Beatrycze Nowicka Opowiadania

Córka

Czarodziejka uśmiechała się smutno, a za nią gasły gwiazdy. Siedziała na balkonie, odwrócona tyłem do jaśniejącego nieba. Klucz czarnych ptaków zdawał się wylatywać z jej włosów. Poniżej z mgieł wyłaniały się poszarpane kontury skał i połacie puszczy. Odchodząca noc wydawała się kryć w oczach ciemnowłosej kobiety. Czarodziejka patrzyła przed siebie, zamyślona i nieobecna. Idealnie piękna, doskonała aż do bólu. Prawą dłonią gładziła misternie rzeźbioną balustradę, w lewej trzymała białą orchideę. Egzotyczny kwiat niemal świecił na tle fioletowej, aksamitnej sukni.

Shevrin nie mogła oderwać oczu od portretu. Potrafiła wpatrywać się weń całymi godzinami, choć znała na pamięć każdy, nawet najmniejszy szczegół. Nie miała pojęcia, kto był jego autorem, jedno wszakże było pewne – obraz był dziełem znakomitego malarza. Namalowany delikatnymi, niemalże niewidocznymi pociągnięciami pędzla po wielu latach wciąż olśniewał świeżością kolorów i gładkością faktury. Ale najwspanialsze było w nim to, że patrząc na niego, miało się wrażenie obcowania z żywą osobą. Tak, jakby Avell siedziała tam, po drugiej stronie ram i pojawienie się obserwatora przerwało jej kontemplację pejzażu. Jakby za chwilę miała wstać, wyjść z płótna i stanąć przed córką. Zawsze, gdy Shevrin tu przychodziła, miała nadzieję, że tak właśnie się stanie, choć oczywiście zdawała sobie sprawę z absurdalności tego uczucia. Zdarzało jej się mówić do portretu, nieustannie usiłowała też pozbierać strzępki wspomnień i zbudować z nich bardziej kompletną wizję matki. Czasem czuła ukłucie zazdrości; nienawidziła wtedy siebie za to uczucie.

Shevrin nie odziedziczyła niezwykłej urody Avell. Włosy, choć też długie, miały nieokreślony szaro-brązowy kolor, podobnie oczy zamiast nocnego nieba przywodziły na myśl brudną sadzawkę. Twarz Shevrin była zwyczajna a w porównaniu ze szlachetnością rysów matki wydawała się wręcz brzydka. Dziewczyna nie miała też białych, delikatnych dłoni o wysmukłych palcach. Ręce czarodziejki były jedną z nielicznych rzeczy, które jej córka pamiętała naprawdę, a nie tylko znała z obrazu. Czasami śniło jej się, jak matka głaszcze ją po głowie. Są razem w ogrodzie, otoczone tysiącami storczyków. Przedziwne kształty i kolory kwiatów wydają się wyrazistsze niż twarz Avell. Nigdzie jednak nie ma białych orchidei. Czarodziejka szepcze coś do córki – ileż mogłaby oddać, by przypomnieć sobie te słowa. Gdyby wtedy wiedziała, co się stanie…

Wydarzenia, które nastąpiły później, Shevrin pamiętała wyraźnie – strach jest dobrym nauczycielem. Najpierw z zachodnich rubieży księstwa zaczęły nadchodzić niepokojące wieści. Pojawiły się dziwne rośliny, niespotykane wcześniej zwierzęta napadały na wędrowców, świadkowie widzieli grupy jeźdźców przemierzające przygraniczne ziemie. Avell uważała, że wszystko to powstało dzięki potężnej magii, ale jej badania posuwały się wolno. Zbyt wolno. Ogromna susza zniszczyła plony, wkrótce potem spora część mieszkańców zginęła podczas epidemii. Próby leczenia dodatkowo spowolniły prace czarodziejki, tymczasem nieznana moc przejmowała kontrolę nad krajem. Avell nie miała wyboru – musiała walczyć, choć kontrzaklęcie nie było jeszcze gotowe.

Tamta noc wyryła się w pamięci Shevrin: mrok, głosy, kroki. Potem krzątanina, ktoś wziął ją na ręce i niósł korytarzami w migotliwym świetle pochodni. Powóz był już zaprzężony. Krzyczała, gdy wsadzano ją do niego. Avell zajrzała do środka – ciemna sylwetka i twardy, zdecydowany głos, tylko dwa słowa „bądź silna!”. Potem szaleńczy pęd, turkot kół i szum drzew. Jej płacz i przerażenie ludzi uciekających wraz z nią.

Nigdy już nie zobaczyła matki. Avell zginęła a księstwo opętała wroga magia. Obca moc zagroziła całemu kontynentowi. Pozostali czarodzieje połączyli swe wysiłki, ale udawało im się jedynie spowolnić napływ obcej mocy. Ludzie zaczęli się cofać. Powoli, lecz nieuchronnie granice zmienionego obszaru przesuwały się na wschód. Ci, którzy wywieźli Shevrin z zamku, okazali się lojalni wobec nieżyjącej pani. Zaopiekowali się dziewczynką. Mieszkała z nimi, dopóki nie ukończyła jedenastego roku życia i nie przyszli po nią Varni.

