Beatrycze Nowicka Opowiadania

Zadziwienie (recenzja, 07.04.2023)

To nie jest świat dla Małego Księcia

Richard Powers, wyd. WAB

Beatrycze Nowicka: 7,5/10

Lektura „Listowieści” okazała się dosyć męcząca, lecz jej autor zaintrygował mnie na tyle, bym sięgnęła po jego najnowszą książkę. „Zadziwienie” to powieść z pogranicza literatury obyczajowej i SF bliskiego zasięgu. Autor ponownie porusza w niej kwestie związane z ochroną środowiska naturalnego, choć nie jest to jedyny temat, na kartach książki pojawiają się także wątki polityczne, czy uwagi na temat badań kosmosu.

W porównaniu z utworem poprzednim, „Zadziwienie” jest o wiele bardziej zwarte, fabuła dotyczy losów dwóch bohaterów. Styl jest mniej przeładowany ozdobnikami, co moim zdaniem wyszło książce na dobre i poprawiło płynność lektury. Doceniam kreację postaci – wydały mi się bardziej przekonujące, niż bohaterowie „Listowieści”. Podobnie, jak w książce o drzewach, tu także autor starał się zawrzeć wiele rozmaitych tematów, motywów, czy informacji, od krytyki hodowli przemysłowej, przez cierpkie uwagi dotyczące systemu szkolnictwa, aż po wzmianki dotyczące klasycznej SF.

„Zadziwienie” opowiada historię ojca i syna, żyjących w Ameryce nieodległej przyszłości. Theo jest astrobiologiem, po tragicznej śmierci żony opiekuje się dziewięcioletnim Robinem, który nie tylko ciężko przeżył utratę matki, ale też cierpi na zaburzenia, najprawdopodobniej ze spektrum autyzmu (choć psycholodzy nie są zgodni w kwestii diagnozy). Mężczyzna bardzo kocha synka, jednak nie radzi sobie z jego wychowaniem. Chłopczyk ma problemy w szkole, przez co dyrekcja i nauczyciele wywierają naciski, aby poddać dziecko terapii farmakologicznej. Theo chciałby tego uniknąć, decyduje się więc na eksperymentalną metodę, rozwijaną przez przyjaciela jego zmarłej żony. Tutaj właśnie pojawia się element SF – przyznam, że całkiem płynnie przechodzący od obecnie stosowanych technik biofeedbacku w obszar fikcji (urządzenie pozwala skanować aktywność mózgu w czasie rzeczywistym, zapisywać te skany, a następnie wykorzystywać je do „trenowania” innych umysłów). Metoda odnosi skutek – Robinowi się poprawia. Tyle że chłopiec, już wcześniej (także z uwagi na to, że jego matka była aktywistką walczącą o prawa zwierząt) wyczulony na krzywdę innych żywych istot, teraz tym bardziej pragnie włączyć się w działania na rzecz walki ze zmianami klimatu i masowym wymieraniem.

Dla obydwu bohaterów oznacza to szereg rozczarowań i kłopotów. Trudno żyć ze świadomością, że świat, jaki znamy, umiera. Ponadto, młodzi aktywiści nie spotykają się z powszechną miłością i aprobatą dla ich poczynań (warto się zastanowić, z jakim ogromem nienawiści oraz nieustannymi próbami zdyskredytowania jej musi się mierzyć choćby Greta Thunberg [1]). Niejako w tle autor kreśli Amerykę osuwającą się po równi pochyłej – kolejne katastrofy naturalne, epidemie, ograniczanie wolności obywatelskich (choć nie padają nazwiska, widać, że prezydent wzorowany jest na Donaldzie Trumpie). Problemy wewnętrzne prowadzą do kłopotów z finansowaniem badań, w których uczestniczy Theo; pod znakiem zapytania staje przyszłość projektu mającego na celu budowę zaawansowanego teleskopu, mogącego posłużyć do poszukiwania życia w kosmosie.

