Beatrycze Nowicka Opowiadania

Wakacje ze smokiem

1. Spotkanie w lesie

– To ja idę na łąki puszczać latawiec! – krzyknął Jacek i wybiegł na zewnątrz ścigany przez sakramentalne:
– A idź, idź, dziecko! Tylko nie spóźnij się na obiad!
Po chwili chłopiec biegł już dróżką przez ogród. Gdy mijał kępę krzaków agrestu, obejrzał się, by sprawdzić, czy przypadkiem ciocia nie wygląda za nim z okna. Upewniwszy się, że nikt go nie obserwuje, zamiast iść do głównej bramy, chłopiec skręcił w ścieżynkę prowadzącą do sadu. Przeszedł pod szpalerem jabłoni, na których zawiązywały się pierwsze owoce i skręcił na tyły ogrodu, gdzie znajdowała się niepozorna furtka. Z wielkim namaszczeniem Jacek wyciągnął z kieszeni stary, zardzewiały klucz, który dwa dni temu znalazł na strychu. Zamek z początku nie chciał ustąpić, potem jednak szczęknęło i furtka otwarła się ze skrzypieniem. Oczywiście chłopiec mógłby wyjść głównym wyjściem, a potem obejść ogród dookoła… Ale tak było znacznie ciekawiej. W końcu wyruszał na Wielką Wyprawę Badawczą. Skompletowanie wyposażenia zajęło mu cały wczorajszy dzień. W plecaku znalazły się dwie bułki, butelka soku, latarka, lornetka, kompas, który dostał od wujka na imieniny, przeciwdeszczowa peleryna, spory kawał sznurka, kieszonkowe wydanie atlasu ptaków, długopis oraz wygnieciona kartka papieru, na której Jacek zamierzał narysować mapę okolicy.

Las zaczynał się tuż za ogrodzeniem. Nie wiadomo przez kogo wydeptane ścieżki prowadziły w głąb. Chłopiec wybrał jedną z nich i poszedł przed siebie, od czasu do czasu używając kompasu, by sprawdzić kierunek. Był piękny, letni poranek. Ptaki śpiewały, lekki wietrzyk szeleścił w liściach. Początkowo świeżo upieczony odkrywca zamierzał zawędrować jak najdalej, jednak w praktyce często się zatrzymywał a to, by uzupełnić mapę, a to, by zerwać kilka malin. Ścieżka prowadziła nieco pod górę. Od pewnego momentu po jej lewej stronie dał się słyszeć szmer strumyka. Wymyślenie nazwy dla potoku zajęło Jackowi nieco czasu, ostatecznie ochrzcił go Złotonośnym. Oczami wyobraźni widział siebie, wyciągającego spomiędzy otoczaków błyszczący samorodek. Wprawdzie nigdy nie słyszał, by w tych okolicach ktokolwiek kiedykolwiek znalazł złoto, ale przecież zawsze musiał być ten pierwszy raz! Po niedługim czasie chłopiec wyszedł na niewielką polankę, porośniętą trawą i krzewami malin. Z trzech stron otaczał ją las, z czwartej zaś znajdowało się niewielkie urwisko, powstałe w wyniku podmycia brzegu przez Złotonośny potok. Niedaleko krawędzi rosła sosna o wygiętym pniu, spod której rozciągał się bardzo przyjemny widok na połyskujący strumień, las po jego drugiej stronie i niskie góry w oddali. Jacek poczuł się głodny, więc przysiadł na zwalonym pniu i spałaszował bułki, popijając sokiem i wyobrażając sobie, że jest traperem. Niestety, spojrzenie na zegarek uświadomiło chłopcu, że zbliża się południe i musi już wracać. Umieścił zatem polankę na mapie, a potem skierował się w drogę powrotną.

Okazja do kolejnej wyprawy nadarzyła się dopiero po upływie kilku dni. Tym razem Jacek szedł raźnym krokiem, chcąc jak najszybciej znaleźć się nad urwiskiem. Kiedy tam dotarł, okazało się, że w międzyczasie ktoś odwiedził to miejsce. O wizycie obcych świadczył krąg po wypalonym ognisku oraz kupka zgniecionych puszek po piwie. Przez dłuższą chwilę chłopiec wpatrywał się w to wszystko w poczuciu bezsilnej wściekłości. W końcu uznał, że musi zebrać odpadki i wyrzucić je do śmieci. Pomrukując z irytacji i brzydząc się nieco, pozbierał puszki do reklamówki, z której wcześniej wypakował prowiant. Potem ostrożnie zszedł nad strumyk i udawał, że szuka złota. Nie mógł jednak przekonać samego siebie do tych wyobrażeń. Przed oczami cały czas miał porzucone śmieci i wypalony krąg trawy, które przypominały mu, że nie znajduje się gdzieś w północnoamerykańskiej tajdze.

Przez następny tydzień wręcz bał się zapuszczać w tamten rejon. Co tym razem zastanie? W końcu ciekawość zwyciężyła i chłopiec ponownie podążył znajomą już ścieżką. Gdy dochodził do polanki, dostrzegł pomiędzy pniami ruch. Ktokolwiek to był, sądząc po wzroście, nie był dorosłym. Skradając się od drzewa do drzewa, Jacek podszedł bliżej.

Na polance siedziało dwoje dzieci mniej więcej w jego wieku, chłopiec i dziewczyna. W pierwszym odruchu Jacek zamierzał czmychnąć w las, w parze obcych było jednak coś, co przykuło jego uwagę. Oboje byli szczupli i poruszali się zwinnie. Można by rzec, że zbyt zwinnie, jak na normalnych ludzi. Chłopiec miał na sobie brązowe spodnie bojówki z licznymi kieszeniami i pomarańczowo-czerwony podkoszulek ozdobiony wzorami płomieni. Jego jasna czupryna wręcz błyszczała w słońcu. Włosy dziewczynki miały dziwny kolor – Jacek mógłby przysiąc, że były szarozielone. Były też bardzo gęste i spływały rozpuszczone aż do jej pasa. Dziewczyna ubrana była dość zwyczajnie, w zieloną koszulkę bez rękawów i ciemnozielone krótkie spodenki. Była bosa.