Tę noc również zapamiętała dobrze. Siedziała wtedy przy wielkiej ławie w środku chaty, kończyli wieczerzę. Przerwało im stukanie do drzwi i zgrzytliwe słowa, nakazujące otworzyć w imieniu Avell z Erinath. Opiekunka Shevrin, Falann, otworzyła i zamarła. Chwilę później w izbie zaroiło się od pająkowców. Na ich widok wszyscy rzucili się po broń, ale wystarczyło kilka drobnych gestów ich przywódczyni, by ludzie znieruchomieli. W powietrzu rozległ się głos.
– Nie chcemy walki. Może to ci się wyda dziwne, kobieto, ale jesteśmy waszymi sprzymierzeńcami. Nasze ziemie także zalewa as’neeth – czarny pająk stanął przed Falann, strosząc purpurowe włoski – Przyszliśmy po dziewczynę.
Uwolniona spod wpływu czaru kobieta zadrżała, ale zdołała odpowiedzieć zduszonym głosem.
– Przysięgłam mojej pani jej strzec.
– Dobrze wywiązałaś się ze swojego zadania, Falann z Daire – głowotłów pająka obrócił się nieco i osiem czerwonych oczu spojrzało na sparaliżowaną Shevrin – My również dopełniamy obietnicy złożonej niegdyś Córce Świtu. Wiąże nas dług wdzięczności. Dziecko, które wychowujesz, odziedziczyło umiejętności matki. Avell życzyła sobie, by Shevrin poszła w jej ślady. Nas zaś wybrała na jej nauczycieli.
Shevrin poczuła wibrującą magiczną aurę. W powietrzu przed nimi rozbłysły purpurowe runy. Tekst kończył ideogram, który rozpoznała. Znak jej matki.
– Wszyscy wiemy, że mistrzyni nie dokończyła swojego dzieła. Jednak wciąż jeszcze jest nadzieja a to dziecko jest kluczem. Tylko ona – ciągnęła pajęczyca, podnosząc sparaliżowaną Shevrin dwoma pierwszymi parami odnóży – może dokończyć niekompletny czar i użyć go, tym razem skutecznie. Przecież wiecie, że nie można wycofywać się w nieskończoność.
Powietrze zadrżało i nagle ochłodziło się znacznie. Przez ciało dziewczynki przebiegł dreszcz. Magia jej matki była inna – subtelna, delikatna, miękka. Moc Varnów była dziwaczna, obca, chropawa i… fascynująca. Shevrin poczuła narastające w niej nieznane uczucie, jakby coś się budziło. Wszystko wokół rozbłysło jaskrawymi kolorami, obraz zachybotał się i znikł. Ciemność trwała ledwie kilka sekund, po czym ustąpiła srebrzysto-zielonkawemu światłu, którego źródłem, ku zdziwieniu Shevrin, były zawieszone w powietrzu płomienie. Stali w ogromnej komnacie, której sklepienie tonęło w mroku. Za wysokimi oknami królowała noc. Bazaltową posadzkę i ściany pokrywały płaskorzeźby. Sala była długa – na jednym jej końcu znajdowały się masywne wrota ze srebrnymi okuciami, zaś na drugim, na podwyższeniu, tron wykuty z czarnego górskiego kryształu. Pajęczyca postawiła Shevrin na ziemi.
– Witaj w pałacu twojej matki – komnata rozbrzmiała tysiącem ech – Nie bój się nas. Avell była naszą przyjaciółką. Jestem Ghwil-red-har, a to Deah, Yva-tred i Ash-ren-ram – Kolejno wskazywała swoich towarzyszy – A teraz chodź!
Varni poprowadzili Shevrin labiryntem korytarzy, krużganków i schodów. Ghwil-red-har coś jej tłumaczyła, ale dziewczyna była zbyt przestraszona, by zwracać na to uwagę. W końcu dotarli na miejsce, do komnaty w wykuszu na najwyższym piętrze wschodniego skrzydła. Pająk, a właściwie pajęczyca, jak zdążono wyjaśnić Shevrin po drodze, wolno uchyliła drzwi i popchnęła dziewczynę do środka. Wnętrze oświetlał ciepły blask ognia płonącego w kominku. Posadzkę zdobiła mozaika, na której magiczne symbole splatały się z roślinnymi i zwierzęcymi motywami. Czarne kamienne ściany pokrywały arrasy. Z jednym wyjątkiem. Naprzeciwko okna zwróconego na wschód wisiał portret. Z chwilą, gdy Shevrin go ujrzała, zapomniała o strachu i niepewności. Czarodziejka na obrazie patrzyła na dziewczynkę a kruki unosiły się nad jej głową.

– Wiemy, kto ją zabił – odezwała się Ghwil-red-har po dłuższej chwili – Wiemy także, że jedynie ty możesz ją pomścić i ocalić nas wszystkich. Jeżeli zechcesz, nauczymy cię najwyższego kunsztu i poprowadzimy ścieżką Avell. Możesz także odmówić, wtedy odeślemy cię z powrotem do poprzedniego życia.
Shevrin spojrzała w oczy matki. Fala wspomnień porwała i uniosła jej myśli. Pajęczyca czekała. „Bądź silna”. Dziewczyna odwróciła się i choć o tym nie wiedziała, jej uśmiech był uśmiechem Avell.
– Zostaję.

