Beatrycze Nowicka Opowiadania

Straceńcy Madsa Voortena. Widmowy zagon (minirecenzja, 02.04.2023)

Apokalipsy nie było, żyli długo i szczęśliwie

Marcin Mortka, wyd. SQN

Piąty tom cyklu o Madsie Voortenie

Beatrycze Nowicka: 5,5/10

Jak już zdążyłam napisać którymś poprzednim razem, recenzje kolejnych tomów cyklu o Madsie Voortenie i towarzyszach nastręczają pewien problem, mianowicie nie wiadomo, co można nowego na ich temat powiedzieć. „Martwe jezioro” kojarzyło mi się ze spisaną przygodą do RPGów. „Druga burza” rodziła pewne nadzieje na to, że cykl podąży w nieco mroczniejszym kierunku, okaże się bardziej niejednoznaczny, jeśli chodzi o ocenę działań bohaterów, ich motywacje oraz konsekwencje podjętych decyzji. Przyznam, że liczyłam też na rozbudowę powieściowego uniwersum, bo jest to jedna z rzeczy, które w fantasy szczególnie lubię. Marcin Mortka jednak zdecydował się na konwencję heroiczno-przygodową, z odrobiną humoru, bez zbytniego przejmowania się realizmem wydarzeń. Odniosłam wrażenie, że w tomach wydanych już przez SQN światotwórstwa jest mniej niż na początku, a autor przede wszystkim postawił na relacjonowanie wydarzeń, ze szczególnym uwzględnieniem opisów bitew i potyczek. Tempo akcji jest raczej wyrównane, co z jednej strony wciąga, z drugiej zaś osłabia oddziaływanie emocjonalne.

Finał całej historii raczej nie rozczaruje wiernych fanów cyklu – to po prostu kontynuacja wszystkiego, do czego Mortka zdążył ich już przyzwyczaić. Jest sporo wszelkiej maści bitew z tradycyjnymi odsieczami w ostatniej chwili, potwory są sieczone setkami, przyjaciele spierają się i wspierają na przemian, Mads wścieka się i wzdycha do swej utraconej miłości, a akcja zamyka się w przeciągu kilku dni mijających w powieściowym uniwersum. Zakończenie raczej nie zaskakuje, choć rzuciło mi się w oczy to, że autor porzucił wątek kataklizmów nawiedzających świat. W częściach wcześniejszych odgrywały one istotną rolę, budując klimat zagrożenia. W „Widmowym zagonie” nie wyjaśniono przyczyn tych zjawisk, po prostu wszyscy naraz przestali się nimi przejmować. Wprowadzenie możliwości wskrzeszania robi to, co zwykle, czyli osłabia dramaturgię i każe postawić pytania – skoro tych można było przywrócić do życia, to czemu nie innych? Jeśli chodzi o wątki relacji między postaciami, liczyłam na nieco inne rozwiązanie. Mortka okazał się romantykiem, choć nie zapomniał też o innych postaciach, którym zafundował „nagrody pocieszenia”.

Ponieważ zdążyłam polubić bohaterów, „Widmowy zagon” okazał się całkiem przyjemną lekturą na sobotnie popołudnie. Cieszę się, że autorowi udało się serię dokończyć, jednocześnie zaznaczam, że raczej nie jest to cykl, który zapisze się w historii polskiego fantasy.

PS. Korekta się nie popisała – literówek i niepoprawnych końcówek gramatycznych wypatrzyłam, niestety całkiem sporo.