Beatrycze Nowicka Opowiadania

Tarcza Szerni (recenzja, 07.08.2022)

Ślepej Ridi śmierć?

Feliks W. Kres, wyd. Fabryka Słów

Siódmy tom cyklu „Księga całości”

Beatrycze Nowicka: 7/10

Przez to, że nie ponumerowałam osobno podczęści „Grombelardzkiej legendy” oraz „Pani Dobrego Znaku”, dość mocno rozmijam się teraz z oficjalną numeracją „Księgi całości”, za co przepraszam. Mam jednak nadzieję, że fani cyklu nie będą mieli problemu ze zorientowaniem się w kolejnych tomach. Teraz zaś pora na przejście do tematu właściwego, czyli moich refleksji o „Tarczy Szerni”. Przyznam, że nie spodziewałam się po niej fajerwerków – raz, że poprzedzająca ją powieść, czyli „Porzucone królestwo”, okazała się słabsza od poprzednich, a dwa – mgliście pamiętałam jakieś niezbyt pochlebne internetowe opinie. Ponadto, po premierze właśnie tego tomu Kres ogłosił zawieszenie swojej kariery pisarskiej. Sądziłam zatem, że niezadowolenie z „Tarczy Szerni” mogło stanowić jedną z przyczyn jego decyzji.

Tymczasem, podczas lektury miło się zaskoczyłam, wyjąwszy może kilka odstręczających fragmentów (o czym za chwilę). Niektórzy narzekają na dłużyzny – widocznie przyzwyczaiłam się już do sposobu pisania Kresa, ponieważ nie odniosłam takiego wrażenia, nie miałam także ochoty odłożyć powieści na półkę, by wrócić do niej po pewnym czasie, co zdarzało mi się w przypadku niektórych tomów tego cyklu. Ponownie historia jest dosyć kameralna – w tle toczy się wielka historia, gdzieś ponad lądem Szerń zmaga się z Alerem, jednak narrator skupia się na śledzeniu losów poszczególnych postaci. Czytelnik ma okazję spotkać grupkę bohaterów znanych z tomów poprzednich, między innymi Raladana, Ridaretę, Gotaha, Kesę, królową Ezenę, Haynę oraz Anessę. Główny wątek związany jest z piracką księżniczką, postrzeganą przez Przyjętych jako zagrożenie dla równowagi Szerni.

Muszę przyznać, że z Ridaretą mam problem od samych początków mojej znajomości z tym światem. Wielokrotnie zostaje stwierdzone, że Ślepa Foka Ridi nie jest człowiekiem, sporo także wiadomo na temat wpływającej na nią siły. Nierzadko Kres tłumaczy postępowanie dziewczyny, a potem, jakby dla równowagi, serwuje czytelnikowi opisy okrutnego i/lub obrzydliwego zachowania Ridi oraz jej załogi. Niektóre takie sceny znajdujące się w „Tarczy Szerni” wzbudziły we mnie niesmak, w jednym przypadku pod klawiaturę ciśnie mi się określenie gore-porno. Tak już mam, że lubię lubić głównych bohaterów, a z Ridaretą tak się nie da. Czasem, gdy padnie kilka korzystnych uwag na jej temat, aż chciałoby się jakoś ją usprawiedliwić, lecz za chwilę czytelnik dowiaduje się czegoś paskudnego. Powstały dysonans poznawczy wpędza odbiorcę we frustrację, co nie umila lektury. Jednym z pytań stawianych w „Tarczy…” jest to, czy warto poświęcić jednostkę, by uchronić świat przed wysoce prawdopodobnym zagrożeniem. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, to byłby może i ważny dylemat… Ale o Ridaretę, przez wielu nie bez przyczyny nazywaną Gównem? Czasami aż chciałoby się zakrzyknąć „a zdychaj wreszcie, ścierwo!” (choć bywa też, że robi się jej żal). Najbardziej dziwi mnie postawa Kesy, która wydawała mi się osobą rozsądną. Być może Kres wyszedł z założenia, że jest ona wrażliwsza i bardziej skora do empatii z powodu swojej płci, choć pragnę zauważyć, że zazwyczaj typ urody, który reprezentuje Ridareta, działa na inne kobiety jak przysłowiowa płachta na byka.

W każdym razie, kreację pirackiej księżniczki trzeba docenić za oryginalność – nie jestem w stanie wymienić żadnej znanej mi bohaterki do niej podobnej.

Zostawiając już Ridaretę w spokoju – narracja w „Tarczy Szerni” prowadzona jest dosyć spójnie, widać też wyraźnie upływ czasu w uniwersum cyklu. Ten świat nie stoi w miejscu, „w kadrze” i poza nim dzieją się istotne rzeczy. Jak zwykle czytelnik ma okazję dowiedzieć się czegoś o Szerni i Przyjętych. Czasem tylko Kres niepotrzebnie się powtarza, podając wiadomości na temat Szereru (np. informacje o niewolnikach, czy o pojawieniu się Vasanevy u Ezeny) – nikt raczej nie rozpocznie lektury cyklu od „Tarczy…”, więc podczas przygotowywania ponownego wydania można było te fragmenty wyrzucić.

Wypisałam sobie spostrzeżenie „zniszczy cię tylko to, w co wierzysz albo czego się boisz” oraz dłuższy cytat, dotyczący refleksji jednego z bohaterów na widok skutków wielodniowej popijawy, jaką urządziła sobie załoga „Zgniłego Trupa”: „pomyślał sobie nagle, że (…) tak, no właśnie tak wyglądały ziszczone ludzkie marzenia. Na pewno nie wszyscy mieli takie. Ale jednak istniała na świecie pokaźna liczba ludzi, którzy chcieli tylko tego: pić za darmo i nie przestawać, zjeść, wytarzać się z babą. Koniec, wszystko. Zmuszeni do zarabiania na te dobra, pracowali, bywali nawet pilni i zdyscyplinowani. Stać ich było tylko na kawałeczki szczęścia. Ale gdyby darmo dostali tyle, ile sobie życzyli, to poumieraliby pijani po trzech, czterech miesiącach”. W jednym miejscu, zupełnie niespodziewanie pojawia się w „Tarczy…” niewielki wątek o wydźwięku pozytywnym, związany z młodą niewolnicą. Czyta się go, w myślach prosząc autora, żeby choć jego zachował w tej formie, nie zohydził, albo nie zabił związanych z nim postaci, najlepiej zostawił je spokojnie na uboczu.

Z ciekawością wyglądam kolejnych tomów – napisane po dłuższej przerwie opowiadania, zaprezentowane w „Żeglarzach i jeźdźcach” okazały się dobre, mam więc nadzieję, że z powieściami będzie podobnie. Liczę na to, że „Najstarsza z potęg” okaże się co najmniej równie ciekawa.