Najwidoczniej Jacek nie umiał zachować się dostatecznie cicho, gdyż nieznajomy odwrócił się i zapraszająco pomachał ręką. Naburmuszony, że ktoś „zajął mu jego polankę”, chłopiec przez chwilę zastanawiał się jeszcze, po czym wyszedł spomiędzy drzew.
– Cześć! – zawołała dziewczyna – Widziałam cię jakiś czas temu. Czy to ty ponownie otworzyłeś bramę?
Chłopiec w pomarańczowym podkoszulku dostrzegł zdziwioną minę Jacka.
– To ty pozbierałeś śmieci – bardziej stwierdził, niż zapytał.
Jacek skinął głową, marszcząc brwi.
– Cieszymy się, że to zrobiłeś – dorzuciła dziewczyna – A tak w ogóle, to Joasia jestem.
Jej włosy naprawdę były zielone, skóra zaś, która z oddali wydawała się po prostu opalona, teraz okazała się mieć nietypowy, brązowawy odcień.
– Jacek.
Wyciągnęła do niego rękę. Gdy ją uścisnął, przez chwilę miał wrażenie, jakby dotykał czegoś szorstkiego, nie tyle chłodnego, co pozbawionego ciepła.
– Mieszko – przedstawił się jasnowłosy chłopak, również podając Jackowi rękę.
Jego dłoń dla odmiany wydawała się znacznie cieplejsza, niż powinna. Uścisk miał silny, jak u dorosłego.
– Siadaj, siadaj, częstuj się – Mieszko skinął głową w stronę rozłożonego nieopodal koca, na którym stał koszyk z malinami i pękata butelka z nieprzezroczystego szkła – Jak powiedziała Aśka, jesteśmy wdzięczni i w ogóle.
– Lubię to miejsce i szkoda by mi było z niego rezygnować – dodała zielonowłosa, sadowiąc się na kocu – No i musielibyśmy nadłożyć kawał drogi.
Jacek usiadł również i poczęstował się malinami. Przedpołudniowe słońce przyjemnie grzało mu plecy.
– Ale o co chodzi?
Dziewczyna spojrzała na swego przyjaciela.
– Powiemy mu?
Mieszko wzruszył ramionami.
– Czemu nie…
– Dobra – kontynuowała Joasia – Ponieważ nie mam ochoty, byś na samym początku uznał nas za wariatów, zacznę od małej demonstracji. Patrz i nie bój się.
Usiadła prosto na kocu i wzięła głęboki oddech. Jacek już miał się spytać, czego ma się nie bać, gdy nagle włosy dziewczyny zamieniły się w gałęzie, z których w dodatku wyrosły pierzaste liście.
– Niektórzy ludzie nazywali nas driadami – wyjaśniła Joasia.
Zdumiony Jacek zdołał tępo pokiwać głową i wykrztusić w stronę Mieszka:
– A ty, kim jesteś?
– Smokiem – odpowiedział chłopak takim tonem, jakby stwierdzał najoczywistszą rzecz pod słońcem – Ale nie będę się przemieniać tylko po to, by zaspokoić twoją ciekawość.
– Jak słusznie podejrzewasz, nie jesteśmy stąd – odezwała się Joasia, nie doczekawszy się ze strony Jacka żadnych pytań – To znaczy, teraz nie jesteśmy. Dawno temu nasz i wasz świat były jednym i przedstawiciele wszystkich ludów żyli na nim razem.
– Odmienne paradygmaty doprowadziły jednak do rozwarstwienia rzeczywistości – wtrącił Mieszko.
– Para, co ?
– Ujmijmy to prosto – podjęła driada – Magia i technologia nie pasują do siebie. Dlatego świat się rozdwoił. Magiczne istoty i ludzie zostali rozdzieleni.
– Jednak to rozdzielenie nie jest całkowite – dodał jasnowłosy chłopak – Wciąż można znaleźć przejścia, tam, gdzie świat ludzi przypomina nasz.
– Tyle, że tych miejsc ubywa – wtrąciła Joasia ponuro – Za każdym razem, gdy ludzie niszczą pierwotny krajobraz, kolejne połączenia są zrywane.
– Czyli pozostawione puszki… – zaczynał rozumieć Jacek.
– Na szczęście nie leżały za długo.
– Twierdzicie więc, że gdzieś tutaj jest brama, prowadząca do świata driad i smoków? – sam nie wierzył, że to mówi.
Jego nowi znajomi zgodnie pokiwali głowami.
– A czy ja mógłbym… – ośmielił się zapytać.
– Pewnie – odparł smok – Tyle, że my akurat wybieraliśmy się do was. Mamy sprawę do załatwienia.
Jacek zaczął w myślach układać pytanie o to, jaka to sprawa, tak, by nie zabrzmiało zbyt wścibsko, gdy Asia zamachała ręką w stronę lasu.
– Zabraliśmy kolegę – wyjaśnił Mieszko – Ale on jest trochę nieśmiały…
– Rozumiesz, jest bardzo wrażliwy, a wszystkie jego poprzednie spotkania z ludźmi… – szepnęła Asia – No cóż, chłopak się trochę zraził.
– Można to zrozumieć – dodał smok.
– Jak najbardziej.
– Bardzo przeżywa to, jak ludzie na niego reagują. Dlatego bądź ostrożny – powiedziawszy to, Mieszko zwrócił się twarzą do drzew i zawołał – No wyłaź wreszcie!
W poszyciu zaszeleściło i spomiędzy krzewów wychynął metrowej wysokości czarny włochaty pająk. Jego osiem niebieskich ślepi wpatrywało się w Jacka z zatrważającą intensywnością. Chłopiec aż struchlał i dziękował w duchu za to, że siedzi na kocu, inaczej chyba rzuciłby się z wrzaskiem do ucieczki.
– To jest Jacek, Jacku, poznaj Stefana. Stefan jest pająkołakiem – oznajmił Mieszko.
Stefan podszedł bliżej, przebierając czterema parami odnóży, co stanowiło widok tyleż przerażający, co fascynujący. Prawdziwa próba odwagi nastąpiła sekundę później, gdy stwór wyciągnął w stronę Jacka jedną z kończyn. Przyszły traper zmartwiał. Joasia chrząknęła znacząco. Obraz pająkołaka zadrżał i po sekundzie na jego miejscu stał wysoki chłopak o długich ciemnych włosach i jasnoniebieskich oczach ubrany w czarne dżinsy i szary podkoszulek. Wyglądał na zakłopotanego.
– Przepraszam, pewnie powinienem przemienić się wcześniej. Choć z drugiej strony może lepiej, że od razu zobaczyłeś, kim jestem.
Jacek przełknął ślinę i z niejakim trudem wykrztusił, że nie ma sprawy. Stefan usiadł na skraju koca. Przez chwilę obaj łypali na siebie podejrzliwie.
– A tymczasem mówiliśmy o naszej wyprawie – podjęła driada, jak gdyby nigdy nic – Jesteśmy tu, by odzyskać rytualne rogi, które ktoś z waszych świsnął arcydruidowi.
– Rytualne rogi? – ciekawość przezwyciężyła strach.
– W zasadzie należałoby powiedzieć poroże. Jelenie. Bardzo okazałe i ozdobnie rzeźbione. Arcydruid nosi je na głowie podczas rozmaitych obrzędów – wyjaśnił Mieszko.
– Ma dla niego dużą wartość sentymentalną – uściślił Stefan.
– Aha… A jak to się stało?
– Jakiś tydzień temu arcydruid wybrał się do waszego świata, nie pytaj dlaczego… – kontynuowała Joasia.
– Ja sądzę, że miało w tym swój udział jego zamiłowanie do czekolady – wtrącił Stefan z przekąsem.
– Tak, czy owak – driada nie dawała się zbić z tropu – Przyszedł tu i uciął sobie drzemkę na skraju lasu. Rogi zdjął, bo są niewygodne. Obudził się już w naszym świecie. Rogi zostały tu.
– Nie do końca rozumiem, jak to się mogło stać…
– Kiedy ktoś z ludzi zamyka przejście, każdy, kto nim przeszedł na drugą stronę, zostaje po pewnym czasie odesłany z powrotem – wytłumaczył smok.
Jedna myśl nie dawała Jackowi spokoju:
– Ale po co właściwie wybrał się po czekoladę z rogami na głowie?
Joasia rozłożyła ręce, Stefan wzruszył ramionami.
– Jak dla mnie to znów przesadził z muchomorami – kategorycznie oznajmił Mieszko.
– Jak było, tak było… – westchnęła driada – Najważniejsze, że odkąd je stracił, stał się nieznośny. Chodzi, biada, wieszczy zgubę. Wszystkie moje siostry pochowały się w drzewach, by nie musieć słuchać jego zrzędzenia.
– Jednym słowem porażka – dodał pająkołak.
– Ano – kulturalnie przytaknął Jacek.
– No i pomyśleliśmy, że ktoś musi coś z tym zrobić – poważnie stwierdził smok.
– Dla świętego spokoju.
– Skoro tak mu zależy, to czemu sam nie szukał?
– Poszedł w miejsce, gdzie zgubił rogi, ale ich tam nie ma a trop się urywa – wyjaśnił Mieszko.
– Ale może my coś znajdziemy… – wtrąciła z nadzieją driada.
Jacek natychmiast zaoferował swoją pomoc. Trójka jego nowych kumpli uśmiechnęła się, jakby czekali na taką właśnie reakcję.
– Zuch chłopak – Mieszko poklepał Jacka po ramieniu.
– Na pewno nam się przydasz – gorąco zapewniła driada – To w końcu twój świat.

We czwórkę maszerowało się zdecydowanie raźniej. Po drodze Jacek dowiedział się co nieco o druidach, choć po prawdzie większość z tego było plotkami na temat pechowego właściciela rogów. Okazało się, że pomimo narzekań na zrzędliwość kapłana, Mieszko, Joasia i Stefan lubili ekscentrycznego staruszka. Zanim wyruszyli szukać zguby, dokładnie wypytali druida o drogę, jaką przeszedł owego feralnego dnia, więc po pewnym czasie bez większego błądzenia dotarli na miejsce odpowiadające opisowi. Przeszukali je dokładnie, nie znajdując ani śladów poroża. Joasia była w stanie wyczuć słaby poblask magicznej mocy, świadczący o tym, że kiedyś faktycznie tu leżało. Po dłuższym czasie udało jej się dostrzec ślad. Niestety, doprowadził ich jedynie do pobocza najbliższej drogi.

