Beatrycze Nowicka Opowiadania

Droga Bez Znaczenia, Ekspres Ares (recenzja, 30.05.2023)

Marsjańskie eksplozje

Ian McDonald, wyd. Mag

Wydane łącznie dwie powieści z tego samego uniwersum

Beatrycze Nowicka: 7/10

Jeśli chodzi o twórczość Iana McDonalda, zachwyciła mnie jego „Rzeka bogów”. „Dom derwiszy. Dni cyberabadu” także były znakomite, choć wiedziałam już, czego się spodziewać, więc przepadł element zaskoczenia. „Brasyl” i „Chaga” zrobiły na mnie nieco mniejsze wrażenie, ale wciąż bardzo mi się podobały. Nie przekonała mnie natomiast McDonalda twórczość najnowsza – lekturę cyklu księżycowego przerwałam po pierwszym tomie. Wieść o tym, że Mag wyda w formie omnibusa debiut brytyjskiego pisarza wraz z powstałą kilkanaście lat później powieścią, której akcja toczy się w tym samym uniwersum, bardzo mnie ucieszyła.

Gdy, korzystając z większej ilości wolnego czasu, zasiadałam do lektury w długi weekend majowy, oczekiwania miałam spore. Niestety, uczciwie muszę napisać, że książka wzbudziła we mnie ambiwalentne uczucia. Okazała się tym przypadkiem, kiedy nie zachwyca, choć teoretycznie powinno.

Bo absolutnie nie można odmówić McDonaldowi wyobraźni oraz twórczej odwagi. „Droga Bez Znaczenia” jest mieszanką wybuchową różnorodnych pomysłów i motywów rodem z SF, fantasy i ogólnie popkultury. Tyle razy przecież narzekałam na powtarzalność, brak twórczej inwencji, do znudzenia wałkowane te same wątki, przewidywalność fabuł. Tymczasem, wreszcie w moje ręce trafiło coś naprawdę oryginalnego, książka niebanalna i zaskakująca. Powinnam być oczarowana.

A jednak nie byłam, mimo wszystkich wyżej wymienionych zalet. Jeśli chodzi o „Drogę…” to podobał mi się początek – historia powstania tytułowego miasteczka, pierwsze rozdziały, które w zasadzie mogłyby być osobnymi krótkimi opowiadaniami, ukazujące mieszkańców osady i dziwaczne epizody z ich życia. To wszystko miało swój niepowtarzalny klimat – właśnie dlatego, że dotyczyło miejsca położonego na rubieżach, zarówno terraformowanego Marsa, jak i fantastycznej wyobraźni. W pewnym momencie jednak do Drogi Bez Znaczenia wkracza wielki świat, ekonomia i polityka. Urok oazy gdzieś pryska, a wydarzenia przyspieszają do tego stopnia, że robi się ze wszystkiego, kolokwialnie pisząc, sieczka. O ile miasteczko mogło pomieścić elementy surrealistyczne, czy magiczne, tak starcia na większą skalę pisane w tej samej estetyce nie przekonały mnie. Wolałabym, gdyby wszystko od początku do końca zostało rozegrane kameralnie.

Pod względem światotwórstwa „Ekspres Ares” nie odstaje od poprzedniczki. Także tutaj pojawia się istne zatrzęsienie rozmaitych koncepcji i nawiązań. Pod względem konwencji zdecydowanie dominuje aspekt przygodowy. Ponownie muszę docenić bogactwo wizji, choć przyznam, że czytając obie powieści w ciągu kilku dni poczułam się po prostu zmęczona, w którymś momencie uczucie zainteresowania ustąpiło przesytowi. Poza tym, choć ucieszył mnie brak tak popularnej we współczesnej fantastyce politycznej poprawności, McDonald – oczywiście w moim prywatnym odczuciu – przesadził w drugą stronę. Chwilami powieść ta, proszę wybaczyć dosadność, jawiła mi się przeniesionym na papier mokrym snem autora. Doprecyzować należy, że scen erotycznych tam w zasadzie nie ma, za to w opisach, a czasem i w dialogach, rozmaite rzeczy wciąż i wciąż kojarzone są z drugorzędowymi cechami płciowymi, albo z seksem. Dla przykładu – wszelkiego rodzaju obiekty o kopulastym kształcie nieustannie porównywane są do piersi, zaś podwieszone pod sklepieniem habitaty przywodzą narratorowi na myśl łechtaczki. Główną bohaterkę, Sweetness (w sumie można byłoby ją przetłumaczyć na „Słodziutką”), czytelnik poznaje, gdy w sukience i bez bielizny pod nią, hasa po wielkiej lokomotywie. Kilka scen dalej, podglądana w kąpieli, z zapałem prezentuje czającym się chłopakom swoje wdzięki. O zaletach własnego biustu bohaterka ta rozmyśla co najmniej tak często, jak o ratowaniu świata (jeśli nie częściej). Nieraz postępuje głupio, ale jest śliczna, więc wychodzi cało z każdej opresji. McDonald niewątpliwie dobrze się bawił, pisząc o niej. Ja natomiast nie bawiłam się tak samo dobrze, czytając – panna ładna raczej mnie irytowała (przynajmniej tyle, że poza nią ważną bohaterką jest także jej charakterna babka).

Jak mawiają – czasem z lekturą danej książki trzeba trafić w odpowiedni moment. Być może w tym przypadku tak się nie stało. Długo zastanawiałam się nad oceną, w końcu wystawiłam 7 przede wszystkim za oryginalność i klimat. Zdecydowanie nie jest to jednak pozycja, która ma szansę spodobać się szerokiemu gronu odbiorców. Ani nawet – jak widać po mnie – wszystkim tym, którym spodobały się inne książki Iana McDonalda.