciągle jakieś prośby, ale ingerował tylko wtedy, gdy coś zwróciło jego szczególną uwagę. Bywały to dziwne rzeczy, nie dziwniejsze jednak niż te, które podobały się innym pacjentom.

Było późne lato, kiedy nieśmiało zapytał mnie, czy nie mógłbym pojechać na wycieczkę w góry, które odwiedzał jako dziecko. Doszedłem do wniosku, że czemu nie, zwłaszcza, że matka ciągle się dopytywała, czy się gdzieś nie wybieram, marudząc, że nigdzie nie jeżdżę na wakacje i jak to źle wpływa na moje zdrowie tudzież samopoczucie. W górach faktycznie było dość przyjemnie, choć James za często jak na mój gust chciał oglądać widoki. Poza tym jednak starał się nie narzucać, a dzięki odrobieniu większej liczby godzin naraz miałem potem cały miesiąc wolnego od Centrum. Później namówił mnie na żeglugę jachtem, naukę jazdy konnej i wypad na narty. Wszystko to bywało męczące, ale gdy spotykaliśmy się podpisać kolejną umowę i widziałem jego bezwładne ciało, nie potrafiłem mu odmówić. Nie zgodziłem się tylko na wzięcie udziału w kursie nurkowania. Czasem, gdy miałem dość, prosiłem doktor Chadwick, by umawiała mi na kilka tygodni same podstawowe sesje i powracałem do monotonii oglądania obrazków i słuchania dźwięków. Potem zwykle James kontaktował się ze mną przez wirtual i z zapałem opowiadał o kolejnej rzeczy, którą chciałby zrobić, a ja ustępowałem.

Prawdopodobnie to praca z Threadem sprawiła, że czterokrotnie zgodziłem się na siódmy poziom. We wszystkich przypadkach chodziło o pacjentów ze zrekonstruowanym rdzeniem kręgowym. Po paru godzinach aktywnego nadawania, w czasie którego wykonywałem określone ćwiczenia, umieszczano mnie w specjalnej uprzęży i podawano coś w rodzaju wybiórczo działającego środka nasennego, który na kilka godzin wyłączał wyższe funkcje mózgowe. Za każdym razem po sesji udostępniano mi nagrania. Przejrzałem je sobie pobieżnie. Nie było tam nic ciekawego ani niebezpiecznego – moje ciało chodziło, schylało się, podnosiło przedmioty, robiło przysiady i skłony.

Kiedy decydowałem się na współpracę z Centrum, trzy lata wydawały się długim okresem czasu. Ten jednak płynął szybciej, niż sądziłem i niemal zdziwiłem się, odkrywszy, że do końca umowy zostało już tylko parę miesięcy. Wtedy właśnie James zaprosił mnie do siebie do domu, co czynił raczej rzadko. Mieszkał w eleganckim budynku, którego bryłę wtopiono w stok wzgórza. Rozciągał się stamtąd widok na dolinę otwierającą się na morze. Poprzednimi razy towarzyszyli mu pielęgniarze, ale tego dnia był sam. Przeszklone drzwi ogromnego salonu wychodziły na ogród, w którym właśnie kwitły drzewka pomarańczowe. Lubiłem ich zapach.
– Chciałem porozmawiać z tobą w cztery oczy – wyjaśnił.
Spiąłem się, zastanawiając, o co tym razem mu chodzi. Chłopak milczał, ja milczałem, cisza robiła się coraz bardziej niezręczna.
– Zrozumiem, jeśli odmówisz – podjął w końcu – Rozumiem też, że możesz się zdenerwować. Choć chciałbym… chciałbym, żebyś ty też postarał się mnie zrozumieć. Proszę.
– Planujesz wyprawę na szczyt aktywnego wulkanu albo trawers przez lodowiec?
– Planuję to nie do końca adekwatne słowo. Nic tak bardzo ekscentrycznego, choć zarazem…
– Chodzi ci o seks, prawda?
Cisza, która zapadła po moim pytaniu, sama w sobie była odpowiedzią. Westchnąłem ciężko. Nie mogę powiedzieć, żebym był zdziwiony, albo zszokowany. Uświadomiłem sobie, że gdzieś w głębi duszy spodziewałem się tej prośby.
– Nie byłem jedynym dzieckiem, któremu zafundowano trefny zestaw genów. Oprócz moich rodziców w tym samym czasie zdecydowały się na niego cztery inne pary. Z Chloe znamy się od lat, spotykamy się w wirtualu. Rozmawialiśmy o tym nieraz. Ona też korzysta z usług telebionicznych. Przedwczoraj powiedziała mi, że jej nadawaczka się zgodziła… Obiecałem porozmawiać z tobą.
Zamilkł ponownie. Nie miałem pojęcia, co odpowiedzieć.
– Rozumiem, że taka propozycja może cię obrażać – odezwał się w końcu – Że nie wspomnę o naruszaniu prywatności. Jak powiedziałem, zrozumiem, cokolwiek postanowisz.
Zastanawiałem się, na ile ta rozmowa była próbą manipulacji. Siedzieliśmy tu sami, musiałem na niego patrzeć. Zapewne miał przygotowane zdjęcia Chloe i jej historię.
– Chciałbym porozmawiać z tą nadawaczką. Oczywiście bez waszego udziału. Mogę dostać jej namiary?
– Spytam Chloe.
Na odpowiedź nie musiałem długo czekać. Dostałem adres poczty elektronicznej. Powiedziałem Jamesowi, że skontaktuję się z kobietą i podejmę decyzję.