– No to lipa… – stwierdził Mieszko markotnie – Ktoś je znalazł, zabrał ze sobą i odjechał.
– Samochodem – dodała Asia – Gdyby to był wóz, albo nawet rower, może zachowałby się choćby najlżejszy ślad. A tak, szukaj skrzata w lesie…
– Ale na co komu były rogi druida? – zastanawiał się Stefan.
– Zdziwiłbyś się, co ludzie kupują… – zaczął Jacek, lecz nagle w głowie zaświtał mu pewien pomysł – Wiem, gdzie jeszcze moglibyśmy poszukać! – wykrzyknął – Nie gwarantuję powodzenia, ale spróbować warto!
– Co proponujesz? – zaciekawiła się Asia.
– Cóż, może ktoś zdecydował się zawiesić je sobie nad kominkiem. Ale ja sądzę, że prędzej spróbuje je sprzedać… Posłuchajcie, muszę teraz wrócić do domu na obiad. Ciocia pewnie zdenerwowałaby się, gdybym przyprowadził ze sobą kolegów bez zapowiedzi… Dlatego najlepiej będzie, jak zjem, a potem wpadniecie do mnie z wizytą. Jakby się ciocia pytała, to jesteście dziećmi turystów, którzy zatrzymali się na polu kempingowym…

Po drodze ustalili szczegóły, Jacek został też wypytany na okoliczność życia codziennego w świecie ludzi. Zrobili tak, jak się umówili i po obiedzie Stefan, Mieszko i Asia zostali z całą pompą przedstawieni wujostwu, potem zaś Jacek poprosił, by mogli skorzystać z komputera wujka.

– No to zobaczymy, czy zdołamy znaleźć je w sieci – wymruczał Jacek, wchodząc na stronę wyszukiwarki z zamiarem przejrzenia ofert z internetowych aukcji. Od razu otworzył kilka okien, by szukać po różnych słowach kluczowych. Jak zwykle zdziwiło go zatrzęsienie wyników. Ogłoszeń było mnóstwo, z czego większość dotyczyła artefaktów z rozmaitych gier sieciowych. Było też trochę elementów kostiumów oraz parę wątpliwej urody ozdób na ścianę. Po jakiejś pół godzinie przeglądania stron jego towarzyszom zrzedły miny. Jacek jednak nie poddawał się tak łatwo. Wreszcie Mieszko wykrzyknął:
– To może być to!
Jacek kliknął na ofertę. „Okazja!!! Niepowtarzalna ozdoba dla twojego salonu. Unikalne i jedyne w swoim rodzaju rogi jelenia. Dekoracyjnie żeźbione. Kup teraz!” Obok znajdowało się zdjęcie o zadowalającej rozdzielczości.
– To one! – pisnęła Asia – Co teraz?
– Na szczęście wszystko wygląda na to, że nikt ich jeszcze nie kupił. Teraz założę konto i zobaczymy, czy można skontaktować się z właścicielem.
Niestety, okazało się, że namiary sprzedawcy nie zostały podane.
– Musielibyśmy wziąć udział w aukcji…
– To spróbujmy.
– Trzeba zapłacić zaliczkę – oznajmił Jacek po chwili – A chce za te rogi sporo kasy…
Mieszko, Joasia i Stefan popatrzyli po sobie.
– Czy wspominałem już, że jestem znakomitym iluzjonistą? – oznajmił smok – Wyczaruję trochę tych waszych pieniędzy i po problemie.
– Ale my musimy przesłać je przelewem internetowym – uświadomił go Jacek.
– Czyli?
– Tak jak teraz, trzeba zapłacić przez sieć.
Nieoczekiwanie tematem zainteresował się Stefan.
– Sieć powiadasz… Jeśli o sieciach mowa, jestem ekspertem! Potrafię utkać pajęczynę klasyczną, kątową, lejek…
– Nie o taką sieć chodzi… – uświadomił go Jacek.
– Miej wiarę, chłopie! A teraz wytłumacz mi, jak to działa.

– Jestem gotowy – oznajmił pająkołak, gdy Jacek skończył wyjaśnienia – Mieszko, stań na straży. A wy odsuńcie się i nie przeszkadzajcie!
Smok podszedł do drzwi, Joasia usadowiła się na podłodze obok doniczki z fikusem a Stefan ponownie przeobraził się w pająka. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w ekran, po czym zaczął szaleńczo stukać w klawiaturę dwoma przednimi parami kończyn.
– Co on robi? – spytał Jacek, siadając obok Joasi, która patrzyła w monitor jak urzeczona.
– Czaruje – odpowiedziała driada cicho.
– Myślałem, że magia i technika się wykluczają…
– Najzdolniejsi czarodzieje potrafią użyć magii, by zmusić urządzenia do określonego działania. Ale tylko na bardzo krótko i wiele ich to kosztuje.
Po chwili Stefan skończył. Gdy ponownie odmienił postać, był blady i drżał, jakby dostał dreszczy.
– I co powiesz? – spojrzał na Jacka z triumfującą miną.
Rzut oka na stronę pozwolił Jackowi stwierdzić, że zaliczka trafiła do adresata. Uzyskali też dostęp do danych kontaktowych. Chłopiec z uznaniem pokiwał głową.
– Świetna sztuczka… Mógłbyś stać się bogaty!
Stefan zaśmiał się tylko.
– Na razie to muszę odpocząć i napić się wody. Poza tym, na co mi wasze pieniądze?
Pomogli mu dojść do kanapy a Jacek poszedł do kuchni, skąd wrócił po chwili ze szklanką mineralnej, talerzem przeznaczonych na deser ciastek i miską czerwonych porzeczek. Następnie zadzwonili pod wskazany numer a smok zmienił głos Jacka tak, by brzmiał jakby należał dorosłego człowieka. Okazało się, że posiadacz zaginionych rogów mieszka w pobliskiej wsi. Umówili się z nim na jutro. Potem goście Jacka chcieli koniecznie dowiedzieć się więcej o komputerze, więc tłumaczył im i pokazywał aż do czasu, gdy ciocia wygoniła ich do ogrodu, gderając o świeżym powietrzu oraz uzależnieniu miejskich dzieci od gier.

– W sumie to nie chce mi się wracać do lasu – stwierdził smok pod wieczór – Od mojej ostatniej wizyty sporo się zmieniło. Macie tu ciekawe rzeczy.
Jacek również nie miał zbytniej ochoty rozstawać się z nowymi znajomymi, musiał jednak zauważyć, że propozycja przenocowania ich wyda się ciotce podejrzana. Mieszko tylko machnął ręką.
– Rzucę na nas niewidzialność i będzie.
– A ja mogę sprawić, że dorośli zasną głębokim snem – dodała driada.
Jak powiedzieli, tak zrobili. Skończyło się na tym, że do późna w noc grali w planszówki. Jacek zastanawiał się nawet nad graniem w RPG, ale jego nowych przyjaciół nie interesowało wcielanie się w wojowników, magów i łotrzyków. Joasię najbardziej nęciła perspektywa przedzierzgnięcia się w uczennicę gimnazjum a Stefan marzył o zostaniu operatorem dźwigu. Zdecydowali się więc jeszcze zagrać w scrabble, potem zaś pająkołak utkał dla siebie i Mieszka hamak a driada wymknęła się do ogrodu.

O mały włos a zostaliby wykryci. Szczęśliwie ciocia najpierw zapukała do drzwi i Jacek zdołał dobudzić smoka na tyle, by ten rzucił zaklęcie maskujące. Chłopiec zszedł na śniadanie i przy okazji udało mu się świsnąć nieco jedzenia dla kolegów. Gdy wrócił do pokoju, jego goście byli już gotowi do drogi a hamaki zniknęły.