***

Varni dotrzymali słowa. Shevrin zamieszkała z nimi w bazaltowym zamku i w miarę upływu czasu nauczyła się ich szanować i zaczęła rozumieć. Ucząc się magii od swych nowych opiekunów, dziewczyna szybko przekonała się, że varnijscy czarodzieje dysponują potężną mocą. Zaprowadzili ją do ogromnej biblioteki Avell i do jej pracowni. Najpierw Shevrin poznała ludzkie runy, potem varnijski język migowy i pismo, by móc czytać również pajęcze traktaty. Jej mistrzowie byli wymagający i surowi, ale nigdy nie żądali od niej rzeczy niemożliwych do wykonania. Powoli, lecz uparcie Shevrin zdobywała potrzebną wiedzę i umiejętności. Dowiedziała się, że jej matka przybyła do Varn-ger-nax poznać pajęczą magię i uczyła się razem z Ghwil-red-har oraz kilkoma innymi u arcymistrza Ayn-yra. Pająki bardzo szanowały matkę Shevrin. Uważały ją za najwybitniejszą ludzką czarodziejkę. Również tutaj podziwiano odwagę Avell. Wiedziano też o wiele więcej o istocie zagrażającej światu potęgi a także o okolicznościach śmierci mistrzyni. Varni nie chcieli jednak o tym mówić, twierdzili, że ich ludzka uczennica nie jest jeszcze na to gotowa. Znała tylko imię zabójcy – Llevellen. Przysięgła mu zemstę. Lata mijały powoli, wypełnione wytężoną pracą. Shevrin chciała okazać się godną swojej matki. Nie wiedziała, czy sprosta temu zadaniu, ale musiała chociaż spróbować.

***

Miękkie pacnięcia pajęczych kroków przerwały Shevrin rozmyślania. Z żalem oderwała wzrok od portretu i odwróciła się, by powitać gościa. Popielate ciało porośnięte grafitowymi włoskami, pomarańczowe oczy – rozpoznała jednego ze swoich najbliższych towarzyszy. Yva-tred złożył nogogłaszczki w geście powitania. Shevrin odpowiedziała mu skinieniem głowy. Odezwał się do niej po varnijsku, skomplikowanymi gestami przedniej pary kończyn.
– Rada uznała, że nadszedł już czas, abyś poznała swoją historię i przeznaczenie.
– Czy wreszcie dowiem się wszystkiego?
Varn uniósł się lekko tak, że jego oczy skierowały się na twarz dziewczyny. Wyciągnął nogogłaszczki w jej kierunku. Potarł jedną o drugą, gest wyrażający zdenerwowanie.
– Wszystkiego, co wiemy. Lecz pamiętaj, co to oznacza.
– Że jestem już dość silna.
– Że dziś ostatecznie zdecydujesz.
– Już zdecydowałam.
– Rozumiem – popielate odnóża zabębniły o podłogę – Ale pamiętaj, jak to skończyło się dla niej.
Powiedziawszy to, Yva-tred odwrócił się i zniknął w korytarzu a Shevrin podążyła za nim. Minęli długą galerię, okrążyli krużgankiem wewnętrzny dziedziniec i zeszli krętymi schodami do pałacowego ogrodu.
Stanowił on jedno z najniezwyklejszych miejsc w pałacu. Wpleciona w nie magia była niemal namacalna. Shevrin poczuła mrowienie na skórze. Moc Avell – wciąż żywa i rozpoznawalna. Szczególnie teraz, tuż przed brzaskiem była szczególnie silna. Nazywali ją przecież Córką Świtu.

Shevrin uniosła głowę, by popatrzeć na blednące gwiazdy. Stado ptaków na chwilę zapełniło niebo. Nagły powiew wiatru napełnił ogród szelestem. Zapach róż zmieszał się z wonią lasu. Yva-tred ponaglił dziewczynę gestem. Przyspieszyła kroku. Po chwili dotarli do znajdującej się w środku ogrodu fontanny. Pająk nakreślił w powietrzu kilka znaków. Kamienna misa odsunęła się, ukazując wejście do podziemi, o którym Shevrin nie miała do tej pory pojęcia.