***

Nazywała się Greta Davis. Chloe musiała ją uprzedzić, bo na wiadomość ode mnie odpowiedziała od razu. Umówiliśmy się w niewielkiej kawiarni niedaleko plaży. Przyszedłem wcześniej i okazało się, że już na mnie czekała. Rozpoznałem ją po zafarbowanych na rudobrąz włosach przyciętych równo z linią brody – taką samą fryzurę miała na swoim zdjęciu profilowym. Wyglądała na nieco starszą od Chloe i Jamesa, a kilka lat młodszą ode mnie. Typ zwyczajna dziewczyna – średniego wzrostu, ani brzydka, ani specjalnie ładna, jasna cera, szaroniebieskie oczy. Miała na sobie jasnofioletową sukienkę bez rękawów i białe tenisówki. Przeglądała coś na tablecie. Gdy podszedłem, odłożyła go na stolik. Dostrzegłem nagłówek wiadomości „Brian przerywa milczenie! Tylko u nas pierwszy wywiad z synem Megan Maple” obok podrasowanego usg płodu oraz zdjęcia jego najprawdopodobniej słynnej matki. Przypomniała mi się moja siostra z zapałem rozprawiająca o nowej technologii zdalnego odczytu aktywności mózgu. Amanda zaszła w ciążę trzy miesiące temu i na poważnie zastanawiała się, czy nie zapłacić za wizytę, która pozwoli jej „poznać myśli” swojej córeczki. Na szczęście nie spytała mnie, co na ten temat sądzę.