Joasia dołączyła do nich na zewnątrz i kategorycznie oznajmiła, że chce pojechać stopem, bo to bardziej malownicze, niż tłuczenie się busem. Smok rzucił na nich iluzję, która sprawiła, że wyglądali na parę lat starszych. Stanęli na poboczu, nikt jednak nie chciał się zatrzymać. Jacek zażartował coś o łapaniu okazji „na autostopowiczkę” i pomimo protestów Joasi Mieszko stworzył kolejną iluzję, która sprawiła, że driada wyglądała jakby właśnie urwała się z reklamy naturalnej wody mineralnej albo któregoś z szamponów. Po kilkunastu minutach znalazł się miłosierny kierowca, który podrzucił ich w pożądanym kierunku. Kolejny zawiózł ich na miejsce. Mieli jeszcze trochę czasu, więc powłóczyli się po okolicy. W końcu ponownie zmienili swój wygląd i udali się pod wskazany adres. Za zdezelowanym płotem stał tam niewielki, nieco podniszczony dom, z którym sąsiadował kurnik i szopa. Pod ścianą komórki smętnie zalegała kupka pordzewiałego złomu. Gdy zadzwonili do furtki, otworzył im niewysoki mężczyzna po pięćdziesiątce, ubrany w robocze ciuchy. Zaprowadził gości do salonu, gdzie poroże spoczywało dumnie na stole. Mężczyzna wyjaśnił im, że znalazł je, zbierając grzyby. Jego bratanek zaproponował, by spróbować sprzedać eksponat przez Internet i ułożył ogłoszenie.

Drobny gest Asi wystarczył, by znalazca rogów przerwał swoją opowieść w pół słowa i znieruchomiał.
– Bierzemy rogi i w nogi – zawyrokował smok.
Jackowi nagle żal się zrobiło ich gospodarza, który naprawdę się ucieszył ze znalezienia nabywców. Mężczyzna nie wyglądał na zamożnego. Chłopiec powiedział o tym towarzyszom, dodając, że tego rodzaju akcja zostanie potraktowana jako kradzież i może dojść do tego, że namierzą go po koncie.
– Mógłbym sprawić, żeby sądził, że oddał nam rogi za darmo – stwierdził Stefan – Ale myślę, że masz trochę racji. To nasz arcydruid pokpił sprawę.
Mieszko pogrzebał w kieszeni bojówek i wydobył stamtąd złotą monetę. Przez chwilę ważył ją w dłoni, potem z wyraźną niechęcią przekazał Jackowi.
– To nie jest iluzja – dodał – Nie zniknie. Co więcej, to moneta z tego świata, z czasów przed rozdzieleniem.
– Skąd taką masz?
– Mam więcej – odparł chmurnie smok – Zbieram.
– I zawsze nosi jakieś ze sobą, bo nie lubi się całkiem rozstawać ze swoim skarbem – wyjaśniła driada.
Stefan podszedł do sparaliżowanego mężczyzny i spojrzał mu w oczy.
– Dogadaliśmy się i sprzedałeś nam poroże za tę zabytkową monetę. Zamierzasz wystawić ją na sprzedaż. Ale teraz jesteś bardzo senny, koniecznie musisz się zdrzemnąć.
Joasia ponownie skinęła ręką. Mężczyzna zgarbił się, powiódł po nich mętnym wzrokiem, po czym zwalił się na najbliższą kanapę. Gdy opuszczali jego dom, chrapał donośnie. Tym razem wrócili busem, pokazując kierowcy wyczarowane bilety okresowe.

Mieszko chciał jak najszybciej zwrócić zgubę właścicielowi, więc umówili się na za trzy dni na polanie a potem rozdzielili. Jacek wrócił do domu późnym popołudniem i zarobił burę, ale niespecjalnie się zmartwił. Ostatecznie nie co dzień pomaga się driadzie, smokowi i pająkołakowi odzyskać rytualne rogi arcydruida.

2. Wyprawa

– Czekaliśmy na niego pod bramą, ale nie przyszedł – tłumaczył niepocieszony Mieszko – A on jest najlepszy w zaklęciach umysłu. Nie jestem pewien, czy uda mi się przekonać twoją ciotkę, żeby cię puściła…
– Uda ci się – pocieszyła go Joasia – Ostatnio poczyniłeś znaczne postępy.
– Tak sądzisz?
– Pewnie!
– A poza tym, przecież pracowaliśmy nad tym cały tydzień – poparł ją Jacek.
Nie miał zamiaru czekać ani dnia dłużej na obiecaną mu wyprawę do magicznej krainy. Zresztą mówił prawdę. Poświęcili parę dni na przekonanie jego wujostwa, że niedaleko sąsiedniej wsi obozują harcerze. Smokowi i Stefanowi setnie już znudziło się paradowanie po okolicy w mundurkach. Tylko Asia wydawała się całkiem zadowolona. Spodobał jej się kolor harcerskich wdzianek, choć na początku strasznie marudziła, że nie może zachować swoich naturalnych włosów. Dnia, w którym mieli przekonywać opiekunów Jacka, driada przybrała postać młodej kobiety o kasztanowych lokach i budzącej zaufanie, lekko pucułowatej twarzy. Smok również przydał sobie wieku, choć pozostał przy jasnej czuprynie, tym razem starannie uczesanej, jak na dobrego drużynowego przystało.
– Cóż, spróbować zawsze możemy…
– Dorośli głupieją, jak zarzucić ich słowotokiem – zapewnił go Jacek – Nawet nie trzeba do tego magii. Sam widziałem, jak kiedyś matka dała się namówić na kupno dekodera, choć wcale nie potrzebowaliśmy dodatkowych kanałów. To się nazywa marketing.
– A, gadane to ja mam, bez dwóch zdań a nawet z trzema! – ucieszył się Mieszko – Chodźmy więc.

Wsłuchując się w monolog smoka, Jacek musiał przyznać swemu towarzyszowi rację. Joasia tylko stała obok, uśmiechała się promiennie i dorzucała wtrącenia w rodzaju „zaopiekujemy się pani siostrzeńcem”. Na koniec poprawili efekt subtelnym zaklęciem przekonującym i półtorej godziny później (spakowany był już od rana, ale ciocia koniecznie chciała sprawdzić, czy zabrał wszystko, co potrzebne) Jacek wyruszał ze swoimi nowymi „opiekunami”.

Gdy tylko na dobre zagłębili się w lesie, smok zdjął iluzję. Odetchnęli z ulgą. Minęli polankę i powędrowali dalej ścieżką, która wiła się wzdłuż strumienia. Las wyglądał zupełnie zwyczajnie. Przechodzili przez ponure świerkowe zagajniki, mijali porośnięte brzozami i jarzębinami młodsze połacie. Jeżyny czepiały się ich nóg kolczastymi gałązkami. Wreszcie Mieszko oznajmił, że brama już blisko.

Jacek poczuł się rozczarowany. Spodziewał się co najmniej połyskującego magicznego portalu, a tymczasem wcale nie zauważył momentu przejścia. Szli ścieżką pomiędzy drzewami, aż w którymś momencie Mieszko oznajmił:
– No, to jesteśmy na miejscu!
Jacek rozejrzał się niepewnie i zaczął nabierać przekonania, że koledzy zakpili sobie z niego.
– Bądź cierpliwy – powiedziała driada – Obserwuj uważnie.
Po jakichś pięciu minutach zobaczyli lisa, stojącego pomiędzy drzewami ledwo kilka metrów od nich. Nie wydawał się szczególnie spłoszony. Jacek zorientował się też, że słyszy więcej odgłosów ptaków, za to znikąd nie dobiega go szum samochodów, warkot pił i samolotów, który zazwyczaj towarzyszył mu podczas wszelkiego rodzaju wycieczek. Potem zauważył, że las robi się coraz starszy. Było tu też więcej drzew liściastych, a zdecydowanie mniej świerków. Asia pogładziła dłonią pień jodły, którą mijali.
– Powąchaj powietrze. Czujesz?
Jacek wciągnął w płuca haust wilgotnej woni lasu wzbogaconej lekką żywiczną nutką. Potem spojrzał w niebo, zdecydowanie bardziej niebieskie niż zazwyczaj. Mieszko odwrócił się do chłopca z uśmiechem.
– Witaj w naszym świecie.

Po jakiejś godzinie marszu zagłębili się w buczynę. Jacek nigdy nie widział tylu starych buków w jednym miejscu. Ich wysokie korony przesiewały blask słońca tak, że opadał w dół kaskadą zielonego światła. Grube pnie zdawały się połyskiwać srebrzyście.
– Nazywamy go Lasem Tysiąca Oczu – szepnęła driada.
Rzeczywiście, ślady po odłamanych konarach wyglądały jak oczy, więc Jacek tylko pokiwał głową. Głupio mu było odzywać się głośno w tym miejscu. Jego towarzysze chyba podzielali to odczucie, bo szli w milczeniu. W pewnym momencie z jednego z pni wyłoniła się sylwetka kobiety. Nieznajoma uśmiechnęła się do nich. Joasia odwzajemniła uśmiech, a Mieszko lekko się ukłonił. Jacek poszedł w jego ślady, choć wypadło to cokolwiek niezdarnie. Kobieta cofnęła się i ponownie wtopiła w drzewo.
– To dom wielu moich sióstr – wyjaśniła Joasia.

