Beatrycze Nowicka Opowiadania

Cesarstwo piasku (recenzja, 13.07.2022)

Gdzie Zły Lord zostaje swatem

Tasha Suri, wyd. Fabryka Słów

Pierwszy tom dylogii „Kroniki Ambhy”

Beatrycze Nowicka: 5/10

Sięgając po debiutancką powieść Tashy Suri, nie miałam szczególnie wygórowanych oczekiwań. Okładkowy zarys fabuły, podobieństwo tytułu oraz rekomendacja autorki „Miasta mosiądzu”, „Królestwa miedzi” i „Imperium złota”, kazały mi sądzić, że będzie to coś podobnego do cyklu o Nahri, tyle że tym razem z akcją osadzoną w państwie wzorowanym na Indiach. Byłam na tyle ciekawa owych egzotycznych inspiracji, że nie przeszkadzało mi nawet podejrzenie, iż dostanę do ręki kolejną wariację historii o magicznej wybrance.

Zamiast tego jednak dostałam fantasy romans. Owszem, na kartach książki znalazło się miejsce dla Złego Lorda oraz zagrażającego światu niebezpieczeństwa, wszystko to jednak wydaje się pełnić rolę służebną względem wątku miłosnego. Narrator jest trzecioosobowy, jednak jego uwaga skupia się niemal wyłącznie na protagonistce i jej lubym. Pamiętam książki, gdzie niektórzy bohaterowie dalszych planów okazywali się interesujący mimo niewielkiej ilości przeznaczonego im „czasu antenowego” – tutaj niestety tak nie jest. Pozostałe postaci nakreślono powierzchownie i stereotypowo, niewiele ciekawego można o nich powiedzieć, a po skończeniu lektury dość szybko ulatują z pamięci. „Cesarstwo piasku” okazuje się zatem dramatem dwóch aktorów, choć to słowo nie wydaje mi się do końca trafne w odniesieniu do Amuna, który sprawia wrażenie raczej kukiełki ulepionej z kobiecych marzeń, a nie mężczyzny z krwi i kości.

Ale o tym za chwilę, bo wypadałoby jednak napisać co nieco o zawiązaniu fabuły. Młoda Mehr, porzucona w dzieciństwie przez matkę, należącą do prześladowanego w cesarstwie plemienia, dorasta w pałacu swego ojca, gdzie dokucza jej macocha. Razu pewnego dziewczyna ujawnia swoje predyspozycje do posługiwania się tutejszym rodzajem magii, czym zwraca na siebie uwagę Złego Lorda imieniem Maha. Ten, chcąc uczynić z bohaterki swoją służkę, szantażem zmusza ją do ślubu z wyżej wzmiankowanym Amunem, którego zniewolił wcześniej. Małżeństwo w przypadku Mehr ma także swoje magiczne konsekwencje, wiążąc ją poprzez męża z Mahą. Nietrudno zgadnąć, że nowożeńcy nie pałają do Złego Lorda miłością ani wdzięcznością, a bohaterka marzy o tym, aby odzyskać wolność.

Sam pomysł nawet nie byłby całkiem zły, gdyby nie proporcje. Zdecydowaną większość książki zajmują bowiem opisy rozwoju relacji pomiędzy parą głównych postaci oraz powtarzane do znudzenia rozważania dziewczyny na temat tego, jak to musi być silna i mieć nadzieję, a także jej coraz częstsze zachwyty nad Amunem, jego uprzejmością, życzliwością oraz rosłą posturą (zważywszy na to, że przy tak działającej magii sadystyczny Zły Lord w każdej chwili mógł zmusić mężczyznę do tego, by skrzywdził swoją żonę, nie wiem, czy tę ostatnią cechę można uznać za powód do radości i źródło poczucia bezpieczeństwa). Swoją drogą, trudno mi uwierzyć, że ktoś, kto doświadczył tyle przemocy, od dzieciństwa był w zasadzie tresowany i przez lata nie zaznał od nikogo cieplejszych uczuć, okaże się łagodnym człowiekiem, gotowym do poświęceń dla dobra nowo poznanej osoby. Jakby sama świadomość krzywdy i niesprawiedliwości wystarczyła, by móc zdecydować, że nie będzie się podążać tą drogą. Byłoby to piękne, ale niestety zwykle tak nie jest.

Autorka dość często porusza też kwestię seksu – aby dopełnić rytuału zaślubin, bohaterowie muszą skonsumować małżeństwo, z czym Amun zwleka, nie chcąc skrzywdzić Mehr i wzmocnić jej magicznej więzi ze Złym Lordem. Odnoszę wrażenie, że jednym ze stałych motywów fantasy i paranormal romansów jest oswajanie lęku przed mężczyznami oraz współżyciem z nimi (jeśli spojrzeć głębiej, właśnie o tym jest „Zmierzch”). W „Cesarstwie piasku” Amun nie jest niebezpieczny dla Mehr sam w sobie, jednak może stać się narzędziem Mahy, będącego wcieleniem toksycznej męskości i wielbicielem patriarchatu.

W książce znalazło się też miejsce na regularne pochwały wytrwałości, „kobiecej siły” oraz sprytu Mehr. Niestety, tak jak używam pojęcia „magia fabularna” na określenie sytuacji, gdy zamiast zaprezentować spójną mechanikę zaklęć, autor traktuje moc jako rodzaj wytrychu, pozwalającego serwować nagłe zwroty akcji, tak tutaj należałoby mówić o „głupocie fabularnej” – gdy trzeba wprowadzić jakieś zawirowanie, bohaterka popełnia fatalne błędy.

Żeby nie pisać tylko o wadach, powiem, że przyjemnie prezentują się w książce opisy strojów, potraw i architektury, wprowadzając mile widzianą egzotykę. Nieźle wypadła też koncepcja magii, inspirowana wierzeniami przodków autorki. Opisy przewalających się nad pustynią burz, ognia snów oraz kierowania mocą poprzez taniec uważam za klimatyczne. Zresztą, niektóre sceny pokazujące, jak Mehr i Amun zbliżają się do siebie, też nie są złe, szkoda jednak, że Suri nie okroiła tego wątku, a w zamian nie dodała więcej akcji. Nadal byłby to fantasy romans, ale mniej nudny.

PS. I znowu z kart książki straszą mnie „gościnie”.

Drugi tom się już ukazał. Raczej się jednak nie skuszę.