Beatrycze Nowicka Opowiadania

Tygiel dusz (recenzja, 05.10.2022)

Chłopiec z drewna

Mitchell Hogan, wyd. Fabryka Słów

Pierwszy tom trylogii „Hierarchia magii”

Beatrycze Nowicka: 4,5/10

Nierzadko bywa tak, że okładkowa notka wprowadza czytelnika w błąd. W przypadku powieści Mitchella Hogana tak nie jest – frazy w stylu „pradawne zło czai się w mroku, czekając na moment odrodzenia. (…) Mnisi uratowali małego Caldana od niechybnej śmierci, która czekałaby sierotę na ulicach miasta” pozwalają się spodziewać dokładnie tego, co „Tygiel dusz” zawiera. Sięgnęłam po tę książkę z braku lepszych pozycji, zresztą, mój sentyment do fantasy rozciąga się także na pewną słabość do typowych dla tej konwencji klisz fabularnych. Liczę jednak wtedy na zgrabnie prowadzoną narrację, budzące sympatię postaci, naturalnie brzmiące dialogi oraz interesujące uniwersum, okraszone nieco bardziej oryginalnymi szczegółami.  

Niestety, pierwszy tom „Hierarchii magii” do tego rodzaju książek się nie zalicza. Ani świat, ani bohaterowie w żaden sposób się nie wyróżniają, a styl jest pozbawiony jakichkolwiek oznak indywidualności – gdyby na okładce znalazł się rodak autora, James Islington, nie domyśliłabym się, że popełniono błąd w druku. Choć, o ile dobrze pamiętam, „Cień utraconego świata” był językowo odrobinkę lepszy. Hoganowi, zwłaszcza na początku, zdarzają się fragmenty, które bardziej przywodzą mi na myśl niechlubnego „Powiernika mieczy” (ot, choćby, „szary tłum przetykany był spieszącymi tu i tam kupcami w wysokiej jakości szatach”).

Debiut Hogana i dwie wyżej wymienione książki współdzielą wiele elementów, co w zasadzie nie dziwi, skoro wszystkie tchną sztampą. Podobnie jak Davian z „Trylogii Licaniusa”, Caldan jest posiadającym wyjątkowe moce sierotą, wychowywanym i kształconym w położonym na uboczu klasztorze; w pewnym momencie chłopak okazuje się też zdolny do uprawiania magii w jego świecie uchodzącej za zakazaną. Z Rezkinem z cyklu Kel Kade łączy zaś bohatera „Tygla dusz” jego wszechstronna cudowność oraz otrzymanie na początku książki dwóch magicznych artefaktów. Tym razem nie są to miecze, a… jakże oryginalnie – pierścienie (dodam tutaj, że z początku nasz dzielny sierota ukrywa je w gatkach, co wydaje mi się, oględnie rzecz ujmując, niezbyt wygodną opcją, że o malowniczości takiego rozwiązania nie wspomnę). W obu przypadkach pochodzenie artefaktów stanowi klucz do wyjaśnienia prawdy o dziedzictwie i tożsamości ich nowych właścicieli. Wracając zaś do cudowności – za co Caldan się nie weźmie, w tym jest znakomity – ma wybitny magiczny talent, świetnie idzie mu szermierka, zna się na metalurgii, jest mistrzem najpopularniejszej lokalnej gry strategicznej, widzi w ciemności, jego rany natychmiast się goją, zaś uroda zjednuje mu przychylność dziewczyn. Jedyna w zasadzie cecha, która w jakikolwiek sposób odróżnia go od uśrednionej magicznej sieroty-wybrańca, to liczenie i pilnowanie pieniędzy (choć Hogan nie ustrzegł się wpadki typowej dla wielu podręczników do RPGów – w pewnym momencie okazuje się bowiem, że cydr w karczmie kosztuje tyle, ile dwutygodniowe zarobki czeladnika Gildii Czarodziejów).

Pozostałe postaci są równie papierowe. W dodatku Hogan ma denerwującą manierę powtarzania rozmaitych informacji, np. dotyczących motywacji bohaterów (jeśli Caldan ukrywa coś przed swoją przyjaciółką, czytelnik zostanie co najmniej trzy razy poinformowany, dlaczego). Niemal zawsze przedstawia też swoje postaci w taki sposób, by odbiorca od razu wiedział, co ma o nich myśleć i po której stronie konfliktu ich ustawić. Niektóre kwestie nie zostały przemyślane i przez to wypadają sztucznie, np. gdy para bohaterów przekrada się do opanowanego przez wroga kompleksu budynków, konwersując sobie na niezobowiązujące tematy oraz flirtując (jeśli coś tak topornego można nazwać flirtem).

Oto jedna dłuższa próbka stylu, pokazująca także inne mankamenty tej prozy: „wrócił do planszy i zaczął układać bierki w wyłożonym aksamitem futerale (…). Gdy umieścił w przeznaczonym jej otworze ostatnią figurę, żeby zostawić następnym graczom czystą planszę, przystanął na moment. Uprzytomnił sobie, że choć spotkanie z dziewczynami znacznie poprawiło mu humor, teraz był znowu sam, zaczynał popadać w przygnębienie. Jemma i jej wysiłki, by zaprzyjaźnić się z Caldanem, tylko podkreślały, jak wielkie czuł osamotnienie. Ale skoro ona rzeczywiście chce się przyjaźnić, to może nie muszę być już samotny? Ta myśl tchnęła w niego nową nadzieję i Caldan ruszył w kierunku drzwi, sunąc palcami po krawędzi planszy. Westchnąwszy, zatrzymał dłoń nad bierką z dymnego kwarcu.”

I kilka krótszych przykładów: „– Jeśli będę używał magii cały czas, ktoś na pewno to zauważy – wyjaśnił Caldan. – Będziemy trzymać tarczę w odwodzie i użyjemy jej, tylko jeśli wpadniemy w kłopoty. – No tak, łatwiej by nas było zauważyć, gdybyśmy używali tarczy, i na pewno obudziłoby to podejrzenia” (przy okazji – w tym samym czasie Caldan utrzymuje kilka innych aktywnych zaklęć, choć podobno wprawny mag jest w stanie takowe wyczuć), „złożone ramiona opinały jej tunikę na piersi, uwydatniając krągłości”. Zasoby magicznej mocy, czy też może potencjał maga zostały w tym uniwersum nazwane „studnią”, co miejscami brzmi nieco niefortunnie: „niemal bez udziału świadomości Caldan rozpostarł swoje zmysły i zaczął badać nimi studnię Simmona”.

Choć akcja rozkręca się powoli, „Tygiel dusz” czyta się szybko – mnie lektura zajęła dwa wieczory. Książka urywa się w momencie, kiedy wreszcie zaczyna dziać się coś poważniejszego, pozostawiając wrażenie niedosytu, raczej jednak nie sięgnę po kontynuację. Trudno mi też komukolwiek „Tygiel magii” polecać, choć przypuszczam, że powieść Hogana zdobędzie grono fanów.

W oryginale cała trylogia ukazała się już kilka lat temu. Znając strategię wydawnictwa, można założyć, iż FS szybko wyda kolejne tomy. Sama nie jestem nimi szczególnie zainteresowana, choć nie będę się zarzekać, bo ostatnio nie bardzo jest co czytać z fantasy, a w takich przypadkach miewam ataki czytelniczego głodu, kończące się zakupem czegokolwiek, co napisano w tej konwencji.