Przejście przez Las Tysiąca Oczu zajęło im parę godzin. Od czasu do czasu widzieli pomiędzy pniami śpieszące dokądś driady. Raz drogę przebiegł im jeleń, spłoszyli też stadko saren. W pewnym momencie buki ustąpiły strzelistym jodłom o jasnoszarej korze. Ścieżka zaczęła piąć się w górę. Od czasu do czasu mijali skalne ostańce. Wreszcie dotarli do wylotu jaskini, położonej w dolince obok urokliwego wodospadu.
– To moja letnia pieczara – oznajmił smok – Zapraszam!
Wbrew temu, czego z pewną obawą zaczął spodziewać się Jacek, wewnątrz było sucho i raczej ciepło. Dość wąski korytarz prowadził w górę. Kończył się okrągłą komorą. W jej sklepieniu ziała szeroka szczelina, z której zwieszały się pnącza i korzenie, i przez którą wpadały promienie słońca. Od komory odchodziło kilka kolejnych wyjść. Mieszko wskazał najszersze z nich, zza którego dobiegał łoskot wody.

Jaskinia, do której trafili, nie miała jednej ściany, zamiast tego otwierała się na dolinkę z wodospadem. We wnętrzu pomieszczenia stał kamienny stół i dwie drewniane ławy. Jacek dostrzegł też osmalone wgłębienie, w którym zapewne rozpalano ognisko. Stał nad nim trójnóg z zawieszonym kociołkiem. Obok leżał rożen. Z kilku ścian zwieszały się ozdoby plecione ze sznurków ozdobionych koralikami.
– Wasi ludzie kiedyś takie robili – wyjaśniła driada – Całkiem niedawno zresztą.
Uwagę Jacka przyciągnął jednak inny obiekt – kamienne podwyższenie, starannie rzeźbione w wężowate sylwetki. Na jego górnej powierzchni wyryto magiczne symbole. Smok dostrzegł zainteresowanie swojego gościa.
– Zaczekaj a zobaczysz – oznajmił i wyszedł.
Wrócił po chwili, dźwigając naręcze gałęzi. Położył je na kamieniu. Wskazał Jackowi stylizowany wizerunek dłoni.
– A teraz połóż tu rękę, zamknij oczy i pomyśl o tym, co chciałbyś na kolację.
Jacek spełnił polecenie. Poczuł, że kamień się rozgrzewa.
– Już – usłyszał.
Spojrzał i przekonał się, że zamiast kupy zielska na blacie leży wielka miska knedli z cukrem i śmietaną. Smok uśmiechał się z zadowoleniem.
– Żadna tam iluzja, najprawdziwsza transformacja materii. Smacznego.

Raczyli się właśnie knedlami, gdy w jaskini pojawił się Stefan.
– No jesteś wreszcie – zaczął smok, ale zamilkł, przyjrzawszy się bliżej przyjacielowi.
Lewy policzek pająkołaka był opuchnięty, pod prawym okiem zakwitał siniec.
– Co się stało? – spytał ostro Mieszko.
Stefan tylko pokręcił głową.
– Kto cię tak urządził?
– Nieważne… – mruknął pająkołak.
– Ważne. Niech zgadnę. To był Hali?
Stefan skrzywił się na dźwięk tego imienia.
– Naprawdę nie chcę o tym mówić – uciął.
Mieszko szykował się już, by coś powiedzieć, ale Joasia położyła mu rękę na ramieniu.

Gdy tylko Stefan wyszedł wykąpać się w strumieniu, smok spoważniał.
– Nienawidzę tego knypka – warknął – Durnowaty, zarozumiały elf. Mam wrażenie, że potrzebuje przekonać się, jak to jest być tym słabszym. Przefasonuję mu tę śliczną gębusię – Mieszko uśmiechnął się uśmiechem, w którym nie było nic ludzkiego.
Wcześniej Jacek powątpiewał, czy aby jego nowy kumpel jest smokiem. Teraz zaczynał wierzyć.
– Wiesz, że Stefan by tego nie chciał – powiedziała łagodnie Joasia.
– Tak, tak, chce sam to załatwić… Ale nie mogę patrzeć, jak…
– Tu jesteście! Wszędzie was szukałem! – rozległ się znienacka jazgotliwy głos.
Jacek rozejrzał się i zobaczył, że do otwartej na wodospad jaskini wskoczyła wiewiórka wielkości sporego kota. Zwierzątko podbiegło do Joasi, która ze śmiechem wzięła je na ręce i posadziła sobie na kolanach.
– Poznaj Ratatoska, najbardziej plotkarską wiewiórkę naszej krainy.
– Staram się, staram – potwierdził Ratatosk, nadstawiając grzbiet do głaskania – A właśnie z plotką do was przychodzę. I to nie byle jaką! Wyobraźcie sobie, że młody Lailel zdecydował się poddać Próbie.
Na te słowa Mieszko i Joasia wybuchnęli zgodnym śmiechem. Jacek przyglądał się im skonfundowany.
– Lailel jest najstarszym synem króla elfów – wyjaśniła driada, gdy wreszcie mogła złapać oddech.
– Problem w tym, że nie do końca nadaje się na następcę tronu – dodał smok – Próba zaś oznacza oficjalną wyprawę w celu dokonania bohaterskich czynów. Lailel chce w ten sposób dowieść, że jest księciem godnym Siedmiolistnej Korony.
– Taaa… – prychnęła Joasia – Zastanawiam się, kto podsunął mu taki pomysł. Nadworny błazen?
– Będzie niezła zabawa – dodał smok – Jacek, chcesz zobaczyć prawdziwie epicką porażkę?
– Wszyscy wkoło już się zakładają, jak szybko Lailel się wycofa – dorzucił Ratatosk.
– Rozumiem, że nikt nie wierzy w jego powodzenie? – upewnił się Jacek.
Wiewiórka prychnęła
– Powodzenie… Hali klął się na Światowida, że jeśli królewicz sprosta Próbie, zje swój łuk z buraczkami.
– Tak mówił? – zainteresował się Mieszko z błyskiem w oku – A ktoś to słyszał?
– Cała jego klika, wiele twoich sióstr, Ash, i jeszcze sporo magicznego drobiazgu.
– Hmmm – na twarz smoka wypełzł szeroki uśmiech – Dostrzegam pewne możliwości.
Joasia przytuliła Ratatoska i pogłaskała go po łebku.
– Mam do ciebie ogromną prośbę, skarbie – dodała słodkim głosem – rozpowiedz o Halim, dobrze?
– Dla ciebie wszystko – oznajmiła wiewiórka – Wiesz, że mam słabość do jesionów.
W tej właśnie chwili do jadalni wrócił pająkołak.
– Wymyśliłem dla nas przygodę – obwieścił mu Mieszko z miną zdobywcy – Prawdziwe wyzwanie, tylko dla najlepszych, takich jak my.
– A mianowicie? – w tonie głosu Stefana dało się słyszeć sceptyczną nutkę.
– Uczynimy Lailela prawdziwym elfickim wojownikiem i bohaterem.
Pająkołak zdębiał.
– Przecież mówiłem, że to zadanie dla najlepszych. Ratatosku, przypomnij nam proszę, na czym polega ta Próba.
– Więc najpierw kandydat powinien obłaskawić dziką bestię…
– Jakieś konkretne wymagania?
– Ma być duża, rzadko występująca i magiczna. Najlepiej groźna. Aha, jednorożec raczej nie wchodzi w rachubę.
– Ktoś ma jakiś pomysł?
Po chwili wytężonego namysłu odezwała się Joasia.
– Znam pewnego gryfa – spojrzała na smoka – Choć mieszka kawał drogi stąd, więc musiałbyś nas tam zabrać, że się tak wyrażę, drogą powietrzną.
Mieszko skrzywił się lekko, ale potem wzruszył ramionami.