Greta zauważyła, na co patrzę i wyraźnie się zmieszała. Wyłączyła obraz i skrzyżowała ręce na piersi.
– Zwykle nie czytam tego typu bzdur – oznajmiła obronnym tonem – Ale że teraz czekałam… Niech pan usiądzie.
Postarałem się o uśmiech. Nie wiem, na ile wyglądał przekonująco.
– Proszę się nie przejmować – usadowiłem się naprzeciw niej – Jim.
– Greta.
Przy stoliku pojawiła się kelnerka. Zamówiłem kawę, a dziewczyna poprosiła o szarlotkę i herbatę. Gdy oparła ręce o stolik, zauważyłem, że lekko drżą jej dłonie. Mimo zdenerwowania odezwała się pierwsza.
– Chcę, żebyś wiedział, że normalnie tego nie robię – pokręciła głową – Wiem, jak to musi brzmieć po moich zapewnieniach sprzed chwili… – obdarzyła przelotnym spojrzeniem wygaszony ekran – Ale to prawda. Weszłam w ten biznes na własnych zasadach i się ich trzymam.
– Ja też nigdy wcześniej nie byłem proszony o coś takiego. Od ponad dwóch lat pracuję dla CT jako stroiciel implantów zmysłowych i protez. Pomagamy chorym dzieciakom, ofiarom wypadków, starszym ludziom – starałem się brzmieć uspokajająco – Prośba mojego klienta była dla mnie dosyć… krępująca. Ale jeśli pracujesz z Chloe, to wiesz, jak to wygląda i dlaczego obiecałem mu zastanowić się nad tą propozycją.
– Ja przesyłam już cztery lata dla CyberBrain. Może o nich słyszałeś. Mają bardziej komercyjny profil, choć obsługujemy też kosmonautów pracujących w wydobyciu na asteroidach. Lubię przesyłać do nich, mam wtedy poczucie, że robię coś dobrego… Poza tym lubię, jak się cieszą ze wszystkiego, co odbierają. Dotyk płatków śniegu na twarzy, noworoczne fajerwerki, zapach kwiatów, uścisk czekającego na Ziemi dziecka… – uniosła głowę i popatrzyła mi w oczy, uśmiechając się krzywo – Tak, to też prawda, że czasem pracuję dla zblazowanych bogaczy, którym zachciewa się nietypowych doznań. Ale stawiam jasne granice i nigdy do tej pory ich nie przekroczyłam, mimo, że mogłabym dzięki temu szybciej zdobyć pieniądze.
– Zbierasz na coś konkretnego? – zapytałem, chcąc odwrócić jej uwagę.
Tym razem uśmiechnęła się szerzej. Nachyliła się nad stolikiem.
– Tak, jak my wszyscy, na lepsze życie. Na zmianę. Wiem, że mam potencjał, ale nie potrafię go odpowiednio rozwinąć… – wzruszyła ramionami – Zawsze brakowało mi odwagi i zdecydowania. Próbowałam terapii, jednak to za mało i za wolno. Potrzebuję czegoś bardziej radykalnego, by stać się tym, kim chcę.
– Psychochirurgia?
Greta energicznie pokiwała głową.
– Kompletny remodeling behawioralny plus terapia wspomagająca. Potrzebuję też pieniędzy na nowy start i te wszystkie rzeczy, na które wcześniej nie potrafiłam się zdobyć. No wiesz, podróże na przykład. Zawsze chciałam pojechać na Borneo.
Kelnerka przyniosła nasze zamówienia. Greta zaczęła dziubać ciasto widelcem. Zastanawiałem się, jak bardzo wynagrodzenie od Chloe przyspieszy realizację jej planów.
– A ty, masz coś konkretnego na myśli? – odezwała się po paru kęsach.
Zamieszałem swoją kawę.
– Właściwie to nie. Centrum skontaktowało się ze mną, gdy sam byłem w szpitalu – dziewczyna popatrzyła na mnie niepewnie, więc wyjaśniłem – Kłopoty z niedokrwieniem, już wyleczone. W każdym razie ich lekarka opowiedziała o inicjatywie, że szukają kogoś, pomagają ludziom i tak dalej. Początkowo byłem sceptyczny, ale dałem się przekonać.
Moje wyjaśnienia chyba przypadły dziewczynie do gustu. Odprężyła się trochę. Przez chwilę wymienialiśmy się branżowymi wspominkami.
– Czy jest coś, czego chciałeś się ode mnie dowiedzieć? – spytała, znów poważniejąc.
– Uznałem, że będzie lepiej, jeśli poznamy się wcześniej. Ale przede wszystkim chciałem usłyszeć, co ty o tym wszystkim myślisz, jak się z tym czujesz. Czy naprawdę tego chcesz?
Greta uciekła spojrzeniem.
– Czuję się dziwnie, a jak mam się czuć? Ale znam Chloe, pracuję z nią już rok. Wiem, że bardzo by tego chciała. Pamiętam też siebie, kiedy byłam nastolatką, jak się zastanawiałam, jak to jest. A ona właśnie wtedy zachorowała. I tak, płaci naprawdę dobrze, jeśli o tym myślisz. A ty, co zamierzasz odpowiedzieć Jamesowi?
Czułem się osaczony oczekiwaniami całej trójki. Dopiłem kawę i odchyliłem się na krześle.
– Jestem gotów się zgodzić, ale na swoich warunkach.
– Któreś z nich będą miały związek ze mną?
– Może tylko to, że nie życzę sobie udzielania mi instrukcji w trakcie. I tak będzie wystarczająco niezręcznie.
Dziewczyna skinęła głową.
– Myślę, że zdołam skołować dla nas coś na rozluźnienie. I masz rację, też tak powiem Chloe. Czyli jesteśmy umówieni?

Zadzwoniłem do Jamesa. Odebrał natychmiast. Powiedziałem mu, że zgadzam się pod warunkiem, że to będzie koniec mojej pracy dla niego i dla Centrum. Zgodził się pokryć koszt roboczogodzin pozostałych mi do końca kontraktu. Obiecał, że nie będzie się narzucał w trakcie. Połączyliśmy się z dziewczynami, żeby ustalić termin. Stanęło na następnej sobocie.

***

Czułem się głupio. Wiedziałem, że James wynajął dla nas pokój w bardzo porządnym hotelu. Może dbał o naszą wygodę, a może zależało mu na odpowiedniej oprawie? Kolejne oczekiwania. W każdym razie wykąpałem się, ogoliłem i wbiłem w garnitur. Umówiliśmy się z Gretą w hotelowej restauracji. Czekając na nią, zastanawiałem się, czy po wszystkim Thread poczuje się tak samo rozczarowany, jak ja swego czasu byłem. Nawet jeśli, to jego problem.