Schodzili krótko. Korytarz rozszerzył się i przeszedł w wykutą w skale komnatę. Dziewczyna od razu rozpoznała Ghwil-red-har, żółto-czarną Fa-nra-tai, granatowego, porośniętego srebrzystą szczeciną Ash-ren-rama oraz ciemnozieloną Deah. Oprócz nich w jaskini było jeszcze trzech Varnów – niemal zupełnie biały, z delikatnym fioletowym wzorem, grafitowo-niebieski i czarny. Głos zabrała Ghwil-red-har.
– Shevrin, przedstawiam ci pozostałych przedstawicieli Rady Ośmiu. Arcymag Ayn-yr – wskazała na białego pająka – Już od dawna chciał cię poznać. Podobnie mistrzynie Re-nna-gra i Bav-ty. Ale to nie wszyscy nasi goście.
Jakby na potwierdzenie jej słów obca magia eksplodowała w pomieszczeniu. Przestrzeń rozdarła się z oślepiającym błyskiem. Z pęknięcia wyszli dwaj mężczyźni w długich lecz prosto skrojonych czarnych szatach lamowanych srebrem. Wymienili powitania.
– Wybaczcie, że przybywamy tak nielicznie, ale w okolicach Nev miało miejsce kolejne przebicie – starszy z nich, wysoki blondyn o pociągłej twarzy zwrócił się do Shevrin – Jestem Rave z Falais a to Dran et Nelay. Byliśmy przyjaciółmi twej matki, pani.
– Yva-tred powiedział mi, że jestem już gotowa.
– Według naszych kryteriów jesteś jeszcze bardzo młoda, jednak powiedziano nam, że twój talent wyrównuje braki doświadczenia. A poza tym nie możemy zwlekać. Llevellen stał się zbyt silny. Lada chwila przełamie wszystkie bariery i jego skażona moc zaleje Ellavir.
– Chciałabym w końcu usłyszeć o nim coś więcej.
– My również mieliśmy swoją radę, w skład której wchodziło siedmiu najlepszych ludzkich czarodziei pod wodzą arcymaga Sseretha – wyjaśnił młodszy mężczyzna, niski, nieco pulchny szatyn – Avell była jedną z nas, podobnie Llevellen. Dopóki żył nasz mistrz, nikt nie ośmielił się przekroczyć granic określanych w kodeksie pamiętającym czasy Założycieli. Niestety, po jego śmierci rada podzieliła się. Z pewnością pamiętasz opowieści o wojnie magów.
Shevrin przytaknęła.
– Llevellen usunął się na bok, nie brał udziału w konflikcie. My walczyliśmy a on rósł w siłę. Nie wiem, czy już wcześniej eksperymentował z zakazaną magią, jednak wydaje mi się to niemożliwe. Miał nieposzlakowaną opinię. Uważaliśmy go za najmądrzejszego z nas. Wszyscy mu ufaliśmy.
– Moja matka też?
– Zwłaszcza ona – Dran zamilkł na chwilę – Przyjaźnili się.
– Tym bardziej zabolała ją jego zdrada – dodał Rave.
– Llevellenowi nie wystarczyła możliwość wpływania na świat. Chciał być bogiem. Za nic miał to, że jego próby naruszają tkankę rzeczywistości. Nie wiem, czy zapanował nad wyzwoloną przez siebie mocą i teraz jej używa, czy też to ona nim zawładnęła i jest marionetką potężnych sił. Jedno jest pewne – on to rozpoczął i nadal jest sercem niszczącej potęgi, którą wyzwolił. Gdy Avell się o tym dowiedziała, postanowiła go powstrzymać. O podjętych przez nią krokach dowiedzieliśmy się dużo później.
– Nie powiedziała nam o Llevellenie – podjął drugi mag – Wstydziła się, ponieważ zawsze mu ufała i to ona przekonywała wszystkich, którzy podejrzewali maga, o jego niewinności. Czuła się odpowiedzialna za to, co się stało i chciała go powstrzymać sama.
– Szybko jednak zorientowała się, że jej umiejętności nie wystarczą – wtrąciła Ghwil-red-har – Wtedy skontaktowała się z nami. Llevellen za dobrze znał ludzką magię, by można było go pokonać przy jej pomocy. Córka Świtu chciała stworzyć zaklęcie oparte na komponentach ludzkich i varnijskich. Pomogliśmy w ich opracowaniu.
– Chcieliśmy też wspólnie dokończyć pracę, jednak odmówiła. Może była zbyt dumna i ambitna, a może wciąż liczyła na to, że uda jej się go powstrzymać bez uciekania się do środków ostatecznych – Przerwał Yva-tred.
– Wszyscy popełniliśmy błąd – dokończył Ayn-yr – Ostatecznie Avell sama wyruszyła na spotkanie Llevellena. Nigdy nie znaleźliśmy jej ciała, ale czuliśmy, że jest martwa.
– Nasze poszukiwania również nie odniosły rezultatu – potwierdził Rave.
– Dzisiaj przybyliśmy tutaj, aby dokończyć dzieła i naprawić nasze pomyłki – biały pająk podszedł do Shevrin – Czy podejmiesz się tego, czego nie zdołała dokończyć Córka Świtu?
– Podejmę się – odpowiedziała dziewczyna słowami i varnijskimi gestami jednocześnie – Pokażcie mi czar.
– Kiedy dowiedzieliśmy się o porażce Avell, natychmiast udaliśmy się do Erinath i zabraliśmy stamtąd jej notatki i księgi. Korzystając z nich, odtworzyliśmy zaklęcie aż do miejsca, w którym przerwała.
– A nam udało się zdobyć to – Dran pokazał Shevrin dwa przezroczyste kryształy – Weź je. W jednym uwięziono okruch mocy Llevellena, zanim jeszcze zdradził, a w drugim odrobinę skażonej magii.
Przyjęła od niego obydwa przedmioty, czując przy tym dziwne mrowienie. Ostrożnie uwolniła część energii. Ku jej zdumieniu nowa moc wydała się dziwnie znajoma. O ile magia Llevellena mogła być podobna do aury czarów jej matki i wynikać z faktu, iż oboje byli ludźmi a w dodatku razem pracowali, o tyle siły panoszące się na ziemiach zachodnich nie miały prawa przypominać czegokolwiek znanego. A jednak. Shevrin zdało się, że wyczuwa jakąś niemal nieuchwytną nutę podobieństwa.
– Jestem gotowa.
Yva-tred gestem nakazał jej, by usiadła pośrodku kręgu, który utworzyli. Shevrin zamknęła oczy, skoncentrowała się. Poczuła narastające drgania. Tu, w miejscu już skupiającym magię, moc wpadała w rezonans. Pochodnie w podziemnej komnacie rozbłysły krwawo a potem zgasły. Dziesięciu magów powoli i w skupieniu odtwarzało elementy czaru, ich sylwetki jarzyły się w mroku bladobłękitną poświatą. Odnóża pająków kreśliły w powietrzu znaki lub układały się we wzory, pozostawiając za sobą świetliste smugi. Ludzcy czarodzieje skandowali zaklęcia, pomagając sobie gestami. Ale to była tylko powłoka. Prawdziwego czaru nie można było zobaczyć przy pomocy zwykłych zmysłów. Shevrin skoncentrowała się tak, jak ją nauczono, i już po chwili osiągnęła wystarczający stopień skupienia, by móc wyjrzeć poza materialną rzeczywistość i zobaczyć jak powstaje najbardziej skomplikowane zaklęcie na świecie – Sieć Avell.