Spoglądając w dół na rozciągające się pod nimi morze drzew, Jacek nie mógł wprost uwierzyć, że właśnie leci na grzbiecie smoka, szukać innej mitycznej bestii. Wspomniał moment, gdy bladym świtem wyszli przed jaskinię a tam, w rozbłysku błękitnych iskier jego nowy przyjaciel przemienił się w czerwono-pomarańczowego skrzydlatego gada o długiej szyi, wąskiej głowie zwieńczonej kostnym grzebieniem, ogromnych bursztynowych oczach z pionowymi źrenicami, pazurzastych łapach i okazałym ogonie. Wraz z Joasią i Stefanem usadowili się pomiędzy kostnymi płytami zdobiącymi grzbiet smoka. Potem Mieszko zwinnie odbił się od ziemi i polecieli.

Do celu dotarli około południa.
– A teraz muszę was zostawić, żeby coś sobie upolować – poinformował ich Mieszko tubalnym głosem z głębi najeżonej zębami paszczy – Gdy przybieram prawdziwą postać, robię się strasznie głodny. Pusty żołądek daje o sobie znać. Rozumiecie, że wami się przecież nie najem.
– Pamiętaj o podarku dla Varka! – krzyknęła Joasia za smokiem, gdy ten odlatywał.
– Tak, tak, lubi żubry… pamiętam! – dobiegło ich z góry.
Gdy smok zniknął za drzewami, Jacek odważył się zapytać.
– Z tym zjadaniem to on żartował, prawda?
– Sama się nad tym zastanawiam – odpowiedziała Asia – Tak czy owak, wróci dopiero za parę godzin. Zostańcie na tej polanie, a ja poszukam gryfa.

Jacek z lekkim obrzydzeniem spoglądał na martwego żubra. Stefan z całkowitym brakiem obrzydzenia śledził unoszące się nad truchłem muchy. Mieszko, już w ludzkiej postaci, drzemał w trawie kawałek dalej.
– Jesteśmy – zawołała Joasia z cienia drzew – Poznajcie Varka! Varku, to moi przyjaciele, Mieszko, Jacek i Stefan.
Efekt zaskoczenia był nieco mniejszy, niż Jacek się spodziewał, ale w końcu odbył tego dnia przejażdżkę na smoku. Gryf wyglądał tak, jak powinien wyglądać – ciało lwa, skrzydła i głowa ogromnego orła. Poruszał się dumnie i z gracją, choć przyjrzawszy się bliżej, Jacek dostrzegł, że stwór lekko utyka na lewą przednią łapę, a na jego szyi gdzieniegdzie widać siwe pióra.
– To dla ciebie – driada wskazała upolowane zwierzę.
Gryf aż się wyprostował z uciechy.
– Żubr! Lata całe nie jadłem żubrzyny – Vark podbiegł do podarku, a Jacek odwrócił wzrok, bo widok gryfiego ucztowania przyprawiał go o mdłości.

Kiedy z żubra pozostał tylko mniej lub bardziej ogryziony szkielet, Vark usiadł obok nich.
– Dziękuję wam! Echhh, gdzie te lata, kiedy mogłem sam bez problemu upolować sobie takiego… A teraz wiecie, reumatyzm… Nie ma lekko.
– I my właśnie o tym – wtrącił smok – Co byś pomyślał o przejściu na emeryturę?
– A co to takiego?
– Czy słyszałeś o menażerii króla elfów? – odezwała się driada – Widziałam ją kiedyś. To rozległe ogrody należące do pałacu. Król gromadzi tam rozmaite zwierzęta i magiczne istoty. Karmi je, zapewnia schronienie…
– Oraz kompleksową opiekę medyczną… chciałem powiedzieć, magiczną – dodał Jacek.
– Warto też wspomnieć o licznych dworzanach i gościach, którzy przychodzą tam podziwiać mieszkańców ogrodu.
– Brzmi zachęcająco – przyznał gryf – Ale pewnie trudno się tam dostać…
– A wiesz, że właśnie nadarza się świetna okazja…

Gromada elfów w pastelowych zwiewnych szatach podążała leśnym traktem ze śpiewem na ustach i przy akompaniamencie harf oraz fletów. Na przedzie szedł Lailel w błyszczącej, płytowej zbroi rzeźbionej w dębowe liście. Zbroja ewidentnie ograniczała jego ruchy – królewicz przypominał bardziej nakręcaną zabawkę, niż przedstawiciela rasy słynącej z wdzięku. Złote, długie włosy elfa powiewały na wietrze wręcz przepisowo, ale po delikatnej twarzy młodzieńca spływał pot.
– Biedak nie jest przyzwyczajony do wojaczki – tłumaczył smok Jackowi.
Całą czwórką siedzieli w krzakach. Nie mogli przecież przegapić całej sceny.

Vark runął z nieba z przejmującym wrzaskiem. Wylądował kilka metrów przed Lailelem, wyprężył się, rozłożył skrzydła i wydał z siebie ogłuszający ryk. Elf struchlał. Gryf powiódł dookoła wściekłym wzrokiem, by ostatecznie utkwić go w królewiczu. Wtedy nagle znieruchomiał. Potem wolno, jakby wbrew sobie opuścił łeb i postąpił kilka kroków w stronę młodzieńca. Ten nadelfim chyba wysiłkiem woli zmusił się, by ruszyć z miejsca.
– No no – skomentował Stefan – jest nawet lepiej, niż sądziłem.
– I nawet Vark mówił prawdę, gdy przechwalał się, że ma zdolności aktorskie… – dodała driada.
– Za to, że nie wybuchnął śmiechem na widok księciunia, należy mu się najwyższa pochwała – przyznał Mieszko.
– A skąd wiecie, że ten jego wrzask to nie był gryfi śmiech? – zainteresował się Jacek.
W tym czasie Vark stanął już przed Lailelem, ten zaś położył mu urękawicznioną dłoń na głowie. Gryf wydał z siebie przymilny pomruk. Gromada elfów zamilkła skonsternowana. Po dłuższej chwili dały się słyszeć pierwsze nieśmiałe głosy.
– Wiwat Lailel!
Inni podchwycili zawołanie, najpierw niepewnie, potem coraz głośniej.
– Jest dobrze. To co mamy następne na liście?

– Magiczny artefakt… – Mieszko chodził w tę i we w tę po wyłożonej dywanami i poduszkami komorze jaskini, pełniącej funkcję salonu.
– Może miecz? – zasugerował Jacek – Miecz wbity w kamień, który może zostać dobyty tylko przez prawowitego następcę tronu.
– Nie da rady. Lailelowi towarzyszą elficcy magowie, którzy rozpoznają naszą magię.
– No to może otrzymany od Pani Jeziora?
– Mam znajomą rusałkę – wtrąciła Joasia – Zgodzi się wziąć w tym udział dla czystej draki.
– Pozostaje kwestia miecza. Mógłbym wprawdzie skombinować jakiś bez większego problemu, ale jak sprawić, żeby wydawał się artefaktem a jednocześnie nie emanował poświatą typowej magii?
– Poczekajcie chwilę – Jacek poczuł przypływ natchnienia – Może mam coś, co się przyda. O ile zapomniałem wypakować z plecaka.
Po chwili chłopiec wrócił, z dumą niosąc puszkę spreju z fluoryzującą farbą, którą zwędził kiedyś swojemu starszemu bratu.
– Niech ktoś mi tutaj poświeci – powiedział, malując na kamieniu wściekle pomarańczową smugę.

W blasku księżyca jezioro wyglądało wręcz nieziemsko pięknie. Lekki wietrzyk marszczył taflę wody, która rozbłyskiwała srebrzystymi refleksami. Trzciny szeleściły, szumiały też liście pochylających się nad brzegiem wierzb. Elficki dwór, sprowadzony tutaj dzięki pomocy sióstr Joasi, zbliżał się, śpiewając rzewną pieśń. Kule magicznego światła unosiły się nad głowami idących, oblewając ich sylwetki żółtą, białą, złocistą i niebieskawą poświatą. Lailel, tym razem odziany w błękitną tunikę haftowaną srebrną nicią, podszedł do brzegu i zatrzymał się nad nim. Rozglądał się wokoło nieco skonsternowany. Wtedy pod powierzchnią wody rozbłysło perłowe światło. Przybrało na sile i nagle przy akompaniamencie plusku wody z odmętów wyłoniła się dziewczyna. Długie białe włosy spływały jej do stóp, błyszczały perły, którymi wyhaftowano jej suknię. W dłoniach piękna nieznajoma trzymała podłużny przedmiot. Podeszła ku królewiczowi, stąpając lekko po powierzchni wody. Z olśniewającym uśmiechem wręczyła Lailelowi miecz, potem zaś dygnęła wdzięcznie, cofnęła się i zanurzyła w toni jeziora. Elfy podsumowały ten spektakl grupowym westchnieniem. Kolejne rozległo się, gdy młodzieniec wyciągnął ofiarowany oręż z pochwy a na klindze i rękojeści rozbłysły pomarańczowe runy.