A skoro już o tym mowa, narracja z punktu widzenia ojca Robina przepleciona została krótkimi rozdziałami – opowiadanymi chłopcu na dobranoc wizjami życia na innych planetach. Od czasu do czasu autor przedstawia także ciekawostki związane z dziedziną badań głównego bohatera. Theo i Robin nieraz zastanawiają się nad paradoksem Fermiego. Choć, przyznam, dziwi mnie, że nie padło dość oczywiste wyjaśnienie, zarazem świetnie pasujące do przesłania powieści – nie otrzymujemy sygnałów od innych istot inteligentnych, bo nawet, jeśli takie się pojawiają, „okno czasowe” kontaktu jest bardzo krótkie. Od momentu, w którym dany gatunek osiąga poziom technologiczny, pozwalający mu zacząć zastanawiać się nad życiem w kosmosie i taki sygnał wysłać/odebrać, do momentu, w którym stworzona przezeń cywilizacja ginie, czy to na skutek wojny, czy wyniszczenia planety, na jakiej powstała, mija – w skali wszechświata – zaledwie chwila. Być może każde życie nastawione jest na maksymalne bieżące wykorzystywanie dostępnych zasobów, bez specjalnego zamartwiania się o przyszłe pokolenia. Być może fizyka nie pozwala na stworzenie supernapędu i jesteśmy uwięzieni w naszym najbliższym kosmicznym otoczeniu, skazani na śmierć wraz z własnym ekosystemem. Być może nie różnimy się wiele od bakterii hodowanych w zamkniętej kolbie z pożywką, które ostatecznie mrą, zużywszy substancje pokarmowe i zatruwszy się własnymi metabolitami-odpadami.

Wracając zaś do samej książki, bywa ona krytykowana za nadmiernie kaznodziejski ton. To prawda, że Powers nie sili się na subtelności i niuanse, stosuje też wobec czytelnika swego rodzaju szantaż emocjonalny, opisując chwytającą za serce historię wrażliwego dziecka i jego kochającego ojca, którzy borykają się z kolejnymi przeciwnościami losu i są bezsilnymi świadkami postępującego zniszczenia. Rozumiem, że są czytelnicy, których to zniechęci, bo i mnie nieraz złości nachalne promowanie określonych wartości czy przekonań w literaturze pięknej.

Tym razem mnie nie złości, bo się zgadzam, a ponadto zastanawiam się, czy jednak nie trzeba tak mówić. Jako naukowcy przywykliśmy używać fraz w rodzaju „z tego co nam wiadomo…”, „można przypuszczać…”, „zasadniczo, można stwierdzić, że…”, „istnieją dobrze udowodnione teorie wskazujące na…”, „z dużym prawdopodobieństwem…” – jest to wyraz pewnej pokory wobec rzeczywistości, obawy przed wyrażaniem kategorycznych twierdzeń. Tyle że stanowczo zbyt wielu odbiorcom taka retoryka wydaje się podejrzana, kojarzą ją z niepewnością, niezdecydowaniem, uważają za zaproszenie do podważania prezentowanej argumentacji. Za to wielu oszustów i zwolenników wszelkiej maści teorii spiskowych zjednuje sobie słuchaczy tym, że wygłaszają kompletne bzdury z ogromnym przekonaniem, używając zdań twierdzących i zwrotów nacechowanych emocjonalnie. Wciąż zbyt wielu ludzi lekceważy problem związany ze zmianami klimatu i niszczeniem ekosystemów, a czasu coraz mniej.

[1] Taki drobny przykład – na DA, ktoś zamieścił całkiem udany pod względem technicznym portret Grety. Zazwyczaj na tym portalu ludzie albo komentują pozytywnie, albo wcale (a bywa, że rzeczy artystycznie nader liche doczekują się zachwytów i serduszek), ale pod tym rysunkiem wylano wiadro pomyj. Wyzwiska na temat nastolatki przeplatały się z zajadłymi uwagami ludzi, którzy próbowali przekonywać resztę, że kryzys klimatyczny nie istnieje. Zastanawiam się, jak ona to wszystko znosi.