Mrok, w którym byli zawieszeni, falował. Wola otaczających Shevrin magów przekształcała i formowała nadprzestrzeń. Skondensowane smugi ciemności zaświeciły, najpierw blado, niechętnie poddając się umysłom czarodziejów. Pajęcze fragmenty czaru rozsnuły się delikatną i misterną plątaniną linii, ludzkie przybrały formę wirujących wielościanów. Młoda czarodziejka czekała. Pasma energii świeciły coraz intensywniej, nabierając przy tym różnych kolorów. Otaczały ją ze wszystkich stron, ciągle pojawiały się nowe. Jak oni mogli oczekiwać, że uda się jej uporządkować ten chaos? Z trudem powstrzymała narastające przerażenie. Ostrożnie przejęła splot, który wydał jej się najbardziej znajomy. Zmusiła go, by zaświecił jej światłem. Teraz był częścią jej umysłu, mogła przeniknąć jego istotę i dowolnie ją zmienić. Udało się. Sięgnęła po kolejny. Przestrzeń wokół Shevrin powoli wypełniała się srebrzystym blaskiem. W miarę, jak opanowywała kolejne czary, magowie wycofywali się. W końcu została sama. Rozdzieliła zaklęcia a potem zaczęła splatać ponownie – ostrożnie łączyła ze sobą poszczególne elementy. Gdzieś, daleko ponad nią blado migotał czar spowijający różany ogród. Instynkt nakazał młodej czarodziejce sięgnąć tam i przekierować w dół część energii Avell. Potem Shevrin uwolniła moc kryształów. Strugi granatowego i białego światła omal nie rozerwały wszystkiego na strzępy. Ogromnym wysiłkiem woli udało jej się utrzymać kontrolę. Magię Llevellena opanowała bez trudu. Gdy jednak spróbowała przechwycić białą nić, przeszywający ból omal nie pozbawił dziewczyny przytomności. Nie mogła się poddać, nie teraz. Kolejne próby również nie przyniosły efektu a tylko osłabiały Shevrin coraz bardziej i groziły utratą władzy nad już opanowaną mocą. Choć uczono ją odsuwać uczucia podczas tworzenia czarów, tym razem nie mogła powstrzymać narastającej wściekłości. W nadprzestrzeni zatańczyły ciemnoczerwone płomienie. I nagle wiedziała. To – czego brakowało jej matce i wszystkim czarodziejom. Podsyciła swoją nienawiść do Llevellena wspomnieniami z utraconego dzieciństwa, a potem ukierunkowała ją, uformowała i użyła jako narzędzia. Biała energia poddała się jej gniewowi. Jednym gwałtownym szarpnięciem adeptka wchłonęła w siebie całą otaczającą ją moc. Ciemność zalała opustoszałą przestrzeń. Shevrin uspokoiła się, a potem uformowała ostateczny kształt czaru, już wewnątrz własnego umysłu.

