Beatrycze Nowicka Opowiadania

W Kalabrii (recenzja, 19.06.2022)

Skazany na jednorożce

Peter S. Beagle, wyd. MAG

Beatrycze Nowicka: 6/10

Lektura książek wymienionych przez Andrzeja Sapkowskiego w „Rękopisie znalezionym w Smoczej Jaskini” była dla mnie okazją do szerszego zapoznania się z twórczością Petera S. Beagle’a. „Pieśń karczmarza” mnie urzekła – do dziś uważam ją za jedną z najoryginalniejszych i najciekawszych powieści fantasy, jakie dane mi było przeczytać. „Olbrzymie kości”, czyli zbiór opowiadań, których akcja rozgrywa się w tym samym uniwersum, również okazał się świetny. Żałuję, że do tej pory żadne wydawnictwo nie wydało zbiorczego wznowienia obydwu pozycji.

Tymczasem „Ostatni jednorożec”, a więc książka, która przyniosła Beagle’owi największą sławę i doczekała się animowanej ekranizacji, nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia, choć urzekł mnie poetycki styl, jakim została napisana. Jednak wielu czytelnikom historia tytułowej istoty przypadła do gustu na tyle, że jej autor zaczął być kojarzony przede wszystkim z tym właśnie dziełem. Beagle wracał potem do tego motywu nieraz, zarówno w nieco dłuższej, jak i krótszej formie. Jednym z takich powrotów jest właśnie „W Kalabrii”, w oryginale opublikowane niemal pół wieku po powieści, od której amerykański pisarz rozpoczął swoją przygodę z tymi magicznymi istotami.

„W Kalabrii” zalicza się do form krótszych, to raczej mikropowieść, a może wręcz nowela, ze względu na ograniczoną liczbę bohaterów oraz domkniętą fabułę. Jej bohater, dobiegający pięćdziesiątki Claudio Bianchi, żyje spokojnie w swoim gospodarstwie, za towarzystwo mając jedynie zwierzęta domowe. Regularnie przekomarza się z odwiedzającym go listonoszem oraz pisuje wiersze, których jednak nikomu nie chce pokazać. Oczywiście wszystko to do czasu, bo oto na ziemi Bianchiego pojawia się jednorogini, co nie tylko wprowadza zamęt w życie rolnika, ale też zmusza go do przyjrzenia się swojemu życiu, wyciągnięcia wniosków i dokonania przewartościowań.

Uczciwie przyznaję, że niestety „W Kalabrii” nie zrobiło na mnie aż takiego wrażenia, jak książki, których tytuły padły na początku. Brakuje jej wyrazistości, intensywności spojrzenia i emocji, które zachwyciły mnie w „Pieśni…” i „Olbrzymich kościach”. Styl jest prostszy niż w innych znanych mi książkach Beagle’a, autor nie bawi się także sposobami narracji. Nie jest to zła książka – została ładnie napisana, autor zdołał też przemycić w niej kilka celnych spostrzeżeń oraz przemyśleń, które chyba bardziej przemówią do osób będących w wieku, w którym czyni się życiowe rozrachunki. Kojarzy się z opowieścią snutą w letnie, leniwe popołudnie. Jednorożce są w niej symbolem cudu, piękna, czegoś niedościgłego, ulotnego, co może – jeśli mamy szczęście – zagościć w naszym życiu jedynie na chwilę. Jeśli jednak tak się stanie, zostaniemy odmienieni.

Mimo to lektura nie wzbudziła we mnie głębszych uczuć – przede wszystkim nie przekonali mnie bohaterowie. Beagle potrafił tworzyć postaci żywe i wiarygodne, tymczasem Bianchi i odgrywająca istotną rolę Giovanna, siostra wspomnianego wyżej listonosza, wypadli blado na tle innych bohaterów stworzonych przez amerykańskiego pisarza. Nie przekonał mnie także wątek uczucia rodzącego się pomiędzy nimi – nie to, że coś takiego byłoby niemożliwe, zabrakło jednak przedstawienia etapów pośrednich, lub opisania życia wewnętrznego protagonistów w taki sposób, bym uwierzyła, że młodziutka dziewczyna zakochuje się w mrukliwym odludku.

Nie żałuję lektury, jednak po Beagle’u spodziewałam się więcej. Co nie znaczy, że nie warto po „W Kalabrii” sięgnąć – zwłaszcza jeśli ktoś ma ochotę na nieco baśniową opowieść o otrzymaniu od życia drugiej szansy.