Choć Jacek zaczął się przyzwyczajać do cudów i dziwów magicznego świata, zamek maga Anortha zrobił na nim oszałamiające wrażenie. Nieco podobna do gotyckiej katedry budowla z czarnego kamienia unosiła się w powietrzu nad pustynią popiołu. W tle majaczyły postrzępione kontury gór a niebo zasnute było ołowianymi chmurami. Do zamku prowadziły stopnie z lewitujących okrągłych kamieni.
– Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – spytał Stefan – Może powinniśmy poprosić o pomoc jakiegoś pomniejszego czarodzieja?
– Lailel ma pokonać potężnego czarnoksiężnika. Więc tym bardziej musi to być mag na tyle zdolny, by zainscenizować wszystko tak, żeby żaden z elfickich czarodziejów nie przejrzał iluzji.
Pająkołak smętnie pokiwał głową i zaczęli się wspinać. Szło się nawet całkiem wygodnie, choć Jacek z trudem opanował narastający lęk wysokości. Po dłuższej chwili stanęli pod masywnymi czarnymi wrotami. Mieszko zapukał w nie donośnie. Brama otwarła się bez najmniejszego dźwięku.

Anorth przyjął ich w swej sali audiencyjnej. Pomieszczenie było bardzo długie, wąskie i wysokie. Światło, wpadające ukośnie przez rząd ostrołukowych okien oświetlało gobeliny, na których czerwoną nicią na czarnym tle wyhaftowano niezliczone sceny batalistyczne. Sam gospodarz siedział w głębi na obsydianowym tronie umieszczonym na podwyższeniu. Wyglądał na lat pięćdziesiąt. Miał surową, pociągłą twarz, szpakowate krótkie włosy i przystrzyżoną w szpic bródkę. Ubrany był w długą czarną szatę.
– Witajcie, nieczęsto miewam tutaj gości – odezwał się niespodziewanie przyjemnym głosem – Rozumiem jednak, że przychodzicie w konkretnym celu?
Mieszko wystąpił naprzód.
– Istotnie.

– Wykluczone – oznajmił mag, gdy wyłuszczyli mu całą sprawę – Zgodzę się, że to może być śmieszne… Przyznaję też, że mina króla elfów, gdy jego syn wróci zwycięsko z wyprawy, byłaby bezcenna. Ale zrozumcie, dla nas czarodziejów reputacja jest kluczowa. Miałbym się dać pokonać byle ofermie?
– Możesz ukryć twarz – wzruszyła ramionami Asia.
– I zmienić sygnaturę magii – dodał Stefan – Taki potężny mag jak ty musi to potrafić.
Anorth uśmiechnął się na ten komplement. Zaraz jednak spoważniał.
– Ale co ja będę z tego miał?
Mieszko spojrzał czarnoksiężnikowi w oczy.
– Myślę, że miałbym coś na handel. Ale musimy porozmawiać w cztery oczy – odwrócił się do przyjaciół – Wybaczcie, ale to sprawy mojej rasy. Proszę, zaczekajcie na mnie.
Czarodziej zmierzył smoka uważnym spojrzeniem. Uśmiechnął się pod nosem.
– Skoro tak mówisz.

– Był nawet całkiem uprzejmy – powiedział kilka godzin później Jacek – Nie spodziewałem się, że odwiezie nas swoim magicznym dywanem pod samą jaskinię.
– Och, sądzę, że Mieszko uczynił z tego element umowy – szepnęła driada, upewniwszy się, że pozostali chłopcy śpią.
– Dlaczego?
– Bo jeśli dobrze zgaduję, nasz przyjaciel nie dałby rady sam nas tu zabrać.
Jacek poczuł ukłucie niepokoju.
– Co tam się stało?
– Dziwię się, że Stefan się nie domyślił – ciągnęła Joasia – Ale on przecież nie wie, dlaczego Mieszko to robi. Jak bardzo zależy mu na tym, by Lailelowi się udało. Ile jest w stanie zapłacić.
– O czym ty mówisz? Czym zapłacić?
– Szszzz – driada położyła Jackowi palec na ustach – Do niektórych potężnych zaklęć magowie potrzebują komponentów. Wiele z nich jest rzadkie i trudne do zdobycia. Na przykład smocza krew.

– Słuchajcie, słuchajcie, co to było – jazgotliwy głosik poderwał Jacka z posłania.
Ratatosk skakał po sypialnej jaskini Mieszka tak podekscytowany, że chwilami widać było tylko rudą smugę.
– Żałujcie, żeście tego nie widzieli. Elfy obozowały u podnóża Samotnej Góry, gdy nagle przestrzeń rozdarła się na dwoje i z płomienistej szczeliny wyszedł zamaskowany mag. Od całej jego sylwetki biło światło. W ręce trzymał laskę uwieńczoną ogromnym rubinem. „Kimże jesteście śmiertelnicy, że zakłócacie spokój potężnego Volmerta!” zawołał dudniącym głosem. Wtedy Lailel poderwał się na nogi i zakrzyknął… To znaczy, zakrzyknął dopiero po tym, jak wyplątał się z koca. W każdym razie zakrzyknął „Nie jestem śmiertelnikiem! Jam jest Lailel syn Ileila z Arlait!” Mag rzucił się w stronę królewicza, wykrzykując zaklęcia, które cięły powietrze błękitnymi błyskawicami. Lailel jednak zdołał dobyć swojego nowego miecza. Och, jak zabłysły magiczne runy, wchłaniając magię złego czarodzieja. Lailel ciął raz i laska maga rozpadła się na dwoje. Ciął drugi raz i czarnoksiężnik ranion srodze upadł na ziemię, a potem rozsypał się w popiół!
Jacek spojrzał na Mieszka, który uniósł się na swoim posłaniu. Smok uśmiechał się słabo.

– A teraz czeka nas rzecz najtrudniejsza – oznajmił Mieszko.
Siedzieli w komnacie jadalnej i grali w brydża najpiękniejszymi kartami, jakie Jacek kiedykolwiek widział. Ponieważ chłopiec dopiero poznawał tę grę, Stefan uruchomił samouczka, co w praktyce oznaczało, że przedstawione na kartach postaci udzielały wskazówek szeptem słyszalnym tylko dla kogoś, kto trzymał je w garści.
– Trudniejsza niż skaptowanie gryfa i mrocznego czarodzieja?
– Niestety.
– Ma zdobyć pióro żar-ptaka.
– Rozumiem, że nie znacie żadnego?
– Przeciwnie – westchnął smok – Jednego znam aż za dobrze.

Ulubionym terenem żar-ptaków był wulkaniczny płaskowyż daleko na północy. Wędrówka tam zajęła grupie elfów sporo czasu, dzięki czemu smok mógł odzyskać siły. Jacek miał zresztą wrażenie, że nawet wtedy Mieszko nie kwapił się do wyprawy. W końcu jednak musieli wyruszyć, jeśli chcieli dotrzeć na miejsce przed Lailelem.

Tym razem lot z przerwami na posiłek i sen zajął im półtorej doby. Smok zostawił towarzyszy na zboczu porośniętej kosodrzewiną góry i udał się na tradycyjne polowanie.
– I tak musimy poczekać do zmierzchu – stwierdziła Asia – Wtedy gromadzą się na skałach. Zobaczysz, to przepiękny widok.

Już sam zachód słońca był spektakularny. Mieszko zdążył wrócić, więc siedzieli na skraju urwiska majtając nogami i jedząc zabrane na tę okazję kanapki. Purpurowe słońce tonęło majestatycznie za horyzontem, rozpalając niebo na kolor smoczych łusek. Gdy jego krawędź znikła za górami, zaczęło się ściemniać i ukazały się pierwsze gwiazdy. Joasia rozłożyła gruby koc. Przyjaciele położyli się na nim i patrzyli w niebo.