***

Otworzyła oczy. Leżała na kamiennej posadzce, magowie otaczali ją zwartym kręgiem. Czuła się wycieńczona. Ghwil-red-har pomogła jej usiąść.
– Wiedziałem, że ci się uda – powiedział Yva-tred bardzo oszczędnymi ruchami kończyn.
– Musimy zdecydować, co dalej – odezwał się Rave – Samo kontrzaklęcie nie wystarczy. Shevrin musi go rzucić bezpośrednio na Llevellena.
– Zaatakujemy go – powiedział Ayn-yr – Wy uderzycie od wschodu, my od północy. Będzie musiał się bronić. To go osłabi. Zmodyfikowałem zaklęcie teleportacyjne, którego użyła Avell. Wyśle dziewczynę dokładnie do jego zamku.
– Chcecie wysłać ją prosto w jego łapy! – nie wytrzymała Ghwil-red-har. Gwałtowne ruchy odnóży odpowiadały ludzkiemu podniesionemu głosowi – Wykluczone. Idę z nią.
– Nie możesz – uciął arcymag – To zaklęcie Avell i Llevellen stworzyli razem, mogła go używać tylko i wyłącznie ona. Shevrin jako jej córka może również z niego skorzystać. My nie. Próbowałem je rozszerzyć, ale nie udało mi się to. Uwierzcie, gdybym mógł wysłać tam całą grupę magów, już bym to zrobił.
– My próbowaliśmy – wtrącił Rave – To, co wypluwały nasze portale po takich próbach, przyprawiało o mdłości nawet najodporniejszych.
– Skąd zatem wiecie, że ja… – przerwała Shevrin.
– Twoja moc wypływa z jej mocy.
– A jeśli Llevellen zdążył utworzyć pułapki?
– Sądzi, że nie znamy zaklęcia teleportacyjnego. Wzoru tego czaru nie można było zapisać. Mógł istnieć tylko w świadomości.
Shevrin zaczynała się domyślać.
– Avell ukryła go w tobie – dopowiedziała Ghwil-red-har.
– A teraz odpocznij – dodał Yva-tred, dla podkreślenia swoich słów pocierając odnóża o siebie, czemu towarzyszył zgrzytliwy odgłos – I przemyśl to jeszcze raz. Wciąż możesz się wycofać. Wtedy spróbujemy dostać się do zamku inaczej. Już i tak zrobiłaś wiele.
– Musielibyście przedrzeć się przez skażone ziemie i bronione zaklęciami mury – przerwała mu dziewczyna – Nawet, jeśliby się to udało, kosztowałoby zbyt wiele żyć. Muszę i chcę to zrobić. Wiem, że ona tak właśnie by postąpiła. Oczywiście zostawię wam zapis Sieci, żebyście mogli ją odtworzyć w razie, gdybym zawiodła.
– Nie zawiedziesz, Córko Świtu – Ayn-yr wykonał gest odpowiadający ludzkiemu uśmiechowi – Teraz widzę, że nie.

***

Shevrin nie była taka pewna. Strach nie pozwalał jej spać. Wiedziała, że znajdzie się sam na sam z wrogiem, w sercu opętanych ziem, z dala od jakiejkolwiek pomocy. Jeżeli przegra, zginie jak jej matka a Llevellen wysączy jej moc, przekształci i użyje do własnych celów. Ale Avell się nie zawahała i ona, chcąc okazać się jej godną, nie miała wyboru. Zresztą, od czasu skażenia wszyscy żyli z wyrokiem. Prędzej czy później niszcząca magia i tak by ją dopędziła. Nie było sensu uciekać. Musiała stawić temu czoła, zwyciężyć lub umrzeć.

Większość magów opuściła zamek i wyruszyła na zachód. Pozostał tylko Yva-tred, który opiekował się nią, dopóki nie odzyskała pełni sił i energii. Dni mijały w szaleńczym tempie. Zbyt szybko, jak na ostatnie dni jej życia. Wreszcie Shevrin uznała, że nie ma powodu dłużej zwlekać. Po raz ostatni odwiedziła komnatę z portretem i ogród a następnie udała się do głównej sali. Pająk już tam był. Przypomniała sobie pierwsze chwile w tym zamku – właśnie tu. Teraz był poranek i słoneczne promienie układały w powietrzu świetliste pręgi. Czarne i zimne mury wydały jej się tego dnia przyjazne i bezpieczne. Razem podeszli do kryształowego tronu, który Shevrin zamierzała wykorzystać do zogniskowania mocy. Varn aktywował zaklęcie wspomagające transfer energii. Odwróciła się do niego i przyklękła, by spojrzeć w pomarańczowe oczy maga. Kosmate głaszczki musnęły jej twarz. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Przez chwilę trwali tak w ciszy i wirującym kurzu. Potem Shevrin zdecydowanym ruchem wstała, usiadła na tronie i wypowiedziała zaklęcie. Przestrzeń zafalowała. Po chwili przed czarodziejką otworzył się prowadzący w ciemność tunel.

***

Mrok ustąpił delikatnej poświacie. Shevrin nie wiedziała, jak długo szła, nie czuła jednak zmęczenia. Uspokoiła myśli. Nie mogła sobie pozwolić na najmniejszy błąd. Rzucanie Sieci Avell trwało długo. Zbyt długo, by mogła go zaskoczyć. Tunel urwał się nagle, ukazując oczom dziewczyny długi biały korytarz. Wciąż był ranek. Ostrołukowe okna wypełniały witraże, przez co galeria zalana była różnokolorowym światłem. Shevrin wyczuła Llevellena. Był niedaleko, niebieskie smugi zaklęć oplatały wszystko dookoła. Poszła, kierując się wzrastającym natężeniem mocy. Za masywnymi drzwiami znajdował się taras, z którego rozpościerał się widok na spiętrzone bryły budowli i wież z białego marmuru, dziesiątki balkonów, krużganków, wykuszy i wieżyczek. Głęboko w dole nikły w cieniu wewnętrzne dziedzińce. Shevrin zrozumiała, dlaczego kiedyś nazywano to miejsce najpiękniejszym zakątkiem Ellaviru. Zamek Llevellena otaczała ciemnobłękitna sfera a za nią majaczyły czarnoszare skłębione kształty. Dziewczyna przeszła kamiennym mostem i wspięła się rzeźbionymi schodami do najwyżej położonego kompleksu komnat. Kolejny korytarz zaprowadził ją przed biało-srebrne wrota. Gdy do nich podeszła, otworzyły się same.