– Już jestem, przepraszam za spóźnienie – głos Grety wyrwał mnie z zamyślenia.
Ona także się postarała. Ubrała małą czarną i szpilki, pomalowała oczy i usta – tyle przynajmniej byłem w stanie zauważyć.
– To co, może być? – Ewidentnie była zdenerwowana, ale starała się maskować to sztucznym entuzjazmem – Idziemy od razu na górę, czy chcesz coś zjeść?
– Wyglądasz świetnie – oznajmiłem, ponieważ tego ode mnie oczekiwała. Zresztą, chyba naprawdę wyglądała dobrze. Zastanowiłem się chwilę i uznałem, że chęć pójścia na górę od razu może zostać odczytana jako „miejmy to jak najszybciej za sobą” a to z kolei jako „nie podobasz mi się”. Przynajmniej tyle nauczył mnie mój jedyny poważny i nieudany związek – Może jakiś deser? Chyba, że jesteś bardzo głodna, albo wolisz już zaraz zaczynać?
– Deser to dobry pomysł. Napiłabym się też czegoś mocniejszego. Poza tym, potrzymajmy nasze gołąbki w niepewności. To zaostrzy im apetyt, nie sądzisz?
Rozmowa raczej się nie kleiła, ale i tak nie było źle. Po pierwszym drinku Greta wyciągnęła z torebki zafoliowane różowe pastylki.
– Obiecałam, że postaram się o coś, co nam pomoże. To dość bezpieczna rzecz. Zdarzyło ci się brać wyłącznik?
– Kilka razy.
– To produkt uboczny prac nad nim. Nie wygasza świadomości całkiem – o ile nie przedawkujesz, bo wtedy może wyłączyć cię już na dobre. Ale to, co proponuję, to bezpieczna dawka. Powinna nas rozluźnić, osłabić kontrolę, wzmocnić instynkt. Bierzesz? Bo ja zamierzam.
– Czemu nie – wyciągnąłem rękę, a ona wyłuskała na moją otwartą dłoń tabletkę. Swoją włożyła do ust i zapiła drinkiem.
Poszedłem w jej ślady.
– Kiedy powinno zacząć działać?
– Po około dwudziestu minutach.

Dokończyliśmy deser i lekko wstawieni wsiedliśmy do windy. Greta wpadła w szampański nastrój. Chichotała i powtarzała, że musimy pamiętać, żeby włączyć przesył, bo co by to była za wpadka i jeszcze kazaliby nam zwracać za hotel. Śmiałem się z jej dowcipów, choć nie było mi zbyt wesoło. Ale faktycznie poczułem się lepiej. W pokoju czekał na nas wystrój rodem z komedii romantycznych.
– Mój były nigdy nie urządził mi takiego wieczoru – oznajmiła dziewczyna z żalem, zapalając porozstawiane pomiędzy bukietami kwiatów świeczki.
Pogładziła pościel na wielkim łóżku.
– Satyna.
Nie znałem się na tkaninach, więc tylko przytaknąłem.
– Czyli co, włączamy?
– Tak.
Zamknąłem oczy i uruchomiłem interfejs. Wybrałem z niego odpowiednie opcje i zatwierdziłem. Chwilę później dotarło do mnie potwierdzenie odbioru.
– Łączy, a twój?
– Też. Zatańczysz ze mną?
Włączyła muzykę i objęła mnie za szyję. Przyciągnąłem ją do siebie – była ciepła i miękka, pachniała delikatnymi perfumami. Wtuliła się we mnie i przez chwilę kołysaliśmy się w rytm muzyki. Potem uniosła głowę i wiedziałem, że to czas, żeby ją pocałować. Chwilę później rozpiąłem zamek na plecach jej sukienki i zsunąłem ramiączka. Zaśmiała się i ściągnęła ze mnie marynarkę, po czym zaczęła rozpinać guziki koszuli. Sukienka opadła na ziemię, a Greta pociągnęła mnie na łóżko. Ucieszyłem się, że miała na sobie pończochy, bo mogłem je zdjąć bez większych problemów. Chwilę później do ubrań na podłodze dołączyły moje spodnie i buty. Pociągnęła mnie na siebie. Całowałem ją w szyję i dekolt, próbując wypatrzyć odpowiedni moment na ściągnięcie z niej bielizny. Moje ciało zareagowało dobrze. Gdy sięgnąłem palcami między uda Grety, poczułem wilgoć.
– Dawno już z nikim się nie kochałam – wyszeptała.
– Ja też – przyznałem. Nie dodałem, że to dlatego, że cała zabawa niespecjalnie mnie cieszy.
Pamiętałem jednak, co należy robić i starałem się. Ona też i chyba wyszło całkiem nieźle. W każdym razie nie zamierzałem pytać Jamesa o opinię.

