Beatrycze Nowicka Opowiadania

Ariadna (recenzja, 01.04.2023)

Ariadna i Fedra w specjalnym, mitologicznym wydaniu „Trudnych spraw”

Jennifer Saint, wyd. Muza

Beatrycze Nowicka: 4,5/10

Jak zwykły mawiać bohaterki „Koła Czasu” – „winny jest mężczyzna”.

Będąc uczennicą podstawówki kilkakrotnie wzięłam udział w konkursie wiedzy o mitologii greckiej – nie pamiętam już, czy z chęci zdobycia dobrej oceny, czy po prostu „zgłoszona na ochotnika” do reprezentowania klasy. W każdym razie nie było to z miłości do tematu, bo już wtedy mity ze słonecznej Hellady raczej mnie irytowały, niż fascynowały. Tamtejsze bóstwa były mściwe i okrutne, zaś herosi – egoistyczni, aroganccy i porywczy. Zapewne dlatego portret Odyseusza nakreślony przez Madeline Miller w niedawno przeczytanej przeze mnie „Kirke” zupełnie mnie nie zaskoczył.

Ostatnio jednak postanowiłam dać greckim inspiracjom szansę i kupiłam kilka książek z mitologicznymi bohaterkami w tytule. Jedną z tych pozycji była właśnie „Ariadna”. Niestety, powieść Jennifer Saint mnie rozczarowała. Kiedy sięgam po retelling znanej historii, oczekuję, że autorowi bądź autorce uda się tchnąć w starą opowieść coś świeżego, jednocześnie zachowując rozpoznawalne elementy. Pragnę czegoś napisanego z polotem, odkrywczego, jakiejś nowej perspektywy, dopisanych ciekawych motywacji i rozterek postaci, może nawet innego od znanego zakończenia.  

 „Ariadna” mogłaby taką perspektywę oferować, gdyż tytułowa bohaterka i jej siostra są narratorkami powieści. Ich głosami autorka często krytykuje patriarchalny system. Starożytność to okres długi i w jego czasie prawa kobiet się zmieniały – Grecja akurat kojarzona jest z raczej niską pozycją płci pięknej. W „Kirke” wątek ten także się przejawiał, choć w mniej nachalny sposób, niż czyni to Saint, zamiast pokazywać, zazwyczaj po prostu wkładająca w usta swoich bohaterek słowa w stylu: „niezależnie od naszej niewinności, pożądliwość i chciwość mężczyzn mogły stać się przyczynkiem naszej zguby i byłyśmy wobec tego całkowicie bezradne”. Co ciekawe, nawet wypowiadając się o krzywdzie wyrządzanej jednej kobiecie przez drugą, narratorka nie obwinia sprawczyni: „Hera była nader przebiegła (…). I tak, jak zwykle, to kobieta poniosła konsekwencje jego występku.” W powieści nie ma ani jednego pozytywnego bohatera pierwszo- lub drugoplanowego. Każdy ostatecznie okazuje się niegodziwcem, przyczyną cierpienia i zguby lub co najmniej zawodu.

W warstwie fabularnej „Ariadna” szczególnie nie zaskakuje, będąc kompilacją znanych historii. Do tego, Saint ma denerwującą manierę – otóż spora część mitów zostaje po prostu zrelacjonowana w ciągnących się niekiedy całymi stronami monologach postaci. Ariadna opisuje losy Minotaura, Tezeusz opowiada o swoim dzieciństwie i dokonaniach, podobnie Dionizos. Wygląda to tak, jakby autorka zapragnęła spopularyzować greckie mity, po prostu je powtarzając.

Nie wyrażałam się zbyt pochlebnie o „Kirke”, ale Miller przynajmniej okrasiła swoją powieść opisami pozwalającymi wyobrażać sobie rozmaite miejsca, a choć jej postaci nie wydają się skomplikowane psychologicznie, to widać, że starała się ich zniuansować. Tymczasem Jennifer Saint opisów skąpi, jej bohaterowie są płytcy, a ich motywacje zasadniczo nie różnią się wiele od tych „oryginalnych” (np. Pazyfae spółkująca z bykiem z powodu nasłanego przez Posejdona obłędu). Czasami autorka coś wymyśla, ale z powodzeniem, rzekłabym, niewielkim (Dionizos tłumaczący, że to, iż zesłał na kobiety z Argos szaleństwo każące im rozszarpać swoje malutkie dzieci, to po prostu przypadek, tak wyszło i on wcale tego nie chciał. Serio?).

Gwoździem do trumny są niektóre wypowiedzi narratorek, jako żywo kojarzące mi się z paradokumentalnymi serialami. Chwilami przed oczyma duszy mojej widziałam bohaterki na ekranie telewizora, z obowiązkowymi paskami w stylu „Ariadna, lat 33, żona Dionizosa, matka jego pięciorga dzieci”, „Fedra, królowa ateńska, nieszczęśliwie zakochana w pasierbie”. Oto garść przykładów: „Dionizos zarzekał się jednak, że jest inny niż pozostali bogowie. Nie przypominał też żadnego z mężczyzn, z którymi do tej pory miałam do czynienia”, „miłość do Tezeusza spadła na mnie jak grom z jasnego nieba, w chwili gdy nasze spojrzenia się spotkały (…). Gdy przysięgłam, że zostanę jego żoną, nie wiedziałam o nim nic poza kłamstwami, które sam mi naopowiadał. Z Dionizosem wszystko wyglądało inaczej. Czułam, że zbudowaliśmy między sobą zaufanie, coś prawdziwego i namacalnego, i musiałam przyznać, że bardzo mnie pociągał”, „jej plan związania się z własnym pasierbem napawał mnie wstrętem i byłam pewna, że wbrew jej oczekiwaniom reszta świata nie spojrzy nań z przychylnością. (…) I dlaczego wygadywała te bzdury o Dionizosie? (…) Nieraz przyglądałam się menadom (…) zawsze wierzyłam, że ich obrzędy są niewinne i czyste, i że pijąc wino, oddają się jego odurzającym właściwościom, by wzmacniać łączące je więzy miłości i przyjaźni. Fedra zaś pozwoliła sobie na skandaliczne insynuacje. Dała mi do zrozumienia, że taneczne orszaki (…) były wylęgarnią deprawacji i występku.”

Jedyną dla mnie zaletą powieści było to, że czytało się ją szybko. To jednak stanowczo za mało. Przez stulecia mity greckie służyły za źródło inspiracji w literaturze, sztuce, także muzyce. Poprzeczka została zatem ustawiona wysoko i od kolejnego dzieła o takiej tematyce oczekuję znacznie więcej.