W pewnej chwili Jackowi wydało się, że jedna z gwiazd się poruszyła. Chyba już zasypiał. Otrząsnął się, ale światło na niebie nie przestało się przemieszczać. Potem zauważył więcej poruszających się punkcików. Rosły z każdą chwilą. W przeciwieństwie do białych, chłodnych gwiazd, ruchome światełka były żółte, czerwone i złociste.
– Nadlatują – szepnął Stefan.

Żar-ptaki opadały jak płomienisty deszcz. Ich przenikliwe krzyki, podobne do pisków jerzyków, niosły się daleko w nocnym powietrzu i powracały echem. Z łopotem skrzydeł ptaki zwalniały lot i opadały na skały. Kiedy wylądowały, wyglądało to tak, jakby nagle ktoś rozpalił w górach tysiące ognisk. Mieszko wstał i przyłożył dłonie do ust.
– Iskro! – zawołał.

Po dłuższej chwili jeden z żar-ptaków poderwał się z ziemi i podleciał do nich. Z bliska okazało się, że jest wielkości pawia i ma podobną do niego długą szyję. Jego ogon był pękiem świecących ogniście delikatnych piór. Jackowi przypomniały się widziane w książce zdjęcia lirogonów i rajskich ptaków. Żar-ptak przysiadł na pobliskiej skale, pisnął przenikliwie, po czym buchnął płomieniem. Gdy ogień zgasł, na kamieniu siedziała rudowłosa dziewczyna w czerwonej, postrzępionej sukni. Wyglądała na ich rówieśnicę. Jej twarz wykrzywiał ironiczny grymas.
– Proszę, proszę, kogo my tu widzimy. I zabrałeś ze sobą przyjaciół, jak miło – wzrok dziewczyny stwardniał – Czego chcesz?
– Tak witać starego znajomego – uśmiechnął się zjadliwie smok – Choć masz rację, chcę czegoś… Ale nie dla siebie. Bo widzisz, jest sprawa…
Żar-ptak wysłuchała rewelacji z kamienną twarzą. Wybuchnęła dopiero, gdy smok skończył.
– Chyba cię pogięło! Przychodzisz tu prosić mnie, żebym dała sobie wyrwać pióro z kupra. I to jakiemuś chłystkowi.
– To bardzo przystojny chłystek – nie poddawał się smok – Wysoki, przystojny, jasnowłosy. W twoim typie.
Iskra tylko parsknęła śmiechem.
– To najbardziej idiotyczna prośba, jaką słyszałam.
– Innej nie ośmieliłbym się przedstawiać.
– Weź, nie bądź wiśnia. Będzie fajnie.
– Jak dla kogo. Czy ty nigdy nie wydoroślejesz?
– Mam dopiero sześćdziesiąt osiem lat – obruszył się Mieszko.
Asia nachyliła się w stronę Jacka i Stefana.
– Tak sobie patrzę i myślę, że tych dwoje musi sobie wiele wyjaśnić. Może lepiej chodźmy poszukać sobie lepszego widoku.

– Wciąż nie wiem, dlaczego w końcu się zgodziła – zwierzał się później Mieszko Jackowi i Joasi, kiedy tylko Stefan na chwilę się oddalił – Była uparta, dopóki nie opowiedziałem o Stefanie i obietnicy Halego.
Joasia tylko uśmiechnęła się z wyższością.
– Och, Mieszko, Mieszko. Jak ty nic nie wiesz o kobietach.
– Że niby co? – dopytywał się smok.
– Wzruszyłeś ją. A zresztą, domyśl się sam…

I tym razem driady spełniły swoją rolę, przekazując Lailelowi niezawodny sposób na przywabienie żar-ptaka. Cały spektakl odbył się kilka dni później, wieczorem. Elfy zatrzymały się u wylotu wyjątkowo malowniczego wąwozu. Lailel przyczaił się nieco wyżej na stoku. Zabrał ze sobą kosz z rzekomo uwielbianym przez żar-ptaki „magicznym ziarnem”. Mieszko, Stefan, Jacek i Asia przyczaili się po drugiej stronie dolinki. Jacek mógł raz jeszcze podziwiać stado nadlatujących żar-ptaków. Jeden z nich oddzielił się od swych towarzyszy, po czym wylądował nieopodal Lailela, szeroko rozkładając świetlisty ogon. Potem ptak podreptał w stronę przynęty, najpierw ostrożnie, to podchodząc, to cofając się i podfruwając w różne strony. Iskra bardzo ładnie postarała się, by wszystko wyglądało, jak skazana z góry na niepowodzenie walka z apetytem na magiczne nasiona. Wreszcie zanurzyła dziób w koszu. Lailel tylko na to czekał. Podczołgał się do ptaka i schwycił za jedno z długich piór. Iskra z piskiem zerwała się do lotu, co spłoszyło pozostałe ptaki. Uniosły się w powietrze rozkrzyczaną, ognistą chmurą. Gdy odleciały, w wąwozie zapadła cisza i ciemność. Świecił tylko jeden przedmiot – pióro w ręce elfickiego następcy tronu.

Po załatwieniu całej sprawy urządzili sobie triumfalny piknik na polanie niedaleko smoczej jaskini. Żar-ptak niespodziewanie zaszczyciła ich swoją obecnością.
– Naprawdę trudno mi było udawać, że nie słyszę jego „skradania” – opowiadała im Iskra – Ale czego się nie robi dla przyjaciół – Zmierzyła smoka powłóczystym spojrzeniem, potem wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się porozumiewawczo do Joasi.
Driada odpowiedziała jej uśmiechem.
– Ciekawa jestem, czy Hali dotrzyma swojej obietnicy – głośno myślał Mieszko.
– Wszyscy o niej słyszeli – stwierdziła Asia – Jeśli tego nie zrobi, wyjdzie na durnia.
– Jeśli to zrobi, też wyjdzie – zauważył Stefan.
– Dotrzyma – oznajmił donośny głos.
Zdawał się dobiegać zewsząd. Jacek rozejrzał się wokoło i zobaczył, że na wszystkich drzewach pojawiły się ludzkie twarze. Jego towarzysze wydawali się przestraszeni.
– Bo wiecie, nie lubię, kiedy ktoś przysięga na moje imię w błahych sprawach. A poza tym, kto powiedział, że nie mam poczucia humoru?

Magiczny stół smoka potrafił wyczarować także popcorn. Dzierżąc w dłoniach wielkie kubły z cienkiego drewna, wypełnione prażoną kukurydzą, przyjaciele udali się do położonego na stoku wzgórza amfiteatru, gdzie Hali miał dotrzymać swojej obietnicy. Ratatosk poradził im, żeby poszli tam odpowiednio wcześnie, jeśli chcą zająć sobie dobre miejsca. W końcu takie widowisko nie zdarza się często.

Usiedli w jednym z pierwszych rzędów. Iskra zajęła miejsce po lewej stronie Mieszka, Jacek usadowił się pomiędzy smokiem a Stefanem, Joasia zaś na samym skraju. Rozanielony Ratatosk ułożył się na kolanach driady.
– Niestety przed zjedzeniem zmieli łuk na wiórki zaklęciem – perorowała wiewiórka – A przecież byłoby ciekawiej, jakby spiłował go zębami…
– Nie wszyscy mają takie ostre siekacze, jak ty – zauważył Jacek.
Ratatosk zadowolony napuszył kitę.
– Uwaga, idzie – oznajmił Stefan.
Widzowie powitali Halego gremialnym „buuu!”

– To był naprawdę udany wieczór – wymruczał Jacek, układając się tego dnia do snu.
– Idealny na zakończenie twojej wizyty – dodała Joasia.
Policzył dni i faktycznie, wyszło na to, że jutro powinien wrócić do cioci. Niewiele dni zostało też do końca wakacji. Chłopiec westchnął ciężko.
– Nie smuć się – dobiegł go z ciemności głos Stefana – Nie zapomnimy o tobie.
– No i wrócisz przecież, nie? – odezwał się Mieszko.
– Ja też o was nie zapomnę. I, na Światowida, wrócę – oznajmił dobitnie Jacek.
Potem zmorzył ich sen.