Pierwszym, co zrobiłem po przebudzeniu, było upewnienie się, że nie zapomniałem wyłączyć przesyłu. Poczułem ulgę na myśl, że to już ostatni raz. Greta siedziała obok mnie na łóżku okutana w kołdrę. Trzeba było coś powiedzieć, więc po krótkim namyśle zdecydowałem się na:
– Jak się czujesz?
– Nadal dziwnie. Ale dzięki, że pytasz. A ty?
– OK.
– To co, śniadanie? Przyniosą nam do pokoju.
– Może być. To zadzwoń do nich, dobrze? Ja się wykąpię.

– Nie mogłam spać i zastanawiałam się, czy nie iść do domu – powiedziała mi, gdy jedliśmy – Ale uznałam, że to by było nie w porządku, po tym wszystkim.
– Zrozumiałbym – zreflektowałem się i dodałem – Ale miło, że zostałaś.
Uśmiechnęła się nieśmiało.
– Dzięki. Zamiast tego zarejestrowałam się na operację i powypełniałam wszystkie formularze. Teraz mam już komplet dokumentów.
– To… dobrze.
– Jak się ma kasę, to wszystko można, nie? Mam termin za dwanaście dni. Trzymaj za mnie kciuki, dobrze?
– Obiecuję.

Odwiedziłem ją w szpitalu po operacji. Była trochę zagubiona, ale pełna optymizmu. Twierdziła, że czuje różnicę. Faktycznie, jakby inaczej siedziała, częściej gestykulowała. Mówiła głośniej i szybciej. Od razu ze szpitala pojechała na terapię i trening personalny, a potem pewnie na swoje wymarzone Borneo. Tak sądzę, bo gdy parę razy zajrzałem na jej profil, widziałem zdjęcia, na których pozowała, za plecami mając tropikalną roślinność, egzotyczne ptaki i kameleony. Gdy zaczęły odrastać jej włosy, wygoliła je w tribalowe wzory. Zrobiła też sobie tatuaż na plecach. Na kilku ostatnich zdjęciach towarzyszył jej mężczyzna – opis wyjaśniał, że spotkała go na kursie spadochroniarstwa. Życzyłem jej powodzenia, ona odesłała mi zdjęcie papugi z dopiskiem #godspeedoldfriend i #dreamscometrue.

Spotkałem się z doktor Chadwick w celu wyłączenia implantu. Powiedziałem, że może w przyszłości wrócę do pracy dla Centrum, ale teraz zamierzam przez jakiś czas wypocząć.

Miałem bardzo konkretne plany. Złożyłem wypowiedzenie w firmie. Ponownie odwiedziłem rodziców z przygotowaną uprzednio historią i wysłałem wiadomość do Jamesa, prosząc o pilne osobiste spotkanie. Obiecał, że skorzysta z egzoszkieletu i przyjdzie. Miałem taką nadzieję, bo szkoda, żeby się zmarnowało.

Tym razem napisałem list. Musiałem wyjaśnić Jamesowi mój plan, żeby wiedział, co ma robić, gdy mnie znajdzie. Poinformowałem, że rodzice sądzą, iż zdecydowałem się na psychochirurgię – pomysł jest taki, że w trakcie operacji coś poszło nie tak i doszło do utraty pamięci. Podałem namiary na hakera wszczepów, które dostałem od Grety. Wkleiłem linki do dokumentów, żeby wiedział, że pozamykałem swoje sprawy. To chyba było wszystko.

Odłożyłem tablet i połknąłem garść różowych tabletek.

***

Wchodząc pokład prywatnego jachtu, uznała, że James Oswald Thread Senior wygląda na zadowolonego. Po chwili utwierdziły ją w tym dane dotyczące przelewów bankowych, które spłynęły na jej wszczep. Biznesmen zaprosił kobietę do kabiny, gdzie czekał już zastawiony stół.
– Jak się miewa pana syn? – spytała, częstując się sałatką z „serca” palmy.
– Początkowo był wstrząśnięty i miał opory, ale wytłumaczyłem mu, że jeśli nie skorzysta, poświęcenie tego faceta pójdzie na marne. No i ktoś musi opiekować się ciałem. Muszę przyznać, że gdy zaczynaliśmy, byłem sceptyczny, ale po fakcie muszę przyznać, że doskonale wybrała pani kandydata.
Lisa Chadwick pozwoliła sobie na uśmiech.
– Wiem o tym. Znam się na swojej robocie.