Llevellen stał pośrodku pustej sali. Przez małe wąskie okna sączyło się światło, spowijając sylwetkę maga. Był wysoki i smukły, ubrany w czarną tunikę i spodnie. Długie popielate włosy spływały mu na ramiona. Podobnie jak Rave wyglądał na lat czterdzieści, choć wiedziała, że miał ich co najmniej dziesięć razy tyle.
– Czekałem na ciebie, Shevrin – dźwięczny głos również zdawał się przeczyć podeszłemu wiekowi czarnoksiężnika.
Zaskoczył ją, ale tylko na kilka sekund.
– Ja także czekałam – odpowiedziała, posyłając w jego stronę urok paraliżujący.
Llevellen tylko się uśmiechnął. Spróbowała snu i oszołomienia, ale one zdawały się go jedynie bawić. Musiała zyskać na czasie. Skoncentrowała się i wykonała skomplikowany gest. Chmara złocistych płatków zawirowała wokół niej, a potem z metalicznym świstem pomknęła w stronę maga, zamieniając się w rój ostrzy. Llevellen podniósł rękę i krzyknął – ostrza zawróciły, by rozbić się o osłonę, którą dziewczyna wyczarowała w ostatniej chwili. Wciąż się uśmiechał. Shevrin wypowiedziała kolejne zaklęcie. Jej dłonie rozbłysły oślepiającą bielą, która wytrysnęła z nich strumieniem magicznych pocisków. Czarnoksiężnik odchylił ich tor, by wysłać w kierunku dziewczyny strugę płomieni. Nie unikała ich, przejęła energię ognia i stworzyła z niej kulę. Odpowiedział promieniem zimna. Shevrin zdołała zasłonić się przed atakiem, jednak jej pocisk został zniszczony. Wykrzyczała zaklęcie, które otoczyło ją sferą elektrycznych wyładowań. Gdy rozłożyła ręce, ze sfery wystrzeliły błyskawice. Sięgnęły czarodzieja i wbiły się w jego ciało. Krzyknął z bólu. To dodało dziewczynie odwagi. Zaklęciem kinetycznym rzuciła Llevellena na sam koniec sali. Ciało maga z łoskotem uderzyło o kamienną ścianę. Shevrin rozproszyła elektryczną kulę, by przygwoździć wroga do ziemi czystą esencją swojej magii. Wplotła w nią całą swoją nienawiść. Powietrze zafalowało od gorąca. Mimo to Llevellen wstał, zostawiając na białej posadzce ślady krwi. Nie usłyszała tego, co wyszeptał. Zielone wijące się wstęgi unieruchomiły ją, zanim zdołała cokolwiek wymyślić. Czarnoksiężnik zaczął iść w jej stronę. Szaleńczym wysiłkiem Shevrin wyczarowała tysiące świetlistych ostrzy, które rozcięły więzy. Zaśmiała się i magiczna broń stopiła się w mknący przez komnatę oszczep. Była pewna, że go trafi, ale grot zatrzymał się centymetry od twarzy czarodzieja i rozmył się w powietrzu. Shevrin poczuła, że zaczyna wyczerpywać swoje rezerwy. Jeszcze chwila a nie starczy jej na główne zaklęcie… Fioletowa mgła zasnuła pomieszczenie, by sekundę później wypełnić się rozedrganą siatką różowych wyładowań. Llevellen nadal szedł ku dziewczynie a jego tarcza odbijała wszystkie uderzenia. Gdy był kilka kroków od Shevrin, rozwiał mgłę jednym machnięciem dłoni. Drugą ręką nakreślił w powietrzu znak. Młoda czarodziejka poczuła, jak zamyka się wokół niej niewidzialna bariera. Ale ona była już gotowa. Magia ludzi polegała przede wszystkim na ukierunkowywaniu mocy, natomiast magia Varnów, znacznie subtelniejsza i mniej widoczna, była nierozerwalnie związana z ich pochodzeniem. Ludzie posyłali wielościenne ładunki, pająki tkały swoje czary. Starając się wyglądać na załamaną i pokonaną, Shevrin spróbowała uczynić szczelinę w blokującym zaklęciu. Gdy to się jej udało, uwolniła Sieć Avell. Cieniutka strużka mocy wydostała się przez pęknięcie i rozdzieliła na setki ledwo widocznych w nadprzestrzeni nici, które zaczęły powoli formować wokół Llevellena sieć. Dokonało się. Dziewczynę ogarnęła ulga. Nieważne, co z nią zrobi. Kiedy czar się dopełni, on umrze.

Czarnoksiężnik zatrzymał się tuż przed nią. Shevrin wyprostowała się i spojrzała prosto w jego stalowoszare oczy. Patrzył, jak gdyby chciał przeniknąć ją na wylot, ale nie znalazła w nim nienawiści.
– Na co czekasz? – uśmiechnęła się lekko – Zabij mnie. Tak, jak zabiłeś moją matkę.
Wąskie usta maga wykrzywił grymas.
– Nie chcę twojej śmierci – odezwał się po dłuższej chwili – Nie chciałem też z tobą walczyć, Shevrin. Ale czekałem na ciebie. Wiele lat.
– Jeśli sądzisz, że uda ci się mnie przeciągnąć na swoją stronę, to grubo się mylisz – starała się być przekonująca, choć wiedziała, że wcale nie musiałby tego robić. Mógł po prostu uwięzić ją i czerpać jej moc.
– Wiem – powiedział cicho.
Chwycił ją za rękę. Zimna dłoń czarnoksiężnika delikatnie drżała. Shevrin nie opierała się temu. Sieć wciąż jeszcze była słaba. Gdyby teraz się zorientował, miałby szansę ją przerwać. Musiała odwrócić jego uwagę. Pozwoliła poprowadzić się ku niewielkim drzwiom w rogu komnaty. Za nimi marmurowe schody prowadziły w górę.
– Wątpię, czy mi uwierzysz, ale muszę spróbować – odezwał się Llevellen, idąc obok niej – To nie ja jestem odpowiedzialny za pojawienie się plagi, tylko Avell.
– Jak śmiesz! – krzyknęła Shevrin, odwracając się w jego stronę.
Zamachnęła się, chcąc spoliczkować maga. Chwycił jej rękę. Przez krótką chwilę stali naprzeciw siebie a dziewczyna bezskutecznie próbowała wyrwać ramię z uścisku mężczyzny.
– Nie zrobiła tego celowo – kontynuował Llevellen spokojnym głosem – Podobnie jak wielu z nas padła ofiarą swojej ambicji. Tyle że Avell była jedną z najpotężniejszych czarodziejek w historii i jej porażka okazała się mieć dramatyczne konsekwencje.
Shevrin zmusiła się do zachowania spokoju. Dookoła niej Sieć nabierała mocy.
– Jak zatem według ciebie to uczyniła?
– Pragnęła większej ilości mocy, więc zaczęła szukać jej poza naszym światem. Udało się jej przebić do innego kontinuum i nawiązać trwałe połączenie. Wtedy okazało się, że Avell nie była w stanie zapanować nad napływającą stamtąd energią. I że poza samą mocą nadchodzi stamtąd coś jeszcze.
– Łżesz! – krzyk uwiązł Shevrin w gardle. Przygotowując Sieć, wchłonęła magię, która niszczyła świat. Pamiętała dziwne podobieństwo do czegoś, co już znała. Do echa zaklęć matki, jak uświadomiła sobie ze zgrozą. Jeśli istotnie czary Avell umożliwiły przepływ energii pomiędzy światami, mogły pozostawiać w niej swój ślad. A jeżeli…
Wyszli na jeden z dziedzińców. Llevellen podszedł do fontanny otoczonej kilkoma ozdobnymi drzewami w kamiennych amforach, niemal dokładnie takiej samej, jak ta, którą Shevrin pamiętała z czarnego zamku. Zaczerpnął wody i obmył twarz ze śladów krwi. Był blady.
– Byłem przy tym, jak otwierała bramę. Pod tym względem mają rację, to stało się tutaj. Przybyła do mnie, by pochwalić się swoim osiągnięciem. I tak, choć obawiałem się konsekwencji, nie powstrzymałem jej, zafascynowany śmiałością tego przedsięwzięcia.
Pchnął ciemnogranatowe drzwi i poprowadził Shevrin ścieżką przez ogród pełen białych orchidei.
– Moc skaziła ziemię a mnie uznano za sprawcę. Avell była przerażona tym, co zrobiła. Przygotowała zaklęcie, które miało wszystko odwrócić. Przybyła tutaj. Zawiodła.
Odwrócił się do Shevrin, zbliżył twarz do jej twarzy.
– Podcięła sobie żyły – dziewczyna z trudem wytrzymała wzrok maga – A ja jej nie zatrzymywałem. Nie miałem prawa, choć… – urwał. Zachwiał się.
Podtrzymała go odruchowo. Spojrzała w nadprzestrzeń. Srebrzyste nici niemal całkowicie oplotły Llevellena. Spróbowała je przerwać, ale nie miała już ani odrobiny mocy. Zresztą, nie było już sposobu. Przecież sama o to zadbała.
– Zostałem – wyszeptał mag – Ponieważ wierzyłem, że możemy to zatrzymać. Udało mi się stworzyć kopułę, która powstrzymuje to coś. To zawsze jakiś początek. Przez te wszystkie lata… – jego głos przeszedł w rzężenie.
Llevellen osunął się na dróżkę. Shevrin uklękła obok niego. Wraz ze śmiercią czarodzieja znikła błękitna osłona. Zamek zadrżał. Nad przezroczystym sklepieniem szklarni zakłębiła się brudna mgła. Shevrin podniosła się, jakby w transie. Przeszła przez ogród i otworzyła ostatnie drzwi. Rozpoznała tę komnatę – rzeźbioną balustradę balkonu, nawet krzesło wciąż stało na tym samym miejscu. Na ogromnych sztalugach stało niedokończone płótno.

Oczy czarodziejki miały ten sam nieobecny wyraz, choć tym razem Shevrin dostrzegła w nich iskierki radości. Twarz Avell zwrócona była ku trzymanemu na rękach dziecku.

Za oknem komnaty szalała ciemność.